Rozmowa

Bałagan w lesie

las Szast
las Szast fot. Piotr Skubisz

Z dr hab. Michałem Żmihorskim rozmawiamy o drewnie – które zmieniona ustawa o odnawialnych źródłach energii chce kierować do pieców elektrowni – i jego roli w życiu lasu, o tym, jak zmniejszanie się różnorodności biologicznej w lasach zwiększa zużycie środków chemicznych szkodliwych również dla człowieka.

Piotr Skubisz: W zeszłym roku wprowadzono zmianę do ustawy o odnawialnych źródłach energii, zmieniono definicję drewna energetycznego. Jest pan w gronie naukowców, którzy podpisali list w sprawie drewna energetycznego. Dlaczego pan go podpisał? Czego dotyczyły obawy?

Michał Żmihorski: Obawy dotyczą przede wszystkim zwiększonego pozyskiwania drewna z lasów w Polsce na potrzeby energetyki – do spalania. Spodziewamy się, że drewna z lasu będzie wyjeżdżało więcej niż dotychczas. Szczególnie będzie to dotyczyło drewna, które miało ograniczone zastosowania albo było gospodarczo bezużyteczne – suche drzewa, połamane, częściowo w stopniu rozkładu, które w lesie pozostawały do naturalnego rozkładu. Z powodu tych zmian legislacyjnych obawiamy się, że takie drewno również znajdzie zastosowanie gospodarcze do produkcji energii.

W uzasadnieniu do ustawy oraz w wyjaśnieniach Lasów Państwowych możemy przeczytać, że drewno, które ma wylądować w piecach energetyki to: drewno najgorszej jakości, takie rodzaje drewna jak drewno obumarłe, obumierające posuszowe. A jakie znaczenie tego typu drewno może mieć dla funkcjonowania lasu jako ekosystemu?

Właśnie ten zapis wzbudził nasze największe obawy. Lasy Państwowe niejako uspokajając, oświadczają, że nie będą cięły zdrowych drzew na potrzeby energetyczne, tylko – tak jak pan zacytował – że będzie to surowiec najgorszej jakości nienadający się do większości zastosowań przemysłowych. To są właśnie drzewa pochodzące z cięć sanitarnych, opanowane lub zniszczone przez tak zwane szkodniki albo z innych względów obumarłe, lub obumierające, przewrócone, połamane, suche i tak dalej.

Zakładając, że takie rzeczywiście drzewa będą przeznaczone na cel energetyczny, z perspektywy bioróżnorodności leśnej to jest zdecydowanie gorzej, niż gdyby leśnicy wycinali zdrowe, dobrze rosnące, żywe drzewa. Ponieważ drzewa martwe, obumierające, połamane, przewrócone czy też będące w różnych, bardziej zaawansowanych stadiach rozkładu, opanowane przez grzyby, mrówki, chrząszcze, pełnią kluczową funkcję w ekosystemach leśnych. Są miejscem rozmnażania się, funkcjonowania bardzo wielu organizmów leśnych, nie tylko zwierząt, również grzybów i roślin. To jest właśnie powód, dla którego wystosowaliśmy nasze pismo i naszą opinię na temat zagrożeń związanych ze wzrostem intensywności użytkowania drewna energetycznego.

Czy mamy kryzys bioróżnorodności i jaki to może mieć wpływ na człowieka i stan środowiska? Czytałem w The Guardian analizę pracy naukowej polskiej badaczki o tym, że to zmniejszanie się bioróżnorodności, szczególnie na terenach leśnych, ma wpływ na ilość i różnorodność gatunków. Był też zaskakujący dla mnie wniosek, że kryzys bioróżnorodności również może zwiększać ryzyko kolejnych pandemii i rozpowszechniania się wirusów.

Czym jest bioróżnorodność i jakie ma znaczenie. Po pierwsze takie, że możemy się uczyć od innych gatunków, jak przetrwać, jak efektywniej wykorzystywać zasoby, jak oszczędzać własne, jak zdobywać zasoby zewnętrzne. Po drugie –ważna jest stabilność tych ekosystemów.

Gatunki funkcjonujące w obrębie jednego ekosystemu pozostają w interakcjach między sobą. Jedne gatunki wpływają na drugie. Są od siebie zależne.

Przetrwanie rysia jako gatunku zależy od tego, jaka będzie populacja jego ofiar. I odwrotnie, los populacji ofiar zależy też od tego, jak intensywne będzie drapieżnictwo ze strony rysia, czy innych drapieżników. Utrata różnych elementów tych skomplikowanych sieci troficznych powoduje często rozchwianie ekosystemów. Gdy ginie drapieżnik ofiara osiąga zagęszczenia dużo wyższe niż zazwyczaj, to z kolei powoduje nadmierną eksploatację zasobów, co z kolei wpływa na inne gatunki. Obserwujemy tu całe kaskady troficzne. Jeżeli zachwiejemy tym ekosystemem, usuwając, bądź wprowadzając jakieś gatunki, albo w inny sposób modyfikując ten ekosystem, to może stać się on niestabilny, nieprzewidywalny, jego produktywność może spaść albo zdarzają się inne niepożądane efekty, np. fragmenty lasu zaczynają obumierać albo pole uprawne jest opanowywane przez szkodniki. To są rzeczy, które na ogół wpływają negatywnie również na gospodarkę człowieka, bo my w zasadzie wszystkie ekosystemy jakoś użytkujemy, mniej lub bardziej. Więc to jest drugi aspekt bioróżnorodności. Trzeci – myślę, warto o tym mówić – to jest wartość niekoniecznie materialna. Coraz częściej ludzie chcą obcować z bioróżnorodnością, chcą przebywać w ekosystemach naturalnych, ponieważ w obecnych cywilizacjach znaczna część populacji ludzkiej spędza dużą część swojego czasu w warunkach niesprzyjających. Mówię tu o biurach, pracy z komputerem i tak dalej.

Zatem kontakt z bioróżnorodnością jest istotny również dla naszego zdrowia psychicznego, jako miejsce odpoczynku i rekreacji, ale może wpływać też na przykład na alergie, czy na choroby autoimmunologiczne. Są badania, które pokazują, że bioróżnorodność w naszym otoczeniu wpływa na nasze zdrowie bezpośrednio. Warto zaznaczyć, że to też jest wartość i element bioróżnorodności, dla którego warto tę bioróżnorodność chronić.

A wracając do ustawy i do definicji drewna energetycznego to drewno obumarłe, obumierające, posuszowe, czy też drewno martwe. Jaki wpływ na las może mieć wywożenie takiego rodzaju drewna? Jakie inne role to drewno może odgrywać, a co oznacza jego usunięcie?

To jest szeroki temat, wielowątkowy. Odpowiadając wprost na pytanie, jak zabieranie tego obumierającego drewna wpłynie na las, mogę powiedzieć, że wiele organizmów leśnych straci swoje miejsce do życia, do rozmnażania się, do przechodzenia cykli życiowych, do zimowania, do pobierania pokarmu. W tych wywożonych do kotłów elektrowni kłodach drewna mamy wiele organizmów, wiele osobników, dziesiątek czy setek gatunków, które raz, że zginą, bo zostaną spalone, a dwa, że to siedlisko już nie wróci zbyt prędko. Bo kłoda, która leżała na dnie lasu, powstawała przez długi czas. To nie jest coś, co my jesteśmy w stanie szybko odtworzyć, nawet gdybyśmy chcieli, bo ten proces butwienia, rozkładu trwa dosyć długo. Las, z którego wywozimy martwe drzewa, bardzo ubożeje strukturalnie: staje się bardzo uproszczony, homogeniczny.

Jaki mogą być skutki tej homogeniczności?

Takie, że coraz mniej organizmów leśnych w takim lesie znajduje miejsce do życia. Bo szereg organizmów potrzebuje specyficznych siedlisk, czy mikrosiedlisk, na przykład właśnie leżącego, obumierającego, wilgotnego drewna. Jeżeli więc z ekosystemu wyciągamy martwe drzewa, to szereg gatunków z niego od razu znika i nie będzie tych gatunków w tym lesie. To jest szczególnie istotne w takich lasach, jakie dominują w Polsce, które nie różnią się niczym od plantacji. I w takich miejscach pojedyncze suche drzewa pełnią szczególnie ważną rolę. Bo jeżeli wywieziemy trochę martwego drewna z lasu naturalnego, to organizmy znajdą inne miejsca, bo tych martwych drzew jest tam jeszcze na ogół dosyć dużo. Natomiast czyszczenie plantacji z resztek martwych drzew szczególnie zubaża ten ekosystem i wtedy naprawdę zostaje w nim bardzo niewiele organizmów. Od wielu lat zajmuję się ptakami leśnymi i wiem, że w takich gospodarczych drzewostanach i plantacjach jest w stanie funkcjonować bardzo mało gatunków.

A propos ptaków… Znalazłem dane mówiące, że jeśli zostawi się miedzę pomiędzy polami i tam będą mogły zakładać gniazda przeróżne ptaki, to przy wysokiej bioróżnorodności, dużej liczbie gatunków, te ptaki mogą zjeść kilkadziesiąt kilogramów lub więcej insektów na kilometr kwadratowy. A bez tej bioróżnorodności potrzebujemy tak zwanych środków ochrony roślin…

Bioróżnorodność dostarcza szeregu tak zwanych funkcji ekosystemowych, z których my odnosimy bezpośrednią korzyść. To np. zapylanie przez owady zapylające, co bezpośrednio wpływa na nasze dochody. Bo plony są niższe w przypadku braku zapylaczy, czy ich zredukowanej liczby. To o czym pan wspomniał, to biologiczne kontrolowanie tak zwanych szkodników, czyli gatunków, które mogą istotnie redukować plony, czy to sosny, czy ziemniaka – to nie ma większego znaczenia, mechanizm jest ten sam. Jeżeli ich zagęszczenia spadają, a na ogół spadają w takich bardzo homogenicznych środowiskach, to automatycznie rośnie też zagęszczenie szkodników, no i to się przekłada na plon. Jeżeli chcemy kontrolować populacje szkodników, pozostają nam na przykład środki ochrony roślin, które w leśnictwie i w rolnictwie są powszechnie stosowane.

Czy zmniejszając bioróżnorodność, również w uprawach leśnych plantacjach desek, jak mówią niektórzy potrzebujemy zwiększenia ilości używanych środków ochrony roślin?

Oczywiście, środki ochrony roślin w leśnictwie są bardzo powszechne. Jest długa lista środków dopuszczanych do stosowania w leśnictwie. Część z nich działa dosyć agresywnie, przynajmniej na niektóre organizmy. Chociażby Roundup, chyba najbardziej znany.

Konsekwencją upraszczania struktury przestrzennej, gatunkowej, wiekowej i genetycznej lasów przez gospodarkę leśną jest konieczność walki ze szkodnikami. Czyli powstaje potrzeba walki z nagłym rozmnażaniem się jednego gatunku, na ogół bezkręgowca albo grzyba, który jest w stanie znaczącą część populacji sosny, czy innego gatunku drzewa zabić albo mocno osłabić. A to z kolei przekłada się na duże straty gospodarcze. Zatem jeżeli taki ekosystem leśny mocno uprościmy, jedynym sposobem ograniczania szkodników pozostanie walka chemiczna.

Chodząc po lasach, często widzę tabliczki typu „zakaz wstępu, trwają prace leśne”. No i jak rozumiem, tu chodzi raczej o wycinkę, wyrąb czy też inne tego typu prace. A wtedy gdy są stosowane środki ochrony roślin czy takie obszary też są oznaczone zakazem wstępu dla człowieka, jeśli to są środki dla nas szkodliwe?

Jeżeli chodzi o zabiegi agrolotnicze, czyli zrzucanie z samolotu jakiejś trucizny – bo to są trucizny, które mają za zadanie zabić jakieś organizmy leśne – to na ogół jest to ogłaszane na poziomie lokalnych samorządów, obywatele mają teoretycznie możliwość zapoznania się z taką wiadomością i na ogół też są tabliczki przy głównych wejściach do lasu, że będą takie zabiegi realizowane. Pytaniem jest, na ile precyzyjne są te naloty samolotowe, na ile ta substancja rozpylana na znacznej wysokości opada tam, gdzie planowano. To przecież nie jest zbyt precyzyjna metoda aplikowania środka. Poza tym nie jest wykluczone, że ktoś nie zostanie poinformowany, jacyś mieszkańcy albo turyści, którzy nie chodzą głównymi drogami, mogą wejść na taki teren, nie wiedząc o tym, że akurat trwa nalot samolotowy, tym samym mogą być narażeni na bezpośrednie działanie tych środków.

Nie wiem, czy prowadzi się badania na ten temat, nie przypuszczam. Natomiast co do tych środków ochrony roślin, które są stosowane naziemnie, nie kojarzę, żeby informacja o zabiegach w efektywny sposób przekazywana była potencjalnym osobom, które mogą być narażone. Myślę, że nie ma skutecznych metod informowania o tym, że w danym miejscu są stosowane środki ochrony roślin i obawiam się, że ten proces w ogóle nie jest kontrolowany.

W efekcie zmniejszania się różnorodności biologicznej w lasach mamy zwiększone, jak rozumiem użycie środków chemicznych w części szkodliwych dla człowieka. Jakie mogą być jeszcze inne efekty, na przykład klimatyczne, bo tu Lasy Państwowe mówią o drewnie posuszowym i innym pozyskiwanym też w wyniku cięć sanitarnych. Następnie to drewno ma być spalane w piecach elektrowni jako „zielona” energia. A jaką funkcję pełni ono w lesie w procesie emisji i magazynowania CO2?

Lasy mają duży potencjał gromadzenia węgla. Natomiast wiele zabiegów z zakresu gospodarki leśnej dosyć skutecznie go uwalnia.

Na przykład już zaczynając od samego orania gleby przed sadzeniem drzew na zrębach – jest to istotne źródło emisji dwutlenku węgla. Te drzewa potem zaczynają rosnąć, jakąś część tego dwutlenku węgla gromadzą, ale potem znaczna część tych drzew, które zostały zasadzone, jest ścinana szybko – kilka, kilkanaście lat po zasadzeniu. No a ostatecznie wszystkie drzewa są ścinane w danym miejscu, ponieważ to jest materiał, który jest głównym produktem gospodarki leśnej, więc on też wyjeżdża z lasu. Nie znam szczegółowych badań, ale życie takiego drewna nie jest zbyt długie – powstają z niego meble, papier, czy też jest traktowane jako paliwo, więc ten węgiel z drewna szybko wraca do obiegu. Lasy mocno eksploatowane gospodarczo nie są dobrym magazynem dwutlenku węgla.

Lasy naturalne są lepszym magazynem. Raz zagregowany dwutlenek węgla w lesie raczej krąży i się gromadzi, również w glebie, i na ogół nie ma dużych, nagłych emisji dwutlenku węgla z naturalnego lasu. Sosna, która jest wycinana w wieku 100 lat, mogłaby żyć 300 lat. Czyli mogłaby jeszcze 200 lat trzymać węgiel, z którego jest zbudowana. W Puszczy Białowieskiej rzeczywiście trzyma, natomiast w lesie gospodarczym szybko tylko oddaje, bo jest np. zrąbkowana, robi się z niej deski, meble, papier i tak dalej.

W uzasadnieniu do ustawy też jest mowa o drzewie obumierającym. Jak ono długo może obumierać i tym samym, używając tego terminu, jak długo może stać po prostu i być nadal magazynem węgla?

Sosna, która umrze w Białowieskim Parku Narodowym, może stać sucha kilkadziesiąt lat. Jest na tyle twarda, żywiczna, że jest w stanie przetrwać bardzo długo w pionie. Nie każda będzie stała kilkadziesiąt lat, ale to pokazuje pewien potencjał. Potem taka sosna się przewraca, ale znowu może leżeć kilkadziesiąt lat, zanim nastąpi całkowita jej dekompozycja na dnie lasu. To oczywiście się różni w zależności od gatunku drzewa, od jego rozmiarów, od wilgotności siedliska, żyzności i tak dalej. Wraz ze śmiercią drzewa dwutlenek węgla nie wraca od razu do atmosfery, tylko nadal dosyć długo pozostanie w tym lesie, jest gromadzony w glebie. Jeżeli on pozostaje w lesie, nie krąży w atmosferze, nie przyczynia się do efektu cieplarnianego, rozsądne jest, żeby pozostał w tym ekosystemie leśnym. Wyciąganie go i uwalnianie do atmosfery wydaje mi się nierozsądne z perspektywy zmian klimatu i zagrożeń z tym związanych.

No właśnie, czy pomysł na tak zwaną bioenergię, a szczególnie na spalanie biomasy leśnej, jeszcze jako tak zwane odnawialne źródła energii i zrównoważone, jest dobry dla ochrony klimatu?

Nie jestem ekspertem od spraw klimatu, natomiast wydaje mi się, że narracja reklamująca martwe drzewa jako odnawialne źródło energii jest niepełna. Na ogół nie widzę w niej wliczenia w bilans ogromnej ilości energii, wykorzystującej paliwa kopalne, która jest potrzebna do uprawy, pozyskania i transportu drzew. Bo cała gospodarka leśna bazuje na pracy ciężkiego sprzętu, ciężkich maszyn, które najpierw przygotowują miejsce do zasadzenia lasu, potem rozdrabniają gałęzie, potem orzą. Orka gleby uwalnia dużo dwutlenku węgla, ale też i ciągnik, który orze. O ile dobrze pamiętam, zużywa około 100 litrów paliwa na hektar. Później, gdy taki zrąb jest przygotowany, sadzi się drzewa. Drzewa są przywożone ciężarówką, ludzie je sadzą, grodzą siatką, żeby nie weszły jelenie, potem w tym lesie jest prowadzonych szereg czynności: trzebieże, czyszczenia, no i na koniec ten las jest wycinany i te drzewa są gdzieś składowane, transportowane i tak dalej. Również jakimś obciążeniem są chociażby te środki ochrony roślin stosowane w leśnictwie. One też mają swoje skutki uboczne, też zabijają masę zwierząt, których zabijanie nie jest potrzebne. Mogą prowadzić do skażenia wód – to też są duże koszty środowiskowe, związane z gospodarką leśną, które na ogół nie są wliczane w bilans drewna energetycznego.

Nie jestem pewien, na ile pozytywny obraz drewna, jako odnawialnego źródła energii, zmieniłby się, gdybyśmy wliczyli w ten bilans te znaczne wydatki energetyczne, które są ponoszone na wszystkich etapach użytkowania i przygotowywania lasu gospodarczego.

W materiałach uzasadniających wprowadzenie tej regulacji Lasy Państwowe mówiły też o zagrożeniu pożarowym, o zmianach klimatycznych i suszach. Jaki wpływ na wspomniane zagrożenie pożarowe i gromadzenie wody miałoby pozostawienie tego drewna w lesie?

To jest dosyć skomplikowane. Nieprawdziwy jest uproszczony schemat, który się często przedstawia, że suche drzewo to wzrost zagrożenia pożarowego. Tak do końca nie jest. Weźmy jako przykład Puszczę Białowieską. Suche świerki, które obecnie stoją w lesie w dużej liczbie, raczej nie zwiększają zagrożenia pożarowego, ponieważ pożar w Polsce zawsze przebiega na poziomie gruntu. To są pożary powierzchniowe, pali się ściółka, leżące gałęzie, liście, natomiast nie palą się całe stojące drzewa. Takich pożarów w puszczy, z tego, co wiem, nie było i w zasadzie takich pożarów w Polsce nie ma. Martwe, stojące świerki nie zwiększają zagrożenia pożarowego, co więcej nadal – mimo że już są martwe – pomagają utrzymywać specyficzny mikroklimat dna lasu. Zwiększają trochę zacienienie, zmniejszają trochę ruch wiatru, zmniejszają nasłonecznienie. A jak się przewrócą, to robią to jeszcze efektywniej, ponieważ leżące martwe drzewa dosyć szybko chłoną wilgoć od gruntu i tę wilgoć utrzymują.

Leżące drzewa skutecznie promują wzrost młodych drzew, utrudniając jeleniom, sarnom ich zgryzanie. W takim zwałowisku świerkowym naprawdę jest trudno przejść, więc ssaki kopytne, które mogłyby zgryźć te młode drzewka, nie wchodzą tam. Unikają takich miejsc, bo nie mogą się w nich poruszać, a ryzyko drapieżnictwa ze strony wilków jest tam większe. W efekcie takie miejsca od razu są zarastane przez młode drzewa i to diametralnie zmniejsza zagrożenie pożarowe, bo ta masa młodych drzew np. w Puszczy to są często gatunki liściaste, które się nie palą. Natomiast dużym zagrożeniem pożarowym jest przede wszystkim biomasa drewna drobnego: gałęzi, kory, które na ogół powstają w wyniku wycinki drzew. Gdy świerk jest ścinany, przewraca się, to zanim zostanie zabrany na ciężarówkę, obcina się wszystkie gałęzie, które zostają w tym miejscu, gdzie świerk się przewrócił, odpadają znaczne płaty kory, ta kora też zostaje w lesie. To wszystko jest na ogół bardzo przesuszone – po prostu gotowe ognisko. W takich miejscach występuje rzeczywiście duże ryzyko pożaru. Czyli wycinka tych świerków tak naprawdę zwiększa tylko ryzyko pożarowe, a nie zmniejsza. Po drugie w miejscach odsłoniętych, gdzie zostaną wycięte wszystkie drzewa i wywiezione, powstaje teren otwarty, który bardzo szybko zarasta trawami i one również zwiększają ryzyko pożarowe – z czasem przesychają i są jak niemalże benzyna.

Paradoksalnie wycięcie suchych drzew może więc zwiększać ryzyko pożarowe, a nie zmniejszać. To obserwujemy właśnie w Puszczy Białowieskiej. Schematyczne myślenie, że jak są suche drzewa, to trzeba je wyciąć, bo wtedy będzie mniejsze ryzyko pożarowe, jest nieprawdziwe.

Niesamowite. Puszcza Białowieska jest naszym jedynym, najbliższym naturalnemu lasem. Czy zwiększając np. takimi regulacjami jak ta, presję na lasy nie tracimy szansy na znaturalizowanie lasów? Czy ta ustawa może zwiększyć presję na takie obszary, które może powinniśmy w Polsce objąć większą ochroną?

Tak, zgadzam się z tym. Puszcza Białowieska oczywiście jest jedna, natomiast jest wiele innych, małych, ale rozproszonych lasów o stosunkowo wysokim stopniu naturalności i one mają potencjał regenerowania się po zniszczeniach, powstałych w wyniku eksploatacji przez człowieka w przeszłości, głównie w wyniku gospodarki leśnej. Elementem regeneracji jest oczywiście deponowanie martwej materii organicznej, martwych drzew, zarówno stojących i leżących, bo to sprzyja agregowaniu się w takich miejscach organizmów związanych z tymi martwymi drzewami.

Dobrym przykładem mogą być dzięcioły – białogrzbiety albo trójpalczasty. W przybliżeniu Polska jest zalesiona w 30%, a te gatunki, wybitnie leśne, występują w bardzo nielicznych enklawach: w Puszczy Białowieskiej, Augustowskiej, Karpackiej, często w pojedynczych rezerwatach, w małych płatach siedlisk. Dlaczego tylko tam? Bo w znacznej większości lasów w Polsce nie znajdują miejsca do życia – z ich perspektywy to nie są lasy. To są plantacje, które nie dają im warunków, by przeżyć.

Potencjał zmiany tego stanu rzeczy, poprawy warunków do życia tych dzięciołów, ale też dziesiątek innych gatunków – kręgowców i bezkręgowców, grzybów, roślin – tkwi w pozostawianiu martwego drewna.

Martwego drewna w Polsce jest w lasach bardzo mało. To jest kilka metrów sześciennych na hektar. To jest naprawdę bardzo mało, garść zapałek na metr kwadratowy.

A ile powinno być, żeby, tak jak mówiliśmy, ten las był stabilny, zdrowszy?

Trudno powiedzieć dokładnie ile, ale wydaje się, że kilkadziesiąt metrów sześciennych na hektar – to są wartości, które już prowadzą do wyraźnego wzrostu bioróżnorodności. W Puszczy Białowieskiej to jest ponad 100, czasami lokalnie ponad 200 metrów sześciennych, a w lasach gospodarczych mamy dwa, trzy, a miejscami to w ogóle pół albo nic. Kontrast jest drastyczny. Oczywiście te enklawy, pozostałości lasów naturalnych, nie będą się regenerować, jeżeli będziemy z nich sukcesywnie, systematycznie wybierać te drzewa, które obumarły.

Czy to nie jest błędne koło? W uzasadnieniu ustawy czytamy, że „także z powodu zmian klimatycznych, braku wody itp. lasy są coraz słabsze, jest coraz więcej drewna posuszowego, obumarłego” i pomysłem na to, jak rozumiem, jest dalsze osłabianie lasów poprzez zwiększone wywożenia tych rodzajów drewna właśnie?

Myślę, że to jest coś w stylu błędnego koła. Ponieważ zmieniliśmy ekosystem, to ciągle musimy go dalej zmieniać, bo już jest tak bardzo zmieniony, że sam sobie nie da rady. Musimy w pewnym momencie przestać to robić, bo inaczej cały czas będziemy tracić bioróżnorodność. Musimy w pewnym momencie dopuścić procesy naturalne, żeby one pokazały nam, jakie zmiany aktualnie w lasach są konieczne. Bo tego nie wiemy. Wiemy, że bardzo szybko zmienia się klimat w wyniku działalności człowieka. Nie wiemy natomiast, jak ta zmiana wpłynie na lasy. To znaczy, jakie gatunki drzew będą coraz częstsze, a które będą się wycofywały. Są modele, które mniej więcej przewidują, jak to może wyglądać w skali ogólnej, ale w skali lokalnej to są bardzo trudne zmiany do przewidzenia. Dobrym sposobem, z którego powinniśmy korzystać, jest więc pozostawienie choćby nawet pojedynczych płatów takich powierzchni referencyjnych, gdzie pozwolilibyśmy działać naturze i wtedy zobaczylibyśmy, które gatunki zaczynają być liczne, które gatunki się wycofują, jakie są interakcje między tymi gatunkami, jak one rosną, w jakim zwarciu, w jakim zmieszaniu, w jakiej kombinacji międzygatunkowej, jak się rozwijają, też jak fenotypowo wyglądają te drzewa – żebyśmy na tej podstawie mogli wdrażać w gospodarce leśnej rozwiązania, które będą dostosowane do zmian klimatu.

Bo teraz robimy to, co nam się wydaje słuszne, ale historia gospodarki leśnej jest pełna takich epizodów, gdzie robiono coś, co się wydawało rozsądne wtedy, 30 lat temu, a później za to przepraszano, bo okazało się, że osuszanie lasów, czy wprowadzanie czeremchy amerykańskiej, wprowadzanie sosny na żyzne siedliska, rozpylanie DDT, jednak jest błędne. Teraz już to wiemy, ale 30, 50 lat temu, zapewniano nas, że tak robić trzeba.

Dlatego, nauczony doświadczeniem, mam bardzo ograniczone zaufanie do tego, co mówią ludzie gospodarujący lasami – że oni teraz właśnie będą TO robić i TO jest słuszne. No nie wiemy, czy jest słuszne. Popatrzmy, jak się zmienia natura i wtedy możemy zaadoptować naszą gospodarkę leśną do tych zmian klimatycznych, które następują.

Problemem jest właśnie to, że nie mamy tych powierzchni referencyjnych. Bo niemal 100% lasów podlega gospodarce leśnej. Nawet w Puszczy Białowieskiej toczymy batalie, dzisiaj są podpisywane aneksy do PUL-i (Plan Urządzania Lasu, dokument określający planowane prace leśne – przyp. red.), które znowu chcą zwiększyć cięcia i zwiększyć ingerencję człowieka w wielu miejscach Puszczy Białowieskiej, bo wydaje się autorom tych zmian, że to będzie słuszne i to pomoże przyrodzie. Jedyne co wiemy, to że takie myślenie na ogół jest błędne.

No tak, bo mówi się często o ochronie biernej i aktywnej. Pytanie, jak często to może być oksymoronem ta ochrona aktywna?

W Polsce i w większości części Europy lasy są klimaksowym – używając tej troszkę przestarzałej definicji – biomem, czyli środowiskiem, do którego dąży sukcesja roślinna. Czyli niemal każde pole, łąka, pozostawione bez uprawy, za kilkadziesiąt lat będzie mniej lub bardziej zdominowane przez gatunki drzewiaste. W Polsce ta ochrona aktywna lasów wydaje mi się pojęciem niewłaściwym. Są co prawda bardzo nietypowe, rzadko występujące zespoły leśne, które rzeczywiście wymagają działalności człowieka – albo nawet bardziej działalności zwierząt związanych z człowiekiem. To są na przykład ciepłolubne dąbrowy, gdzie wypas zwierząt gospodarskich pomaga utrzymać półotwarty charakter tego lasu.

Natomiast większości zespołów leśnych w Polsce nie jest potrzebna żadna „aktywna” ochrona. Ten ekosystem radzi sobie doskonale sam. Trochę niepokoi i irytuje mnie przedstawianie gospodarki leśnej jako formy ochrony lasu, bo bez tej gospodarki las sobie nie da rady sam. Nie, tak nie jest. Las sobie świetnie daje radę sam.

W Białowieskim Parku Narodowym mamy prawie 100 lat ochrony ścisłej, gdzie wcześniej też w zasadzie nie było gospodarki leśnej i ten ekosystem jest jednym z najcenniejszych w Europie i ludzie ze wszystkich krajów przyjeżdżają, żeby oglądać właśnie TEN las, a nie lasy gospodarcze, których mamy pełno.

Zrobiłbym jeszcze takie zastrzeżenie, że „ochrona ścisła”, czy „ochrona bierna” mogą być określeniami mylącymi i nieprecyzyjnymi. Lepszym jest „ochrona naturalnych procesów”. My mamy bardzo mało w Polsce miejsc, gdzie chronimy naturalne procesy.

W liście naukowców, a propos tej regulacji, wspominają państwo, że zmiana tej ustawy odbyła się bez konsultacji społecznych. Jak pan to ocenia?

W Polsce dużo zmian dotyczących zarządzania środowiskiem odbywa się bez konsultacji społecznych i też bez konsultacji ze środowiskiem naukowym. To jest bardzo niepokojące, bo my przez lata, przez dziesięciolecia gromadzimy wiedzę, staramy się eksperymentalnie sprawdzać w terenie, jak środowisko funkcjonuje. Płaci nam polski podatnik, żebyśmy to robili. Naszym obowiązkiem jest zbieranie tej wiedzy, gromadzenie jej. Natomiast politycy często wprowadzają rozwiązania w oderwaniu od tej wiedzy.

My często oceniamy je jako niekorzystne, niepotrzebne, kosztowne, jako społeczeństwo będziemy ponosić koszty tych rozwiązań – zarówno przyrodnicze, jak i ekonomiczne. Przypomnę, że w wielu miejscach w Polsce gospodarka leśna jest mocno deficytowa. Czyli, żeby wyciąć jedno drzewo w takiej lokalizacji, musimy sprzedać dwa gdzie indziej. Kontynuowanie więc tego stanu rzeczy jest niekorzystne po prostu dla podatników, dla Polski, dla kraju, dla zasobności naszego portfela, używając przenośni.

Zmiana dotycząca drewna energetycznego też niestety wpisuje się w ciąg takich zmian, które nie były dobrze przemyślane i nie brały wystarczająco, moim zdaniem, pod uwagę głosu nauki.

Zmiany, różnego rodzaju zaburzenia – jaka jest ich korelacja, związek ze zmianami klimatu?

Zmiany klimatu powodują wzrost tych zaburzeń, czyli na przykład gradacji korników, ale też silnych wiatrów, susz, pożarów i tak dalej. Ale właśnie takie powierzchnie zaburzone, gdzie następuje gwałtowna zmiana, są szczególnie dobre do tego, żeby pozostawić je bez ingerencji. Zaburzenie – naturalna, gwałtowna zmiana, jest świetną okazją do tego, żeby przynajmniej część takiej powierzchni zostawić i zobaczyć, co tam będzie się działo. Jak się będzie zmieniał ten las, jakie gatunki drzew będą wkraczać, jakie zwierzęta będą tam funkcjonować. To martwe drewno, które tam jest w dużej ilości, będzie wykorzystywane przez szereg organizmów. Zaburzone lasy stwarzają okazje, by tworzyć referencyjne powierzchnie w leśnictwie, na podstawie których będziemy się uczyć, jak lepiej gospodarować lasem.

Czy mamy jeszcze w Polsce inne obszary referencyjne, podobne do lasu Szast w Puszczy Piskiej?

Był pomysł, żeby w Borach Tucholskich, gdzie ogromne powierzchnie zostały zniszczone, coś utworzyć. I co ciekawe, utworzenie takiego lasu referencyjnego jest tańsze, niż wywożenie stamtąd drewna. To drewno ma na ogół zerową wartość, jest tylko drewnem opałowym. Jego uprzątanie, usuwanie jest też bardzo niebezpieczne dla robotników leśnych, bo dużo drzew jest zawieszonych, jedno na drugim. W Szwecji kilka osób zginęło przy uprzątaniu podobnych powierzchni pohuraganowych. W Borach Tucholskich niestety nie utworzono powierzchni referencyjnych.

Niestety wciąż dominuje standardowe myślenie, że jak coś się przewróciło, to trzeba tam wejść, wycinać, sprzątać i sadzić, bo inaczej będzie bałagan w lesie.

Zmiany w ustawie uzasadniano tym, że Lasy Państwowe z powodu kryzysu w gospodarce związanego z koronawirusem nie sprzedały drewna, które zalega w lesie. I dlatego trzeba znaleźć nowego klienta energetykę. Czy koronawirus jest naprawdę rzeczywistym uzasadnieniem potrzeby wprowadzenia takiej regulacji?

Chodziło prawdopodobnie o to, że był problem z odbiorem drewna – drzewa zostały wycięte, zerwane, czyli złożone gdzieś przy drodze, pocięte w odpowiedni sortyment i czekają na odbiorcę, a odbiorca nie przyjeżdża, bo firma mu padła albo firmę tymczasowo zawieszono. Ileś milionów metrów sześciennych takiego drewna czekało na odbiorców. Z punktu widzenia ekonomii, jest to niewątpliwie realny problem. Z punktu widzenia przyrodniczego ta sytuacja może działać jak pułapka ekologiczna: takie drzewa leżące w lesie są szybko zasiedlane przez szereg gatunków zwierząt, które potem wyjadą do pieca. Gdyby od razu je transportowano – wycinamy drzewo, ładujemy na ciężarówkę i ono jedzie do pieca – to szkoda przyrodnicza byłaby moim zdaniem mniejsza niż jeżeli takie drzewo przez parę miesięcy przyciąga różne bezkręgowce. No ale nikt niestety nie patrzy na to pod takim kątem.

W kontekście różnorodności biologicznej: powstała baza 150 esencji z grzybów, które zostały pobrane z Puszczy Białowieskiej. Potem okazało się, że jeden z tych gatunków – jakkolwiek akurat występujący nie tylko w Puszczy – ma rewelacyjne skutki, jeśli chodzi o działanie antynowotworowe. W tych pierwszych badaniach laboratoryjnych okazało się, że skuteczność sięga ponad 80% w zwalczaniu jednego z nowotworów. Ile jeszcze nie wiemy o tym, co moglibyśmy znaleźć w bioróżnorodności?

Tak naprawdę nie wiemy zdecydowanej większości. Nawet w Puszczy Białowieskiej, stosunkowo dobrze przebadanej, nadal odkrywa się nowe dla Polski gatunki, o których nie widzieliśmy, że tutaj istnieją. A związki chemiczne, czy całe procesy biochemiczne – jakie zachodzą w tych gatunkach, o których istnieniu jeszcze wczoraj nie wiedzieliśmy – i potencjalne zastosowania tej wiedzy, to nieskończony potencjał.

Dziękuję za rozmowę.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 72 / (20) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Ekologia Rewolucja energetyczna

Przejdź na podstronę inicjatywy:

Co robimy / Rewolucja energetyczna

Być może zainteresują Cię również: