Rozmowa

Biznes wojenny. Okrutna prawda o wojnie

fot. tprzem z Pixabay

Z prof. Krzysztofem Kubiakiem rozmawiamy o prywatnych firmach wojskowych, o ich wpływie na światową politykę, o tym kto i dlaczego korzysta z ich usług oraz o zagrożeniach, jakie wynikają z postępującej prywatyzacji konfliktów wojskowych.

(Wywiad jest zredagowaną i uzupełnioną wersją podcastu Czy masz świadomość? pt. Wojna jako usługa. Jak prywatne firmy wojskowe niszczą demokrację?).

Rafał Górski: Czy w wojnie na Ukrainie biorą udział prywatne firmy wojskowe?

Krzysztof Kubiak: Tak, w wojnie na Ukrainie biorą udział prywatne firmy wojskowe. Mamy tutaj na myśli tak zwaną Grupę Wagnera (wcześniej to był Legion Słowiański), czyli rosyjskie przedsięwzięcie, rosyjską firmę, która jako żywo wpisuje się w ten fenomen „Private Military Company”, czyli prywatnych podmiotów świadczących usługi z zakresu bezpieczeństwa. Oczywiście więzi między państwem rosyjskim a grupą Wagnera są nieco inne niż w przypadku podobnych podmiotów na Zachodzie. To nie są podobieństwa zwierciadlane. Ale sama istota fenomenu i w jednym i w drugim przypadku sprowadza się mniej więcej do tego samego.

A czy przed wybuchem wojny prywatne firmy wojskowe amerykańskie brały udział w przygotowaniach Ukraińców do wojny?

Brakuje na ten temat wiarygodnych informacji. Kierując się jednak metodą analogii, przy wszystkich ograniczeniach tej metody i analizując sposoby, w jakie realizowane były rozmaite przedsięwzięcia szkoleniowe w różnych rejonach świata, z bardzo wysokim prawdopodobieństwem można założyć, że na Ukrainie w sektorze szkoleniowym i doradczym działały również zachodnie prywatne firmy wojskowe, nie tylko zresztą amerykańskie. One były obecne w tej rozgrywce wcześniej – mówi się, że tego rodzaju podmioty wspomagały Chorwatów w trakcie przygotowywania działań przeciwko Serbom we wschodniej Slawonii, że były obecne również w Gruzji. Bez wątpienia były obecne w czasie wojny domowej na Sri Lance. Te „Private Military Companies” można traktować jako jedną z typowych narzędzi znajdujących się w dyspozycji współczesnego państwa.

Jaka jest historia prywatnych firm wojskowych?

Geneza „Private Military Companies” jest stosunkowo prosta. Gdy zakończyła się zimna wojna, gdy ta globalna rywalizacja przestała mieć charakter starcia między dwoma blokami polityczno – wojskowymi, na Zachodzie, w związku z koncepcją liberalizowania gospodarki i outsourcingu, pojawił się również taki pomysł, by część działań realizowanych wcześniej przez państwa powierzyć podmiotom prywatnym.

Proszę zwrócić uwagę, że w tym czasie na międzynarodowym rynku pracy w dużym cudzysłowie pojawiła się bardzo duża ilość stosunkowo młodych, profesjonalnych żołnierzy, dla których w siłach zbrojnych państw na skutek redukcji pozimnowojennych po prostu zabrakło miejsca. Czyli z jednej strony mamy do czynienia ze szczególnym outsourcingiem roli państwa w obszarze militarnym, a z drugiej strony istniał rynek osób, które potencjalnie można było zatrudnić. Tak że tak istotne znaczenie prywatnych firm wojskowych można traktować jako jeden z rezultatów – nie do końca pożądanych – zakończenia zimnej wojny.

Dlaczego każdy z nas powinien interesować się prywatnymi firmami wojskowymi i prywatnymi żołnierzami?

Jeżeli przyjmiemy takie założenie, że najważniejszymi podmiotami w stosunkach międzynarodowych są państwa, to outsourcing praw państwa do legalnego posługiwania się przemocą na prywatne firmy wojskowe w sposób kapitalny utrudnia w systemach demokratycznych sprawowanie kontroli nad czynnikiem zbrojnym w przestrzeni międzynarodowej.

Mówiąc inaczej – powiązania między państwem, służbami specjalnymi, wielkim biznesem, ponadnarodowymi korporacjami robią się na tyle nietransparentne, iż podatnik-wyborca traci możliwość kontroli nad tym sektorem. A mimo wszystko, przy wszystkich niedostatkach demokracji, to właśnie kontrola sprawowana przez obywateli za pośrednictwem parlamentu jest jednym z fundamentów tego systemu. Zatem drenaż kontroli nad segmentem przemocy oznacza również drenaż możliwości kontrolnych, czyli de facto osłabienie funkcjonujących procedur demokratycznych.

Jak prywatne firmy wojskowe niszczą demokrację?

To jest fenomen dość złożony, przy czym chciałbym zaznaczyć – mówimy o państwach demokratycznych – w przypadku satrapii autorytarnych takich, jak Federacja Rosyjska czy Chińska Republika Ludowa wygląda to inaczej, ale o tym może później.

W przypadku prywatnych firm wojskowych, działających w państwach demokratycznych, poza prostymi możliwościami kontrolnymi pojawiają się profesjonalne grupy zdolne do prowadzenia działań zbrojnych, które posiadają możliwość wywierania wpływu na sytuację w różnych regionach świata. Jeżeli nałożymy to na fenomen międzynarodowych korporacji, nad którymi państwu jest coraz trudniej sprawować efektywną kontrolę, rodzi się taki niebezpieczny obraz, w którym konglomeraty prywatne, konglomeraty biznesowe, ponadnarodowe korporacje mogą stać się również gestorem sił zbrojnych i w ten sposób mogą wywierać wpływ na międzynarodową politykę. Jest to niewątpliwie poza funkcjonującymi systemami kontroli demokratycznej. Wyrwanie się tak ważnego segmentu działalności poza nadzór obywatelski, to już samo w sobie jest bardzo poważnym zagrożeniem, by nie powiedzieć drenowaniem demokracji.

A dla kogo walczą prywatni żołnierze? Kto ich dzisiaj opłaca, kto wysyła w określone miejsca świata?

Widzimy co najmniej trzy lub cztery grupy gestorów. Pierwsza grupa to są państwa demokratyczne. Ponieważ pracownicy tych podmiotów z punktu widzenia i prawa wewnętrznego i prawa międzynarodowego nie są żołnierzami, więc posłużenie się w tej sytuacji prywatną firmą wojskową w wielu miejscach jest poręczniejsze, niż wysłanie tam żołnierzy. Wysłanie żołnierzy to szczególna demonstracja polityczna. Sfinansowanie działań w Kolumbii, w Nigerii, czy w innych miejscach na świecie prywatnej firmy wojskowej umożliwi osiągnięcie rezultatów militarnych bez konieczności oficjalnego angażowania państwa. Zatem również z punktu widzenia władz państw demokratycznych to jest narzędzie przydatne.

Zabicie żołnierza państwowej armii ma dużo większe reperkusje niż zabicie pracownika prywatnej firmy wojskowej.

W przypadku śmierci dwóch lub trzech żołnierzy, nawet żołnierzy zawodowych, może pojawić się sytuacja na przykład interpelacji parlamentarnej, gdzie poseł zadaje pytanie: „Co robią tam nasi żołnierze?”. W przypadku śmierci pracownika prywatnej firmy odpowiedź jest prosta: biznes zarejestrowany w naszym kraju postanowił tam prowadzić swoje interesy. Państwo nie ma z tym nic wspólnego albo ma wspólnego niewiele.

I właśnie z tego braku bezpośredniego połączenia między aktywnością militarną a strukturami państwa wynika przydatność tych „Private Military Companies”, również w systemach demokratycznych.

Kto jeszcze wynajmuje prywatnych żołnierzy?

Druga grupa gestorów to rozmaitego rodzaju słabe państwa, które potrzebują w danym momencie silnego wsparcia wojskowego, a jednocześnie dysponują kwotami, by takie wsparcie sobie opłacić. To mogą być państwa afrykańskie, państwa strefy Azji i Pacyfiku…

Jakiś przykład?

Sprawa „Private Military Companies” pojawiła się w przestrzeni publicznej wtedy, gdy rząd w Papui-Nowej Gwinei usiłował przywrócić wydobycie miedzi na wyspie Bougainville. Działała tam może nie silna, ale partyzantka na tyle aktywna, że siły rządowe nie potrafiły się z nią uporać, więc wynajęto prywatną firmę wojskową, jedną z pierwszych na rynku. Nosiła nazwę Executive Outcoms. Dlaczego sprawa została ujawniona? Otóż w momencie, gdy żołnierze sił rządowych Papui dowiedzieli się, jakie honoraria mają otrzymać prywatni specjaliści, zagrozili buntem.

Prywatne firmy wojskowe aktywne są też w Nigerii, rozgrywają własną grę w Demokratycznej Republice Konga. Ta sprawa pojawiła się przy okazji tak zwanych krwawych diamentów.

A jaka jest trzecia grupa płacących faktury wystawiane przez prywatne firmy wojskowe?

Ponadnarodowe korporacje, które prowadzą swoją działalność na rozmaitych obszarach niestabilnych. Borykają się z problemem zapewnienia ochrony własnym instalacjom, własnym pracownikom i zamiast tworzyć wyspecjalizowane służby ochrony w ramach własnych struktur, sięgają na rynek i zatrudniają prywatne firmy wojskowe.

A przed kim odpowiada biznes wojskowy?

Z formalnego punktu widzenia prywatna firma wojskowa odpowiada przed zleceniodawcą. Umowy są zazwyczaj tak konstruowane, iż w dokumentach nie znajdziemy zapisu – na przykład – „zwalczać partyzantkę”, ale bardzo często pojawia się zapis „zapewnić bezpieczeństwo instalacjom naftowym”, „zapewnić bezpieczeństwo specjalistom”, „zapewnić bezpieczeństwo transportom surowców, transportom zaopatrzenia”.

To są bardzo pojemne kategorie, za pomocą których zamaskować można bardzo różne grupy działań. Rodzi się na przykład takie pytanie natury etycznej: Czy w owej Nigerii, w Delcie Nigru, gdzie armia rządowa nie radzi sobie z partyzantką, a prywatna firma wojskowa formalnie nie biorąc udziału w działaniach, zapewnia grupom pacyfikacyjnym wojsk rządowych transport za pomocą śmigłowców – czy to już jest udział w konflikcie, czy nie?

Ale wracając do pytania, prywatne firmy wojskowe odpowiadają przede wszystkim przed swoimi zleceniodawcami. Rozliczane są ze względu na skuteczność, efektywność realizacji zadania. Nie spotkałem się jeszcze z sytuacją, w trakcie której pracowników prywatnych firm wojskowych pociągnięto by do odpowiedzialności międzynarodowej. Nawet sytuacja, którą wykreowali pracownicy Blackwater w Iraku, strzelając przypadkowo do cywilów nie spotkała się z reakcją adekwatną do wagi gatunkowej przestępstw, które popełniono.

Delta Nigru przypomniała mi nasze akcje z połowy lat 90., w których nagłaśnialiśmy sprawę powieszenia 10 listopada 1995 roku Kena Saro-Wiwy i jego ośmiu współpracowników z Ruchu na rzecz Przetrwania Ludu Ogoni. Zamordowano tych ludzi dlatego, że walczyli z korporacją Shell, która zanieczyszczała ropą ich ziemię i wodę. Chodzi oczywiście o ropę, z której benzyna jest wykorzystywana w europejskich samochodach, również polskich. W Delcie Nigru swój barbarzyński ślad odcisnęły też inne korporacje z Europy i USA m.in. Elf (Francja), Agip (Włochy), Mobil i Chevron (USA). Korporacje w Delcie Nigru były i są wspierane przez prywatne firmy wojskowe. To się dzieje cały czas, tylko my nie chcemy o tym słyszeć, nie chcemy o tym wiedzieć, nie chcemy o tym mówić.

Wracając do naszej rozmowy, w debacie publicznej pojawia się często argument, że prywatne firmy wojskowe są tańsze od państwowego wojska. Co Pan na to?

Ja pozwolę sobie jeszcze na drobną dygresję, abyśmy nie budowali obrazu jednostronnego. Tego rodzaju działania nie są charakterystyczne wyłącznie dla korporacji zachodnich. Wspomniana na wstępie Grupa Wagnera czy Legion Słowiański – to jest w zasadzie półformalna przybudówka państwa rosyjskiego. Wagnerowcy byli aktywni w Syrii, w Sierra Leone… Tuż przed agresją na Ukrainę bardzo aktywni byli w Mali. Podobne zabiegi formalne stosują na przykład Chiny, gdzie po to, by zapewnić bezpieczeństwo instalacjom górniczym, czy fermom zajmującym się przemysłową produkcją żywności, przesuwa się po prostu całe pododdziały Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej do segmentu prywatnej ochrony i wysyła w różne miejsca na świecie jako formalnie kontraktorów, czyli formalnie jako cywilnych specjalistów.

Dobrze, że Pan poszerzył ten obraz. Oczywiście warto przyglądać się tematowi, przyjmując szeroki kąt patrzenia. Wróćmy do pytania o taniość prywatnych firm wojskowych.

W krótkim odcinku czasu, jeżeli koszty zaangażowania militarnego liczylibyśmy wyłącznie w odniesieniu do akcji militarnej, to niewątpliwie okazałoby się, że prywatna firma wojskowa świadczy tę w cudzysłowie „usługę” taniej niż armia. Dlaczego? Choćby dlatego, że prywatna firma nie utrzymuje całego rozbudowanego – to jest charakterystyczne dla krajów demokratycznych – zaplecza medyczno-socjalnego dla kombatantów, weteranów. Tym pracownikom kupuje się, znów na zasadach w pełni komercyjnych, nawet kosztowne polisy ubezpieczeniowe, ale niewątpliwie jest to tańsze niż utrzymanie całego segmentu dbałości o weterana. Firma wojskowa czerpie, czy sięga po pewne rozwiązania z półki – kupuje broń, systemy łączności, pojazdy, statki powietrzne. Natomiast zapomina się, że te wszystkie rozwiązania wypracowane zostały za pieniądze podatnika w toku długoletnich prac badawczo-rozwojowych. Firma tych kosztów ponosić nie musi, więc w jej ostatecznym rachunku, który wystawi, te elementy ponoszone przez państwo po prostu się nie znajdą.

Jakiś przykład?

To było bardzo charakterystyczne na przykład w trakcie masakry w Rwandzie, gdy okazało się, że stworzenie korytarza humanitarnego dla uchodźców w wykonaniu prywatnych firm wojskowych (zaproponowano taką usługę Organizacji Narodów Zjednoczonych) byłoby niemal trzykrotnie tańsze niż zaangażowanie sił pokojowych ONZ. Ale to jest ta ułuda outsourcingu.

W krótkim czasie i stosując bardzo ograniczone sposoby liczenia kosztów, niewątpliwie firma będzie tańsza. Natomiast w długim okresie czasu, w średnim okresie czasu, gdy uwzględnimy właśnie osłony socjalne dla pracowników, dla weteranów, konieczność prowadzenia prac badawczo-rozwojowych, konieczność magazynowania sprzętu, magazynowania zasobów, okaże się zapewne, że ta oszczędność poprzez zatrudnianie „Private Military Companies” ma charakter czysto pozorny.

Proszę podać przykłady sprywatyzowanych wojen.

Niewątpliwie pierwsza sprawa Executive Outcomes w Papua-Nowa Gwinea. To są konflikty w Sierra Leone i w Demokratycznej Republice Konga. Ale to są też na przykład kwestie pomocy szkoleniowej dostarczanej przez amerykańskie agendy federalne, przede wszystkim Drug Enforcement Administration, rozmaitym krajom Ameryki Południowej w zakresie zwalczania narkobiznesu. Tam również byli zatrudnieni „Private Military Companies”. W Iraku i w Afganistanie szacuje się, że na jednego kombatanta państwowego, czyli na jednego żołnierza w polu przypadało od pięciu, w niektórych szacunkach nawet do dziesięciu kontraktorów, którzy realizowali najrozmaitsze zadania: od prania brudnej żołnierskiej bielizny, poprzez serwisowanie sprzętu, utrzymywanie środków łączności, po tak witalne zadania, jak na przykład ochrona irackich VIP-ów.

Kolejny przykład to ochrona statków na Morzu Czerwonym przed somalijskimi piratami. Znajdowały się tam okręty państwowe związane z Misją Atalanta – amerykańskie i indyjskie –  ale znakomita większość jednostek przechodzących przez ten akwen chroniona była przez specjalistyczne prywatne firmy wojskowe, które wyspecjalizowały się w zapewnieniu bezpieczeństwa jednostkom pływającym. Czyli nawet tam, gdzie oko kamery zwrócone jest ta kombatantów państwowych, za plecami tych kombatantów państwowych szereg zadań ukierunkowanych czy kluczowych dla zapewnienia wojsku państwowemu skuteczności, została przekazana w ręce prywatnych firm wojskowych, czyli poddana outsourcingowi.

Po 11 września 2001 roku byliśmy świadkami, jak kursy giełdowe przemysłu zbrojeniowo-wojskowego poszybowały w górę. Teraz również ma to miejsce podczas wojny na Ukrainie. Jakie wnioski z tego płyną?

Nie bądźmy naiwni. Jest to sytuacja absolutnie normalna. Gdybym chciał posilić się na jakąś analogię historyczną, to powiedziałbym, że miecze, którymi trzystu broniło się przed Persami, też wykonali jacyś greccy rzemieślnicy, bynajmniej nie za darmo. Bohater naszej literatury pozytywistycznej Wokulski zbił majątek na dostawach dla armii rosyjskiej w czasie jednej z wojen toczonych przez Imperium Rosyjskie z Turcją. To jest tak zwany „steryd” wojny. Broń musi ktoś wytwarzać, za broń płaci państwo. Jest to sytuacja normalna.

Problem polega na tym, żeby podatnik, wyborca miał możliwość kontrolowania transparentności wydatków wojskowych.

Tu nie chodzi o to, że płacimy za broń firmom, bo od kogo mamy kupować broń, jeżeli nie od firm przemysłowych, czy od handlarzy bronią? Zapewne nie od handlarzy środkami sanitarnymi. Natomiast dla demokracji kluczowe jest zachowanie transparentności i wyeliminowanie rozmaitych przepływów pieniędzy rozgrywających się pod blatem stołu.

Ciekawe czy obywatele znają nazwy korporacji, które działają w przemyśle zbrojeniowo-wojskowym. Korporacje z sektora BIG TECH są znane, np. GAFAM – Google, Amazon, Facebook, Apple, Microsoft. Wątpię, żeby Polacy rozpoznawali równie dobrze firmy z sektora zbrojeniowego.

Duże firmy zbrojeniowe, te, które produkują złożone produkty, są znane. One są notowane na giełdach, występują nawet w katalogach, w końcu bronią się handluje. Natomiast firmy z grupy technologicznej, z czego być może nie wszyscy zdają sobie sprawę, realizują bardzo ważne zadanie. One nie produkują co prawda hardware’u, nie produkują systemów silnikowych do rakiet, nie produkują amunicji, granatów moździerzowych, armat, haubic, ale wytwarzają software, generują podstawę technologiczną na przykład dla systemów łączności, systemów nawigacji, systemów celowniczych, czyli wskazanie celów (w żargonie wojskowym nazywa się to targeting), które umożliwiają niesłychanie skuteczne wykorzystanie hardware’u. Wszystkie sektory biznesu w zasadzie się przenikają. Niewiele jest dużych firm, które zachowują czysto cywilny profil produkcji. Nawet przy wielkich koncernach spożywczych można postawić im zarzut, że przecież wytwarzają produkty, które potem znajdują się w wojskowych racjach polowych.

Troszeczkę wyparliśmy tę okrutną prawdę o wojnie, ale to jest obszar przenikający wszystkie sfery naszego życia. Czy batonik z firmy Nestle, który znajduje się w wojskowej racji polowej, jest produktem o znaczeniu wojskowym, czy tylko niewinnym kawałkiem słodkości?

W słowie wstępnym do polskiego wydania książki „Wojna jako usługa” stawia Pan tezę, że powstanie i rozwój prywatnych firm wojskowych jest jednym z najpoważniejszych przejawów postępującego osłabienia państwa. Proszę wyjaśnić, o co chodzi.

Nad wstępem do książki pracowałem kilkanaście lat wcześniej. Świat wtedy był inny. W tej chwili wydaje się, że ta fascynacja outsourcingiem nieco minęła… Chciałbym wrócić do myśli, od której rozpoczęliśmy naszą rozmowę.

Jeżeli podatnik w państwie demokratycznym, będący również wyborcą (to jest dla mnie synonim – podatnik i wyborca), traci możliwość sprawowania efektywnej kontroli nad sektorem tak ważnym, jak stosowanie przez jego państwo przemocy, to jest to sytuacja zatrważająca.

I jeżeli podmioty stosujące tę przemoc za przyzwoleniem państwa zaczynają się stapiać z międzynarodowymi korporacjami, to jest to powód, by w ten dzwon na trwogę uderzyć jeszcze raz. Sądzę, że świadomość tego rozpływania się uprawnień władczych państwa w zakresie stosowania przemocy, również na podmioty prywatne, stanowi jedno z podstawowych zagrożeń dla współczesnego państwa, rozumianego jako wspólnota polityczna i z tego względu w zasadzie nikomu ze świadomych obywateli ten fenomen nie powinien być obojętny.

A dlaczego politycy nie są zainteresowani publiczną rozmową o biznesie wojennym?

W kontekście polskim wymieniłbym kilka powodów: po pierwsze, sektor prywatnych firm wojskowych aktywnych w przestrzeni międzynarodowej. Tego rodzaju firmy w Polsce się nie rozwinęły. W Polsce tego rodzaju usługi regulowane są przez „Ustawę o ochronie osób i mienia” i zazwyczaj są kojarzone właśnie z segmentem usług ochroniarskich, czyli z rozmaitego rodzaju panami obecnymi w hipermarketach, bankach, wydającymi klucze i tak dalej. Umyka fakt, że Polacy są reprezentowani również w tych firmach aktywnych w przestrzeni międzynarodowej. Ale z polskiego, wewnętrznego punktu widzenia nie jest to fenomen ważny. Być może części naszych przedstawicieli właśnie widok pana z napisem „security” na kurtce przesłania ten szerszy kontekst, w którym działają prywatne firmy wojskowe. Po części to jest nawet usprawiedliwione, tak jak powiedziałem – żaden z polskich podmiotów nie wywalczył sobie istotnej roli w przestrzeni międzynarodowej.

A czego my, obywatele, powinniśmy domagać się od polityków w temacie prywatnych firm wojskowych?

Przede wszystkim transparentności i dostępu do informacji. Możliwości weryfikowania i stawiania parlamentarzystom zadań związanych z kontrolą tego segmentu. Przy czym parlamentarzyści muszą sobie zdawać sprawę, że takie zjawisko istnieje. Wspomniałem przed chwilą, że w Polsce usługi z tego zakresu są stosunkowo satysfakcjonujące, rozwiązane przez „Ustawę o ochronie osób i mienia”, natomiast nie pojawia się w tej chwili paląca potrzeba przygotowywania nowych regulacji w związku z tym, że polskie podmioty nie są szczególnie aktywne w przestrzeni międzynarodowej, w odróżnieniu od polskich obywateli.

Jakie poleca Pan książki i filmy podejmujące temat prywatnych firm wojskowych?

Książka „Wojna jako usługa. Jak prywatne firmy wojskowe niszczą demokrację” jest niewątpliwie mimo upływu czasu cenna. Być może najistotniejsza dla zrozumienia zjawiska. Pojawiło się w Polsce – nie chcę popadać w kryptoreklamę – kilka mniej lub bardziej głębokich prac utrzymanych w tonacji reportażu, poszukiwania sensacji. Niestety większość poważnej, analitycznej literatury jest w językach obcych, ale sporo jest również ciekawych analiz, ogólnie dostępnych. Można je wyszukać, wpisując w wyszukiwarkę hasło „private military company”, „private military companies”, „private military contractors”.

Jeżeli chodzi natomiast o kino, nie jestem fascynatem tej formy spędzania czasu. Moje doświadczenie z najemnictwem kinowym skończyło się na etapie znakomitych notabene w swoim czasie „Psów wojny”. Jest to sfilmowana powieść Fredericka Forsytha. Po tym jakichś pogłębionych obrazów nie spotkałem. Być może dlatego, że taka codzienność prywatnej firmy wojskowej jest dość szara i mało spektakularna. W końcu trudno zrobić pasjonujący serial o roku pracy, polegającym na ochronie instalacji wydobywczej w Arabii Saudyjskiej.

Przygotowując się do rozmowy, odkurzyłem w swojej domowej biblioteczce książki „Blackwater. Powstanie najpotężniejszej armii najemnej świata” i „Prywatne armie świata, czyli jak wyglądają współczesne konflikty”. Pan poleca ,,Wojny naszych czasów”.

To jest dobra książka, znów z perspektywy sprzed kilku lat i co ważne przedstawia ten fenomen z optyki politologii niemieckiej, pozostając nieco w kontrze do Anglosasów, również w zakresie tłumaczeń na polskim rynku.

Dziękuję za rozmowę.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 119 / (15) 2022

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Polityka # Świat

Być może zainteresują Cię również: