Annie Jacobsen: Zaskocz, zabij, zniknij
„Zaskocz, zabij, zniknij” to dewiza jednostki zajmującej się podczas II Wojny Światowej eliminacją nazistów. Annie Jacobsen wykorzystuje ją, pokazując jak działają tajne służby w Stanach Zjednoczonych i jakich metod dziś używają. By się tego dowiedzieć, dociera do 42 agentów i na podstawie wywiadów z nimi opisuje mroczny świat polityki, w której stawką jest życie.
Wydawnictwu Rebis dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.
O źródłach
Jest to książka non fiction o złożonych osobowościach działających w zdradliwych warunkach, pośród zabójców, spiskowców i sabotażystów. Pracując nad nią, spędziłam setki godzin z informatorami, którzy opisywali mi śmiertelnie groźne sytuacje, pandemonium i chaos, wymagające ogromnej woli przetrwania i wysiłku umysłu, by nie stracić nadziei.
Część wywiadów odbyła się w domach informatorów, inne w anonimowym otoczeniu przydrożnych barów. Jedną z rozmów przeprowadziłam podczas konnej przejażdżki po górach, na odludziu, gdzie informator, z którym byłam umówiona, czuł się swobodnie. W połowie naszej wycieczki, gdy przejeżdżaliśmy przez zazwyczaj cichy las, usłyszeliśmy krzyk, bez wątpienia kobiecy. Zza zakrętu wyłoniła się przerażona amazonka. Walczyła o życie – galopujący koń wyrwał się jej spod kontroli, a wodze niebezpiecznie splątały. Mój rozmówca, służący w siłach paramilitarnych CIA, zeskoczył z siodła, stanął na szerokiej ścieżce i zręcznie złapał wodze półtonowego zwierzęcia, gdy szarżowało obok. Wiedziałam, że ma doświadczenie z końmi, ale niezwykłe było obserwować, jak szybko i intuicyjnie zakończył tę dramatyczną, bardzo niebezpieczną sytuację.
„Proszę”, powiedział do ciężko dyszącej kobiety, podając jej wodze. Zapytał, czy nie potrzebuje pomocy, ale zaprzeczyła.
W zamieszaniu uniosła mu się koszula i zauważyłam, że na plecach, na wysokości pasa, nosi samopowtarzalny pistolet SIG Sauer P320. Sprawdził, czy jest zabezpieczony, wskoczył na siodło i pojechaliśmy dalej.
Pisanie książki o mrocznym świecie tajnych akcji CIA wymaga przede wszystkim określenia, komu można ufać, a potem – jak sprawdzać wiarygodność tych opowieści. Tajne operacje są, z natury, tak planowane i przygotowywane, aby były poza kontrolą osób postronnych. Większość tajnych operacji na całym świecie, które opisuję, przeprowadzono tak, żeby można się ich było wiarygodnie wyprzeć.
A mimo to czterdzieścioro dwoje mężczyzn i kobiet mających o tych wydarzeniach informacje z pierwszej ręki zgodziło się ze mną porozmawiać. Przeprowadziłam również wywiady z dziesiątkami osób, które odegrały role pomocnicze.
Tak jak było z moimi czterema poprzednimi książkami non fiction, każdy z informatorów został mi polecony. By zweryfikować fakty, przeglądałam akta dotyczące służby wojskowej, wnioski odznaczeniowe, medale, paszporty (prawdziwe i fałszywe), dokumenty tożsamości, dzienniki i dużo więcej. Jak sprawdzać opowieści informatorów? CIA i jej partnerzy z innych służb wywiadowczych strzegą swych tajemnic za pomocą złożonej siatki słów kodowych, przykrywek i kryptonimów operacyjnych. Dzięki zapytaniom w ramach Ustawy o dostępie do informacji (Freedom of Information Act, FOIA) i wcześniejszym pracom nad odtajnieniem akt zyskałam dostęp do tysięcy stron dokumentów CIA, departamentów obrony i stanu oraz innych rządowych agencji, przechowywanych w National Archives i innych miejscach, które podaję w przypisach i bibliografii. Książka nie powstałaby też bez udziału innych dziennikarzy, naukowców i historyków, których prace i notatki skrupulatnie cytowałam.
Osoby, które udzieliły wywiadów do tej książki, służyły trzynastu prezydentom (siedmiu demokratom, sześciu republikanom), od Franklina Roosevelta do Baracka Obamy. Są wśród nich dwaj żyjący oficerowie Biura Służb Strategicznych (Office of Strategic Services, OSS); ośmioro funkcjonariuszy CIA z Wyższej Służby Wywiadowczej (Senior Intelligence Service, SIS), których ranga równa się pozycji ambasadora w Departamencie Stanu lub generała w Departamencie Obrony; jedenastu szefów placówek w państwach na pięciu kontynentach; niezliczeni szefowie baz, którzy służyli w wielu z najniebezpieczniejszych miejsc na świecie, włącznie z Sudanem, Jemenem, Irakiem i Afganistanem; dziewiętnastu funkcjonariuszy operacyjnych Sekcji Lądowej Wydziału Operacji Specjalnych (Special Activities Division, SAD) oraz prawnik z CIA, który napisał niezliczone tajne powiadomienia prezydenckie, poczynając od tych na temat irańskiego kryzysu z zakładnikami, i niezwykle mi pomógł w wyjaśnianiu procesu decyzyjnego na szczeblu Urzędu Wykonawczego Prezydenta. Każda operacja opisana w tej książce, jakkolwiek szokująca, była legalna. Inni informatorzy podzielili się ze mną opowieściami o tle wydarzeń, co pomogło mi zrozumieć wypadki, ale nie przyznali się do bezpośredniego w nich udziału.
Prolog
Ktoś mógłby powiedzieć, że jest to książka o zabójstwach, ale tak naprawdę to historia tajnych operacji, tertia optio, prezydenckiej trzeciej opcji, kiedy pierwsza – dyplomacja – nie wystarcza, a druga – wojna – może przynieść tragiczne skutki. Wszystkie operacje specjalne są tajne, zaplanowane tak, by można im było wiarygodnie zaprzeczyć; niekiedy nazywa się je asem w rękawie prezydenta. Najskrajniejszą ich formą jest zabicie przywódcy lub wpływowej osobistości i właśnie na takich przypadkach się skupiam w tej książce.
Prezydencka trzecia opcja narodziła się w następstwie II wojny światowej, a jej twórcy liczyli, że pomoże uniknąć trzeciej. Z uwagi na etos walki niekonwencjonalnej funkcjonariusze i agenci CIA, którzy przeprowadzali tajne operacje, byli pierwotnie nazywani prezydenckim korpusem działań partyzanckich.
Ta sama konstrukcja prawna, która pozwoliła doradcom do spraw bezpieczeństwa narodowego prezydentów Eisenhowera i Kennedy’ego knuć zabicie zagranicznych przywódców, takich jak Fidel Castro, pozwoliła również prezydentom Bushowi i Obamie stworzyć system, w którym wpływowe osobistości można umieszczać na liście ludzi do zabicia lub schwytania. Prawo to wciąż obowiązuje.
„Zabójstwo celowane” nie ogranicza się tylko do wyrafinowanych technicznie uderzeń za pomocą dronów. Prezydencki korpus działań partyzanckich zabija wrogów osobiście, w razie potrzeby w walce wręcz. Takie śmiercionośne operacje poza strefą wojny ma prawo prowadzić Wydział Operacji Specjalnych CIA. Jedną z najgroźniejszych jego części jest Sekcja Lądowa.
Początki Wydziału Operacji Specjalnych i jego Sekcji Lądowej wiążą się z poprzednikiem CIA, wzorowanym na brytyjskim Kierownictwie Operacji Specjalnych (Special Operations Executive, SOE) Biurze Służb Strategicznych, a szczególnie z jego Oddziałem Operacji Specjalnych. Zadaniem owego korpusu walki partyzanckiej było zabijanie nazistów, a szerzej – sabotowanie i obalenie Trzeciej Rzeszy. Dewiza tej jednostki, biorącej między innymi udział w międzyalianckiej operacji „Jedburgh”, brzmiała „Zaskocz, zabij, zniknij”.
