Covid-19 (ciężki) – to też się leczy (w domu)
Zaczęło się, jak zwykle u mnie, od zapalenia zatok, gorączki. Najpierw brałem węgiel i po kilku dniach poczułem się na tyle dobrze, żeby zrobić zakupy i pójść po leki dla małżonki, która chorowała już od dziesięciu dni – jej objawy to niewysoka gorączka, silny ból głowy i uporczywy kaszel. Jednak szóstego dnia poczułem się znowu bardzo źle i gorączka skoczyła do 38,6 stopnia.
W tym czasie żona zażywała już amantadynę i częściowo zestaw, którego chyba najważniejszym elementem był DMSO wypijany przez trzy kolejne wieczory w ilości dwóch łyżek na szklankę wody (pozostałe składniki zestawu to: lukrecja, kwercetyna, cynk, srebro koloidalne, witamina D3, witamina K2), u żony zarówno amantadyna jak i DMSO podziałały – po amantadynie kaszel i ciężar w płucach przestały się pogłębiać, a ból głowy po DMSO ustąpił. Co ciekawe zestaw z DMSO poleciła i częściowo nam udostępniła życzliwa, choć zaszczepiona dusza, która sama niedawno chorowała i stosowała go z dobrym skutkiem.
Ja jednak zacząłem się czuć coraz gorzej i dziewiątego dnia od pierwszych objawów u mnie, a trzynastego u małżonki wezwaliśmy lekarza, udało się go znaleźć, oczywiście prywatnie (zresztą choroba dotknęła nas poza miejscem rejestracji w POZ). O samodzielnym udaniu się do lekarza nie było w naszej sytuacji mowy – żona nadal była niesamowicie słaba, a teraz ja zacząłem szybko tracić siły.
Lekarz zbadał nas i co ciekawe badanie na słuchawkach nic nie wykazało, ale miał ze sobą sprzęt do badania obrazowego i obejrzał to wszystko na małym ekranie, wtedy okazało się, że oboje mamy już zaatakowane płuca, małżonka bardziej, ja nieco mniej. Lekarz zapisał nam antybiotyk, steryd wziewny i leki na kaszel, wypytał o choroby współistniejące i patrząc na mnie, powiedział, że prawdopodobnie i tak może mi się jeszcze pogorszyć, a decydujący będzie moment koło 13/14 dnia.
Dopiero po jego wizycie zacząłem brać amantadynę, a dwa dni potem antybiotyk (moja awersja i nieufność do leków jest chyba przesadna). Co ciekawe, pytałem lekarza czy mogę np. zrobić test, lekarz stwierdził, że u małżonki nie ma sensu, bo prawdopodobnie będzie już negatywny, a ja musiałbym albo sam gdzieś jechać albo wzywać pogotowie – na pierwsze nie miałem sił, na drugie ochoty. Od tego momentu stan mojego zdrowia stale się pogarszał. Dni jedenasty, dwunasty i trzynasty to wieczorami 39,5 stopnia, głowa jak w obcęgach, ale przede wszystkim niesamowita słabość, objawiająca się zadyszką i potrzebą kilkuminutowego odpoczynku po zajęciu pozycji siedzącej na łóżku, nie miałem siły, żeby umyć zęby na stojąco, na szczęście żona zaczęła w tym czasie odzyskiwać siły i mogła podać coś do picia lub kawałek owocu.
Noc między trzynastym a czternastym dniem to był kryzys, o jakim czytałem chyba w książkach o dzieciach z końca XIX wieku, kiedy lekarz mówił ze smutną miną, że nic nie może zrobić i zobaczymy, w którą stronę to pójdzie, nawet saturacja spadła wyraźnie poniżej 90
(tu uwaga; są spore różnice w zależności od firmy – w czasie wizyty lekarza mierzyliśmy saturację u tej samej osoby różnymi aparatami i wyniki były różne). Na szczęście dla mnie obudziłem się żywy, za to w kałuży potu i od tego momentu zaczęła się szybka poprawa, jeśli chodzi o spadek temperatury i innych objawów poza słabością, z którą męczyłem się jeszcze wiele dni.
Wnioski – nazwijmy to prywatne – są takie, że amantadynę trzeba nie tylko mieć, ale stosować szybko, na samym początku choroby (o czym zresztą mówią mądrzy lekarze, ale mimo to tacy uparci sceptycy wobec leków wszelakich jak ja, i tak postępują inaczej, dlatego pozwalam sobie to znane już chyba zalecenie powtarzać, bo może ktoś ma podobne przekonania), która z początku nie różni się niczym nie tylko od grypy, ale i przeziębienia, jednak w sumie okazała się ona skuteczna także zastosowana już po zaatakowaniu płuc. Kluczowym czynnikiem jest jednak lekarz, który dokona badania, nie ukrywam, że ma to znaczenie także psychiczne i człowiek po takiej wizycie i zbadaniu czuje się nieco pewniej. Wirus jest bardzo podstępny, z racji swojej pracy miewam grypy co kilka lat, ale nigdy nie kończyły się one tego typu komplikacjami, nigdy też pomimo na ogół bardzo wysokiej gorączki nie byłem tak osłabiony. Bardzo ważne jest posiadanie bliskiej osoby, która zaopiekuje się w domu, ale także kogoś, kto powiedzmy działa na zewnątrz, czyli zrobi zakupy, zrealizuje receptę itp.
Za wszelką cenę należy unikać szpitala, prawdopodobnie tam zakaziła się małżonka, bo odwiedzała chorą osobę dzień przed pojawieniem się kaszlu.
O ile ktoś ma choroby współistniejące, być może warto we współpracy z lekarzem zaopatrzyć się w koncentrator tlenu, ale w tym wypadku tak samo, jak w przypadku stosowania leków, koniecznie należy się konsultować z lekarzem.
Wnioski ogólne, czyli co bym zrobił, gdybym był ministrem zdrowia:
1. Infekcję, która panuje, można i należy leczyć, a najlepiej robić to w domu u pacjenta. Profesor Kuna jeszcze na początku epidemii mówił o tym, że wyjątkowo niska wówczas smiertelność w Izraelu spowodowana jest postawieniem na leczenie w domu, tak samo jak w sytuacji gdy dojdzie już do leczenia szpitalnego, najważniejsze jest użycie wszelkich dostępnych metod, byle tylko uniknąć stosowania respiratora. Polskie szpitale są różne, ale przede wszystkim w większych miastach są na ogół miejscami, gdzie nie tylko najłatwiej się zarazić wszystkimi możliwymi chorobami, ale gdzie nadal panuje brud, a bez możliwości wizyt rodziny także głód, a często bezduszność i pogarda dla pacjenta (wypowiedzi lekarzy z tytułami profesorskimi w mediach głównego nurtu także świadczą o głębokiej patologizacji tego zawodu), choć trzeba to powiedzieć, bywają pozytywne wyspy na tym oceanie patologii i fatalnej organizacji.
2. Przeszkoliłbym i zaopatrzył lekarzy w sprzęt pozwalający na robienie badań obrazowych w domu. To tacy lekarze powinni być szczególnie doceniani przez system, a nie ci, którzy przy pomocy pseudotestów i pseudoleczenia najpierw teleporadami, a potem w szpitalu remdesivirem szukają kandydatów pod respirator. Jakiekolwiek dodatki covidowe dla tych ostatnich bym zlikwidował.
3. Od początku pojawienia się nowego wirusa zlikwidowałbym wszelkie bariery proceduralne utrudniające lekarzom stosowanie różnych leków przeciwwirusowych i równolegle zorganizowałbym tak szybko jak to możliwe systematyczne badania skuteczności ich stosowania.
4. Zaprzestałbym przymusowych testów i pozwolił na testowanie w mniej bolesny sposób dla chętnych, ale wynik testu powinien być jedynie pomocą w diagnozie, a nie podstawą do jakichkolwiek represji.
5. Zorganizowałbym pomoc dla osób samotnych, zarówno opiekę pielęgniarską w domach, jak i pomoc w robieniu zakupów czy realizacji recept, tak by dostarczyć leki do domu.
6. Wykorzystałbym obawy ludzi do wielkiej promocji zdrowego stylu życia, zachęcałbym do pozbycia się nadwagi i cukrzycy, co w wielu wypadkach można osiągnąć samodzielnie (np. chodząc na piesze wycieczki do lasu), promowałbym zdrową żywność, wczesne chodzenie spać itp. itd.
7. A potem przystąpiłbym do rozprawy ze zdemoralizowanym czy częściowo wręcz zdegenerowanym środowiskiem lekarskim. O tym, co należałoby zrobić z większością członków tak zwanej rady medycznej czy telewizyjnych ekspertów nie będę ze względów oczywistych w tym miejscu pisać. Ale ilość bzdur, kłamstw, arogancji, przejawów złej woli i głupoty, jaką obdarzyli opinię publiczną w ostatnim czasie luminarze tego środowiska, pokazuje, że konieczne są radykalne kroki sięgające choćby pozbawienia prawa do wykonywania zawodu, odebrania tytułów naukowych, zmiana procesu kształcenia, awansu i selekcji kandydatów do zawodu, nie wspominając o konieczności konsekwencji karnych za doprowadzenie do wielu tysięcy zgonów niewinnych ludzi pozbawionych leczenia i nie chodzi tu jedynie o chorych na inne choroby, o czym się sporo mówi, ale właśnie o zaniechanie, czy wręcz zabranianie leczenia samego Covida i utrudnianie pracy tym, którzy próbują to robić. Dopiero potem można by przystąpić do radykalnej i sensownej naprawy, a raczej budowania od nowa systemu służby zdrowia z prawdziwego zdarzenia. Gdyż tak samo, jak np. środowisko sędziowskie po roku 1989, by sparafrazować głupie słowa A. Strzębosza „samo się nie oczyściło”, tak samo w tym wypadku bez radykalnych zmian kadrowych niewiele da się poprawić.