Edukacja domowa i wyzwania polskiej szkoły
Z Gabrielą Letnovską rozmawiamy o tym, na czym polega edukacja domowa, jakie obowiązki w takiej formie nauczania dzieci przejmują na siebie rodzice i w czym może ich wspierać szkoła.
Małgorzata Jankowska: Zacznijmy od podstaw. Czy edukacja domowa to edukacja indywidualna?
Gabriela Letnovska: Edukacja domowa to nie jest indywidualny tok nauczania. To nie jest również nauka zdalna.
Potocznie edukacją domową nazywamy spełnianie obowiązku szkolnego, ale poza szkołą. To forma kształcenia, w której odpowiedzialność za proces nauczania dziecka zamiast szkoły biorą na siebie rodzice.
Wybierają metody kształcenia swoich dzieci, organizują im edukację w sposób zindywidualizowany. Dostosowują nauczanie do wieku, potrzeb, predyspozycji, zainteresowań dziecka.
Ogromnym wsparciem dla początkujących edukatorów domowych są szkoły przyjazne edukacji domowej i różne narzędzia do nauki, takie jak m.in. platformy edukacyjne. Jest już obecnie kilka takich rozwiązań dostępnych na rynku. Pozwalają na pełne wykorzystanie potencjału dziecka, dobór metod pedagogicznej pracy, które mogą potencjalnie okazać się najowocniejsze dla konkretnej osoby.
W Polsce każdy uczeń i każda uczennica mają prawo do tego, żeby wybrać edukację domową zamiast klasycznego trybu klasowo-lekcyjnego, potocznie nazwijmy go stacjonarnym, i w ramach edukacji domowej mogą uczyć się w domu, podczas podróży czy też w innych miejscach, które nie wymagają uczestnictwa w klasycznych lekcjach obowiązkowych jak w szkole…
Brzmi to bardzo zachęcająco, ale będę adwokatem diabła. Mnie od razu rodzi się pytanie, ilu rodziców może stać się takimi edukatorami? Mówi Pani o pewnym procesie, który nie jest łatwy i prosty do poprowadzenia.
Tak, edukacja domowa wymaga pewnych wyrzeczeń, to też nie jest forma dobra dla każdego.
Każdy uczeń może z niej skorzystać, ale nie dla każdego ucznia to będzie dobry wybór. Nie każdy rodzic będzie w stanie zapewnić odpowiednią naukę w takim trybie, styl nie każdej rodziny będzie odpowiedni do tego, żeby prowadzić edukację domową. Trzeba podkreślić, że to duży obowiązek, bo ten czas trzeba wypełnić dziecku w sposób adekwatny do jego potrzeb edukacyjnych.
Od razu dodam, że rodzice, którzy są gotowi, żeby przynajmniej minimum swojego zaangażowania włożyć w taką edukację, ale nie mają doświadczenia pedagogicznego, nie potrafią uczyć, nie mają takiej wiedzy i zasobów, a nawet czasu, ale mają chęci, mogą wybrać szkołę przyjazną edukacji domowej – która udzieli wsparcia w takim procesie.
Pamiętajmy, że dziecko jest przez cały czas przypisane do szkoły, może korzystać z jej wsparcia, tyle że wygląda ono inaczej niż w nauczaniu stacjonarnym: nie ma lekcji, sprawdzianów. Są za to roczne egzaminy klasyfikacyjne i to rodzic ma obowiązek przygotować do nich dziecko. Z kolei szkoła ma obowiązek zapewnić takiemu dziecku konsultacje przed egzaminami, dostęp do materiałów edukacyjnych ze swoich zasobów, przedstawić rodzicom podstawy programowe, wymagania edukacyjne, egzaminacyjne. Może udzielać wsparcia w formie zajęć dodatkowych, spotkań online, materiałów z platform edukacyjnych.
Są szkoły, które wspierają cały proces nauczania w edukacji domowej, więc ta forma nauczania nie wygląda już tak, jak dziesięć lub dwadzieścia lat temu, kiedy to zazwyczaj matka poświęcała się, żeby uczyć dziecko w domu.
Obecnie są już szkoły, które specjalizują się w tej formie nauczania i zapewniają wsparcie w różny sposób.
To mogą być spotkania w szkole, zajęcia niekonwencjonalne, jak na przykład w szkołach demokratycznych, które stwarzają przestrzeń do tego, żeby dzieci mogły się uczyć również u nich w szkole. Tyle że nie ma klasycznych lekcji, ławek, uczniowie spotykają się na przykład pracując przy jakimś projekcie, badając konkretny obszar.
Jako laik mam rozumieć, że edukacja domowa polega na opanowaniu tych samych zakresów materiałów jak w stacjonarnej szkole tylko w inny sposób?
Tak. Dziecko ma cały czas ten sam obowiązek szkolny, tę samą podstawę programową, musi zapoznać się z tym samym zakresem materiałów i tematów, zdobyć podobny – mówię podobny, bo to jest pojęcie względne – zasób wiedzy, ale może to robić w dowolny sposób, w dowolnym miejscu i czasie.
Może też poświęcać na naukę różną ilość czasu. W tradycyjnej szkole mamy konkretny plan lekcji, wyznaczone godziny, a w edukacji domowej jeśli uczeń potrzebuje więcej czasu na matematykę, to uczy się dłużej matematyki. I odwrotnie. Najważniejsze jest zdanie egzaminów, czyli opanowanie podstawy programowej.
I wszystkie edukacyjne przedziały czasowe również obowiązują?
Istnieje ten sam obowiązek szkolny, podziały na klasy, są te same etapy kształcenia, czyli wczesnoszkolne, szkoła podstawowa, ponadpodstawowa… Uczeń jest zapisany do szkoły, może mieć nawet wychowawcę.
Czy zapisy są możliwe w każdej szkole, czy tylko w takich, o których Pani powiedziała, że są przyjazne edukacji domowej?
W Polsce istnieje obowiązek szkolny i trzeba zapisać dziecko do szkoły. Może to być dowolnie wybrana szkoła. W każdej można realizować edukację domową, ale są szkoły szczególnie polecane przez rodziców ze względu na to, że mają rozszerzoną ofertę, wiedzę na temat edukacji domowej i doświadczenie w jej realizowaniu. Prowadzą egzaminy w przyjaznej atmosferze, nie utrudniają, lecz ułatwiają ten proces nauczania.
Jak to wygląda w praktyce? Czy w Polsce ten proces jest tolerowany, akceptowany, a może witany, że tak powiem, z otwartymi ramionami? Jak wiemy, w szkolnictwie nigdy nie brakowało u nas wyzwań.
Bardzo często taki tryb może być nawet ułatwieniem dla szkoły – ma uczniów, otrzymuje subwencję oświatową na nich, co prawda nieco niższą niż na pozostałych, ale otrzymuje. Szkoły muszą przygotować egzaminy klasyfikacyjne, konsultacje, mogą zapewniać zajęcia dodatkowe i to jest kwestia dobrej woli takiej szkoły. Ale nie jest to dodatkowe obciążenie, z którego nic nie ma.
Jednak jest również prawdą, że w Polsce mamy dużo osób nieprzychylnych tej formie nauki, ponieważ pojawiają się różne stereotypy i obawy, które my, jako fundacja, staramy się obalać.
Edukujemy, uświadamiamy. Najczęściej problemy pojawiają się na poziomie finansowania. Wynikają często z niewiedzy, jak taki proces kształcenia wygląda, jakie są obowiązki szkoły. Zdarza się, że są one sprowadzane wyłącznie do przeprowadzenia egzaminów klasyfikacyjnych, co z kolei staje się argumentem chociażby dla samorządów, żeby wnioskować o zmniejszenie finansowania takich uczniów.
My jednak wychodzimy z założenia, że uczeń w edukacji domowej ma te same prawa, co uczeń szkoły w trybie klasowo-lekcyjnym. Również ma prawo do wsparcia edukacyjnego i do tego, żeby wybrać formę edukacji. Jeśli konwencjonalna edukacja jest dla niego nieefektywna, to dlaczego nie miałby skorzystać z innych form? Wychodzimy z założenia, że trzeba zapewniać najlepszą możliwą edukację dla konkretnej osoby.
Dla kogo taka edukacja może być najbardziej efektywna? Dla dzieci superzdolnych czy mających z czymś problemy? Jak wynika z Państwa doświadczeń?
W Polsce nie ma konkretnych badań na ten temat, ale na pewno
argument o wycofaniu czy aspołeczności jest bardzo krzywdzącym stereotypem dla tych dzieci, ponieważ uczniowie w edukacji domowej mają takie same szanse na rozwój umiejętności społecznych jak uczniowie szkół konwencjonalnych.
Tyle że mają do tego inne okazje: uczęszczają na zajęcia dodatkowe, koła naukowe i sportowe, do szkół muzycznych. Wychodzą do kina, poznają przyjaciół na podwórku, u sąsiadów… To są jedne z częstszych stereotypów, ale tak naprawdę z naszej perspektywy najłatwiej je obalić. Socjalizacja dziecka nie może się przecież kończyć w szkole. Nie tylko w szkole uczeń może poznać przyjaciół i nabywać umiejętności społeczne.
Ilu jest takich uczniów w kraju?
Monitorujemy te liczby i co roku publikujemy raporty.
W tej chwili posiadamy informacje ze stycznia 2024 roku, które mówią, że obecnie z edukacji domowej w skali kraju korzystają niecałe 54 tysiące uczniów. Ta liczba bardzo wzrosła w ostatnich latach.
Procentowo stanowi to ponad 1 procent wszystkich uczniów. Wcześniej to był ułamek procenta, więc 1 procent w skali kraju to jest i dużo i niedużo. Dla porównania np. w Stanach Zjednoczonych liczba uczniów edukacji domowej stanowi 10 procent wszystkich uczniów.
Jak Pani sądzi, dlaczego rodzice decydują się na sięgnięcie po taką formę edukacji dla dzieci? Bo chyba jednak decydują rodzice?
Pewnie powinno się to odbywać w jakiś sposób w porozumieniu z dzieckiem, ale to oczywiście zależy też od jego wieku. W przypadku młodszych dzieci decyzja wychodzi z inicjatywy rodziców, starsi uczniowie częściej są już prowodyrami takiego pomysłu.
Prowadzimy badania nad motywacją, powodami wyboru edukacji domowej przez Polaków. Najnowsze wyniki zaprezentujemy podczas naszej czerwcowej konferencji „Edukacja (nie)domowa – Rewolucja czy ewolucja polskiej szkoły?” 28 czerwca 2024 r. w Warszawie, więc na razie nie będę ich zdradzać. Powiem tylko, że wśród powodów, które poznaliśmy jeszcze przed przeprowadzeniem tego badania, była potrzeba indywidualnego podejścia do nauczania, bezpiecznej przestrzeni do nauki – bo trzeba też mieć na uwadze, że edukację domową wybierają również uczniowie, którzy zmagają się z problemami psychicznymi, z różnymi trudnościami, uczniowie niepełnosprawni, ale nie tylko, bo są też uczniowie zdolni o wyjątkowych potrzebach edukacyjnych, potrzebie skupienia się na swoich pasjach i zainteresowaniach. To bardzo szerokie spektrum.
Powody, które zostały podane w naszych badaniach są dość zróżnicowane. Myślę, że te informacje będą interesujące dla odbiorców. Jak mówiłam, podamy je do publicznego obiegu podczas konferencji.
Dlaczego zajęliście się Państwo tym tematem w niejako zorganizowany sposób, powołaliście fundację?
Fundacja działa nieco ponad siedem lat. Zauważyliśmy, jak edukacja domowa rośnie. Obserwowaliśmy sytuację i widzieliśmy, że uczniów w edukacji domowej nie były dziesiątki, tylko te liczby sięgały już setek, a później tysięcy. Wśród rodziców istniała ogromna potrzeba pojawienia się organizacji, która będzie ich wspierać w tej formie nauczania, a zwłaszcza w procesie wyboru formy.
Wychodzimy też z takiego założenia, że rodzic, który jest na etapie wyboru szkoły dla swojego dziecka, może się również zastanowić nad tym, jaka forma byłaby odpowiednia dla niego. Pojawiła się potrzeba wsparcia rodziców podczas przechodzenia na edukację domową, udzielania informacji, w jakich szkołach znajdą szczególne wsparcie w tej formie nauczania. Stąd też nasza misja, żeby zapewniać takim rodzinom stabilne warunki do realizacji edukacji domowej.
Ostatnio pojawiła się dodatkowa misja, czyli lobbowanie korzystnych zmian prawnych ze względu na to, że w ostatnich latach ministerstwo próbowało w różny sposób ograniczyć edukację domową, widząc duży wzrost zainteresowania tą formą.
My podkreślamy, że ten wzrost nie wynika z jakiejś fanaberii rodziców, nie wynika z lenistwa – bo takie zarzuty też się pojawiają, że jest to łatwiejsza forma edukacji. Absolutnie nie jest łatwiejsza, jest po prostu inna i uważamy, że skoro jest tak dynamiczny wzrost zainteresowania nią, to nie należy go ograniczać, lecz odpowiednio wspierać.
Czy okres izolacji ludzi w domach w trakcie pandemii poddał też być może im pomysł, że edukacja może odbywać się w inny sposób?
Tak, i mamy nawet potwierdzające to dane, bo obserwujemy wzrost liczby uczniów edukacji domowej przed i w latach pandemii. Ta liczba zaczęła wzrastać najbardziej, gdy wybuchła pandemia. Rodzice byli w domach i zobaczyli, jak wygląda edukacja ich dzieci. I to nawet nie chodziło o zarzuty wobec edukacji zdalnej, choć takie też się pojawiły, ale rodzice zobaczyli, jak wyglądają lekcje, czego uczą się dzieci, jakie jest ich zaangażowanie. Zaczęli się zastanawiać, czy to jest dobra forma edukacji dla ich dzieci.
Pojawiła się też obawa o brak stabilności. Mam na myśli powroty do szkoły stacjonarnej, później znów nauczanie zdalne, znów stacjonarnie… To wszystko spowodowało, że rodzice szukali czegoś bezpieczniejszego dla swoich dzieci, stabilniejszego. Szukali różnych rozwiązań i dzięki temu trafili na alternatywne, takie jak edukacja domowa, w którym pandemia nie zaburzyła procesu edukacji uczniów. Edukacja odbywała się tak, jak zwykle, jedynie dzieci pewnie nie mogły się tak często widywać jak wcześniej albo nie mogły korzystać z zajęć dodatkowych, ale sam proces nauczania był niezależny od tego czy aktualnie wprowadzono naukę zdalną, czy wrócono do stacjonarnej. Podczas pandemii egzaminy też mogły odbywać się zdalnie. Nie były problemem.
Dzięki temu, że szukano informacji, coraz częściej w przestrzeni publicznej mówiono o tym rozwiązaniu m.in. w mediach. Dlatego wiele osób nawet po pandemii zostało w tej formie nauczania, bo zobaczyli, że jest to dla nich efektywne rozwiązanie.
Sądzi Pani, że potrzebne są takie odrębności w szkolnictwie?
Tak, jak najbardziej.
Im więcej różnych możliwości, tym większa szansa, że każdy uczeń jako jednostka znajdzie coś idealnego dla siebie. Pamiętajmy, że każdy uczeń ma inne potrzeby, możliwości, warunki więc im większy wybór, tym więcej osób znajdzie coś dla siebie.
Jednak nie popadajmy też w skrajność. Nie będzie przecież można każdego rozpatrywać w zakresie super indywidualnym. Nauczanie grupowe też ma pewne walory.
Jak najbardziej. Nie wychodzę z takiego założenia, że musimy kompletnie zmienić system nauczania – choć mówiąc między wierszami, pewne zmiany są potrzebne.
Nauczanie grupowe też jest ważne, ale w tej chwili w szkole konwencjonalnej nie ma zbyt dużej przestrzeni na indywidualne podejście do ucznia, a uczeń tego potrzebuje. I nie mam na myśli takiego stuprocentowego podejścia indywidualnego, edukacji szytej totalnie na miarę, ale chociażby jakiś ułamek spełnienia tych potrzeb. Nie da się jedną miarą uczyć każdego, nie każdy zmieści się w tych ramach, które mamy.
Dobrze, że mamy system do zastosowania na dużą skalę, ale znajdą się przypadki, które się w tym systemie nie zmieszczą – a jak widzimy, jest ich coraz więcej.
Jako fundacja współpracujecie Państwo z naukowcami, badaczami, uczelniami? Jak to wygląda na co dzień?
Nawiązujemy współpracę z uczelniami, z doktorantami, studentami pedagogiki, psychologii… Naszą fundację tworzą ludzie z pasją. Współpracę skupiamy przede wszystkim na budowaniu relacji z rodzicami i pracownikami szkół czy też organizacji na rzecz edukacji alternatywnej.
Jakie są w tej chwili Pani zdaniem największe bariery do pokonania, stojące jeszcze przed edukacją domową?
Sygnały, które do nas docierają, skłaniają nas do refleksji, że rodzice odczuwają ogromny brak wsparcia dla tej formy nauczania ze strony rządu.
I to się uwidacznia zarówno w finansowaniu, jak i w próbach ograniczania tej formy edukacji, które pojawiły się ze strony poprzedniego Ministerstwa Edukacji Narodowej.
Takich prób ograniczania nie ma ze strony nowych rządzących i miejmy nadzieję, że do nich nie dojdzie. Na razie poza pierwszym nawiązaniem dialogu ze środowiskiem edukacji domowej, bo byliśmy zaproszeni i na spotkanie w ministerstwie i przez zespół parlamentarny do spraw edukacji domowej, nie zostały jeszcze podjęte żadne kroki. Ufamy, że to dopiero początek i ministerstwo ma w tej chwili pilniejsze sprawy, ale mamy nadzieję, że problemy, które przedstawiliśmy, zostaną w jakiś sposób rozwiązane.
Jako fundacja, która zrzesza też w Forum Edukacji Domowej innych działaczy na rzecz edukacji domowej, proponujemy ministerstwu różne rozwiązania. Mamy nadzieję, że przynajmniej ktoś się pochyli nad nimi i dojdziemy do porozumienia, żeby rodziny w edukacji domowej nie czuły się porzucone. Na razie edukację domową próbuje się marginalizować, spychać na bok. Zdarzają się opinie, że skoro rodzice zdecydowali się na nią, to powinni sami sobie radzić. Jednak ich dzieci mają te same prawa do edukacji, co uczniowie stacjonarni, więc też oczekują odpowiedniego wsparcia.
Myślę, że to jest niełatwe zadanie i naprawdę duża odpowiedzialność po stronie rodziców.
Tak, zdecydowanie, bo muszą zapewnić edukację swojemu dziecku. To nie jest ucieczka od systemu, bo dziecko wciąż ma obowiązek szkolny, musi uczyć się w odpowiedni sposób, a rodzic musi mu wypełnić czas w jakościowy sposób.
Dlaczego zdecydowaliście się Państwo na organizowanie konferencji?
Konferencję poświęconą edukacji domowej organizujemy po raz trzeci, a drugi raz stacjonarnie. W tym roku odbywa się ona z okazji V Dnia Edukacji Domowej.
Pięć lat temu zdecydowaliśmy, że ze względu na rosnącą popularność edukacji domowej przygotujemy coś wyjątkowego dla tego środowiska, żeby ludzie mogli celebrować swój wybór z innymi, którzy zdecydowali się na tę formę nauczania. Zaczęliśmy organizować każdego roku Dzień Edukacji Domowej, który świętowaliśmy w różny sposób. Najpierw podczas pandemii to były zdalne spotkania, połączone z konferencją, z zajęciami online dla dzieci, panele dyskusyjne. Organizowaliśmy też Dzień Edukacji Domowej w formie gier i zabaw dla dzieci na pikniku rodzinnym.
Później zdecydowaliśmy się na formę konferencyjną ze względu na to, że jest idealna do połączenia osób, które są już w edukacji domowej z tymi, które są nią zainteresowane. W przypadku konferencji mamy możliwość zaproszenia przedstawicieli rządu i ekspertów, którzy podzielą się swoimi przemyśleniami zarówno na temat edukacji domowej, jak i różnych rozwiązań edukacyjnych, które będą wsparciem dla rodzin.
W tym roku zaplanowaliśmy prezentację wyników badań, które przeprowadzaliśmy przez kilka ostatnich miesięcy właśnie na temat motywacji wyboru edukacji domowej, ponieważ te pytania pojawiały się coraz częściej także ze strony ministerstwa.
Oprócz tego zaprosiliśmy specjalistów z obszaru edukacji domowej, żeby porozmawiać na temat przyszłości tej formy w Polsce, ale też ze względu na rosnące zapotrzebowanie w różnych rozwiązaniach technologicznych w obszarze edukacji. Trzeci panel poświęcimy właśnie wykorzystaniu tych technologii w edukacji, w tym edukacji domowej.
Ale nie chcecie Państwo zamknąć edukacji domowej wyłącznie w wymiarze technologicznym?
Absolutnie nie, dlatego to będzie tylko jeden z paneli, a w pierwszym panelu porozmawiamy na temat przyszłości. I nie mam na myśli tylko wykorzystania nowych technologii, bo ta przyszłość może być różna. W zeszłym roku pokazaliśmy różne formy edukacji domowej, różne szkoły alternatywne. Dlatego w tym roku już nie szliśmy w takie zróżnicowanie.
Chciałabym też odnieść się do tytułu naszej konferencji: „Edukacja (nie)domowa – Rewolucja czy ewolucja polskiej szkoły?”, a zwłaszcza do pierwszego członu – edukacji. W przestrzeni publicznej przyjęła się nazwa „edukacja domowa”. Formalnie jest możliwa w Polsce od trzydziestu lat.
Chcieliśmy podkreślić, że edukacja w tej formie nie zamyka się w murach domu, nie odbywa się przy klasycznym biurku, przed komputerem, nie jest to nauka zdalna, tylko otwiera przeróżne możliwości.
Edukacja (nie)domowa tak naprawdę może się odbywać w kawiarni, w bibliotece, w muzeum, w parku, w lesie. I zadamy też pytanie, czy to jest ewolucja czy rewolucja polskiej szkoły, bo jak wspomniałam, ta edukacja nie jest nową formą nauczania. Uważamy, że będzie miała kluczowe znaczenie dla rozwoju polskiej szkoły.
Szkoła konwencjonalna też może korzystać z dorobku edukacji domowej i wykorzystywać różne formy nauczania, takie jak indywidualne podejście do nauki, a zamiast lekcji tradycyjnych pracę projektową. Istnieje też duża potrzeba zaakceptowania, że jest to równoprawna forma nauczania obok tej klasowo-lekcyjnej i każdy uczeń ma prawo do tego, żeby wybrać razem z rodzicem czy chcące się uczyć w konwencjonalnej szkole, czy lepszym rozwiązaniem dla niego będzie edukacja alternatywna, tudzież domowa.
Czy rośnie liczba szkół przyjaznych edukacji domowej, a wśród nauczycieli chęć współpracy w tej formie?
Nie jestem w stanie porównać, jak to wygląda liczbowo na przestrzeni lat, ale coraz częściej obserwuję zakładanie nowych szkół, które mają być wyspecjalizowane w edukacji domowej. Powstają pewnie ze względu na pojawiające się potrzeby.
A jeśli chodzi o szkoły tradycyjne i nauczycieli myślę, że na przestrzeni lat wzrosła ich świadomość na temat tej formy, ale wciąż są ogromne braki i ogromne potrzeby, na które staramy się odpowiadać. Na szczęście sytuacja mocno się zmieniła.
Liczymy też na wsparcie ze strony obecnego ministerstwa, ponieważ to od niego też dużo zależy. Poprzednie ministerstwo zrobiło bardzo negatywny PR edukacji domowej, z czym musieliśmy pracować i pracujemy trochę do dziś. Zdanie takiego organu, który przyjmuje się za pewien autorytet, jest odbierane przez innych i powielane. Obecnie ministra Barbara Nowacka nie przedstawiła swojego zdania na temat edukacji domowej publicznie, ale mamy nadzieję, że jednak będzie ono przychylne.
Zapraszaliście Państwo na konferencję kogoś z decydentów?
Zaprosiliśmy. Zdajemy sobie sprawę, że sama Barbara Nowacka może nie mieć przestrzeni na to, żeby się pojawić na takiej konferencji, ale zaprosiliśmy ministrę Izabelę Ziętkę, która została oddelegowana przez ministrę Barbarę Nowacką na spotkanie z nami, do kontaktu ze środowiskiem edukacji domowej. To jest na pewno jedna z osób, którą chcielibyśmy widzieć na tej konferencji. Zaprosiliśmy też przewodniczącą Zespołu Parlamentarnego ds. Edukacji Domowej, Ewę Schädler.
Czy są to osoby wcześniej związane z edukacją domową?
Nie wszyscy, ale z edukacją już bardziej. Obie panie wyraziły otwartość na te formy nauczania, więc dialog z nimi był przyjazny. A jak będzie w przyszłości, zobaczymy.
To trzymam kciuki za to, żeby Panie pojawiły się na konferencji, a dialog został nawiązany.
Miejmy nadzieję, że tak się stanie.
Dziękuję za rozmowę.
Tygodnik Spraw Obywatelskich jest patronem medialnym konferencji „Edukacja (nie)domowa – Rewolucja czy ewolucja polskiej szkoły?”