Felieton

Dzień bez Kupowania? A może lepiej robić codzienne rachunki?

fot. Steve Buissinne z Pixabay

Olaf Swolkień

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 99 / (47) 2021

27 listopada jest ponoć Światowym Dniem bez Kupowania i redaktor naczelny poprosił mnie, żebym napisał coś na ten temat. Co ciekawe, ja, zaciekły wróg bezmyślnego konsumpcjonizmu, o takim dniu w ogóle nie wiedziałem, to znaczy wiedziałem, że jest jakiś gdzieś, ale kiedy, po co itp. już nie i szczerze mówiąc, niewiele mnie to obchodziło, i obchodzi, gdyż po pierwsze do wszelakich dni jestem nastawiony w ogóle dosyć sceptycznie, po drugie robię sobie akurat takich dni co najmniej kilka w tygodniu, po trzecie uważam, że mądre kupowanie to przyjemność, dla mnie o wiele ważniejsze jest co, gdzie i jak kupujemy.

To, że współczesny model gospodarczo-kulturowy skonstruowany jest tak, żeby kupować jak najwięcej, wie każdy w miarę rozgarnięty człowiek. Towary robi się coraz gorsze, brzydsze, a przede wszystkim mniej trwałe. Dzięki temu ludzie szybko je wyrzucają, bo towary się psują, ich brzydota zaczyna drażnić zmysły, a w samochodach czy sprzęcie elektronicznym specjalnie dodane pojedyncze elementy robione są tak, żeby zaraz po okresie gwarancji się popsuć, żeby nie można było ich naprawić, a zamiast tego trzeba kupić nowe, jeszcze lepsze, czytaj szybciej się psujące urządzenie, podobną rolę odgrywa moda zmuszająca słabe psychicznie i działające stadnie nastolatki do corocznej zmiany barw czy fasonu ubrania. Tych, którzy nie ulegają tym manipulacjom, zmusza się do posłuszeństwa poprzez ograniczanie podaży towarów dobrej jakości, w dobrym guście i nawet jak klient-konsument szuka takiego towaru, to ma kłopot ze znalezieniem marynarki bez różowej naszywki, koszulki bez napisu, spodni bez elastanu, urządzenia AGD bez bezsensownej elektroniki.

Gdyby Greta T. i manipulujący nią macherzy od śpiewu i mas na serio chcieli zrobić coś dobrego dla ekologii i dobra naszej planety, to zajęliby się właśnie tym problemem, ale się nie zajmują, bo wtedy stanęliby wbrew interesom elit rządzących tym całym, iście diabelskim systemem. Szybkie krążenie tandety sprzyja bowiem całemu współczesnemu systemowi finansowo gospodarczemu. Korporacje dzięki niemu więcej produkują, banki więcej zarabiają na kredytach dla korporacji i konsumpcyjnych, państwa mają większe wpływy z podatku VAT i innych opłat, a cała maszynka zmusza ludzi do harowania w pocie czoła na coraz to nowe przedmioty w coraz szybszym tempie, niczym przyspieszający kołowrotek dla szczura, czyniąc ich coraz bardziej zniewolonymi – przedmioty są nie tylko coraz gorszej jakości, ale także coraz trudniej samemu zaspokoić najważniejsze życiowe potrzeby, znika bowiem infrastruktura, sieć ludzi posiadających konieczne umiejętności, nie można też kupić odpowiednich materiałów, części. Jeżeli dodać do tego zniechęcanie do oszczędzania poprzez rabowanie oszczędności ujemnymi stopami procentowymi i inflacją, wtedy widać, że żaden dzień bez kupowania nic w tym systemie nie zmieni. Kupić i tak będziesz musiał, bo to, co masz, zepsuje się, opatrzy, a jak się uprzesz, to planujemy już pieniądze z określoną datą ważności, które takie aspołeczne zachowania raz na zawsze zduszą w zarodku dla dobra twojego i innych.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Co zatem robić? Oczywiście najlepiej byłoby znacjonalizować banki, czy jak pisał J. Tuwim „bankierstwo zniszczyć”, a korporacje rozwiązać i ich agentów w rządzie należycie ukarać. Jednak zanim ta konieczna rewolucja nastąpi, polecam inne sprawdzone środki. Obserwuję często rodaków robiących zakupy, bardzo rzadko widzę, żeby brali paragon, często płacą kartą, robią wrażenie, jakby to, ile danego dnia wydali, w ogóle ich nie interesowało. Przypominają w tych zachowaniach dawnych szlachciców, którzy powierzali swoje interesy Żydom i dopóki nie dowiedzieli się, że niestety, ale – jaśnie panie – gotówki brakuje, trzeba sprzedać, a to las, a to zastawić rodowe klejnoty, dopóty żyli w błogiej nieświadomości wstrętnych im rachunków i papierów. Jakiś czas temu rozmawiałem z dwoma kobietami, emerytkami narzekającymi, że świadczenia nie starczają im na zaspokojenie potrzeb. Zapytałem, czy robią codziennie rachunki, czy wiedzą, ile i na co wydają codziennie, w okresie miesiąca i roku. Odpowiedź brzmiała: próbowałyśmy to robić, ale jak zauważyłyśmy, że wydajemy coraz więcej, to przestałyśmy. Dodam, że były to panie wykształcone, kulturalne, jednak ich infantylne zachowanie wkrótce sprawiło, że wpadły w poważne problemy i dzisiaj sporą część ich świadczeń pochłaniają odsetki i raty kredytów.

Dlatego zamiast jednego dnia w roku bez kupowania polecam każdy dzień z rachunkami i to dosyć dobrze udokumentowanymi. Polecam zrobić sobie wzdłuż miesięcznego kalendarza kolumny np. z podziałem na żywność, ubranie, mieszkanie, AGD, podróże, leczenie, higienę, kulturę, życie towarzyskie, inne – notować codzienne sumy w każdej kolumnie, rozbić podsumowanie dzienne w ostatniej kolumnie i w połowie miesiąca, osobno liczyć koszty stałe, takie jak czynsz, energię, łączność. Na górze pisać wpływy, na końcu miesiąca sumować kolumny, porównywać z wpływami. Wymaga to zbierania paragonów przy zakupach, chwili na ich przejrzenie pod koniec dnia, warto też notować sobie, np. na co konkretnie wydaliśmy jakąś większą sumę, jaki wydatek okazał się niewypałem.

Najlepiej robić to w formie zeszytu – na jednej stronie dwa tygodnie, na dole drugiej kolejne dwa i podsumowanie miesiąca. Po roku takiego działania zaczynamy mieć bardzo dobry obraz własnej sytuacji finansowej, wiemy, na co i ile wydajemy, możemy się zastanowić, co zmienić. Po kilku latach mamy coś w rodzaju pamiętnika gospodarczego. Taki nawyk sprawia, że patrząc na dany dzień-wiersz bardzo często zaczniemy wtedy mieć dzień bez kupowania, po prostu zaczniemy czuć przyjemność z oszczędzania i kontroli nad niezwykle ważną częścią naszej egzystencji, jaką są finanse. Z czasem przeglądając rachunki z poprzednich lat zaczniemy kojarzyć, że kupienie rzeczy droższej, ale dobrej jakości, opłacało się, że wydawanie na żywność bez chemii w sklepach eko skutkuje mniejszymi wydatkami na leczenie – a każda choroba to ogromne wydatki. Gdyby takie nawyki przyjęły się w społeczeństwie, osiągnęlibyśmy realną zmianę, wywarli odczuwalną presję na kręcących tandeciarskim młynkiem bankierów i tego w związku z Dniem bez Kupowania wszystkim i sobie życzę.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 99 / (47) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Ekonomia # Społeczeństwo i kultura # Świat

Być może zainteresują Cię również: