Brett Scott: Cloudmoney. Gotówka, karty, krypto – wojna o nasze portfele
Nie widzisz, jak działają systemy finansowe – ale one mają Ciebie jak na tacy. Ta książka, jak mało która, ukazuje rzeczywiste mechanizmy działania cywilizacji cyfrowej. Przeczytaj, a zobaczysz, jak głęboko – bez żadnego uzgadniania tego z nami – cyfryzacja przekształca nasz świat (Andrzej Zybertowicz, opinia o książce).
Książka została wydana przez Instytut Spraw Obywatelskich przy wsparciu indywidualnych darczyńców. Autor książki, Brett Scott, będzie gościem VI Forum Geopolitycznego, które odbędzie się w Łodzi 21-22 września 2024 r.
1. Wśród osób, które opiszą swoje historie o gotówce, i prześlą je na adres mailowy: redakcja@instytut.lodz.pl (temat: Broń gotówki!) lub adres korespondencyjny: Instytut Spraw Obywatelskich, ul. Pomorska 40, 91-408 Łódź, wybierzemy 100 najlepszych i prześlemy książki.
2. Na osoby, które podejmą aktywność obywatelską na rzecz popularyzacji płacenia gotówką, czeka 200 bezpłatnych egzemplarzy książki. Trzeba opisać podjęte działania i podać adres, na który należy przesłać książkę. (Adresy do wysyłki korespondencji jak w punkcie 1).
Zderzenie lewiatanów
Dawna wizja kapitalizmu jako systemu gospodarczego, w ramach którego zwykli ludzie targują się na rynkach, zaczyna trącić myszką. A może nawet pachnieć romantyzmem. Pomyślmy o klasykach, takich jak powieść Jacka Kerouaca W drodze z 1957 r. Jej akcja rozgrywa się w gospodarce przemysłowej połowy XX w., gdzie samotne jednostki najmują się do chwilowych prac w wielkich miastach. W ramach tej gospodarki rynkowej uganiają się za pieniędzmi, wydają je na rozklekotane samochody i śmigają po autostradach swego ogromnego kraju. Po drodze napotykają inne stęsknione dusze, z którymi spędzają krótkie chwile intymności, po czym znów ruszają w drogę. Świat tej powieści ma z dzisiejszą rzeczywistością zadziwiająco mało wspólnego.
W przedstawionym w niej społeczeństwie można za gotówkę kupić u handlarza używanych samochodów zardzewiałego Pontiaca, którego jedynym łącznikiem z odległym światem jest odbiornik radiowy. Wielkie instytucje istnieją, ale nie wdzierają się w każdy aspekt życia. Bohaterowie umieją sami naprawić samochód i nie przejmują się tym, czy ich poczynania zbierają polubienia w mediach społecznościowych. Ich przygody są rejestrowane tylko w osobistej pamięci, a nie gromadzone w bazie danych, gdzie zrodziłby się z nich „duch danych”, który zostałby wykorzystany do spersonalizowania ich otoczenia lub wpłynąłby na cenę kredytu.
Kiedy natomiast rozejrzymy się po obecnej sytuacji, okaże się, że kapitalizm przyszłości nie chce, abyśmy płacili gotówką i odjeżdżali, gdzie nam się spodoba.
Przeciwnie, korporacje wkraczają w naszą prywatną przestrzeń, ponieważ samochód raportuje nasze ruchy do chmury. Bohaterowie W drodze 2030 będą jeździć autami, które automatycznie płacą za przejazdy płatnymi drogami, korygują ich, gdy wybiorą złą trasę, i są powiązane z wszechobecnym rynkiem danych: gdy ktoś dociska gaz do dechy, samochód albo automatycznie zwalnia, albo automatycznie podwyższa opłaty ubezpieczeniowe kierowcy. Nie ma nieprzewidywalnych ścieżek i nie wpada się na drodze życia na przypadkowe osoby.
Być może nasz przyszły kierowca ma zautomatyzowany kredyt bankowy zabezpieczony pod zastaw samochodu, nadzorowany przez zdalny wyłącznik awaryjny, który unieruchomi samochód, jeśli stan konta spadnie zbyt nisko.
Niezależnie od szczegółów, przemożnym dążeniem współczesnego kapitalizmu jest budowanie systemów działających na autopilocie, w których ludzie coraz częściej zachowują się jak bierni obserwatorzy.
Innowacje, które prowadzą ku takiej przyszłości, są każdego dnia prezentowane inwestorom venture capital i każdego dnia uzyskują finansowanie. Rolą tych inwestorów jest wspieranie rozwoju małych fragmentów całościowego kompleksu kontroli. Przez dziesięć lat codziennie otrzymywałem aktualizacje z list dyskusyjnych z najświeższymi wiadomościami z branży fintech, a przez moją skrzynkę odbiorczą przewinęły się informacje o tysiącach startupów. Historie te ewoluowały zrazu niezauważalnie; dopiero z perspektywy lat widać, że to, co na początku było historią startupu pozyskującego zalążkowe finansowanie początkowe, kończy się jako opowieść o przejęciu tej samej firmy przez bank lub o jej wejściu w partnerstwo z Visą lub Amazonem.
Te, którym nie udaje się zintegrować z korporacyjnym kapitalizmem w taki sposób, znikają i zostają po nich tylko archiwalne e-maile, które powoli zacierają się w pamięci.
Od czasu do czasu może dochodzić do zmiany układu sił między graczami i pojawiają się nowe nazwy – takie jak Square czy Stripe – ale kiedy przebrniemy przez oferty produktowe i chwytliwe nazwy startupów, zaobserwujemy stale powtarzający się schemat:
giganci finansowi zmieniają skórę, to co zewnętrzne. Jednocześnie rdzeń tych instytucji jest zastępowany inteligencją maszynową, zaprogramowaną na osiągnięcie maksymalnego zysku. Proces ten postępuje i sprawia, że z czasem urzeczywistnia się coraz więcej wyobrażeń rodem z science-fiction.
Przedsiębiorcy muszą nieustannie przesuwać granice tego, co wydaje się do przyjęcia, ponieważ kierują się wolą inwestorów, desperacko poszukujących kolejnego „czegoś wielkiego” w gospodarce, która ma przymus ekspansji. Wyrzucą nawet kierowcę z samochodu, jeśli będzie to wyglądać na opłacalne.
Ale chociaż opisane przeze mnie trendy są realne, nie przejawiają się one jednakowo na całym świecie. Pracowałem w wiejskich częściach Republiki Południowej Afryki, które przypominają Dziki Zachód – sieć elektryczna stale się psuje, nie ma zasięgu telefonicznego, państwo wydaje się odległe, a starszyzna plemienna i wspólnoty pokrewieństwa mają większą władzę niż lokalni sędziowie. Nie ma tam inwestorów venture capital ani sklepów sieciowych z terminalami kart zbliżeniowych. Wciąż utrzymuje się uprawa ziemi na własne potrzeby i pasterski wypas bydła, a w sklepach na odludziu krążą sfatygowane banknoty i monety. Naprawiając przegrzany samochód na dziurawej autostradzie, bez pomocy dostępnej przez Internet, można się poczuć jak w świecie Kerouaca z lat 50. ubiegłego wieku.
Powolne wchłanianie południowoafrykańskiej wsi przez ponadnarodowy kapitalizm inwigilacyjny jeszcze trochę potrwa, ale nawet tam świat Kerouaca kiedyś się skończy.
Ten postępujący proces jest najnowszą iteracją powtarzającego się cyklu, w którym systemy kapitalistyczne pozbywają się wcześniejszych wersji samych siebie, aby umożliwić sobie dalszą ekspansję.
Obserwowaliśmy już coś takiego w czasach kolonialnych, gdy europejskie mocarstwa starały się wchłonąć całe regiony i zmusić je do włączenia się w gospodarkę globalną. Stworzyło to niejednolite, utrzymujące się do dziś strefy mieszania się różnych kultur. Przykładowo w RPA zetknięcie się monoteistycznego, europejskiego chrześcijaństwa z panteistycznym kultem duchów Xhosa doprowadziło do powstania hybrydowych, synkretycznych religii, będących skrzyżowaniem jednego z drugim. Podobnie ekspansja gospodarki globalnej pozostawiła po sobie dziedzictwo „synkretyzmu gospodarczego”, w którym starsze, nieformalne i bardziej lokalne gospodarki mieszają się z ponadnarodowymi. Tego właśnie doświadcza turysta z Danii, spacerując po hałaśliwych ulicznych targowiskach amazońskiej Pucallpy, gdzie podróbki międzynarodowych marek można znaleźć na nieuregulowanych przepisami straganach obok stoisk sprzedających leki ziołowe i steki z aligatora przyrządzone na otwartym ogniu. Kwintesencją obrazu „kraju rozwijającego się” jest synkretyczna mieszanka tradycji i nowoczesności. Formalne instytucje są tam słabo rozpowszechnione, co wiąże się z koniecznością bezpośrednich kontaktów z ludźmi i targowania się o ceny zamiast godzenia się na cenę ustaloną przez kierownika supermarketu.
Wynika z tego, że stadium pełnego „rozwoju” oznacza zanik synkretyzmu i zastąpienie ulicznych targowisk centrami handlowymi sprzedającymi międzynarodowe marki.
Tu ocieramy się o coś istotnego. Jak dotąd niniejsza książka koncentrowała się na ekspansywnych działaniach dużych firm, ale rynki kapitalistyczne zostały zbudowane na podłożu konkretnych państw powiązanych złożonymi sieciami geopolityki, wywodzącymi się z czasów kolonialnych i wcześniejszych. Cofnijmy się o krok i przyjrzyjmy się niektórym interakcjom między państwami i rynkami w skali globalnej, ponieważ siły te tworzą tło, na którym formuje się nowa ponadnarodowa rebelia – a wiodącym jej elementem są kryptowaluty.
Lewiatany, ich sojusze i waśnie
Relacja między państwem a rynkiem – lokalnie, jak i na arenie międzynarodowej – jest złożona i pełna sprzeczności, więc prześledźmy uważnie kilka kluczowych punktów. Pierwszą kwestią jest to, że rynki nieformalne znajdują nieraz sposoby na synkretyczne działanie w cieniu miejscowych władz państwowych, jednocześnie korzystając z państwowej infrastruktury, takiej jak system gotówkowy. Jest to obraz, który opisałem powyżej: hałaśliwi sprzedawcy handlujący niekontrolowanymi towarami na ulicznych targowiskach.
Drugą sprawą jest to, że formalne instytucje państwowe zaczynają znowu wnikać w rynki nieformalne, tworząc bardziej nowoczesne rynki pół-nieformalne: na przykład Brixton Market w Londynie był historycznie miejscem, które przedstawicielom mniejszości etnicznych umożliwiało cichą egzystencję w Wielkiej Brytanii, ale dziś handlujący tam kupiec-Jamajczyk ma przypiętą na ścianie licencję na sprzedaż alkoholu i certyfikat spełniania standardów higienicznych. Dzieje się tak, ponieważ rynek ten w coraz większym stopniu podlega scentralizowanym regulacjom. To z kolei może przyczyniać się do rozprzestrzeniania się zdecentralizowanych działań rynkowych, ponieważ regulacje te neutralizują lub minimalizują te aspekty naszych relacji, które mogłyby stać handlowi na przeszkodzie, takie jak brak zaufania czy brak wspólnych standardów. Jeśli sprzedawca sprzeda mi podejrzane produkty, mogę pozwać go za pomocą państwowego systemu prawnego, a jeśli to ja ucieknę bez płacenia, on może ściągnąć na mnie gniew policji.
W rezultacie nieznajomi mogą robić ze sobą interesy bez wzajemnej obawy, co pozwala rynkom rozrastać się do znacznie większych rozmiarów. To, że formalne instytucje państwowe katalizują rozrost rynków, zasugerował już Thomas Hobbes w Lewiatanie (1651).
Państwowy „lewiatan” to blok instytucji, które uderzą w tego, kto narusza czyjeś prawa własności lub łamie umowy. Stanowi on też centralny organ rozstrzygania sporów między dużymi grupami ludzi.
Twór taki umożliwia funkcjonowanie kapitalizmu korporacyjnego, ponieważ rynki przedsiębiorstw na większą skalę są uzależnione od rozległych i solidnych systemów prawa spółek handlowych, prawa kontraktowego i własności prywatnej.
Trzecią kwestią jest zatem, że to władza państwowa jest źródłem władzy korporacji. Potężne państwowe lewiatany stanowią podstawę szerszego kompleksu lewiatanów, który rozciąga się poza państwo: współczesne społeczeństwa podlegają wspólnym publiczno-prywatnym systemom pieniężnym zarządzanym przez banki, a także firmom telekomunikacyjnym, przedsiębiorstwom użyteczności publicznej i – w coraz większym stopniu – megakorporacjom takim jak Amazon i Uber, które działają jak lewiatany drugiego rzędu. Instytucje te wyraźnie ustawiają się w roli arbitrów, chętnych by ułatwiać i regulować nasze interakcje. Gracze na wielką skalę nie mogą być postrzegani w oderwaniu od państw i najlepiej rozumieć ich jako różne części koalicji rządzącej. Głównym elementem współczesnej polityki jest to, w jakim stopniu państwowa część kompleksu lewiatana powinna wspierać część korporacyjną, a w jakim przeciwstawiać się jej lub ją kontrolować. Na przykład w wariancie chińskim państwo ma większy nadzór nad korporacjami, podczas gdy wariant amerykański pozostawia im większą autonomię.
Po czwarte, ekspansja korporacji i międzynarodowa geopolityka nie mogą być postrzegane oddzielnie. Nie jest to nic nowego: kolonializm, na przykład, obracał się wokół wspieranych przez państwo korporacji, takich jak Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska, poszukujących nowych rynków i wykorzystujących swoją władzę dla uzyskania przewagi na zagranicznych terytoriach.
Podobnie, wszystkie innowacje opisane w tej książce – od płatności cyfrowych po fintech i sztuczną inteligencję – są inicjowane i promowane przez potężne firmy finansowe i technologiczne zakorzenione w silnych państwach.
Amerykańscy, europejscy i chińscy giganci biznesu są wspierani w ekspansji zewnętrznej przez rządy państw, w których mają siedzibę. To one pomagają im w docieraniu do ponadnarodowych łańcuchów dostaw i zglobalizowanych rynków. Spostrzeżenie to jawnie przeczy poglądowi, że państwa stoją w opozycji do „rynku”. Prawdziwy konflikt nie rozgrywa się między państwem w ogólności a rynkiem w ogólności, lecz między, na przykład, państwem USA a nieformalnym rynkiem w Kenii.
Z punktu widzenia tego pierwszego, fakt, że ten drugi opiera się korzystaniu z kart Mastercard, oznacza ryzyko przejęcia go przez chińską firmę płatniczą. Jak widzieliśmy, amerykańska agencja rozwoju USAID zajmuje się zarówno cyfryzacją gospodarek, jak i współpracą z Visa i Google. Nie jest natomiast zainteresowana współpracą z Alibabą, Tencent, Huawei czy Baidu.
I ostatnia sprawa. W rozdziale pierwszym nakreśliłem, w jaki sposób Wall Street zasila kapitałem duże firmy, które z kolei rozsyłają pieniądze po międzynarodowym systemie płatności niczym impulsy nerwowe. Kiedy te międzynarodowe firmy starają się dotrzeć do globalnych łańcuchów dostaw i rynków, napotykają na strefę wolniejszego przewodnictwa w tych nieformalnych obszarach, w których używa się gotówki. Tak więc aby prowadzić działalność w Nairobi, Uber musi zezwolić swoim kenijskim kierowcom na przyjmowanie gotówki, ale kenijski system gotówkowy kłóci się z globalnymi ambicjami Ubera. Gdyby firma mogła przełączyć jakiś pstryczek i zastąpić ów system kontrolowanymi przez Stany Zjednoczone przelewami Mastercard, chętnie by to zrobiła. Zależy jej na tym, by płatności automatycznie, za pośrednictwem cyfrowych lewiatanów, przenikały z ulic Nairobi na ulice San Francisco. I tak oto, na przykład, państwo amerykańskie staje do walki z kenijskim rynkiem nieformalnym za pośrednictwem USAID.
To samo można powiedzieć o niezliczonych programach partnerstwa handlowego, ustanawianych m.in. przez rząd chiński. Każdy z nich jest zainteresowany rozpadem nieformalnych relacji peer-to-peer, a czasami próbuje do tego doprowadzić za pomocą ustawodawstwa państwowego skierowanego na zewnątrz. Przykładowo, systemy hawala prowadzone przez lokalnych kupców w kulturach muzułmańskich oferowały nieformalny system płatności międzynarodowych, obsługiwany za pośrednictwem ustnej sieci zaufania: członek somalijskiej diaspory w Londynie mógł przekazać gotówkę agentowi zwanemu hawaladarem w Streatham, który zadzwoniłby do swojego współpracownika w Mombasie i kazał mu wypłacić szylingi tamtejszemu odbiorcy. Instytucje te, tradycyjnie regulowane kodeksami honorowymi, a nie systemami prawnymi, stają się przedmiotem presji ze strony ustawodawstwa takiego jak amerykański PATRIOT Act, które próbuje je zdelegalizować na rzecz bankowych przelewów cyfrowych lub, alternatywnie, włączyć je w ramy formalnej bankowości.
Wprawdzie wielkie korporacje w swojej ekspansji korzystają ze wsparcia swoich państw, nieraz jednak tracą przy tym poczucie solidarności z nimi. Dlatego też obserwujemy rozmaite napięcia między starszymi lewiatanami a nowszymi „techno-lewiatanami”. W odniesieniu do tych pierwszych Max Weber używał terminu „żelazna klatka biurokracji”, nawiązując do architektury starych budynków rządowych z ich ponurymi biurami i przedsiębiorstw przemysłowych z ich górami szaf na dokumenty.
Lewiatany XXI w. chcą jednak przekształcić pręty owej żelaznej klatki w gęstą, ponadnarodową siatkę cyfrową. Tego właśnie doświadczamy obecnie w zjawisku pełzającej ekspansji zautomatyzowanego kapitalizmu inwigilacyjnego, której nadaje się różne nazwy w zależności od tego, gdzie się wkrada: w przestrzeni miejskiej mówi się o „inteligentnych miastach” (smart cities), w mieszkalnictwie o „inteligentnych mieszkaniach” (smart homes), w sferze ludzkiego ciała o „self-trackingu”, a w krajach rozwijających się o „cyfrowym włączeniu”.
Ponadnarodowa plątanina sprzeczności
Jak mamy się czuć ze złożoną siecią relacji leżących u podstaw tej oplatającej nas coraz gęściej sieci cyfrowych powiązań?
Zasugerowałem już, że wielu ludziom może być psychologicznie łatwiej iść z prądem i w rozrastających się techno-lewiatanach widzieć źródło wielkiego postępu. Ze wzajemnego połączenia technologii cyfrowych wyłania się niewątpliwie cała gama pięknych możliwości, od rozmawiania z bliskimi za pośrednictwem czatu wideo po identyfikację piosenki, która nam się spodobała, za pomocą aplikacji Shazam. Firmy internetowe wspierają tę utopijną wyobraźnię, nadal odwołując się do optymistycznych wizji połączonego świata, które towarzyszyły rozwojowi Internetu w latach 90. XX wieku. W tamtych czasach Internet generował wizje przyszłego meta-państwa, meta-społeczeństwa, meta-rynku zwanego cyberprzestrzenią. Stworzyło to grunt pod optymistyczne ideologie w rodzaju tak zwanej „ideologii kalifornijskiej”, czyli wolnorynkowego techno-utopizmu związanego z Doliną Krzemową, o którym wspomniałem w poprzednim rozdziale. Duch ten łączy się z ideami Osobliwości i transhumanizmu – przekonaniem, że ludzie przekroczą swoje ograniczenia, łącząc się w boską jedność z globalnymi sieciami technologicznymi.
Współczesny Internet nie jest tym samym, czym był w latach 90. Obecnie budzi on obawy, jako że może ułatwiać centralizację władzy i inwigilację. Ludzie odczuwają dezorientację spowodowaną nadmiarem informacji, a także rosnący niepokój i polaryzację.
Świadomość tych efektów wzrosła w następstwie Covid-19, który zmusił nas do zanurzenia się jeszcze głębiej w ponadnarodową sferę cyfrową. W miarę jak piętrzą się paczki z Amazona i mnożą się opowieści o dystopijnych, państwowych systemach rozpoznawania twarzy, na myśl o tej pozornie niemożliwej do ominięcia cyfrowej pajęczynie wiele osób ogarnia poczucie pustki i lęk.
Ponieważ jednak ludzie wpadają w popłoch na myśl, że mogliby zostać bez nowych technologii, od których zdążyli się już uzależnić, trudno im myśleć o nich krytycznie.
Podobnie jak „potrzeba” papierosa pojawia się dopiero po przekalibrowaniu chemii ciała do stanu uzależnienia, wyimaginowana „potrzeba” wielu nowych technologii często pojawia się dopiero po przekalibrowaniu środowiska, w którym żyjemy.
Jako były palacz mogę potwierdzić, że osoba uzależniona nie zapala papierosa po to, by doświadczyć radości. Zapala go, aby uniknąć bolesnych objawów odstawienia. Podobnie, ślepą uliczką są próby analizowania technologii w oparciu o przekonanie, że jej rozwój przynosi ludziom coraz więcej radości. Firmy podpierają się tą narracją przy wprowadzaniu produktów na rynek, ale bezpieczniej będzie ją zignorować i przyjrzeć się ciągłemu resetowaniu naszych oczekiwań wraz z każdą zmianą technologiczną oraz tym, jakie kompromisy pociąga za sobą każdy postęp na tej drodze.
W miarę narastającego związania ludzi z platformami i systemami pieniądza cyfrowego, osoba, która nie zgadza się na taką więź z podstawowymi instytucjami tego rynku, będzie doświadczać coraz większych trudności.
Może zostać zaliczona do grona „nieubankowionych” i być traktowana jak ktoś, kogo trzeba uratować, a biorąc pod uwagę, że jej zdolność do interakcji ze społeczeństwem może być utrudniona ze względu właśnie na ów brak podłączenia, może nawet poczuć wdzięczność, gdy ktoś ją w końcu włączy do sektora bankowego. Tymczasem to właśnie powiązania zbudowane przez megainstytucje doprowadziły do naszego uzależnienia od ponadnarodowej gospodarki cyfrowej, a to, co czyni je użytecznymi w tej skali, czyni je również potężnymi i niebezpiecznymi. Efekt skali sprawia, że zdominowanie krajowego systemu płatności przez pięć dużych banków jest bardziej efektywne niż to, żeby zajmowało się nimi pięć tysięcy małych banków. Podobnie, dla tych krajowych klastrów bankowych bardziej efektywne jest przeprowadzanie transakcji przez jeden lub dwa międzynarodowe kanały – takie jak system dolara amerykańskiego lub system juana – niż budowanie setek bezpośrednich relacji między sobą. Im większa skala, tym większy rozmiar instytucji, które mają szanse prosperować i tym bardziej górują one nad pojedynczym człowiekiem.
(…)
Czy istnieje jakiś sposób na usunięcie tych sprzeczności i ograniczenie tej centralizacji? Tradycyjną ścieżką postępowania aktywistów jest lobbing w instytucjach rządowych w celu obwarowania ograniczeniami poczynań instytucji finansowych i korporacyjnych, ale co, jeśli nie wierzysz w same te instytucje? W tym miejscu nasza narracja skręca w świat cypherpunkowców („Szyfropunkowcy”; określenie umyślnie nawiązujące do cyberpunk oraz do czynności szyfrowania – przyp. tł.), których technologie otwierają przed nami fascynujące, nowe możliwości, jeśli chodzi o sposób organizacji systemów finansowych.
Ruch cyber-oporu
Na początku ery Internetu strach przed nadciągającymi konglomeratami korporacyjnych i państwowych lewiatanów doprowadził do pojawienia się tak zwanych cypherpunks i krypto-anarchistów.
Zaczęli oni swoją działalność na początku lat 90., przewidując rozprzestrzenianie się cyfrowego nadzoru, i pilnie zabrali się do tworzenia autonomicznych społeczności internetowych przy użyciu kryptografii – wojskowej sztuki przesyłania i weryfikowania tajnych wiadomości.
Cypherpunkowcy odgrywali później wiodącą rolę w rozmaitych ruchach społecznych (należał do nich m.in. Julian Assange z WikiLeaks), ale byli także pionierami anonimowych pieniędzy cyfrowych. Na przykład David Chaum dostrzegł dystopijny potencjał bezgotówkowego społeczeństwa przyszłości i zaproponował system zwany DigiCash, który byłby prywatną nakładką na zwykły system bankowy.
Cypherpunkowcy czerpali z szeregu tradycji politycznych i wyrośli na gruncie radykalnej kultury hakerskiej. Jest to luźny termin opisujący ludzi o buntowniczym nastawieniu do technologii i systemów związanych z biurokracją na dużą skalę. Hakerzy lubią zaglądać za interfejsy użytkownika tych systemów oraz rozszyfrowywać i przerabiać ukryte w nich kody. Popularnym przedstawicielem tej kultury w ostatnich latach był serial Mr. Robot, w którym młody haker stara się spowodować upadek agresywnej korporacji, którą nazywa EvilCorp. Serialowi hakerzy mają nastawienie zarówno antykorporacyjne, jak i antypaństwowe, co historycznie kojarzy się z lewicowym anarchizmem. Wiele współczesnych kolektywów hakerskich nosi w sobie elementy tej ideologii, poszukując alternatywnego Internetu niezależnego od korporacji. Istnieją jednak również prawicowe odmiany kultury hakerskiej. Te ostatnie łączą nastroje antypaństwowe z rynkowym techno-utopizmem, tworząc „anarchokapitalistyczne” wizje cyfrowych wolnych rynków.
Anarchokapitalizm jest skrajnym wariantem konserwatywnego libertarianizmu, który z kolei jest jak w gorącej wodzie kąpany młodszy brat konserwatyzmu głównego nurtu – bardziej wygadany, bardziej wyluzowany i nawołujący do bardziej ekstremalnych postaw antypaństwowych. Libertarianie chcą wolnych rynków z minimalną władzą państwa, które będzie stać na straży praw własności.
Twardogłowi anarchokapitaliści wierzą natomiast, że rynki kapitalistyczne na dużą skalę mogą przetrwać niezależnie od instytucji państwowych, takich jak policja i sądy. Filozofie te mogły znaleźć wspólny grunt z ruchami cypherpunkowymi. Łączyła je idea stworzenia „krainy wolności” w cyberprzestrzeni.
Ruch cypherpunk był więc politycznie niejednorodny, ale pod względem technologicznym był pionierski. Projekty takie jak DigiCash ostatecznie zakończyły się niepowodzeniem, ale różne technologie składowe, których pionierami byli ludzie tacy jak Chaum, miały stać się elementami znacznie potężniejszej układanki, jeśli tylko ktoś umiałby je poskładać w całość. Ktoś taki pojawił się w 2008 r. Działając pod pseudonimem Satoshi Nakamoto, opublikował pewien dokument PDF na cypherpunkowej liście mailingowej, w momencie gdy bankowe lewiatany miotały się w konwulsjach światowego kryzysu finansowego.
Dokument był krótki i elegancki. Niczym układanka, której złożenie zajmuje wieki, ale po ukończeniu wygląda bardzo prosto, łączył dziesięciolecia innowacji technologicznych w jedną recepturę. Zatytułowany był Bitcoin: Elektroniczny system pieniężny typu peer-to-peer, ale obecnie jest znany przede wszystkim jako „Biała księga Bitcoina” (Bitcoin Whitepaper). Miał on stać się dokumentem założycielskim ruchu technologii blockchain, któremu przyświecał jeden cel: wyrugować lewiatany, poczynając od lewiatanów finansowych. W ich miejsce miał się pojawić nowy krypto-lewiatan, przez nikogo niekontrolowany, a użyteczny dla wszystkich. Niektórzy widzą w nim wymarzoną utopię, jednak nie brak w niej sprzeczności. To właśnie tą problematyczną „rewolucją” teraz się zajmiemy.