Felieton

Bezzębna inspekcja

dentysta
fot. Rafael Juárez z Pixabay

Piotr Wójcik

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 45 (2020)

Jeśli nie wzmocnimy PIP, poprzez jej dofinansowanie, zwiększenie liczby inspektorów, a także nadanie im dodatkowych uprawnień, polscy pracownicy wciąż będą musieli liczyć wyłącznie na siebie. I nadal będziemy w grupie krajów, w których regularnie łamie się prawa pracownicze. Razem z Rosją, Argentyną i RPA.

Międzynarodowa Konfederacja Związków Zawodowych (ITUC) publikuje co roku zestawienie Global Rights Index, obrazujące skalę łamania praw pracowniczych na świecie. Niestety zdecydowana większość globu to obszar, na którym prawa pracownicze się nie przyjęły. Najbardziej obszerną grupą państw jest kategoria 4 – systematyczne łamanie praw pracowniczych – do której należą między innymi Chile i Rumunia.

Polska trafiła do niewiele lepszej grupy 3 – czyli państw regularnie łamiących prawa pracownicze. Towarzyszą nam tam między innymi Węgry, Rosja czy Argentyna.

Zdecydowana większość krajów Europy trafiło do grup 1 i 2 – odpowiednio to sporadyczne oraz powtarzające się łamanie praw pracowniczych.

Co łączy państwa mogące się poszczycić największym stopniem przestrzegania praw pracowniczych? W niemal wszystkich wciąż istnieją sprawne i masowe związki zawodowe, które dysponują istotnym wpływem na władzę oraz zarządzanie przedsiębiorstwami. W krajach tych – do których należą wszystkie państwa północnej Europy oraz Urugwaj – funkcjonują także sprawne mechanizmy dialogu społecznego, harmonizujące sprzeczne interesy klasy pracującej i posiadaczy kapitału.

Jak wiadomo, Polska tym wszystkim nie dysponuje. Dialog społeczny leży w gruzach, odkąd z Rady Dialogu Społecznej odeszli przedstawiciele największego związku zawodowego, NSZZ „Solidarność”, w proteście wobec zbyt dużych kompetencji nadanych premierowi. Same związki zawodowe istnieją głównie w największych przedsiębiorstwach i mają charakter kadrowy, a nie masowy. Układy zbiorowe obejmują kilkanaście procent zatrudnionych i z każdym rokiem część z nich jest jednostronnie wypowiadana przez przedsiębiorców. Wprowadzenie rad pracowników do mniejszych firm okazało się klapą – w całym kraju działa ich zaledwie kilkaset.

Kto w takiej sytuacji mógłby być partnerem pracowników w walce o ich prawa? Oczywiście Państwowa Inspekcja Pracy. Gdy tradycyjne instytucje rynku pracy zawodzą, rośnie rola inspektorów PIP. Niestety inspekcja pracy w Polsce również zawodzi. Liczba przeprowadzanych kontroli spada, podobnie jak ich efekty. Pracownicy zostali pozostawieni na pastwę losu, to znaczy, przepraszam, niewidzialnej ręki rynku.

Jak trafić na kontrolera?

Według sprawozdania z działalności Państwowej Inspekcji Pracy, w 2019 roku inspektorzy PIP przeprowadzili w sumie 73 tysiące kontroli, z czego 40 proc. odbyło się w związku ze skierowanymi do inspekcji skargami. Jak na 38-milionowy kraj taka liczba nie robi wrażenia.

Co gorsza, w ostatnich latach liczba kontroli regularnie spada. Najwięcej udało się ich przeprowadzić w 2003 roku – przeszło sto tysięcy. Na koniec pierwszej dekady XXI wieku rocznie przeprowadzano już jednak tylko 95 tys. kontroli. W 2015 roku było już ich jedynie 88 tysięcy, a w 2018 r. zaledwie 80 tys. W ciągu ostatniej dekady liczba inspekcji PIP spadła więc o niemal jedną czwartą. Choć przecież już w 2010 r. ta liczba nie powalała. Pod względem aktywności inspektorów PIP idziemy więc w bardzo złym kierunku.

Spada także liczba skontrolowanych przedsiębiorstw. W 2019 r. przeprowadzono kontrole u 58 tysięcy podmiotów. W 2015 roku skontrolowano 71,5 tysiąca firm. Z każdym rokiem przedsiębiorstwa łamiące prawa pracownicze mogą się więc czuć bezpieczniejsze, gdyż ryzyko, że wpadną na skutek kontroli PIP staje się mniejsze. W 2018 roku działało w Polsce 2,1 miliona mikroprzedsiębiorstw, wśród których 600 tysięcy zatrudniało więcej niż jedną osobę. Oprócz nich działało jeszcze kilkadziesiąt tysięcy firm zatrudniających więcej niż 9 osób. Można więc powiedzieć, że wysiłki inspektorów PIP wystarczą jedynie do kontroli firm małych, średnich i dużych, zupełnie tracąc z oczu działalność mikroprzedsiębiorstw. W których przecież łamanie prawa – takie jak płacenie pod stołem czy nadużywanie umów cywilnoprawnych – zdarza się najczęściej. W takich firmach w 2018 roku pracowało w sumie 4 miliony osób.

Prekariat bez wsparcia

Jednym z ważnych zadań inspektorów PIP jest kontrolowanie stosowania umów cywilnoprawnych, które w Polsce są zdecydowanie nadużywane – tzn. stosuje się je także wtedy, gdy charakter pracy wymaga podpisania tradycyjnej umowy kodeksowej.

W 2015 roku w wyniku działań inspektorów pracy 8,3 tys. umów cywilnoprawnych przekształcono na umowy o pracę. Kolejne 1,9 tys. umów o pracę podpisano z osobami zatrudnionymi na czarno. W 2018 roku zanotowano postęp w tym zakresie – w wyniku kontroli PIP zawarto w sumie 14,6 tys. umów o pracę. Jednak w ubiegłym roku zanotowano zdumiewający regres – zaledwie czterem tysiącom osób udało się przekształcić umowę cywilnoprawną w etat. To o połowę mniejsza skuteczność niż w 2015 roku.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Można by to próbować wytłumaczyć, gdybyśmy mieli do czynienia z coraz mniejszą liczbą umów cywilnoprawnych. Tylko że jest wręcz odwrotnie – w ostatnich latach ich liczba rośnie. Jeszcze w 2016 i 2017 roku nieco ponad 800 tys. osób pracowało jedynie na umowie cywilnoprawnej. W 2018 roku takich osób było już przeszło 1,1 miliona. Drugie tyle pracuje jako samozatrudnieni – kilkanaście procent z nich wykonuje zadania tylko dla jednego podmiotu, czyli też powinni być traktowani jak pracownicy. Mamy więc w Polsce grupę ok. 1,5 miliona prekariuszy, czyli osób zatrudnionych na niestabilnych kontraktach, tymczasem PIP w ubiegłym roku doprowadziła do przekształcenia zaledwie 4 tys. umów w etaty. Bardzo zastanawiająca indolencja, zważywszy na to, że w poprzednich latach skuteczność w tym zakresie była znacznie wyższa.

Także w pozostałych obszarach PIP zanotowała znaczny regres. W ubiegłym roku doprowadzono do likwidacji 60 tys. zagrożeń życia w polskich zakładach pracy. Rok wcześniej było to 63 tys., a w 2015 roku aż 71 tysięcy. W 2019 roku doprowadzono do wypłacenia 56 mln złotych zaległych wynagrodzeń. Rok wcześniej w wyniku działań PIP wypłacono w sumie 78 mln zł zaległości, a w 2015 roku aż 208 mln zł. Tak więc w ciągu pięciu lat wartość należności wypłaconych pracownikom dzięki kontrolom inspektorów pracy spadła o trzy czwarte. To przecież nie jest efekt drastycznej poprawy uczciwości polskich pracodawców. To wynik między innymi coraz rzadziej przeprowadzanych kontroli.

Wzmocnić inspekcję

Ten regres w działalności Państwowej Inspekcji Pracy nie jest oczywiście efektem złej woli inspektorów. To wynik systematycznego spadku potencjału tej instytucji, która od lat traktowana jest jak piąte koło u wozu.

Jeszcze w 2015 roku w PIP pracowało 2768 osób, z czego 1557 było inspektorami pracy. W 2018 roku zatrudnienie w PIP spadło do 2620 pracowników, wśród których było 1492 inspektorów. Z powodów braków kadrowych w tym roku możemy się spodziewać jeszcze niższej aktywności PIP. W czasie pandemii w pewnym momencie aż jedna czwarta jej pracowników nie przychodziła do pracy z różnych powodów – także zwolnień chorobowych. W pierwszym półroczu tego roku przeprowadzono zaledwie 23,5 tys. kontroli. W skali roku może być ich więc mniej niż 50 tysięcy – co będzie oznaczać spadek o kolejną jedną trzecią w stosunku do 2019. A przecież inspektorzy mieliby co kontrolować. Chociażby przestrzeganie zasad bezpieczeństwa epidemicznego i wyposażenie pracowników w środki ochrony osobistej.

Problem w tym, że właściwie inspektorzy nie mieliby uprawnień ku temu. Zbyt niskie uprawnienia inspektorów pracy to kolejna przyczyna niskiej skuteczności PIP. Od lat mówi się, że inspektorzy powinni mieć uprawnienie do przekształcania umów cywilnoprawnych w etaty za pomocą decyzji administracyjnej. Ten postulat wciąż nie może doczekać się realizacji, więc obecnie inspektorzy mogą co najwyżej straszyć nierzetelnych pracodawców skierowaniem sprawy do sądu.

Bezzębność inspekcji pracy to wynik także niskich grzywien, które może ona nakładać. Inspektorzy pracy mogą nałożyć mandat wysokości maksymalnie 2 tys. złotych, a w przypadku recydywistów 5 tys. zł.

To kwoty, które większości pracodawców w żaden sposób nie odstraszają. Bardziej opłaca im się łamać kodeks pracy i liczyć na to, że kontrola ich ominie. Bo nawet jeśli nie ominie, to kara będzie tak niska, że będzie ją można wkalkulować w koszty.

W kraju bez silnych związków zawodowych oraz instytucji dialogu społecznego, Państwowa Inspekcja Pracy jest ostatnią deską ratunku dla klasy pracującej. Niestety w Polsce także ona nie spełnia dostatecznie dobrze swojej roli. Jeśli nie wzmocnimy PIP, poprzez jej dofinansowanie, zwiększenie liczby inspektorów, a także nadanie im dodatkowych uprawnień, polscy pracownicy wciąż będą musieli liczyć jedynie na siebie. I nadal będziemy w grupie krajów, w których regularnie łamie się prawa pracownicze. Razem z Rosją, Argentyną i RPA.

Narodowy Instytut Wolności – logo Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich – logo

Tekst przygotowany przez Instytut Spraw Obywatelskich w ramach projektu „Instytut Spraw Obywatelskich – łapiemy wiatr w żagle” sfinansowanego przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018–2030.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 45 (2020)

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Ekonomia # Rynek pracy Centrum Wspierania Rad Pracowników

Przejdź na podstronę inicjatywy:

Co robimy / Centrum Wspierania Rad Pracowników

Być może zainteresują Cię również: