Felieton

Czego u Polaków szuka minister Szumowski?

Szumowski
Konferencja nt. zamknięcia granic fot. Kancelaria Premiera CC BY-NC-ND 2.0

Olaf Swolkień

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 33 (2020)

Pytanie o to, czy myślący człowiek śledząc wypowiedzi ministra Szumowskiego dotyczące masek i pseudemii może mieć poczucie, że jest poddany brutalnej tresurze polegającej na zmuszaniu do wykonywania coraz bardziej pozbawionych logiki wymysłów i restrykcji, jest pytaniem retorycznym.

Minister i cała ekipa jego współpracowników logiki ostentacyjnie nie uznają, wydają się natomiast kierować znaną np. z obozów koncentracyjnych zasadą, że tresowany powinien być jak najbardziej zdezorientowany, nie powinien rozumieć sensu poleceń i być ich absurdalnością stale zaskakiwany.

Ostatnie, jeszcze bardziej drakońskie w skutkach rozporządzenie dotyczące noszenia masek oraz sposób jego ogłoszenia przypomina scenę z filmu „Miś”, gdy milicjanci stawiali w polu makiety domów, by wlepić kierowcom mandaty za nadmierną szybkość w terenie zabudowanym. Gdy makiety się waliły, wtedy dzwonili do zwierzchników, by zapytać, co teraz mają mówić.

I oto ponura groteska, którą kiedyś kojarzyliśmy ze złym i głupim socjalizmem, powróciła w wersji hard. Ludzie zaczęli zaopatrywać się w zaświadczenia o przeciwwskazaniach dla podduszania, albo zgodnie z rozporządzeniem po prostu informowali o ich posiadaniu obsługę sklepów czy policję.

Minister najpierw ogłosił, że od września takie zaświadczenia będą obowiązkowe, a potem zaskakującym ruchem, z dnia na dzień zadecydował, że przeciwwskazań dla niedotlenienia po prostu nie ma, no chyba, że ktoś jest niedorozwinięty, nie ma ręki lub ma zaburzenia psychiczne.  

To tresowanie zaczyna już przynosić efekty. Choć Szumowski co pewien czas sam twierdzi, że w sklepach czy na ulicy ludzie się nie zarażają, sam nie nosił maski w Sejmie, bo „nie miał objawów”, to ludzie nawzajem na siebie donoszą, straszą sprzedających, ci wywieszają bezprawne ogłoszenia, że tych, a tych klientów nie obsługują – znowu kłania się Bareja, tym razem film „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, choć nasuwają się znacznie bardziej ponure porównania. Większość noszących oczywiście po cichu przyznaje, że widzi bezsens tego przepisu, ale boi się mandatu, inni boją się Sanepidu i zamknięcia na długie tygodnie w areszcie domowym, ogłoszenia, że przez to, iż jeden uczeń będzie niegrzeczny, za karę cała klasa będzie mieć niezapowiedzianą kartkówkę, czyli, że minister oznaczy ich na żółto lub czerwono, lub z dnia na dzień jeszcze bardziej zaostrzy rozporządzenie.

Widać to bardzo dobrze, porównując gorliwość w noszeniu masek i zachowywaniu dystansu. Gorliwcy noszą maski, ale dystans mają gdzieś, o tak zwanej dezynfekcji rąk nie wspomnę, czekając aż ktoś nakręci o tym ukrytą kamerą film. Jasne, za naruszenie dystansu, choć to przepis mniej nonsensowny, mandatu raczej nie będzie, najwyżej pan policjant dobrotliwie pouczy, ale z miarkami mierzącymi odległość jeszcze nie chodzą.

Maska, choć wedle nauki i rozsądnych rządów, nie ma medycznego sensu, szkodzi, a przede wszystkim upokarza i denerwuje, jest widomym znakiem podporządkowania się, niczym kładzenie się na plecach osobnika omega przed basiorem i jego zastępcą w watasze wilków.

Media informują zresztą, że policja stopniuje w tej dziedzinie kary w zależności od stopnia uległości. Media i dyżurni „popularni lekarze” notorycznie utożsamiają liczbę pozytywnych wyników testu, które „metodą rt-pcr wykrywają materiał genetyczny wirusa” (tak się to fachowo nazywa, jak pouczyła mnie dr hab. zajmująca się ich opracowywaniem) z liczbą zachorowań. Jest jeszcze wersja pośrednia – „liczba zakażeń” lub bardziej tajemnicza „liczba nowych przypadków”. Czy gdyby testowano nas w ten sposób na grypę i inne grypopodobne wirusy i koronawirusy, wynik byłby inny, jest również pytaniem retorycznym. Statystyki pokazują jednoznacznie: liczba owych „zakażeń” jest wprost proporcjonalna do liczby testów, gdyby zdecydowano się ich robić więcej, np. otaczając kordonem i robiąc obławę na plaży we Władysławowie, to na pewno minister Szumowski miałby według swojej obłąkańczej logiki podstawy, by cały kraj ogłosić strefą nawet bordową, kazać wszystkim nosić dodatkowo gogle i kombinezony.

A jednak w ostatnim sondażu minister Szumowski ma największą ze wszystkich ministrów liczbę ocen pozytywnych. Z czego to wynika?

Magnus von Stackelberg, ambasador Katarzyny Wielkiej w XVIII-wiecznej Warszawie, wyraził (cytuję za St. Catem Mackiewiczem) opinię, że w narodzie polskim wytworzył się kult działań fikcyjnych. Ta ocena jest niestety nadal aktualna, a minister Szumowski jest niezłym psychologiem i socjotechnikiem. W opinii Polaków jest natomiast tym, który, jak mawia lud, „przynajmniej coś robi”.

Nieważne, że bez sensu, logiki, a ze szkodą dla wielu, kto znalazł się bez wsparcia rodziny w polskim szpitalu, wie, o czym mówię. Drugim powodem jego popularności jest polska skłonność do moralizowania ocen przy jednoczesnej niechęci do rzetelnego myślenia. Koślawym tego odbiciem są wesołkowie rozprawiający się z dysonansem poznawczym przy pomocy podrzuconych przez media formułek-wytrychów. Krzyczeć o eutanazji dokonywanej ponoć na masową skalę w Szwecji, oskarżać innych o egoizm lub darwinizm, śmieszkować o płaskoziemcach jest łatwiej, niż przeczytać statystyki i zadać sobie pytanie, jak to jest, że z chwilą wprowadzenia koronaterroru liczba zachorowań na grypę spadła automatycznie do zera, że w kwietniu w szpitalach było ponad 3 tysiące „zakażonych”, a w chwili gdy podawane przez media liczby są „rekordowe” w szpitalach jest ich około 2 tysięcy. Popatrzeć na cyfry i wykresy podawane na Fejsbuku przez doktora Zbigniewa Martykę, gdzie widać, że terror i „nowe przypadki” nijak się do siebie mają, a raczej, że ten pierwszy jest przeciwskuteczny. W efekcie jak ktoś niczego z sytuacji nie rozumie, bo mu się nie chce wysilać mózgu, wtedy jakiekolwiek najbardziej bezsensowne działanie łatwo mu uznać za słuszne. Jeżeli jeszcze dojdzie do tego „walka z egoistami”, apele popierających terror zidiociałych autorytetów wszelakiej maści, wtedy myśleć nie trzeba, jest alibi dla bezmyślności i posłuszeństwa.

O tym, że rzeczywistość Polski zaczyna przypominać skrzyżowanie domu wariatów z obozem koncentracyjnym można najłatwiej przekonać się w Cieszynie. Na jednym końcu ulicy – terror, mandaty, maski, nie działają urzędy, służba zdrowia itp. Na drugim końcu tej samej ulicy, zero masek, restrykcji, zastraszania, wszystko działa normalnie. A teraz pytanie dla dociekliwych: w którym kraju jest proporcjonalnie więcej „nowych przypadków” i więcej ofiar śmiertelnych „groźnego koronawirusa”?

Zanim oddałem felieton do redakcji, ukazał się kolejny projekt prawa, według którego zarówno Szumowski, dokonujący na nasz koszt bezsensownych zakupów u znajomego, jak i sprzedawca o zacięciu ORMOwca mogą bezkarnie łamać prawo. Na przejawy krytyki ze strony autorów książki „Fałszywa pandemia” minister zareagował podobnie kulturalnie i rzeczowo jak profesor Simon, z tą tylko różnicą, że tamten nazwał kwestionujących rzekomą pandemię idiotami, a Łukasz Szumowski przypisał im chorobę psychiczną. Pytanie, czy wobec tego uchylający się od upokarzającego podduszania będą usprawiedliwieni jako mający zaburzenia psychiczne lub idioci, pozostaje otwarte. Coraz bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że niczym w szpitalu garnizonowym opisanym w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka”, jeżeli się tacy wesołkowie pojawią, to minister z Sanepidem zaaplikuje im, śladem opisanego przez Haska austriackiego doktora tropiącego symulantów, płukanie żołądka na przemian z lewatywą, bo taką rolę pełnią dzisiaj mandaty i horrendalne kary nakładane na opornych przez Sanepid. Różnica polega tylko na tym, że doktor Grünstein we wszystkich Czechach widział symulantów, a minister Szumowski we wszystkich Polakach dopatruje się bezobjawowych nosicieli „groźnego koronawirusa”.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 33 (2020)

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Polityka # Zdrowie

Być może zainteresują Cię również:

Chcę wiedzieć
# Zdrowie

Wielki Piknik dla Polski Wolnej od GMO w Łodzi.

Serdecznie zapraszamy wszystkich obywateli, którzy troszczą się o środowisko naturalne i jakość spożywanych produktów, chcą dowiedzieć się więcej o żywności modyfikowanej genetycznie czy spróbować potraw wyprodukowanych z ekologicznych produktów na „Wielki Piknik dla Polski Wolnej od GMO”.