Człowiek będzie chciał się ulepszać
Z prof. Lechem W. Zacherem, socjologiem i futurologiem, rozmawiamy o przyszłości, wpływie techniki i nauki na nasze życie oraz o tym, czy obywatele mogą bronić prognoz na temat przyszłości przed dominacją najsilniejszych grup interesów.
Rafał Górski: Klaus Schwab pisze o możliwości wprowadzenia na rynek wszczepialnego telefonu mobilnego w swojej książce „Czwarta rewolucja przemysłowa” wydanej w 2016 roku. Informacja o „wbudowanych” smartfonach to pierwsza głęboka zmiana technologiczna odnotowana w sondażu przeprowadzonym wśród 800 menadżerów. Badanie przeprowadziła Rada Światowa Agendy ds. Przyszłości Oprogramowania i Społeczeństwa, organ Światowego Forum Ekonomicznego. Celem sondażu było określenie, jakie technologie i kiedy – wedle opinii liderów biznesu – wnikną w takim stopniu do naszego codziennego życia, by zdecydować o zmianie zasad gry. Sondaż miał też pomóc w zrozumieniu konsekwencji tych zmian dla jednostek, organizacji, rządów i społeczeństwa. Czy rzeczywiście możliwe jest wprowadzenie na rynek takiej technologii do 2025 roku?
prof. Lech Zacher: Nie wiemy tego. To się może zdarzyć, ale wcale nie musi. Kompetencje w tej dziedzinie mają wynalazcy i instytuty naukowe – oni mogą coś na ten temat powiedzieć i cokolwiek przewidzieć. Jeśli mają jakieś plany.
W myśleniu o przyszłości nie chodzi jednak o wróżenie, co się stanie w którymś roku. Odpowiedzi na pytania dotyczące przyszłości, które rozpoczynają się od „Czy możliwe jest…”, zawsze są zgadywaniem.
Przede wszystkim należy przyjrzeć się temu, jakie są warunki naukowe, finansowe czy rynkowe powstania danego wynalazku, jego wprowadzenia i rozprzestrzenienia. To szereg elementów, które mogą przyspieszyć lub zwolnić proces wskutek jakiś nowych zdarzeń technicznych i pozatechnicznych. To jest zabawa publicystyczna. Odpowiedzi na pytanie, czy coś jest możliwe, są często błędne, ponieważ brak im solidnych podstaw. A solidną podstawą jest analiza, czyli badanie czynników, zdarzeń międzynarodowych, zdarzeń finansowych związanych z różnymi uwarunkowaniami, choćby ekologicznymi, także z kontekstami kulturowymi i politycznymi. Odpowiadając, nie mamy żadnej pewności, bo jak wiemy z doświadczenia, niektóre przewidywania technologiczne się sprawdziły, a niektóre zupełnie nie.
Rozumiem, że ludzie techniki mają pewne wizje, ale sądzę, że powinny być one ostrożniejsze. Gdy nabierają charakteru popularnego w środkach masowego przekazu, wtedy zespoły naukowe pracujące nad daną technologią, na przykład w zakresie bioinżynierii czy informatyki, przestają mieć coś do powiedzenia. Przekaz idzie własną drogą.
Należałoby z takiego gdybania zrezygnować, a raczej potraktować je jako ciekawostki podawane nam przez codzienne, popularne dziennikarstwo. Przemawiają one do naszych emocji i wyobrażeń, ale niewiele z tego wynika.
Twierdzi Pan, że największe „wpływy kierunkowe” na przyszłość mają elity wiedzy, władzy i biznesu. „Siłą wiodącą jest czołówka światowa krajów, elity krajowe i międzynarodowe”. Jakie są decydujące globalnie grupy wpływu – na kierunki nauki i techniki, na wdrażanie innowacji, na strategie gospodarcze, wizje polityczne, na konkretne znaczące decyzje, na zachowania i postawy?
Chciałbym zacząć od kilku zdań „metodologicznych”, które uporządkują obszar, o którym mówimy, i ewentualne podejścia do jego badania.
