Czy istnieją granice wzrostu? – relacja z debaty

debata RODM czy istnieją granice wzrostu?

Wojciech Szymczak

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 51 (2020)

Komputerowe modele prognozujące rozwój naszej cywilizacji przewidują, że przy zachowaniu obecnego poziomu konsumpcji do 2030 roku można spodziewać się upadku procesów gospodarczych. Co więcej, taki upadek, rozpocznie masowy proces depopulacji. Uczestnicy dyskusji rozłożyli na czynniki pierwsze problem zrównoważonego rozwoju gospodarczego. Podjęli się także odpowiedzi na pytanie czy istnieją granice wzrostu?

Trzecia debata w ramach II Forum Geopolitycznego odbyła się 26 listopada 2020 roku. Organizatorem wydarzenia był Regionalny Ośrodek Debaty Międzynarodowej w Łodzi prowadzony przez Instytut Spraw Obywatelskich. Tematem przewodnim dyskusji były kwestie granic wzrostu gospodarczego. Wśród prelegentów mogliśmy usłyszeć ekonomistkę Elżbietę Mączyńską – prof. dr hab. nauk ekonomicznych, Prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego (2005-2020), Marka Tatałę – ekonomistę, absolwenta Szkoły Głównej Handlowej oraz Uniwersytetu w Bristolu, Jana Chudzyńskiego – absolwenta Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie oraz studiów „Rozwój i wzrost gospodarczy” na Uniwersytecie Karola III w Madrycie. Debatę moderował Marcin Giełzak z fundacji Ambitna Polska. Z racji na obecną sytuację epidemiologiczną, wydarzenie odbyło się w formie zdalnej przy użyciu platformy ZOOM.

Alternatywy wzrostu gospodarczego

Debata rozpoczęła się od rozważań na temat konsumpcji wśród społeczeństwa. Zwrócono uwagę na zmiany zachodzące w umysłach konsumentów oraz na ograniczone zasoby surowcowe naszej planety. Marcin Giełzak zapytał panelistów o możliwą alternatywę do wzrostu gospodarczego. Marek Tatała podkreślił, że jest przeciwko pojęciu „ujemnego wzrostu”, czyli sytuacji, w której państwa o wysokim PKB, przy wykorzystaniu interwencji rządu starają się osiągnąć niższy stan produktu krajowego, w celu osiągnięcia zrównoważonego rozwoju. Pozytywnie jednak wypowiedział się na temat rozwoju gospodarczego idącego w parze z rozwojem społecznym. Takie procesy obudziły w ludziach naturalne aspiracje. 

– Jeśli ktoś ma trochę mniejsze mieszkanie, to chce mieć większe. Jeśli ktoś ma słaby samochód, to chciałby mieć trochę większy. Jeśli ktoś jeździł na wakacje do Polski, to może będzie chciał pojechać gdzieś dalej. Nie wyobrażam sobie, żeby państwo miało takie aspekty regulować – skomentował Tatała.

Zdaniem prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego prof. Elżbiety Mączyńskiej, wzrost gospodarczy powinien iść w parze z postępem ekologicznym oraz świadomością konsumentów na temat trwałości produktów konsumpcyjnych. Jej zdaniem konsumenci są często zniewoleni przez rynek „wymuszonej konsumpcji”, który objawia się m.in. tym, że konsumenci muszą ponosić ogromne koszty produktów, które w większości składają się z samych opakowań np. butelki z napojami, czy szminki. – Konsumenci zostali zmuszeni do wręcz bulimicznej relacji z produktami – „kup, wyrzuć, kup, wyrzuć”. Nie ma wolnego rynku, skoro konsumenci muszą ponosić koszty ciągle psujących się lub krótkotrwałych produktów. Na szczęście powoli się to zmienia – dodała.

W konfrontacji z przedmówcami stanął Jan Chudzyński. W jego opinii argument, że „ujemny wzrost gospodarczy” spowoduje spadek jakości życia w krajach rozwijających czy zamożniejszych jest niepoprawny. Chudzyński, zamiast zastanawiać się nad ograniczeniami, rozważył możliwości zmniejszenia udziału sektorów szkodliwych (np. lotnictwa) dla środowiska w wielkości PKB. Jednocześnie wskazał, że miara produktu może być nie tylko szkodliwa środowiskowo, ale również społecznie. – Oczywiście PKB dobrze koreluje z wieloma wskaźnikami dobrobytu, takimi jak długość życia. Z drugiej strony wśród państw, których PKB stoi jako cel rozwojowy, obserwuje się wiele negatywnych wskaźników, chociażby pogorszenie stanu zdrowia psychicznego obywateli – zaznaczył. 

Miara dobrobytu społecznego

W ekonomii istnieje wiele wskaźników opisujących stan gospodarki w danym momencie. Wśród nich można wyróżnić między innymi dochód narodowy, dług publiczny, czy produkt krajowy brutto (PKB). Kiedyś uważało się, że poziom dobrobytu jest jednoznacznie skorelowany z wielkością PKB. Jeżeli jednak dłużej się zastanowić nad tym, czym jest PKB, to zauważymy pewne rozbieżności. W końcu wydatki na wojsko, zawarte w PKB, niekoniecznie świadczą o tym, że w danym państwie żyje się lepiej niż w innych. Powoli do niebytu odchodzi wartość PKB per capita, czyli produktu krajowego w przeliczeniu na mieszkańca.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Marcin Giełzak zapytał prelegentów o ich zdanie na temat wskaźników i ich realiów. Zdaniem Tatały ucieczka od PKB per capita nie jest dobrą drogą. – Oczywiście, ta miara nie jest idealna, ale w tym momencie nie wpadliśmy na nic lepszego. Wcześniej wiele innych miar dobrobytu rosło wraz ze wzrostem PKB per capita, więc nie widzę powodu do odejścia od tego – zaznaczył. Do wypowiedzi Tatały odniosła się Elżbieta Mączyńska. – Nie mówi się, że mierzenie PKB jest miarą niepotrzebną, ale nie można jej fetyszyzować. Jednocześnie dodała, że nie można powiedzieć, że PKB per capita współgra z rozwojem społecznym i ekologicznym. Prof. Mączyńska powiedziała, że gdyby twórca tej miary (PKB per capita – przyp. red.) zobaczył, co robi obecnie z nią społeczeństwo, to „zbladłby ze strachu”. Jan Chudzyński odniósł się do idei samej miary PKB. 

– Istniało takie powiedzenie z lat 80., że „przypływ podnosi wszystkie łodzie”, więc wzrost PKB powinien działać pozytywnie również dla grup najuboższych, co niekoniecznie jest prawdą.

Chudzyński zwrócił uwagę na bardzo praktyczny warunek istnienia PKB. Zauważył, że planując budżet, zakładamy, że np. na zbrojenia wydajemy pewien procent produktu krajowego brutto. O wiele trudniej byłoby zaplanować budżet, dysponując jednostką określającą np. poziom rozwoju ludzkiego (Human Development Index).

Granice wzrostu w zderzeniu z pandemią

Słuchacze pytali panelistów o pandemię covid-19 i jej wpływ na stan wiedzy na temat granic wzrostu. Elżbieta Mączyńska powiedziała, że pandemia znacząco wpłynęła na świadomość na temat naszej konsumpcji.

– To jest świetne szkło powiększające dla naszej konsumpcji. Dowiedzieliśmy się, jak wiele pieniędzy przeznaczyliśmy na niepotrzebne dobra i usługi. Pandemia pokazała, że obecny model konsumpcji jest już nieaktualny.

Rozwój rynku pracy, dobra materialne i niematerialne, modele biznesowe – to kilka z pojęć opisanych przez Elżbietę Mączyńską, które muszą się zmienić w wyniku pandemii. Marek Tatała spojrzał na sprawę z innego punktu widzenia. Podchodząc do rozwoju gospodarczego, trzeba pamiętać, że Polska nieustannie od 1989 roku była na szlaku rozwoju gospodarczego. Zdaniem Tatały, pandemia pokazała nam, czym jest recesja i jaki wpływ na społeczeństwo ma „wciśnięcie gospodarczego hamulca”. – Wydaje mi się, że jest to namacalny przykład hamowania wzrostu i ograniczeń konsumpcyjnych. Dowiedzieliśmy się, jak wyglądałby świat z zamkniętymi granicami i branżami konsumpcyjnymi. Z tego, co obserwuje, to ludzie tego nie chcą – wolą świat otwarty – podkreślił Tatała. Jan Chudzyński wskazał na różnice między obecną sytuację a prawdziwą recesją. Jego zdaniem to nieuczciwe, by twierdzić, że straty w sektorach konsumpcyjnych są efektem recesji. Wspomniał o możliwych zmianach w nauczaniu ekonomii. – Dopiero od kryzysu w 2009 roku, ekonomię behawioralną zaczęto traktować jako prawdziwą naukę. Ucywilizowano trochę ekonomię, pokazując, że różne procesy poznawcze wpływają na nasze zachowanie, a nie zakładając pełną racjonalność, jak to robiono wcześniej – zauważył Chudzyński.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 51 (2020)

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Polityka # Świat Forum Geopolityczne Regionalny Ośrodek Debaty Międzynarodowej

Przejdź na podstronę inicjatywy:

Co robimy / Forum Geopolityczne
Co robimy / Regionalny Ośrodek Debaty Międzynarodowej

Być może zainteresują Cię również:

Obywatele decydują

Miasto na pastwę losu

Mimo że łodzianie mają możliwość zgłaszania swoich projektów uchwał, to rzadko korzystają z tego przywileju, choć koniecznością jest wyłącznie dobry pomysł i odpowiednia ilość głosów. Pomimo tego, mieszkańcy nie spieszą się do współdecydowania o swoim mieście. Zjawisko to spowodowane jest skomplikowanymi przepisami prawnymi i obostrzeniami – wyjaśnia Maria Jaraszek, współpracownik Instytutu Spraw Obywatelskich, koordynator kampanii „Obywatele decydują".