Osnową tej książki jest spostrzeżenie, że większość ludzi uznaje zabójstwo popełnione twarzą w twarz za odrażające, ale zabójstwo w jakiś sposób zmechanizowane jest dla nich do przełknięcia.
Od pierwszych dni Wydziału Operacji Specjalnych (Special Operations Branch) OSS do obecnej działalności Sekcji Lądowej CIA najbardziej bezwzględne i ryzykowne mordercze operacje zmieniały się i ewoluowały. Przez dziesięciolecia zabicie przywódcy lub wpływowej osoby w ramach tajnej operacji było różnie nazywane przez tych, którzy planowali i nadzorowali taką akcję, ale nigdy zabójstwem, ponieważ zabójstwo jest nielegalne. Natomiast zabicie przywódcy lub wpływowej osoby na rozkaz prezydenta jest legalne na mocy działu 50 Kodeksu Stanów Zjednoczonych.
Doradcy prezydenta Dwighta Eisenhowera omawiali „eliminację” zagranicznych przywódców i ustanowili Komisję Zmian Zdrowotnych (Health Alteration Committee), by „neutralizować” lub „unieszkodliwiać” pewnych ludzi. Posługiwali się eufemizmami i łamigłówkami, by – jak odkrył później Kongres – w razie problemów móc się wyłgać od odpowiedzialności. Doradcy prezydenta Johna F. Kennedy’ego sformalizowali zabijanie i nazwali je „akcją wykonawczą” (executive action). Za prezydenta Ronalda Reagana stało się ono „neutralizacją zapobiegawczą” (pre-emptive neutralization) – eliminacją terrorystów, zanim będą mieli okazję uderzyć ponownie. Podczas kadencji prezydenta George’a W. Busha wykorzystywano termin „akcja bezpośrednia ze skutkiem śmiertelnym” (lethal direct action). W czasach prezydenta Baracka Obamy zabijanie terrorystów stało się powszechnie znane jako „zabójstwo celowane” (targeted killing). Powstaje pytanie, jak zabicie jakiejkolwiek osoby wspiera cele polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych? W tej książce zamierzam rzucić nieco światła na to, jak i dlaczego pewni przywódcy i inne wpływowe osoby są brani na cel i zabijani.
W początkach tajnych operacji nie było nadzoru; w połowie lat siedemdziesiątych XX wieku, po tym, jak przesłuchania przed komisją Churcha doprowadziły do powstania raportu zatytułowanego „Domniemane zabójcze spiski przeciwko przywódcom zagranicznym”, nadzór przeszedł w ręce Kongresu, który sprawuje go do dziś. Rozkazom tajnych operacji specjalnych formalny charakter nadają prawnicy z CIA w powiadomieniach lub memorandach notyfikacyjnych, które podpisuje prezydent. W książce tej wypowiada się jeden z nich, John A. Rizzo, niegdyś naczelny prawnik CIA, który służył siedmiu prezydentom i napisał mnóstwo prezydenckich powiadomień o operacjach specjalnych, a także memorandum notyfikacyjne z 17 września 2001 roku, które autoryzowało akcję bezpośrednią ze skutkiem śmiertelnym przeciwko terrorystom i obowiązuje do dziś.
Tajne akcje w czasie pokoju prowadzi CIA, ale podczas wojny zajmuje się nimi wspólnie z Departamentem Obrony. Osią tej książki jest William D. Waugh, jeden z najstarszych funkcjonariuszy operacyjnych z doświadczeniem w operacjach specjalnych, wielokrotnie odznaczany żołnierz „zielonych beretów”. Całe swe niezwykłe życie spędził on na doskonaleniu sztuki operacji specjalnych.
Ponieważ zagraniczne rządy, osoby niepowiązane z nimi i wolni strzelcy regularnie próbują zabić amerykańskiego głównodowodzącego, ważne jest, by zrozumieć, że drugą stroną operacji specjalnych jest uniemożliwianie zabójstw. O tym opowiada Lewis C. Merletti, dziewiętnasty dyrektor Tajnej Służby Stanów Zjednoczonych (US Secret Service) i eksfunkcjonariusz Zespołu Przeciwdziałania Zamachom (Counter Assault Team, CAT), paramilitarnego oddziału Tajnej Służby. Tak jak Waugh, Merletti wyspecjalizował się w niekonwencjonalnych akcjach podczas służby w „zielonych beretach” w Wietnamie.
O skrytobójstwach zaczęłam myśleć w 2009 roku, kiedy pracowałam jako reporterka dla „Los Angeles Times Magazine”. W drodze powrotnej z Bliskiego Wschodu odwiedził mnie w dom u pewien informator. Zajmował się przeciwdziałaniem terroryzmowi; tyle tylko mógł powiedzieć o swojej profesji. Znałam go jako eksperta od przewozu broni; prawie zawsze podróżował ze skrzynkami uzbrojenia. A mimo to na pamiątkowym medalionie ze swojej ostatniej podróży, który mi pokazał, widniał napis: „Ambasada Stanów Zjednoczonych, Kabul, Afganistan”. O ile było mi wiadome, jego kompetencje zawodowe w żaden sposób nie wiązały się z dyplomacją, ale oboje wiedzieliśmy, że najlepiej nie drążyć tematu.
W tamtym czasie moi dwaj synowie byli mali i nasz kalifornijski dom oraz podwórko zapełniały dziesiątki żołnierzyków – od tych z czasów wojny o niepodległość do całkiem współczesnych. Na prośbę chłopców informator skrupulatnie identyfikował specyficzne uzbrojenie żołnierzyków: konfederackie karabiny z bagnetami, karabiny M1 Garand, AK-47, M16. Później spytał, czy się zgodzę, żeby pokazał chłopcom prawdziwą broń, w celach edukacyjnych. Był licencjonowanym instruktorem strzeleckim i dwa razy zabrał mnie na strzelnicę. Nie miałam nic przeciw temu.
Obserwowałam uważnie, jak pokazywał moim dzieciom pistolet i niewielki karabin snajperski, ale zwróciłam też uwagę na jeden pokrowiec, którego nie otwierał. Później, wieczorem, spytałam go na osobności, co jest w środku. Otworzył go i pokazał mi wielki ząbkowany nóż.
– Do czego to służy? – spytałam, niemal natychmiast zdając sobie sprawę, jak to niemądrze zabrzmiało.
– Czasem trzeba coś załatwić po cichu – odparł i zamknął pokrowiec.
Żadne z nas nie powiedziało już ani słowa.
Wtedy zrozumiałam oczywistość: Stany Zjednoczone zabijają wrogów nie tylko za pomocą technicznie wyrafinowanych uderzeń dronów, ale także z bliska. Później od innego informatora dowiedziałam się, że mój gość pracował dla Sekcji Lądowej Wydziału Operacji Specjalnych CIA.
To spotkanie głęboko zapadło mi w pamięć, podobnie jak koncepcja zabójstw twarzą w twarz i moja reakcja na nią. Mogłam sobie wyobrazić, jak mój gość zabija bojownika Al-Kaidy z karabinu snajperskiego, ale myśl, że podrzyna komuś gardło albo wbija mu nóż między żebra, kazała mi się zastanowić. Dlaczego? Dlaczego to wszystko jest tajną operacją specjalną, zaplanowaną tak, by prezydent mógł się jej wyprzeć, a opinia publiczna nigdy się o niej nie dowiedziała?
Mój informator nigdy nie opowiadał o pracy na Bliskim Wschodzie, ani przed pokazaniem mi noża, ani później. Było jasne, że jego praca jest tajna. Utajnione programy mają złą sławę przedsięwzięć obfitujących w klęski i grube pomyłki. Zastanawiałam się, czy rozsyłanie paramilitarnych funkcjonariuszy i agentów po całym globie, by dokonywali zabójstw w ramach tajnych operacji specjalnych, to zazwyczaj przepis na katastrofę, czy raczej głównie pokaz siły.
Czy zabicie kogoś, kogo prezydent uznał za zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego, jest słuszne czy błędne? Szlachetne czy hańbiące? Znalazłam odpowiedzi, pisząc tę książkę.
Mam nadzieję, że czytelnicy znajdą swoje.
Annie Jacobsen: Zaskocz, zabij, zniknij, Wydawnictwo Rebis, 2021