Odkąd powstała cywilizacja ludzka, mamy wciąż do czynienia z transformacjami. Kategoria transformacji pokazuje nam, że nie chodzi wcale o jakiś początek i koniec, ale o ciągłe przekształcanie się.
W jej ramach dokonują się rozmaite, niekoniecznie jednolicie ukierunkowane zmiany. Uczeni starają się te zmiany jakoś „sfotografować”, by móc je zbadać, zanalizować, zidentyfikować i stworzyć na ich bazie różnego rodzaju podejścia, poglądy filozoficzne i wizje.
Nie za bardzo się to jednak sprawdza. Choćby wśród nauk społecznych powstają takie teorie czy koncepty, które następnie znikają lub trwają równolegle z innymi. Ale właściwie niewiele z tego wynika, również dla myśli społecznej.
Natomiast faktem jest, że życie ludzkie to życie ku przyszłości. Ważne jest, by pamiętać właśnie o tym wymiarze. Często politycy, czy inni ideolodzy, boją się przyszłości, ponieważ wiąże się ona z odpowiedzialnością.
Tym, którzy mają coś do powiedzenia w sensie medialnym, politycznym, naukowym itd., zawsze stawia się pytanie, czy dzisiejsze decyzje i poglądy spowodują, że będziemy mieli tę przyszłość lepszą. A jeśli lepszą, to dla kogo, czyim kosztem, jaka będzie tego cena i czy to jest w ogóle realne.
Na przyszłość możliwą patrzymy zwłaszcza z punktu widzenia nauki i techniki, które są najbardziej dynamicznymi i kreatywnymi obszarami ludzkiego myślenia i działania. Na przyszłość warto spoglądać dziedzinowo – na przyszłość nauki, edukacji, kultury, poszczególnych dziedzin przemysłu itd.
Próbuje się badać, a nawet niejako „osaczyć” myślowo to, co się może zdarzyć. Wydarzyć się może jednak naprawdę wiele różnych rzeczy, które podpowiada nam fantazja. Spójrzmy choćby na twórczość Stanisława Lema, który przewyższał swoje czasy w kwestii wyobraźni technologicznej. Trudno nam wyznaczyć granice tego, co może mieć miejsce. Powinniśmy raczej się zastanowić, co z tego, co przyniesie przyszłość, jest dla nas pożądane, co będzie dla ludzi pożyteczne i dobre. Chodzi o wyznaczenie pewnej skali preferencji, wartości i celów.
Czy dzisiaj nie jest jednak tak, że wcale nie zastanawiamy się nad tym, czy coś jest pożyteczne i dobre dla człowieka, a zamiast tego chcemy po prostu robić to, co jest możliwe?
Tak właśnie z reguły jest. Ale to wynika z różnych rzeczy – nie tylko z elementów wolicjonalnych, ale również z pewnych trendów i prawidłowości rozmaitych dziedzin, także technologii. Nie jest tak, że możemy dowolnie coś stymulować, hamować czy zmieniać skalę. Nie możemy także prowadzić badań, jeśli nie mamy wystarczająco dużej aparatury oraz kadry. To nie jest takie proste i nie mamy możliwości dowolnego kształtowania tych procesów. Nasze decyzje i wyobrażenia o tym, co jest możliwe i prawdopodobne musimy głęboko przemyśleć i weryfikować.
Mamy rozmaite sposoby badania tego, co jest prawdopodobne. Występują tu dodatkowe kryteria dotyczące możliwości – możliwości w nauce, możliwości uczelni wyższych, laboratoriów, a także naszych własnych możliwości kreatywnych. Właśnie to się analizuje, by móc coś przepowiedzieć.
Teoria prawdopodobieństwa jest znana i nie ma w niej żadnej magii. Pewne rzeczy da się obliczyć, ale naturalnie są to przybliżenia. Nie jesteśmy w stanie przepowiedzieć dokładnie, że tego i tego dnia o konkretnej godzinie coś się stanie.
Takie spektakularne rzeczy, jak ostanie loty w kosmos Bezosa, Muska czy Bransona są efektem ubocznym rozwoju pewnych badań naukowych, które trwały od lat, pochłonęły wiele środków i pracowało przy nich wielu najlepszych na świecie naukowców.
Należy przyjrzeć się również noblistom. Kto dostał Nobla w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, z jakich dziedzin i czy to dało jakieś efekty mierzalne, dotykalne dla publiczność i widzialne dla rynku.
Przykładem może być Nobel za technologię CRISPR-Cas9, czyli możliwość wpływu na nasz genotyp. Rozumiem, że to jest pewien kierunek, po którym możemy przewidywać, co może nas czekać w przyszłości za 10, 20, 30 lat.
Tak jest. Te badania są zwykle wyprzedzające. Przy czym Nobla dostają przeważnie ludzie już starsi. A przynajmniej taka była tradycja. Pamiętam taki klub w Waszyngtonie „Cosmos”, którego członkami są nobliści i zwycięzcy nagrody Pulitzera – to nie jest młodzież. Chociaż w ostatnich latach technologie informacyjne i informatyczne przesunęły tę granicę wieku zdobywania wyróżnień naukowych związanych z informacją, komunikacją i sterowaniem.
Wspomina Pan w swoich tekstach, że nowe globalne elity nie mają moralnych misji, społecznych przynależności i zobowiązań. Co to znaczy? Proszę wyjaśnić, dlaczego tak jest, i czym to skutkuje dla zwykłych ludzi.
Trudno definitywnie orzec, czy mają, czy nie mają. Możemy przywołać Los Alamos i projekt Manhattan wokół bomby atomowej. Tam widać właśnie sprzeczności. Jedni mieli tutaj jakąś wrażliwość i moralną obawę, a inni nie. Tak jest w wielu innych dziedzinach, na przykład w inżynierii genetycznej, a także w technologiach informacyjnych, które produkują między innymi sprzęt wojskowy czy inwigilacyjny.
Technika nie jest, choć niektórym naukowcom może tak się wydawać, całkowicie oddzielna i nie możemy nią w pełni sterować. Występuje w pewnych kanałach, np. mikroelektronika istnieje w określonym kanale i nie zrobi się z niej na jutro mikrobiologii czy mikrochemii. To są osobne laboratoria, ludzie, wiedza.
Naukowcy, co jest normalne, mogą mieć różne poglądy. Mogą się mylić, bywają przecież nawet oszustwa. Często okazywało się, że najwięksi uczeni często podbarwiali swoje badania.
Proszę zauważyć, że tym, co często napędza naukę, wynalazki i zmiany, jest wojna. Postęp technologiczny związany z dziedziną militarno-przemysłową jest głównym terenem poszukiwań, dociekań i kosztów, a także ryzyka i skutków ubocznych rozwoju.
Technika ma spełniać pewne oczekiwania wojskowe, przemysłowe i medyczne. Jednocześnie rozwija się na zasadzie pewnej tradycji naukowej – jej rozwój ma miejsce w określonych, silnych ośrodkach naukowych. Są uniwersytety, które „produkują” wiedzę, nie tylko naukową, ale również techniczną, np. MIT (Massachusetts Institute of Technology) czy Cambridge. Wiedza przyjmuje tam formę wynalazków, które są następnie wdrażane w przemyśle. Są też patentowane.
I tu ponownie historycznie wiadomo, jaka jest w tym rola państw i rządów. Również tych, które, jak Stany Zjednoczone, deklarują, że światem rządzi wyłącznie rynek. Zauważmy, że w USA telekomunikacja była znacznie wspierana przez państwowe zamówienia. Były naukowe dotacje, granty, występowało zainteresowanie. Choćby ze strony wojska.
Dzisiaj mało się tym zajmujemy, ale były to tematy bardzo ważne w latach 70. i 80., gdy mieliśmy do czynienia z wyścigiem zbrojeń, z „zimną wojną”. Obecnie, w kontekście rozwoju Chin, zaczynają występować podobne napięcia międzynarodowe oparte na tym, kto będzie lepszy w nauce i technice.
Wcześniej nie doceniono Chin, bo naiwnie wierzono w stałą dominację Stanów Zjednoczonych. Wynika to z tego, że mają one chyba najwięcej dobrych uniwersytetów, najwybitniejszych naukowców i po prostu największe możliwości. Mają także poparcie społeczne wiedzy naukowej. Choć w ostatnich latach to poparcie trochę stopniało.
Doświadczamy teraz swoistego renesansu zabobonu, głupoty i ciemnoty. Mamy tych płaskoziemców, antyszczepionkowców, scjentologów itd. Choć to również jest normalne, ponieważ rozwojowi towarzyszy nie tylko racjonalne myślenie. Towarzyszą mu także rozmaite perturbacje, chaos. Występują tendencje, które się załamują, występuje cofanie się.
Teoria XVIII-wiecznego postępu nie bardzo się dziś sprawdza. Postęp jest, ale nie wszędzie i powoduje również negatywne skutki, ryzyka, koszty dodatkowe i konflikty.
„Często prognozy, wizje, scenariusze przyszłości są przedstawiane jako wspólnie pożądane, optymalne dla wszystkich, najlepsze dla pokoju, cywilizacji, ludzkości. Owa wspólnotowość mająca mobilizować >>umysły i serce<<, skłaniać do określonych zachowań, postaw i poglądów, to z reguły >>przykrywka<< ideologiczna i polityczna” to cytat z jednego z Pana tekstów. Proszę o wyjaśnienie tego wątku na przykładach z życia tu i teraz.
Nie jest tak, że życie naukowe czy techniczne, czyli to, co się dzieje w laboratoriach, pozostaje bez odniesienia do rzeczywistości kulturowej, politycznej, ideologicznej i religijnej. Mamy tu do czynienia z różnorodnością pod względem interesów, celów społecznych i poglądów. To wszystko się kotłuje, a w związku z tym nie jest tak pięknie, jakbyśmy chcieli.
Istnieją takie naiwne wizje istnienia wspólnotowości, w której wszystko zmierza ku szczęściu ludzkości. Tak jest, co najwyżej w pewnej mierze, ale nie całkowicie. Należy odbrązowić te relacje między nauką, techniką a społeczeństwem, zwłaszcza w odniesieniu do grup społecznych czy konkretnych ludzi. Bo przecież najważniejsze jest, co te wynalazki, technologie i wiedza dadzą ludziom, co dadzą poszczególnym jednostkom, a nie jakimś enigmatycznym, wymyślonym przez naukowców teoriom, przypominającym wieże z kości słoniowej.
Zdarza nam się czytać pewne teorie, które mimo swej genialności nie przyjęły się w czasach, w których powstawały i których dotyczyły. Stało się tak, ponieważ nie zostały one zaakceptowane przez elity kształtujące poglądy. A elity są różne: elity kultury, elity nauki, elity polityczne, elity mediów, elity religijne itd. Obecnie pozostają one w sieci zależności, co sprawia, że również wobec całej ludzkości powinniśmy stosować pojęcie „sieciowości”.
To już nie są te czasy, w których można by było mówić o społeczeństwach czy o narodach i wyodrębniać je bardzo szczegółowo, wykazując, jak bardzo są one między sobą zróżnicowane. Dzisiaj mamy do czynienia z masą, a mówi się również o „infomasie” w społeczeństwach sieciowych. Oczywiście – nie wszystkie społeczności są sieciowe, nie wszystkie są jednakowo usieciowione, nie wszystkie z sieci potrafią korzystać.
Świat cały czas się przeobraża. Teraz najsilniej pod wpływem zmian technologicznych. Mówienie o tym, że możemy te zmiany zatrzymać, zmienić czy przerobić na własną modłę, jest naiwne.
To samo ma miejsce w kwestii gospodarki i rynku. Gdy mają miejsce pewne trendy związane np. z handlem zagranicznym, inflacją czy globalizacją, to nie jest tak, że jakąś uchwałą czy ustawą zmienimy ich kierunki. Czasem dzieje się to na skutek określonych okoliczności, ale jest to trudne do przewidzenia.
Obserwuję, że w publicystyce, w narracji społecznej, politycznej, a nawet naukowej traktuje się świat jako coś niezmiennego, jako coś, co było zawsze i do czego należy wrócić, by rozwiązano wszelkie problemy.
„Ludzie muszą również wyewoluować, by dotrzymać kroku maszynom” powiedział Elon Musk w 2017 rok. Czy maszyny rzeczywiście zastąpią ludzi? Jeśli tak, to kiedy? Jaki to będzie miało wpływ na nasze życie i kto najbardziej na tym skorzysta?
To bardzo dalekie przewidywania. Pamiętajmy, że świat to nie jest tylko Dolina Krzemowa. Świat to też Afryka, Ameryka Południowa, Azja. Świat to masy ludzi biednych, chorych, żyjących na krawędzi przetrwania. Nie ma jednej osoby, która sprawuje władzę nad tym wszystkim i jest w stanie to dobrze urządzić. To myślenie, w którym to kolonialiści mieliby zaprowadzić porządek. A taka koncepcja jest niewyobrażalna, ponieważ świat jest zdecydowanie zbyt zróżnicowany.
Robotyzacja postępuje, ale to wszystko znane jest już od lat 60. i 70. Cybernetyka, automatyka, a wcześniej mechanizacja i rewolucja przemysłowa. Nowe technologie, zwłaszcza technologie informatyczne są po prostu ciągiem dalszym.
Mówi się obecnie o transhumanizmie – o połączeniu, choć ja raczej mówiłbym o zderzeniu, człowieka z technologią. Wcześniej robotyzacja tak silnie nie postępowała, bo inwestowanie w nią było za drogie, a przez to nieopłacalne.
Ale same problemy z nią związane były już znane. Gdy czytamy chociaż prace Kurzweila i innych z „dawnych czasów”, możemy zauważyć, że współczesne problemy były już przez nich poruszane.
Natomiast mówiono w nich również o problemach dosyć sztucznych. Do relacji człowiek – robot próbowano „wkręcić” problemy egzystencjalne i światopoglądowe, co prowadzi donikąd. Ważna jest tu analiza faktów, czyli tego, czy roboty powstają w laboratoriach i czy są używane w wojsku i przemyśle. I odpowiedź brzmi: są używane i będą używane.
Natomiast dywagacje na temat tego, czy robot będzie myślał lepiej od człowieka, nie są niczym nowym. Mieliśmy już przecież mecze szachowe Kasparowa z robotem. Roboty, a w ogóle maszyny, mają lepsze parametry, a z rozwojem techniki te parametry tylko się zwiększają. Człowiek ma z kolei ograniczenia somatyczne oraz psychiczne i trzeba się z tym pogodzić.
Czy będzie możliwość zwiększania i polepszania parametrów człowieka? Oczywiście, że tak. To już się dokonuje: lekarstwa, operacje, protezy. To wszystko jest coraz bardziej zaawansowane. I trudno się dziwić, że ludzie tego pragną – trudno się dziwić, że człowiek chce się poprawiać.
Dawniej, gdy nie było maszyn, człowiek musiał liczyć sam na siebie. Musiał wziąć jakiś kamień i gałąź, by upolować zwierzę. Dziś mamy lepszy sprzęt choćby właśnie do tego polowania: kamery noktowizyjne, drony, łączność satelitarną. Więc szala się na stronę techniki przechyla.
„Ludzie staną się równie nieistotni jak karaluchy”. To słowa Marshalla Braina, cytowane w książce „Życie 3.0. Człowiek w erze sztucznej inteligencji”. Co Pan na to?
To jest raczej przesadne porównanie, ale teoretycznie taka możliwość istnieje. Trudno ją lekceważyć i trudno ten proces zatrzymać. Natomiast nie wiem, czy sztucznej inteligencji za bardzo nie nadajemy cech ludzkich. Czy nie przesadzamy uważając, że będzie robiła dokładnie to, co robimy my. Boimy się, że sztuczna inteligencja będzie postępować podobnie do nas i nie będziemy mieli siły, by temu przeciwdziałać
Gdy zauważono, że roboty nie strajkują, krajom wysoko rozwiniętym zaczęło opłacać się inwestować w robotykę. Teraz postrzegamy ją jako kolejny stopnień ewolucji mechanizacji i doświadczamy sprzężenia zwrotnego. Należy pamiętać, że sztuczna inteligencja łączy się również z inwigilacją i technologiami takimi jak face recognition (rozpoznawanie twarzy). To pokazuje, że technologia może już zrobić więcej niż człowiek, który jest robotnikiem, policjantem, sędzią czy naukowcem.
Wynalazczość skoncentrowana jest w najlepszych ośrodkach naukowych i laboratoriach, które mieszczą się zwykle przy wielkich korporacjach. Dlatego też boimy się tych gigantów technologicznych, zwłaszcza związanych z wielkimi koncernami farmaceutycznymi.
One mają realną siłę, związaną m.in. z robotyzacją medycyny.
Jak obywatele mogą bronić prognoz na temat przyszłości przed dominacją najsilniejszych grup interesów?
Społeczeństwo obywatelskie jest pojęciem, które było przydatne i rzeczywiście kiedyś uznawano je za ważne, bo było celem dla społeczeństw zaawansowanych. Dzisiaj się to zmienia. Obecnie trudno nam powiedzieć, czym właściwie jest społeczeństwo. Czy nie lepiej mówić o ludziach jako o jednostkach? Teraz mamy cyberprzestrzeń, która okazała się być obszarem wchłaniającym dawną przestrzeń w rozumieniu analogowym. Cyberprzestrzeń dopuszcza rozmaite nowe tendencje i zależności, działania i tożsamości. Już nie mamy w niej do czynienia z danym ludem, z klasą czy warstwami społecznymi. Mamy pewne role – youtuber, troll, instagramer, influencer, hejter itd. Dzisiejsze społeczeństwo, gdy spojrzymy na nie bliżej, a nie przez XIX-wieczne kategorie, jest zupełnie inne.
Myślano, że internet będzie dla ludzi tylko zabawką. Okazało się, że można w nim całkowicie żyć. To już nawet nie jest bycie „digital citizen”, czyli cyfrowym obywatelem, ponieważ globalizacja wyparła pojęcie obywatelstwa. Mamy do czynienia z turbokapitalizmem w technologii, a dominuje w nim model amerykański. Myślano, że internet będzie tylko rozrywką albo może drugą przestrzenią funkcjonowania człowieka. Teraz widzimy, że może być i pierwszą, że ludzie całkowicie w nim funkcjonują i z takim stanem się utożsamiają.
Były próby budowania społeczeństwa w sieci. Jednak wychodzi na to, że w internecie są wyłącznie grupy zainteresowań, grupy fanów, których relacja opiera się na polubieniach.
Właściwie wszystko możemy załatwić poza rzeczywistością analogową, i to w sposób bardzo szybki, sprawny i udany. To jest nadal nowy świat, w którym wiele osób się gubi i nawet nie chce do niego sięgać. Jest przecież również darknet, w którym można dokonać wszelkich przestępstw, choćby handlować narkotykami i bronią. Ale ta nowa rzeczywistość nie jest jeszcze wystarczająco dobrze zbadana i trudno nam przepowiadać jej przyszłość. Myśleliśmy, że będzie to forum wolności – przestrzeń wymiany myśli, wiedzy, kultury. To występuje, ale dominuje handel. Są państwa, które mają całe jednostki wojskowe trolli i hakerów. Nie mówiąc o hejterach i kulturze „hejterskiej”. Nienawiść była zawsze, ale internet dał jej wymiar globalny.
Sądziliśmy dość naiwnie, że technologia umożliwi nam skalę globalną w rozwoju nauki, techniki, handlu, integracji. Dzisiaj dostrzegamy, że skala globalna dotyczy również działań, które trudno określić postępem w kierunku dobra człowieka.
Czy mogliśmy to przewidzieć? Czy mogliśmy temu zapobiec?
Na badania, które się kończą negatywnymi wnioskami nikt nie da pieniędzy.
Natomiast służby specjalne i wojsko takie obserwacje poczyniły. Np. dosyć realistyczne były wizje NSA (National Security Agency – przyp. red.), agencji amerykańskiej, były takie prognozy robione, dotyczące choćby roli islamu i się sprawdzały. Były one robione przez najlepszych futurologów z rożnych dziedzin.
Kwestie rozprzestrzeniania są trudne do ogarnięcia. O pewnych rzeczach myślano, że są marginesowe, ale poprzez internet stały się globalnymi i są o wiele poważniejszymi. Trudno nawet zrozumieć i kontrolować te procesy. A kontrola w tym wypadku może przyjąć formy autorytarne.
Pewne rzeczy dałoby się przewidzieć trochę dzięki badaniom z lat 60. z USA. W Stanach jest wiara w to, że nauka przynosi wiedzę, która jest prawdziwa, pożyteczna i z którą należy się liczyć. I to dotyczy również obywateli. Pamiętam, że gdy były debaty na temat nowych technologii w Kongresie Amerykańskim, to powołano w 1972 roku placówkę, która badała wszelkie skutki, wszelkie wpływy i konsekwencje nowych technik i ich wdrażania. Senatorowie, posłowie czy deputowani mieli dostęp nie tylko do materiałów naukowych, ale również do materiałów edukacyjnych. Również ja mam księgę „Technology”, gdzie były wyjaśnione pojęcia używane w tym obszarze nauki. Tamci senatorowie i deputowani musieli przez to przejść, żeby wiedzieli, o czym mówią i na co dają pieniądze. Technika jest ogromną dziedziną i należy coś o niej wiedzieć przed podejmowaniem decyzji. A nie jest to łatwe, zwłaszcza, gdy mówimy o wielkich, przełomowych teoriach.
Wracając do robotów i kwestii człowieka-maszyny.
Czy człowiek stanie się maszyną, czy maszyna stanie się człowiekiem? To nie są poważne pytania.
Chodzi bardziej o to, co rzeczywiście może się wydarzyć, nie włączając do tego kategorii egzystencjalnych. Czy maszyny będą samosterowne, czy będą potrafiły się samoreplikować? Wtedy rzeczywiście mogą się uniezależnić od człowieka. Czy maszyny będą myśleć? Tego nie wiemy. Ale nadal naiwnie zakładamy, że nasze myślenie, jako ludzi, jest jedynym możliwym i jedynym dobrym.
Jeśli chodzi o przyszłość relacji człowiek – technika, to rzeczywiście technika może zacząć nad nami dominować. Ale nie w sensie psychologicznym. Raczej w sensie wykonywania i projektowania pewnych materialnych rzeczy potrzebnych człowiekowi.
Technika będzie nadal służyć wspomaganiu człowieka. Również w rozumieniu biotechnologii, bo człowiek będzie chciał się ulepszać. Niektórzy się oburzają, że ludzie chcą się „poprawiać” poprzez inżynierię genetyczną. Jeśli człowiek posyła dziecko do dobrej szkoły, by je ulepszyć, to nie budzi sprzeciwu. Natomiast gdy chce się ulepszyć poprzez inżynierię genetyczną, to wtedy akcentowane są aspekty moralne. To zbulwersowanie jest śmieszne. Naturalnym jest, że ludzie będą chcieli zlikwidować śmierć.
Czy roboty będą lubić ludzi, czy nie, czy będą się buntować, czy powstaną w nich jakieś inne, „niemechaniczne” wartości – tego nie wiemy. Być może cywilizacja przemieni się w cywilizacje robotów. I cywilizacja ludzka się skończy.
Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:
Przejdź do archiwum tekstów na temat:
# Nowe technologie # Świat Forum Geopolityczne