Rozmowa

Biologia jest po naszej stronie

Kobieta
kobieta fot. Comfreak z Pixabay

Z Wojciechem Eichelbergerem rozmawiamy o koronakryzysie, o tym, co wpływa na układ odpornościowy człowieka i jak o niego dbać, od czego uzależniona jest nasza cywilizacja i co straciła z oczu.

Rafał Górski: Co jest przyczyną koronakryzysu?

Wojciech Eichelberger: Tego dokładnie nie wiem. Nie mam żadnej teorii spiskowej na ten temat. Przypuszczam, że rzeczywiście gdzieś w świecie zwierzęcym wylągł się wirus zdolny do zakażania ludzi. No i mamy kłopot. Ale z pewnością pandemiczny wymiar inwazji tego wirusa wynika z rozmiarów uzależnionej od antybiotyków i hormonów przemysłowej hodowli zwierząt, z narastającej skali zatrucia środowiska i żywności, a także ze słabnącej odporności przepracowanych, źle odżywianych, pozbawionych ruchu ludzkich organizmów.

Często Pan wspomina, że to nasz osłabiony układ odpornościowy ma wpływ na taką, a nie inną aktualnie sytuację.

To prawda. Bo choć z tym wirusem ludzkie organizmy wcześniej się nie spotykały, więc nie ma na niego populacyjnej odporności, to niezależnie od tego faktem jest, że w ludzkiej populacji niepokojąco spada odporność ogólna – czyli gotowość naszych organizmów do odparcia ataku wszelkich patogenów, nie tylko tych nieznanych.

Prawie na pewno dzieje się tak dlatego, że jako gatunek bezrozumnie przeciążamy nasz układ odpornościowy różnorakimi formami szkodliwych oddziaływań. Przede wszystkim dotyczy to zatrucia powietrza, wód, ziemi i żywności. Ale także zanieczyszczamy sobie ciszę nieustannym hałasem, ciemność nocy zanieczyszczamy nadmiarem światła, czas potencjalnego spokoju i regeneracji zanieczyszczamy sobie stresem, a na dodatek nie można wykluczyć tego, że nasze otoczenie elektromagnetyczne staje się coraz bardziej toksyczne dla naszych organizmów wraz z coraz bardziej powszechnym okablowaniem, antenami, ruterami i coraz szybszym Internetem.

Jeśli jeszcze nałożymy na to zanik tradycji hartowania dzieci i nastolatków oraz powszechny brak wiedzy o trybie życia i odżywiania sprzyjającym zdrowiu, a także medycynę koncentrującą się na leczeniu objawów cywilizacyjnych chorób, a nie ich prawdziwych przyczyn – to mamy z grubsza komplet czynników wyczerpujących potencjał ludzkiego układu odpornościowego. Mimo pandemii mało kto dostrzega ten mechanizm, więc nadal napędzani ślepą chęcią zysku, nadkonsumpcji i źle rozumianego bezpieczeństwa, zmierzamy do zamknięcia się w HI-TECH inkubatorze, by na podobieństwo przemysłowej hodowli bydła ostatecznie odciąć się od przyrodniczego środowiska, a także, z pomocą szczepionek i antybiotyków, od świata patogenów. A to z czasem jeszcze bardziej osłabi naszą populacyjną odporność.

W debacie publicznej to jest wciąż rzadkość, żeby osoba rozpoznawalna w sposób otwarty mówiła o negatywnych skutkach elektrosmogu, czy w ogóle w dyskusjach pominiętego wpływu niebieskiego światła. Co Pana skłoniło, żeby o tym mówić?

Chęć dopełnienia obrazu zagrożeń, by w debacie publicznej nie pomijano żadnego z czynników, negatywnie wpływających na naszą odporność. Niebieskie światło silnie pobudza neurony mózgu i tym samym poważnie utrudnia naszą nocną regenerację. Co najmniej 30% dorosłych ludzi w Polsce cierpi na zaburzenia snu, czyli zaburzenia regeneracji nocnej, od której jakości w ogromnej mierze zależy siła naszej bariery odpornościowej.

Jeśli chodzi o smog elektromagnetyczny, to toczy się wokół niego zażarta dyskusja. W kampanii promującej technologię 5G widać sojusz rządów wielu krajów i firm technologicznych. Nie ma się co dziwić. Firmy chcą zarobić jeszcze więcej, a rządy chcą lepiej ogarniać big data. Niestety, nie tylko po to, aby lepiej rządzić, lecz także po to, by sprawniej inwigilować i kontrolować obywateli swoich krajów. W tej sytuacji trudno liczyć na to, że rządzący przejmą się negatywnym wpływem nowej technologii na ludzkie zdrowie, nawet gdy zostanie to udowodnione.

Będzie podobnie jak z paleniem tytoniu, którego rakotwórczość uznano dopiero po prawie 100 latach, choć od początku było to oczywiste. Już dziś nie trzeba czułych urządzeń pomiarowych, by stwierdzić, że w pomieszczeniach przeładowanych elektroniką, kablami i ruterami już po kilkudziesięciu minutach ludzie tracą energię i ochotę na cokolwiek – ponieważ tak wpływa na ludzką fizjologię zjonizowane dodatnio powietrze, czyli „wiszący” w nim silny ładunek elektryczny. Ten sam powód sprawia, że czujemy się zmęczeni i senni przed zbliżającą się burzą – choć efekt ten jest oczywiście wzmacniany nagłym spadkiem ciśnienia atmosferycznego. Od kilkunastu lat prowadzę instytut edukacyjny pod nazwą: Instytut Psychoimmunologii-IPSI. Uczymy ludzi jak zapobiegać wypaleniu energetycznemu, a także pomagamy im wychodzić z tej trudnej sytuacji. Więc był czas na to, aby z relacji naszych klientów, a także z analiz ich środowisk pracy dowiedzieć się wiele o źródłach i mechanizmach przeciążenia ludzkiego układu odpornościowego.

Myślenie holistyczne, całościowe, gdzie łączy się różne sfery naszego życia, jest wśród lekarzy i ekspertów rzadkością. Dominują wąskie specjalizacje, które często w ogóle się ze sobą nie komunikują, nie wymieniają informacją i ze sobą nie współpracują.

Współczesna medycyna konwencjonalna jest tak wyspecjalizowana i podzielona, że kompletnie straciła z pola widzenia całość ludzkiego organizmu, nie mówiąc o jego związkach z naturalnym środowiskiem.

A do zdiagnozowania pierwotnych przyczyn chorób cywilizacyjnych niezbędne jest holistyczne i funkcjonalne spojrzenie, obejmujące całego człowieka wraz z jego kondycją psychiczną i duchową, stylem życia i pracy oraz oddziaływaniem środowiska. Brak takiego spojrzenia sprawia, że jesteśmy obecnie leczeni przede wszystkim objawowo.

Tymczasem utwierdza się nas w przekonaniu, że nigdy wcześniej nie żyło nam się lepiej, bo przecież żyjemy znacznie dłużej niż nasi przodkowie, a choroby, z którymi się mierzymy, są efektem procesu starzenia się.

Dyskutuję z tym poglądem. Po pierwsze, wskaźnik średniej długości życia jest wskaźnikiem bardzo ogólnym i uproszczonym. Prawdopodobnie jego niewątpliwie znaczący wzrost spowodowany jest w dużej mierze tym, że współczesna technologia medyczna jest w stanie ratować coraz więcej niezdolnych do samodzielnego przeżycia noworodków, a także skutecznie przedłużać życie szybko rosnącej liczbie schorowanych seniorów i ludziom terminalnie chorym. Oczywiście należy się cieszyć z tego, że medycyna ratunkowa osiągnęła taką sprawność w ratowaniu życia. Chwała jej za to i wdzięczność wielka, co z pewnością odczuwamy, gdy zagrożenie życia spotka nas albo naszych bliskich. Jednocześnie jednak nie wolno nam zapomnieć o jakości ludzkiego życia. A jak się wydaje, medycyna przestała się jakością życia interesować. Pewnie dlatego współczynnika długości życia w zdrowiu się nie publikuje i rzadko się o nim mówi. Tylko ZUS jest żywo zainteresowany tym wskaźnikiem, by móc prognozować swoje wydatki. Tymczasem w naszym kraju wskaźnik ten ma tendencję spadkową. Powód jest prosty: postęp technologiczny i wysiłek medycyny ratunkowej nie jest równoważony proporcjonalnym postępem medycyny profilaktycznej, która, jak się zdaje, całkowicie zniknęła z agendy spraw społecznie i politycznie ważnych. W rezultacie żadna z agend państwowych nie zajmuje się promocją powszechnego, amatorskiego sportu ani promocją zdrowego trybu życia, zdrowego odżywiania się, czy zdrową żywnością – nikt tego nie uczy w szkołach, ani na studiach.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Opinii publicznej powiedziano, że trzeba chronić się przed zakażeniem i czekać aż „sprawę” załatwi szczepionka. Załatwi?

Niestety wygląda na to, że szczepionka nie załatwi sprawy, bo to wirus z rodziny wirusów grypowych, które jak wiadomo, często mutują, więc podobnie jak to jest ze szczepionką na grypę, część populacji niezależnie od tego, czy była szczepiona, czy nie, będzie sezonowo chorować na jakąś kolejną odmianę COVID, bo z pewnością nie uda się stworzyć szczepionki antycypującej jego mutacje. Więc zawsze będziemy musieli gonić wirusa. To normalna sytuacja i nie ma co robić sobie złudzeń.

Obiecywanie ludziom, że szczepionki i leki wystarczą, aby uchronić nas przed kolejnymi epidemiami i pandemiami, to medyczno-epidemiologiczny populizm, który dodatkowo skłania nas do całkowitego  poniechania profilaktyki, a także myślenia holistycznego, niezbędnego do stopniowego wprowadzania koniecznych zmian systemowych, mających naprawdę chronić ludzkie zdrowie.

W debacie poza częstym myciem rąk najmniej mówi się o profilaktyce, bo wymagałaby od nas zmiany nawyków.

Nie tylko nawyków, lecz także reform systemowych. Tymczasem cała nasza cywilizacja, zamiast proaktywnie działa reaktywnie. W rezultacie większość naszych dolegliwości nie tylko zdrowotnych, lecz także tych systemowych, leczymy objawowo. Dopiero gdy dotyka nas jakiś niepokojący objaw, to szukamy sposobu, by sobie z tym objawem poradzić. To tak, jakbyśmy problem smogu chcieli rozwiązać wyłącznie przy pomocy filtrów, nie zmieniając nic w sposobach generowania i oszczędzania energii. Na krótką metę pomoże, ale po jakimś czasie problem będzie jeszcze większy. Zaniechanie i rzekoma nieopłacalność profilaktyki to poważny systemowy problem, który wskazuje na głęboko ukrytą antyludzką patologię ultraliberalnej gospodarki.

Nazywam to ślepym postępem. Na własnym przykładzie obserwuję, jak trudno jest zrezygnować, czy ograniczyć korzystanie z „owoców” tego postępu. Chyba cała cywilizacja jest od tego uzależniona, od tych źródeł stresu, o których Pan wspomina.

Niemal całkowicie uzależniona. Dlatego trzeba o tym głośno mówić, bo to uzależnienie prowadzi nas, jak widać, do zbiorowego samobójstwa. W każdym uzależnieniu kryje się motywacja autoagresywna. Na szczęście ludzka agresja nie jest naszą immanentną, wrodzoną właściwością, lecz bierze się wyłącznie z niewiedzy, z tego, że ludzie nie mają okazji doświadczyć swoich prawdziwych, głębokich potrzeb i znaleźć przestrzeni do ich bezpiecznej realizacji.

Ale dzięki pandemii można mieć nadzieję, że w końcu jakiś nurt refleksji na ten temat w debacie publicznej się pojawi. Choćby dzięki temu, że Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła, że groźba zagrożenie życia w spotkaniu z COVID-19 w ogromnej mierze zależy od poziomu kortyzolu we krwi zakażonego. Jak wiadomo kortyzol to hormon, który reguluje funkcjonowanie organizmu w sytuacji długotrwałego stresu.

Ponieważ mieszkańcy krajów wysoko rozwiniętych od dawna doświadczają cywilizacyjnej presji na ich fizjologię i psychikę, więc uzasadnione jest przypuszczenie, że być może większość z nas ma podwyższony poziom kortyzolu we krwi. W każdym razie w postaci pandemii dostaliśmy dramatyczny ostrzegawczy sygnał od świata przyrody, który można sprowadzić do następującego zdania: „Ludzie obniżcie poziom kortyzolu, bo on osłabia waszą barierę immunologiczną, podnosi ciśnienie krwi i poziom cukru, a także blokuje procesy regeneracji i eliminacji, co czyni was nieodpornymi na narastającą liczbę patogenów”. Czarno na białym, wielkimi literami napisany komunikat. Ale to za mało jak na nasze rozkręcone konsumpcyjne apetyty i nadzieje na coraz bardziej zasobne i beztroskie życie. Wygląda więc na to, że zdecydowane i skuteczne działania ratunkowe w sprawie naszego zdrowia podejmiemy jako zbiorowość tylko wtedy, gdy przestaniemy słuchać ignorantów, hipokrytów i populistów wmawiających nam, że dla nich człowiek i jego potrzeby są najważniejsze. Bo żeby móc prawdziwie odpowiedzieć na najważniejsze potrzeby człowieka, to przede wszystkim musimy się nauczyć odróżniać potrzeby prawdziwe od nieprawdziwych – czyli od tych, wynikających z naszych zbiorowych, cywilizacyjnych neuroz i uzależnień. Jeśli chcemy podtrzymać zdolność planety Ziemia do wspierania form życia bardziej złożonych niż bakterie, robaki i porosty, to tym, którzy wpływają na losy poszczególnych państw, nie wolno wsłuchiwać się w neurotyczne, wnikające z uzależnień potrzeby ludzi i populistycznie odpowiadać na ich zachcianki. Trzeba podjąć wieloletni trud solidnej edukacji w tym psychologicznej, a także wrócić do pytania: Czy definiując postęp i rozwój – naprawdę myślimy o dobru człowieka?

Osoby, które dbają o swój system odpornościowy, ograniczają lub eliminują źródła stresu, o których Pan wspominał, inwestują w profilaktykę, stoją dzisiaj przed wyzwaniem, co zrobić w sytuacji, gdyby szczepionka na koronawirusa okazała się obowiązkowa.

Chcę wierzyć, że do tego nie dojdzie, bo byłoby to przejawem zbiorowej gatunkowej aberracji i niezdolności uczenia się na błędach. Nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek, „specjalne oddziały szczepionkowe” brały ludzi w kajdanki i szczepiły na siłę. Miejmy nadzieję, że taki pomysł nie przejdzie, choć oczywiście są ludzie, którzy chcieliby na takim posunięciu zarobić i/lub umocnić i utrwalić swoją władzę.

Oby Pan miał rację. Choć dziennik „Rzeczpospolita” przedstawił ostatnio analizę prawną, z której wynika, że wobec osoby, która odmówi testu na obecność koronawirusa, zostanie użyty środek przymusu, zgodnie z obowiązującymi u nas od marca br. przepisami. To, co także wzbudza i emocje i wątpliwości, to próba zaprzęgnięcia na szeroką skalę świata cyfrowego do minimalizowania skutków epidemii. Jesteśmy przekonywani – w Polsce przez Ministerstwo Cyfryzacji i Ministerstwo Zdrowia, że ta czy inna aplikacja na smartfonie, analizująca na bieżąco nasz stan zdrowia uchroni nas przed tym, czy kolejnymi wirusami.

Jeśli to prawda, to podążamy w bardzo niebezpiecznym kierunku, bo zamierzamy dolewać oliwy do ognia, który i tak płonie wielkim płomieniem. Przecież nasza cywilizacja zderza się  właśnie z groźnymi  konsekwencjami naszej odwiecznej i wszechobecnej chciwości, pychy, agresji, ignorancji i krótkowzroczności, które osiągnęły swoje apogeum w formie ultraliberalnego kapitalizmu, co stawia nas przed zasadniczym wyborem, że: albo nie rezygnując z niczego, ogromnym kosztem i wysiłkiem zaczniemy tworzyć na wyeksploatowanej, toksycznej, zamienionej w śmietnisko Ziemi, wspomniany już na początku naszej rozmowy superinkubator, czyli utopijną strefę wolną od patogenów i będziemy zmuszać ludzi do przebywania tylko w niej, albo zawieramy pakt o nieagresji z przyrodą i planetą i koncentrujemy się na przywracaniu Ziemi zdolności wspierania wyższych form życia – w tym ludzkiego, uświadamiając sobie jasno, że każda szkoda uczyniona przyrodzie ugodzi prędzej czy później także w ten wytwór przyrody, którym jest nasz organizm.

Jaką pracę domową, szczególnie teraz, mamy wszyscy do odrobienia: liderzy opinii, decydenci, media i każdy z nas indywidualnie, też jako społeczeństwo?

Decydenci i politycy? Niestety można przypuszczać, że w ideologicznym zaślepieniu i zacietrzewieniu, a także w trosce o swoje interesy nie widzą tego, że nakręcają mechanizm gatunkowej samozagłady. Dlatego tak strasznie trudno jest ten proces zatrzymać. Z cynikami prędzej można by się dogadać. Ale w demokratycznej polityce i tak zawsze wygra to stronnictwo, które zapewnia ludzi, że nic złego się nie dzieje, impreza trwa i wszystko będzie dobrze, a nawet lepiej – a przecież nie ci, którzy wieszczą katastrofę i alarmują, że impreza się skończyła i czas płacić słone rachunki, a w dodatku twierdzą, że trzeba ograniczyć konsumpcję i produkcję, wydać dużo pieniędzy na ochronę zdrowia i przyrody, na profilaktykę chorób, na wolną od ideologii superedukację, a poza tym zacząć myśleć o jakimś zupełnie innym systemie ekonomicznym. W wymiarze polityczno-społecznym żyjemy więc w rozpędzającym się błędnym kole. Wygląda na to, że ta konieczna zmiana musi mieć charakter obywatelskiego grassroot movement, czy pełzającej rewolucji polegającej na tym, że grupy ludzi świadomych będą organizować swoje życie, edukację dzieci i relacje z innymi, zgodnie z ich głębokimi, autentycznymi potrzebami i w harmonii z otoczeniem przyrodniczym. Prawdopodobnie taki nieformalny ruch osiągnie na przestrzeni pokolenia masę krytyczną wystarczającą do zainicjowania zmiany na wielką skalę. Tym łatwiej mu to przyjdzie, że katastrofalne zewnętrzne okoliczności klimatyczne, przyrodnicze i ekonomiczne będą coraz więcej ludzi prowokować do zasadniczej refleksji nad sensem i celem ich życia. W tych okolicznościach przekształcanie świata w aseptyczny inkubator okaże się bezsensowne i kosztowne. Tylko taki mechanizm zmiany jest według mnie realny. Nie sądzę bowiem, żeby w niedalekiej przyszłości myślenie elit politycznych i gospodarczych mogło się zmienić. A nawet jakby się zmieniło, to i tak nikt by się nie odważył z trybuny politycznej postulować tak radykalnych i szerokich reform.

Czyli biologia jest po naszej stronie?

Biologia zawsze była i jest nadal po naszej stronie – także wtedy, gdy traktuje nas surowo. To ona właśnie gwarantuje jakiś świadomościowy skok rozwojowy ludzkich serc i umysłów. Niestety, zanosi się na to, że nie zostawimy jej czasu na wybór innej metody wychowawczej niż wystawienie nam słonych, wysoko oprocentowanych rachunków za wszystkie nasze nadużycia i zaniechania.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 36 (2020)

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura # Zdrowie

Być może zainteresują Cię również: