Czas szkoły – czas stracony?
– To tylko bezmyślny system, przez który trzeba przebrnąć – mówię moim zmęczonym nastoletnim dzieciom. Szukam w głowie filozoficznych argumentów, które pomogłyby im poczuć się wolnymi wobec obiektywnego, fizycznego zniewolenia. Szukam dobrych stron ich wątpliwej sytuacji, bo przecież nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło… – Nabywanie umiejętności przetrwania, z ograniczaniem strat energii i wychwyceniem tego, co dobre, nawet w największej beznadziei – to też edukacja, to bardzo dobra, praktyczna nauka – kontynuuję. – Na oceny i egzaminy spójrzcie z perspektywy całego życia – nie mają one większego znaczenia.
Zwracam im też uwagę na szlachetnych ludzi, którzy wciąż pojawiają się w tym nieszlachetnym systemie:
– To perełki, które należy zbierać, szanując ich czas, wysiłek, empatię i zaangażowanie. Mam na myśli nauczycieli z prawdziwego zdarzenia.
Kto wymyślił ten system i kto go podtrzymuje? Nie dzieci… To dorośli, którzy stracili kontakt z dziećmi, a może też z samymi sobą. O jaki dokładnie system chodzi? O polski system edukacji.
Obecnie pochylam się nad jednym z wielu – ale konkretnym – mankamentem polskiej szkoły: nadmierną liczbą obowiązkowych zajęć edukacyjnych.
Problem ten do niedawna zaliczałam do drugoplanowych względem największych pożarów, które należy gasić w nieświadomym społeczeństwie tu i teraz: chorobotwórczej powszechnie dostępnej żywności, nadużywania środków farmakologicznych oraz wszechobecności urządzeń bezprzewodowych (działających uzależniająco i narażających ludzkie zdrowie). Myślałam, że z przeciążeniem szkolnym moje nastoletnie dzieci same sobie jakoś poradzą. Radzą sobie jak mogą, jednak problem ten od dwóch lat coraz mocniej puka do moich drzwi i coraz bardziej wymaga mojej uwagi. Co widzę? Dzieci wracają ze szkoły wyczerpane, tak jakby zupełnie uszła z nich energia. To po pierwsze. Po drugie, drastycznie brakuje im czasu na zwykłe życie pozaszkolne: na odpoczynek, podstawowe obowiązki domowe, ulubione zajęcia. Widzę jak z utęsknieniem wyczekują wolnych dni. Mam wrażenie, że już na starcie ich życia coś im umyka. Porównuję czas ferii i wakacji do czasu roku szkolnego i zauważam kolosalną różnicę w funkcjonowaniu moich pociech na korzyść dni wolnych od szkoły.
Gdy nastaje czas na „nicnierobienie”, powoli powraca radość życia, inicjatywa, szeroko rozumiana twórczość, zaangażowanie w sprawy dnia codziennego.
Rozwijają się zainteresowania, pojawiają się pomysły, przygasają konflikty i napięcia, nastolatki zaczynają współpracować z rodzicami, biorą się nawet za gotowanie! Poprawia się przy tym ich samopoczucie fizyczne i psychiczne.
Rozmowy z dziećmi to pierwsze antidotum na trudności, jakie napotykają w swoim życiu. Ważne, aby uświadamiać je, że to, co jest promowane przez odgórnych decydentów jako „dobre”, niekoniecznie zawsze im służy i że nie muszą się temu bezwzględnie poddawać. Dla dzieci, zarówno tych młodszych, jak i starszych, najmocniejszym punktem odniesienia w ocenie ich otaczającego świata – wbrew wszelkim pozorom – jest opinia dorosłych, z którymi czują się najbardziej związane emocjonalnie: rodziców, dziadków czy ulubionych nauczycieli. Dlatego, pomimo naszego ciągłego zabiegania, należy znaleźć czas na swobodne, spontaniczne rozmowy. A więc rozmowa z dziećmi to pierwszy ważny krok, ale niewystarczający w tej trudnej sprawie.
Kolejny sposób złagodzenia problemu to skorzystanie z prawa rodzica do zwolnienia dziecka z lekcji, jeśli uważa to za wskazane. Sama korzystałam z tej możliwości, często zwalniając moją córkę z końcowych lekcji w niektóre dni lub z całych dni nauki w ostatniej klasie szkoły podstawowej. Robiłam to w porozumieniu z dzieckiem: to ono decydowało czy, kiedy i na jak długo chce odpocząć od szkoły. Efekt był bardzo dobry: córka odżyła, zrelaksowała się, łatwiej jej było skupić się na nauce. W rezultacie otrzymała najwyższe noty na świadectwie i egzaminie ósmoklasisty, z łatwością dostała się do wybranej szkoły średniej – zadowoliła więc nawet ten bezduszny system. Ale… czy unikanie problemu jest jego prawdziwym, docelowym rozwiązaniem? Czy unikanie szkoły jest spójne z szacunkiem, z jakim należy traktować prawdziwą edukację? Nie. To rozwiązanie prowizoryczne, mniejsze zło, które możemy wybrać w obliczu bezsilności wobec niedorzecznego systemu.
Innym rozwiązaniem prowizorycznym jest edukacja domowa. Prowizorycznym, bo niedoskonałym – w tym przypadku przeoczamy najważniejszy sens chodzenia do szkoły: nabywanie kompetencji społecznych wśród rówieśników i życie pozadomowe. Dodatkowym mankamentem w tym przypadku jest konieczność korzystania z internetu w trakcie samodzielnej nauki, a więc skazanie dziecka na zbyt długi kontakt z ekranem. Zatrudnianie (lub współzatrudnianie) nauczyciela lub angażowanie się samego rodzica w nauczanie to luksus, na który niewiele rodzin może sobie pozwolić.
Co tak naprawdę byłoby rozwiązaniem najlepszym? Z pewnością właściwa zmiana systemu edukacji w Polsce. W końcu finansowany jest on z naszych podatków, powinien więc służyć naszym dzieciom, a nie obciążać je.
Wiem, że porywam się z motyką na słońce, ale zrobiłam pierwszy krok: napisałam petycję do Ministra Edukacji i Nauki, Premiera i Prezydenta. Petycję napisałam w imieniu rodziców i nauczycieli. Nauczycieli, bo pomysł wypłynął od kogoś, kto pracuje w liceum, w którym w tym roku moja córka rozpoczyna naukę. Okazuje się, że sami pedagodzy dostrzegają problem! To mnie zmotywowało. Nie wiem, czy petycja w jakikolwiek sposób ruszy górę, ale wiem, że uświadomi ludzi na dole. Ważne, aby dotarła do jak najszerszego kręgu odbiorców i aby jak najwięcej osób ją podpisało. Ktoś podpowiedział mi nawet, że powinni o niej dowiedzieć się ci najbardziej zainteresowani – dzieci i młodzież.
Olaf Swolkień – pedagog z 23-letnim doświadczeniem pracy w szkole publicznej – po przeczytaniu tekstu petycji napisał do mnie taki komentarz:
„Jestem obecnie w małej nadmorskiej wiosce – większość młodzieży, jaką obserwuję, podobnie jak rodzice, patrzy w smartfony w czasie spacerów, pobytu na plaży. Co do ilości czasu w szkole, to nie ulega on jakiemuś zasadniczemu zwiększeniu, choć kiedyś były dwie godziny WF, a obecnie są cztery, doszła religia i jakieś bezsensowne przedmioty w rodzaju edukacji dla bezpieczeństwa, a wymagania i programy – zwłaszcza z nauk ścisłych – są stale okrajane z elementów trudnych. Dzieci przychodzą do szkoły niewyspane, źle odżywione, zmęczone mnóstwem zajęć pozalekcyjnych. To moje wątpliwości, czy poruszany w petycji problem nie jest aby wtórny, a przyczyny zmęczenia nie leżą gdzie indziej”.
Jestem wdzięczna Panu Olafowi za te uwagi. Tak naprawdę spodziewałam się takiej opinii, gdyż, w istocie, petycja nie porusza wszystkich czynników zmęczenia i słabego zdrowia współczesnych dzieci i młodzieży. Wynika to z charakteru pisma kierowanego do władz: myślę, że w takim piśmie powinniśmy się koncentrować się na jednym, głównym wątku (co mnie samej przyszło z trudem), aby nie otrzymać niejednoznacznej, wymijającej odpowiedzi. Teraz jednak mam okazję rozwinąć temat.
Zbyt duża ilość godzin spędzanych w szkole to nie tylko kwestia zmęczenia czy braku czasu na życie pozaszkolne. To także skazanie dziecka na długie godziny codziennego przesiadywania w zamkniętych murach, w których nie ma szans na zjedzenie świeżo przygotowanego, odżywczego i nieskażonego pestycydami posiłku. Tam też właśnie panuje silne promieniowanie elektromagnetyczne pochodzące z dużej ilości telefonów komórkowych zgromadzonych w jednym miejscu oraz z punktów Wi-Fi. W szkole pogłębia się uzależnienie od smartfonów – w czasie przerw, a nawet na lekcjach (pod ławką…), bo nauczyciele przestają zwracać na to uwagę. Ponadto uczeń może zostać narażony na szkodliwe środki chemiczne (na przykład w postaci rozpylanych płynów dezynfekcyjnych). W murach szkolnych brakuje dostępu do świeżego, otwartego powietrza i słońca, a w klasach i na korytarzach stosuje się – czasami cały dzień – oświetlenie fluorescencyjne lub ledowe (takie oświetlenie zaburza naturalny rytm hormonalny człowieka i obciąża wzrok). W niektórych szkołach pomieszczenia są permanentnie przegrzewane albo stosowane są w nich wątpliwe pod względem zdrowotnym filtry powietrza lub klimatyzacja. W miejscu wielogodzinnej nauki trudno o naturalny ruch czy spontaniczne czynności fizyczne. Co więcej, zbyt długie siedzenie w szkole, a także zadania domowe przyczyniające się do przedłużenia czasu nauki często prowadzą do skrócenia czasu snu w ciągu doby. I jeszcze jeden, bardzo ważny czynnik, wspomniany przez Pana Olafa – nudne, nieprzydatne przedmioty nauczania; brak zainteresowania nauką lub pracą to podstawowy powód znużenia człowieka.
Cytuję fragment mojej mailowej odpowiedzi do Pana Olafa:
„Petycję napisałam jako mama, która na co dzień widzi, co się dzieje z jej dziećmi: nie mam wątpliwości, że ilość czasu spędzana przez nie w szkole jest absolutnie za duża; nawet jeśli program nauczania i nauczyciele byliby wyśmienici, to pozostaje jeszcze pozaszkolna nauka zwykłego życia – na to drastycznie brakuje czasu. Moje pole obserwacji jest szczególne: moje dzieci nie używają smartfonów, 15-letnia córka z własnej inicjatywy zrezygnowała nawet z komputera – używa go sporadycznie (korzysta wtedy ze sprzętu taty), bo woli książki. Nie wysyłam dzieci na zajęcia pozaszkolne, z oczywistych w poruszonym przeze mnie temacie powodów. Jako dietetyk umiem zadbać o najwyższej jakości żywność, zawsze dbałam też o sen i inne czynniki zdrowia – dla moich dzieci te sprawy są naturalne, bo w tym wyrosły. A więc ogólnie są bardzo zdrowe, silne, ale ze szkoły wracają wykończone, pozbawione energii i brakuje im czasu na życie pozaszkolne – temu się nie da zaprzeczyć”.
Poniżej cytuję też wypowiedź licealistki – przyszłorocznej maturzystki, Miry Piłaszewicz:
„Od siebie mogłabym opowiedzieć o spadku produktywności uczniów z powodu zbyt dużej ilości godzin lekcyjnych. Zmęczenie w połączeniu z ciągłym rozwiązywaniem schematycznych, powtarzalnych zadań (praktycznie z każdego przedmiotu) skutecznie odzwyczajają od krytycznego myślenia i szukania nietypowych rozwiązań. Często mówi się, że szkoła nie przygotowuje do życia, tylko kształtuje schematycznie myślących ludzi, przyszłych pracowników korporacji. Spora ilość godzin lekcyjnych oraz pracy do wykonania w domu poza zajęciami w mojej opinii odbiera siły i chęci do kwestionowania tego, co powie autorytet w danej dziedzinie, a więc przyczynia się do stwarzania przez system edukacji „posłusznych członków społeczeństwa”, zupełnie jak w piosence „Another brick in the wall” zespołu Pink Floyd 🙂 Zbyt duża ilość godzin lekcyjnych to nie tylko ciągłe zmęczenie i brak czasu na rozwijanie swoich pasji, prawdopodobnie dzisiejsi uczniowie będą odczuwali ich konsekwencje w dorosłym życiu”.
Na koniec przedstawiam argument mojego syna – ucznia technikum, dotyczący sposobu nauczania młodzieży w szkołach średnich:
„Bezmyślne, mechaniczne uczenie się na pamięć, do jakiego jesteśmy zmuszani, to brak możliwości analizy i przetwarzania informacji. Już teraz widać, że ci z nas, którzy najbardziej ulegają temu przymusowi, najbardziej są podatni na manipulacje systemu, co dało się zauważyć w czasie trwania obostrzeń kowidowych”.