Felieton

Co kryje się za sprzeciwem wobec Zielonego Ładu?

Protest rolników 27.02.24: Hasło Nasza ziemia nasze zasady
Protest rolników 27.02.24: Hasło Nasza ziemia nasze zasady, fot. Piotr Skubisz

Piotr Stankiewicz

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 245 / (37) 2024

W reakcji na protesty rolników, które wiosną przetoczyły się przez Polskę, jeden z niewątpliwych autorytetów, z profesorskim tytułem i doświadczeniem w obszarze zielonej transformacji, napisał na LinkedInie post zaczynający się od słów: «Chyba dziś straciłem kontakt z rzeczywistością społeczną (…). Nie potrafię zrozumieć/ zaakceptować wyniku badania, jakie #IPSOS przeprowadził dla OKO.press i tokfm pod hasłem: „Rolnicy protestują przeciwko wyższym kosztom produkcji rolnej w wyniku przyjmowanego przez UE Zielonego Ładu”». I dalej następuje „lista zdziwień”, że Polacy boją się Zielonego Ładu i nikt już nie chce być „po zielonej stronie”.

Takie niezrozumienie nastrojów społecznych towarzyszących zielonej transformacji jest powszechne w naszej debacie publicznej. Można je było obserwować przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, gdy wieszczono koniec zielonej transformacji w związku z ryzykiem wygranej „populistycznych” partii prawicowych. Utrzymanie sterów Komisji Europejskiej przez Ursulę von der Leyen, która szybko zapowiedziała kontynuację Zielonego Ładu, uspokoiło te obawy. Czy jednak faktycznie problem polega na irracjonalnym oporze antyekologicznych zacofańców, nierozumiejących potrzeby odejścia od paliw kopalnych?

Czym jest Zielony Ład?

Takie przekonanie dużej części elit opiniotwórczych wynika raczej z niezrozumienia głębokich emocji i odbioru Zielonego Ładu przez różne grupy społeczne, jak również z braku pogłębionej dyskusji nad celami i sposobem wdrażania tego strategicznego programu Unii Europejskiej.

Najczęstszym błędem jest utożsamianie Europejskiego Zielonego Ładu (EZŁ), przyjętego na początku poprzedniej kadencji Komisji Europejskiej w grudniu 2019 r., z reformą rolnictwa (czemu pewnie sprzyja zawarta w nazwie „zieloność”).

Tymczasem produkcja rolno-spożywcza stanowi tylko jeden z wielu obszarów, które obejmuje EZŁ, w dodatku wcale nie najistotniejszy. Zaproponowane do tej pory zmiany miały raczej charakter „balona próbnego”, przygotowującego na bardziej zdecydowane działania, takie jak objęcie całego sektora europejskim systemem handlu emisjami ETS czy redukcja emisji metanu w rolnictwie. W porównaniu z tym, jakie konsekwencje społeczno-ekonomiczne mogłyby mieć te działania, wprowadzenie regulacji dotyczących ochrony gleb i bioróżnorodności przez ograniczenie wykorzystania nawozów i środków ochrony roślin czy ugorowanie kilku procent areału to zaledwie przygrywka.

Do myślenia daje zatem fakt, że te w gruncie rzeczy dość łagodne i niemające większego znaczenia dla kondycji rolnictwa propozycje doprowadziły do masowych protestów rolników w zdecydowanej większości krajów Unii Europejskiej. Można to tłumaczyć brakiem dobrej komunikacji dotyczącej EZŁ, upolitycznieniem tematu i wykorzystaniem rolników przed wyborami do Parlamentu Europejskiego czy też nagromadzonymi wśród rolników emocjami.

Jeśli jednak protesty takiej skali (odnotowano je we wszystkich poza czterema krajami UE) wybuchły przy wprowadzaniu regulacji z zakresu ochrony gleb i bioróżnorodności, to czego możemy się spodziewać, gdy do świadomości społecznej przebiją się konsekwencje bardziej uciążliwych przepisów wynikających z EZŁ, takich jak objęcie systemem ETS2 budownictwa i transportu (co oznacza dodatkowe opłaty wliczone w cenę gazu wykorzystywanego na potrzeby ogrzewania domów i mieszkań oraz paliw samochodowych)? Albo gdy zainstalowane kilka lat temu piece gazowe, pod wpływem antykopciuchowych programów typu Czyste Powietrze, trzeba będzie do 2040 roku wymienić na pompy ciepła? Albo gdy wzrosną koszty budowy i remontów mieszkań i domów ze względu na wymogi dotyczące efektywności energetycznej budynków? Wszystkie te regulacje zostały już przyjęte i zaczną obowiązywać w najbliższych latach. Tylko czekać, gdy ich (faktyczne lub spodziewane) skutki zaczną być odczuwane przez społeczeństwo.

Już dziś wyniki badań społecznych pokazują, że zielona transformacja spotyka się z coraz większym oporem społecznym, a podział na jej zwolenników i przeciwników wcale nie idzie po linii „postępowcy – oszołomy”, jak przywykło się u nas myśleć.

Międzynarodowe sondaże cytowane niedawno przez portal Euractiv pokazują, że zakaz rejestracji nowych samochodów spalinowych czy ograniczenia w zakresie ogrzewania budynków odbierane są zgodnie przez respondentów w Niemczech, Francji i Polsce jako najtrudniejsze do zaakceptowania konsekwencje europejskiej polityki energetyczno-klimatycznej.

Co więcej, sprzeciw ten pojawia się w dużym stopniu niezależnie od barw politycznych i łączy lewicę z konserwatystami. Nawet tak „niewinne” działania, jak rozwój zielonej energetyki, mają najmniejszy stopień akceptacji w… Niemczech i Francji, dwóch najbardziej zaludnionych krajach Europy. Wprawdzie poparcie dla zielonych źródeł energii wciąż jest większe niż sprzeciw wobec nich, ale wyraźnie zaczyna maleć poparcie dla sposobów realizacji EZŁ. Czy naprawdę można się zatem dziwić, że (jak wynika z badania przeprowadzonego przez IBRiS dla „Rzeczpospolitej”) 72% Polaków popierało demonstrujących rolników?

Sprzeciw wobec Zielonego Ładu nie stoi w sprzeczności z wciąż deklarowanym na wysokim poziomie poparciem dla idei ochrony klimatu i środowiska. Rozbieżność jest tylko pozorna – krytykując EZŁ Polacy (i nie tylko oni) dają wyraz swoim obawom przed przerzuceniem kosztów transformacji na obywateli, niezgodzie na odgórny sposób podejmowania decyzji i brak odpowiedniej komunikacji i dialogu. Zrównywanie przez wielu komentatorów (jak przytoczony na początku tekstu) sprzeciwu wobec EZŁ z odrzuceniem stojących za nim idei przeciwdziałania zmianom klimatu jest więc swojego rodzaju manipulacją. Pozwala ona zaklasyfikować osoby niezgadzające się na określony sposób realizacji polityki energetyczno-klimatycznej jako oszołomów, denialistów klimatycznych i wrogów postępu.

Jednocześnie sprowadza się w ten sposób projekt Zielonego Ładu jedynie do jego wymiaru ekologicznego, podczas gdy – jak określił to podczas jednego z paneli nikt inny, tylko Jerzy Buzek – jest to wielki projekt cywilizacyjny dla świata.

Również na stronach Komisji Europejskiej możemy przeczytać, że Europejski Zielony Ład jest programem fundamentalnej transformacji społeczeństw i gospodarek europejskich. W centrum tej transformacji znajduje się oczywiście polityka energetyczno-klimatyczna z jej naczelnym celem osiągnięcia neutralności klimatycznej w 2050 r. By jednak móc go osiągnąć, konieczne jest nie tylko odejście od paliw kopalnych czy wprowadzenie czystych źródeł energii, ale właśnie owa „fundamentalna transformacja społeczeństw i gospodarek”.

Choć rzadko zwraca się uwagę na ten kompleksowy i dalekosiężny charakter zmian leżących u podstaw Zielonego Ładu, to można postawić tezę, że faktyczną przyczyną protestów i obaw wobec skutków Zielonego Ładu, wyrażanych w sondażach opinii publicznej, jest właśnie przeczuwanie tej wielkiej zmiany społecznej.

Koszty zmian dla Polski

Poczucie niepokoju związanego ze sposobem wdrażania tak radykalnego programu transformacyjnego wzmaga brak przeprowadzenia podstawowej oceny skutków regulacji (która jest wymaganym prawem standardem przy większości przepisów uchwalanych przez parlamenty krajowe) dla poszczególnych krajów.

Inaczej mówiąc, EZŁ został przyjęty bez analizy jego potencjalnego wpływu (pozytywnego i negatywnego) na kraje członkowskie.

Inną sprawą jest to, jak miałaby wyglądać ocena takiego horyzontalnego, wielosektorowego i dalekosiężnego pakietu zmian – tym niemniej brak choćby szacunkowych ocen skutków ekonomicznych podstawowych celów związanych z kolejnymi krokami w dążeniu do zeroemisyjności gospodarki i przechodzeniu na OZE wywołuje uzasadnione obawy społeczne.

W pewnym stopniu w Polsce tę lukę wypełniają opracowania przygotowywane przez takie instytucje jak Centrum Analiz Klimatyczno-Energetycznych oraz Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami. W dużym uogólnieniu, w swoich licznych publikacjach zwracają one uwagę na to, że realizacja celów pakietu Fit for 55, osiągnięcia neutralności klimatycznej w 2050 r. czy objęcia systemem handlu emisjami transportu i mieszkalnictwa (ETS2), negatywnie wpłynie na konsumpcję gospodarstw domowych, konkurencyjność polskiej gospodarki, a w efekcie spadek PKB. Jest to efektem konieczności poniesienia zwiększonych nakładów inwestycyjnych, zwłaszcza w sektorze energetycznym.

Również przedstawiciele aktualnie rządzącej ekipy, którą trudno oskarżać o wrogość wobec idei Zielonego Ładu, przyznają ostatnio przy okazji dyskusji o ETS2, że koszty wprowadzenia tego systemu dla takich krajów jak Polska są nieproporcjonalnie wysokie i może mieć on poważne konsekwencje dla społeczeństwa.

Koszty zielonej transformacji UE od samego początku nie są bowiem i nie będą równo rozłożone pomiędzy kraje członkowskie. Bardziej zaawansowane gospodarki będą tworzyły grupę korzystających na dekarbonizacji, podczas gdy Polska będzie należała do grupy krajów ponoszących największe koszty.

Występowanie tej dysproporcji od początku dostrzega Komisja Europejska, stąd program tzw. Sprawiedliwej Transformacji i towarzyszący mu fundusz na rzecz transformacji regionów węglowych czy też opracowywany Społeczny Fundusz Klimatyczny, który ma pomóc zmniejszyć koszta ponoszone przez gospodarstwa domowe i mikroprzedsiębiorstwa przy przechodzeniu na niskoemisyjne źródła energii.

Jednak kluczową słabością tych rozwiązań jest to, że stosują one przestarzałą logikę łagodzenia skutków wdrażanych reform do strategicznej, fundamentalnej zmiany podstawowych reguł gry i warunków brzegowych, w których operuje europejska gospodarka. Przykładem tego może być właśnie Fundusz na rzecz Sprawiedliwej Transformacji, który obejmuje jedynie regiony węglowe (w Polsce zakwalifikowało się do niego tylko pięć województw) i koncentruje się na wymiarze czysto ekonomicznym (miejscach pracy, przekwalifikowywaniu pracowników). Całkowicie pomijane są za to takie kwestie jak jakość życia, wpływ transformacji na utarte „praktyki codzienności”, zakorzenione w tradycji sposoby życia czy ukształtowany historycznie charakter poszczególnych regionów.

Te trudno uchwytne w logice administracyjnej kwestie są za to dobrze wyczuwane przez przedstawicieli grup społecznych, których transformacja dotknie najbardziej – począwszy od górników, którym obiecuje się miejsca pracy przy farmach wiatrowych. Pomijając fakt, że kopalnie są w większości na południu, a farmy na północy, kompletnie nie uwzględnia się przy tym znaczenia górniczej tożsamości dla autoidentyfikacji tej grupy społecznej.

To samo jednak dotyczy mieszkańców Polski powiatowej, którzy słyszą o konieczności rezygnacji z „kilkunastoletnich diesli”, którymi za chwilę nie będą mogli wjechać do centrów dużych miast, podczas gdy większość z nich nie ma dostępu do transportu publicznego (ponad 40% miast w Polsce nie ma dostępu do kolei pasażerskiej, a 20-25% także do transportu autobusowego).

A ci, którzy pod wpływem walki ze smogiem wymienili swoje „kopciuchy” na podobno ekologiczne kotły gazowe, teraz słyszą, że będą musieli płacić od nich ukryty podatek w postaci opłaty ETS2, a za chwilę w ogóle z nich zrezygnować, zainstalować fotowoltaikę i pompę ciepła oraz ocieplić dom. Czy faktycznie można się zatem dziwić, że EZŁ wzbudza protesty i obawy – i liczyć na to, że na rolnikach się skończy?

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 245 / (37) 2024

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Ekologia # Polityka

Być może zainteresują Cię również: