Będzie dobrze. Impresje ukraińsko – rumuńskie
Północna Transylwania, miasto tranzytowe dla tysięcy Ukraińców, szczególnie z części wschodniej i południowej, którym front odciął możliwość ucieczki do Polski. Coraz mniej osób przekracza granicę, zniknęły długie kolejki. Większość uciekinierów pojechała do innych krajów. Ci nieliczni, którzy postanowili tu zostać, zastanawiają się, co dalej. Język rumuński w niczym nie przypomina ukraińskiego, o pracę trudno. Można tu jednak poczekać do końca wojny.
Na forum pomocy dla uchodźców ogłoszenie, że potrzeba sprzętów do kuchni. Mam opiekacz, zgłaszam się, zawożę. Jest tam rodzina z M., uciekli w ostatnim momencie. Teraz trwa tam ciężki ostrzał. Proponuję, że zawiozę ich do Unii Ukraińskiej – organizacji skupiającej mniejszość ukraińską mieszkającą tu od lat. Jedziemy, spędzamy tam kilka godzin na rozmowie, ale też pomagając załadowywać busy z konwojów. Potem pomagam tej rodzinie w banku, załatwiam darmową wizytę u lekarza, leki. Tak to się zaczyna.
Kilka dni później spotykam się z L., która mówi: – Muszę wrócić na Ukrainę na jeden dzień, coś załatwić, bo nie zdążyłam o wszystkim pomyśleć przed wyjazdem. Boję się. Pojedziesz ze mną? – patrzy z nadzieją.
Jedziemy na Ukrainę
Nie co dzień ktoś cię prosi, żeby jechać z nim do kraju ogarniętego wojną. Ale jeśli robi to kobieta, która uciekła spod bomb, w sensie dosłownym, to musi mieć ważny powód. Dobra, bierzemy życie za rogi! Dzwonię jednak na wszelki wypadek do Unii, żeby upewnić się, jaka jest sytuacja na granicy i czy w ogóle mnie wpuszczą, nie-Ukrainkę? Oni codziennie wysyłają tam konwoje. Mówią, że jest bezpiecznie, wpuszczą nas i wypuszczą. Front jest daleko.
Rano, gdy odwożę jeszcze przed podróżą dzieci do szkoły, wjeżdża we mnie zaspany facet. Na szczęście nikomu nic się nie stało, dzieci całe, ja też, auto może mniej dostojnie się prezentuje. Godzina stania na poboczu i spisywania protokołu. Dzwoni L., że ona już na mnie czeka.
Mówię, że miałam wypadek i się odezwę. Wiem, ile stresu ją kosztuje ten wyjazd, więc stwierdzam, że poranne wydarzenia wyczerpują limit pecha na ten dzień i dalej już wszystko będzie dobrze. Kanapki zrobione, czaj w termosie. Jedziemy.
Na granicy pusto zupełnie. Jeszcze przed szlabanem pilnowanym przez wojskowych stoją dwa duże namioty pomocowe. Przed nimi dwaj prawosławni księża. Stoją nieruchomo, nie rozmawiają, tylko patrzą na puste przejście, ich czarne stroje łopoczą na wietrze. Bardzo malowniczo i symbolicznie to wygląda. Żałuję, że nie mogę zrobić zdjęcia. Przejeżdżamy jedną barierę, potem punkt graniczny Rumunii, nieco dalej kolejni pogranicznicy sprawdzają nasze paszporty, pytają, po co jedziemy, znów szlaban i jesteśmy już na Ukrainie.
Wszyscy do schronu
Chłodny, słoneczny dzień, skowronek wisi nad polami, biała mgiełka kwiatów w sadach. Zaskakująco dobry asfalt, po którym przemykają od czasu do czasu łady, z rzadka samochody innych marek. W pierwszej większej miejscowości L. znika w obszernej willi i po pół godzinie wraca z wykupionym ubezpieczeniem auta – dziesięć razy tańszym niż w Rumunii.
Jedziemy do miasta. Nie do jakiegoś konkretnego, po prostu do pierwszego miasta z otwartym bankiem. Mijamy na drodze punkt wojskowy, ale nas nie zatrzymują. Worki z piaskiem, żołnierze ubrani w moro, uzbrojeni, w hełmach. Czasami mijamy też mniejsze lub większe oddziały. Grupa młodziutkich żołnierzy idzie przez miasteczko z zakupami. Z reklamówek wystają chipsy, gazowane napoje. Gdyby nie mundury, można by pomyśleć, że grupka przyjaciół idzie po szkole do któregoś kolegi do domu.
Jest miasto. Kolebiąc się między kraterami dziur w ulicy, L. narzeka, że właśnie wzięli się za naprawę dróg, gdy wybuchła wojna. Znów przyjdzie poczekać, aż się na to znajdą środki. Pozornie trwa zwykła miejska krzątanina. A jednak jest inaczej. W sklepie z radia lecą wojennie piosenki. Wśród nich СКАЙ – Не Відступати і Не Здаватись, która wbija w fotel. Widać patrole wojskowe na rynku.
Stoimy w banku, gdy zaczynają wyć syreny w całym mieście. Każą nam opuścić budynek i iść do schronu. Co się dzieje? Ponoć gdy przelatują rosyjskie rakiety, włączają syreny na dużym terenie, bo nie wiedzą, w którym momencie je zestrzelą, a spadające odłamki powodują wiele strat, także w ludziach.
Rakieta przeleciała gdzieś dalej, my wracamy do załatwiania potrzebnych spraw, na koniec tankowanie znacznie tańszej benzyny i kierujemy się do przejścia.
Dawne życie, nowe życie
Na granicy przed nami stoi kilka aut załadowanych po dach. Kolejna rodzina i jej życie skompresowane do gabarytów auta. Wysiada dziewczyna i wyprowadza cztery pieski. Przed nami granicę przekraczają pieszo dwie kobiety. Jedna ma ze sobą tylko mały szkolny plecaczek, druga reklamówkę. Chwilę później koło namiotów macha do nas ten sam ksiądz, który rano wypatrywał potrzebujących. Pyta, czy zabierzemy do miasta dwie kobiety, które trzeba zawieźć do fundacji, a stamtąd zabierze je jutro bus do Pragi.
Z namiotu wychodzą wcześniej spotkanie piechurki. Uśmiechają się na nasz widok i pytają, czy jesteśmy głodne, bo one właśnie dostały jakieś bułki od księży i mogą się podzielić.
Po drodze opowiadają o ucieczce z Kijowa, gdzie straciły dosłownie wszystko. Przedostały się do Zakarpacia, wszystko co mają na sobie, dostały od ludzi. Jadą do Czech, bo słyszały, że tam jest dobrze. Odwozimy je do fundacji, gdzie mają przenocować, życzymy powodzenia. Kobiety o radosnym uśmiechu, żyjące już tylko chwilą.
Wszystkie ważne na ten dzień sprawy zostały załatwione. Można przejść do kolejnego etapu – odbudowy życia? Przeczekania? Moje znajome nie są już na etapie szukania noclegu po przejechaniu granicy, czy kompletowania garderoby i domowych sprzętów. One już prowizorycznie się zagospodarowały. Teraz trzeba pomyśleć co dalej.
Jak reagować?
Każda taka rodzina to dziesiątki pytań, spraw, to przegadane godziny, kilometry wiadomości na telefonie, sprawdzanie wariantów. Co z pracą, ze szkołą, z różnymi formalnościami. Każdy z nas załatwia je na co dzień. Teraz trzeba pomóc gościom. Wyjście do banku, wizyta u lekarza, umowa na mieszkanie, zakupy, ubezpieczenie, rejestracja itd. Wszystko to wystane, wypytane, przetłumaczone na wydobyty z zakamarków pamięci rosyjski.
Potrzebne jest także wsparcie psychiczne. Idziecie ulicą, a im dzwoni telefon, że na ich miasto właśnie spadają bomby, że dom dziadków ostrzelany, pociski przeszły na wylot, w drzwiach dziura, odpryski w całym mieszkaniu. Od trzech dni nie ma wody, bo główny rurociąg zbombardowany. Zdjęcia ciał sąsiadów na ulicach.
Jak te informacje przyswoić, patrząc na normalne życie wokół? Czy skomentować, czy nic nie mówić? Pocieszać? Odciągnąć uwagę? Przytulić? Czy jeśli ktoś mówi o koszmarnej ucieczce w czasie ataku na własne miasto, ale mówi to spokojnie, czasami wręcz dodając jakieś anegdotki, to znaczy, że jednak nie było tak dramatycznie, czy że to zewnętrzna maska? Czy dobrze, że ona jest, bo trzyma człowieka, żeby się nie rozsypał? A może lepiej, by ją zdjął i wypłakał ten strach, żeby się nie skumulował?
Nikt nas tego nie uczył, działamy intuicyjnie. L. płacze, tylko gdy opowiada o tym, ile pomocy dostały od ludzi w czasie ucieczki i teraz, gdy próbują z tego, co zabrały i co dostały, zbudować sobie namiastkę życia.
„Masz spokojne życie, to nie doceniasz”
Idziemy ulicą, rozmawiamy o planach na przyszłość, ale też o ich dawnym życiu, A. pokazuje zdjęcia szczęśliwej rodziny na plaży. Teraz to miejsce jest zniszczone i zaminowane. Idący obok nas, pozornie zajęty nową zabawką ośmiolatek nagle mówi: Masz spokojne życie, to nie doceniasz, chcesz czegoś innego, a potem to nagle tracisz, jedziesz gdzieś i potem tęsknisz do tego swojego zwykłego życia. Mудро сказано – odpowiadam mu, a w myślach zastanawiam się, co musi dziać się w jego głowie, skąd takie słowa i obserwacje u małego dziecka.
Po niebie wysoko powoli przesuwa się zwykły liniowy samolot. Patrzę na to dziecko, jak spokojnie wodzi za nim wzrokiem. Pierwszego dnia, gdy ich poznałam i zabrałam na koncert dla Ukrainy, szedł patrząc pustym wzrokiem i wykręcał sobie palce, a na widok samolotu wpadł w panikę. Teraz strzela plastikową sprężyną i pyta mnie, kiedy jedziemy z naszymi psami do lasu, bo on bardzo lubi zwierzęta.
I dziś w tym lesie, gdy skakał po kałużach cały mokry, brudny i szczęśliwy, gdy śmiał się w głos, pomyślałam, że jednak życie płynie dalej i będzie dobrze. Czekamy więc na koniec tej wojny, na wiadomość z Ukrainy – już bezpiecznie, wracajcie.