Felieton

#DzikieJestPiękne: Krótka i smutna historia prób ochrony przyrody

ptaki
fot. 🎄Merry Christmas 🎄 z Pixabay

Monika Kotulak

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 57 / (5) 2021

Zaczęło się od „Waldena”, w lesie Miura w Yosemitach i Aldo Leopolda w Piaszczystej Krainie.

Na pierwszy rzut poszły pestycydy. Cicha wiosna. Tak autorka, Rachel Carson, przewidywała efekt używania środków chemicznych do ochrony roślin. Mówiła, że przez zatrute gleby, wody i nasiona wyginą ptaki i wiosną nie usłyszymy już charakterystycznego ćwierkania.

Później Klub Rzymski napisał, że żyjemy na planecie, na której rozwój w nieskończoność jest niemożliwy (no shit Scherlock), co zszokowało większość rozpędzających się gospodarek, ale nie na tyle, żeby się przejąć.

Wykiełkowały ruchy społeczne: Greenpeace, Sierra Club, Friends of the Earth, ruch Chipko, w Polsce Liga Ochrony Przyrody.

Potem był szczyt w Rio. Tam początek swojej sławy ma „zrównoważony rozwój”. To właśnie po przylocie do Brazylii (wydalając przy tym niebotyczne ilości gazów cieplarnianych) głowy wszystkich państw świata uradziły, że rozwój jest OK., byle był „zrównoważony”. Co to do końca znaczy, kto nas będzie z tego rozliczał i jak, nie wiadomo.

Ktoś po drodze policzył, że na świecie ludzi jest za dużo i powinniśmy inwestować w antykoncepcję i edukację seksualną, bo zaraz „zjemy ziemię” (nie, Bill Gates nie proponuje w związku z tym eugeniki).

Później naukowcy ze Sztokholmu wyliczyli „granice ziemi”, czyli parametry dziewięciu czynników, które nie powinny zostać przekroczone, żeby nie zdestabilizować całego ekosystemu planety. Zgadnijcie, co przekroczyliśmy: już trzy na pewno, trzy już niedaleko, dwa nie są do końca zbadane, jeden bezpieczny (notabene: Tak, naukowcy też czasem nie wiedzą).

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Przy okazji ktoś wymyślił, jak sprzedać to, co „za darmo” dostajemy od Ziemi – czyste powietrze, wodę, drewno, metale, relaks w przyrodzie, nazwano to ekosystem services, usługami ekosystemów. Nawet wyliczono, ile jest warte to, co planeta „sprzedaje” nam rocznie: 33 kwintyliony dolarów. To 33 z trzydziestoma zerami.

Jakoś w międzyczasie coraz więcej gadali o ociepleniu klimatu. A żeby się przed nim ustrzec, musimy zakręcać wodę przy myciu zębów, brać prysznic zamiast kąpieli i zamykać szybko lodówkę.

Potem ktoś jednak policzył, że ludzie z globalnej północy (USA, Kanada, Europa, Chiny, Japonia) zużywają kilkakrotnie więcej jedzenia, energii, chemikaliów, samochodów, elektroniki, oleju, gazu, pól, drewna, metali, produkują więcej śmieci, gazów cieplarnianych, miast, ubrań, budynków, dróg, w ogóle wszystko BARDZIEJ niż ci z globalnego południa. I gdyby tak ci pierwsi się ograniczyli, to wystarczyłoby dla wszystkich, którzy już są, i jeszcze zostało dla następnych pokoleń i przyrody.

W międzyczasie oczywiście prawie co roku odbywają się zloty wszystkich rządzących państwami, którzy radzą, jak uratować świat. Oni, naukowcy i organizacje pozarządowe produkują nowe dokumenty, raporty, opracowania, artykuły naukowe, rekomendacje, ustawy, uchwały i rezolucje o tym, co zrobią, żeby ograniczyć emisję CO2, wymieranie gatunków, handel zagrożonymi gatunkami, wycinanie lasów, intensywne rybołówstwo i inne takie.

Od niedawna (chociaż można by się sprzeczać, że przecież Marx już dawno ostrzegał) coraz głośniej słychać, że to kapitalizm, bogacze, elity, przemysł, wielkie firmy, że to oni zużywają, zatruwają, produkują, wytwarzają, a nie przetwarzają. I bardzo dobrze, bo tak właśnie jest.

W tym samym czasie ten zły, okropny kapitalizm produkuje kolejne bawełniane torby, metalowe słomki, elektryczne samochody, książki z eko-wege-zero-waste-organic przepisami, pasty do zębów i bambusowe skarpetki. Instagramowe influenserki promują, współpracują, namawiają, my wcinamy vegan-burgera, popijając matchą i już sumienie czyste i wszystko załatwione. No, bo przecież to wielki przemysł jest winny, a nie jednostki. Owszem.

A ja jestem ciekawa, kiedy przyjdzie taki czas, że zamiast kupować bambusową szczoteczkę do zębów influenserzy zaczną namawiać nas do głosowania na odpowiednich polityków, na bycie polityczkami, na zrobienie absolutnego przewrotu, zmiany systemu. Kiedy zdamy sobie sprawę, że system to też my. Że my jesteśmy tymi jednostkami, które decydują i wpływają na to, jak wygląda przemysł, polityka, system.

To my go tworzymy pośrednio i bezpośrednio, na przykład głosując. I to właśnie tak, głosując, wywierając presję oraz przez ograniczenie spożycia mięsa i prywatnych lotów możemy coś zmienić. Tylko nie mam pewności (posługując się nauką), czy mamy czas na powolną ewolucję, małe kroki, edukację i kolejne rezolucje mądrych głów. A jak zrobić rewolucję, pisałam w przepisie na uratowanie świata.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 57 / (5) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Ekologia # Świat

Być może zainteresują Cię również: