Felieton , Książka

Ekspansja bez granic

ziemia
fot. Gerd Altmann z Pixabay

Piotr Wójcik

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 69 / (17) 2021

Jest już za późno, żeby nie dopuścić do monopolizacji poszczególnych części internetu, ale wciąż jeszcze możemy sprawić, żeby platformy cyfrowe nie były wszechwładne i bezkarne.

Dlaczego właściwie tak łatwo oddaliśmy kontrolę kilku ważnych obszarów życia społecznego gigantycznym korporacjom cyfrowym? Przecież nie w każdej branży nastąpiła tak drastyczna koncentracja zasobów, jak w szeroko rozumianych usługach cyfrowych oraz ich „materialnej otoczce”.

Poza tym w każdym kraju istnieją urzędy antymonopolowe, z USA oraz UE jako całością włącznie. W jaki sposób kilka korporacji niepostrzeżenie zdominowało usługi cyfrowe i nawet nie było przy tej okazji słychać jakichś większych głosów sprzeciwu? Bo te ostatnie pojawiły się przecież dopiero w ostatnich kilku latach, gdy tak naprawdę było już pozamiatane, a pozycje Google’a, Facebooka czy Amazona były tak wielkie, że trudno było nie dostrzegać fatalnych skutków ich niepohamowanej ekspansji. Gdy firmy te budowały swoją pozycję i można je było jeszcze powstrzymać, czyli w pierwszej dekadzie XXI wieku i na początku drugiej, zdecydowana większość ludzkości, z autorem tekstu włącznie, żyła w błogiej nieświadomości, a agresywne działania GAFA (Google, Amazon, Facebook, Apple) nagłaśniało co najwyżej kilku freaków.

Tę zagadkę przekonująco wyjaśnia Rana Foroohar, dziennikarka Financial Times, w swojej książce „Nie czyń zła. Jak Big Tech zdradził swoje ideały i nas wszystkich”. Foroohar od wielu lat pisze o działalności gigantów cyfrowych i na początku sama była nimi zafascynowana. Nawet starała się o pracę w Google. Dopiero po jakimś czasie zaczęło do niej docierać, że Big Tech to nie sympatyczni komputerowcy, którzy chcą ulepszyć świat, ale bezwzględni gracze, którzy kroczek po kroczku zawłaszczają kolejne obszary życia.

Nowa monopolizacja

Foroohar zwraca uwagę, że panujące jeszcze do niedawna zasady walki z monopolami w świecie gospodarki cyfrowej stają się archaiczne. Od 1978 roku, gdy przełomową książkę „The Antitrust Paradox” wydał Robert Bork, naczelną zasadą amerykańskiej polityki antymonopolistycznej było dbanie o efektywność biznesową, którą wyznaczały ceny konsumenckie. Mówiąc w skrócie, nie można stwierdzić praktyk monopolistycznych, jeśli firma nie podnosi cen swoim klientom. Idee te stały się podstawą między innymi polityki Ronalda Reagana. Korporacja może być gigantyczna, kontrolować nawet 90 proc. rynku, ale jeśli nie podnosi cen, to co w tym złego?

Było to zaprzeczeniem wcześniejszej koncepcji stworzonej przez Louisa Brandeisa z XIX wieku, według której sama dominująca pozycja danego podmiotu jest już zła sama w sobie, gdyż dławi swobodę działalności ludzkiej i może zagrażać demokracji. Idee Brandeisa wdrażał między innymi prezydent Theodore Roosevelt, prowadząc ostrą politykę antytrustową. Od końca lat 70. to koncepcja Borka stała się dominująca, podobnie jak przekonanie, że to niskie ceny są najważniejsze dla ludzi, którzy zostali w ten sposób zdegradowani tylko do roli konsumentów.

Problem w tym, że w gospodarce cyfrowej to nie działa. A to dlatego, że giganci cyfrowi oferują większość swoich usług bezpłatnie. Żeby korzystać z Facebooka lub wyszukiwarki Google nie trzeba zapłacić ani centa, podobnie jak za korzystanie z poczty Gmail, Google Maps lub należącego do Facebooka Instagrama. Owszem, Amazon jest sklepem, więc oczywiście pobiera opłaty za sprzedawane produkty, ale także one są zwykle niskie, a w początkach jego działalności były wręcz ekstremalnie niskie.

Przeróżne organy nadzoru nie dostrzegały więc, że użytkownicy Google’a czy Facebooka płacą mu w zupełnie inny sposób niż w większości transakcji na rynku. Mianowicie swoją uwagą i aktywnością, które razem tworzą gigantycznych rozmiarów bazy danych. I to te dane dopiero można zmonetyzować na przeróżne sposoby.

Korzystanie z Facebooka i Google’a jest więc transakcją barterową – my wam zapewniamy aplikacje, wy nam dajecie za to informacje. Nic więc dziwnego, że przez lata problematyczność tego układu była niedostrzegana, skoro pasował on wszystkim. Użytkownicy platform cyfrowych w ogóle nie zdawali sobie sprawy, że dane pochodzące z ich aktywności są wartościowe, poza tym i tak nie mieli możliwości sprzedać ich gdzie indziej. Organy nadzoru nie były tym zaniepokojone, gdyż działalność platform cyfrowych nie tylko nie prowadziła do drożyzny, ale wręcz przyniosła wyraźny spadek cen i szeroko rozumianych kosztów konsumenckich.

Na własne życzenie

Poza tym obszary, w których działają Google i Facebook, ale także częściowo Amazon, to monopole naturalne. A więc rodzaje działalności, w których najbardziej opłacalne jest istnienie jednej wspólnej infrastruktury, która łączy jak największą liczbę użytkowników, gdyż drastycznie zmniejsza to koszty, a więc jest opłacalna dla końcowego konsumenta. Klasyczne monopole naturalne kontrolowane są zwykle przez państwa lub samorządy. Mowa na przykład o wodociągach. Nie ma sensu tworzyć konkurencyjnych sieci wodociągów, gdyż byłoby to ekonomicznie nieopłacalne. Dzięki jednej sieci, z której korzystają wszyscy członkowie danej społeczności, koszty rozkładają się na większą liczbę jednostek, więc są mniej odczuwalne.

Google i Facebook to również monopole naturalne. Dla użytkowników najkorzystniejsze jest, by z jednej tego typu platformy korzystało jak najwięcej osób. Dzięki temu mają możliwość łatwego i szybkiego dotarcia w niemal każde ogólnodostępne miejsce w sieci i kontaktu z niemal każdym użytkownikiem. „Internet, co oczywiste, w naszych czasach jest odpowiednikiem kolei – kluczowej części infrastruktury publicznej, za pośrednictwem której jest dzisiaj prowadzona większość światowego handlu i gros globalnej komunikacji” – pisze Foroohar. Google jako powszechna brama do internetu, Facebook jako globalna platforma komunikacji oraz Amazon jako największy sklep świata kontrolują kluczową infrastrukturę sieci. Dla pojedynczego użytkownika to bardzo dobre rozwiązanie. Z jednego miejsca ma dostęp, gdzie tylko sobie wymyśli.

„Google stanowi 88 procent amerykańskiego rynku wyszukiwarek internetowych, jego udział w wyszukiwaniach mobilnych sięga 95 procent. Dwie trzecie Amerykanów korzysta z Facebooka, który po zakupie Instagrama i WhatsAppa jest obecnie właścicielem 4 z 8 największych serwisów społecznościowych” – zauważa Foroohar. Stało się to nie tyle przy milczącej zgodzie użytkowników sieci, ale wręcz na ich, czyli nasze, własne życzenie. Nie po raz pierwszy okazało się, że dobro poszczególnych jednostek często jest sprzeczne z dobrem wspólnym.

Niepohamowany głód wzrostu

No dobrze, ale co w takim razie w tym wszystkim jest złego? Przecież finalnie użytkownicy dostają dobry produkt bezpłatnie lub tanio i mogą z niego korzystać w sposób bardzo komfortowy. Po pierwsze, nie bezpłatnie. Foroohar zauważa, że wartość przekazywanych korporacjom danych jest tak naprawdę wyższa niż wartość świadczonych przez nie usług, więc użytkownicy de facto do całego interesu dopłacają, choć nieświadomie i nie w pieniądzu. Po drugie, dominująca pozycja kilku gigantów jest groźna zarówno dla innych uczestników rynku, jak i społeczeństw. Foroohar opisuje, jak Google zniszczył dwóch swoich konkurentów – lokalną wyszukiwarkę Yelp, a także porównywarkę cenową Foundem. W obu przypadkach działały one w nieco innym obszarze, w który Google postanowił jednak wejść, więc sprytnie wykończył wadzącą mu konkurencję.

Google potrafi też zwalniać ludzi z innych podmiotów na telefon – tak właśnie został zwolniony z New American Foundation naukowiec Barry Lynn. Grupa badawcza Lynna opublikowała tekst chwalący postępowanie antymonopolowe prowadzone przez UE przeciw Google. Eric Schmidt, ówczesny dyrektor wykonawczy w Alphabet (spółka-matka Google) zadzwonił do szefowej fundacji Anne-Marie Slaughter i wyraził swoje oburzenie. Slaughter najpierw wyraźnie dała do zrozumienia Lynnowi, żeby nie pisał brzydko o Google, a gdy to nie przyniosło rezultatów, Lynn został usunięty z fundacji.

Amazon obecnie wykańcza sklepy stacjonarne w całych USA i zabiera się za kolejne branże.

„Jest sprzedawcą detalicznym, a także platformą marketingową, siecią dostaw i zapleczem logistycznym, dostawcą usług płatniczych, instytucją kredytową, domem aukcyjnym, znaczącym wydawnictwem książkowym, producentem programów telewizyjnych i filmów, kreatorem mody, wytwórcą sprzętu elektronicznego i wiodącym dostawcą chmurowych rozwiązań serwerowych i obliczeniowych” – wylicza Foroohar. Dużo? Autorka nie wymieniła jeszcze ubezpieczeń zdrowotnych, w których również rozpoczął swoją działalność. Amazon we wszystkich tych obszarach prowadzi politykę agresywnej ekspansji. Jak ona wygląda w praktyce? Oto przykład: najpierw wymógł na krajowych firmach kurierskich znaczne obniżki cen, nawet o 70 proc., a gdy one, żeby się ratować, podwyższyły ceny swoim pozostałym kontrahentom, Amazon zaczął proponować tym ostatnim własne usługi kurierskie po niższych cenach.

Światełko nadziei

Czołowe platformy cyfrowe stały się więc tak duże, że zagraża to zarówno swobodzie prowadzenia działalności gospodarczej, jak i polityce demokratycznej. Nie ma co liczyć na to, że rynek rozwiąże ten problem, gdyż ich konkurenci nie będą mieli nawet szansy zaistnieć, a poszczególni użytkownicy tak naprawdę nie są zainteresowani zmianą tego stanu rzeczy. Dla poszczególnych jednostek to bardzo komfortowa sytuacja – mają wszystkie kluczowe usług cyfrowe w jednym miejscu za cenę jakichś danych, których dokładnej wartości nawet nie są w stanie dokładnie oszacować. Trudno też oczekiwać, że zostaną one podzielone jak kiedyś Standard Oil na 34 podmioty. Ich wartość wynika przecież właśnie z tego, że są wielkimi agregatami danych, z wykorzystaniem których oferują swoje usługi – na przykład kierowcom mapy dojazdu na bieżąco aktualizowane o sytuację na poszczególnych odcinkach drogi. Co jest możliwe między innymi dzięki temu, że tak wiele osób ma Androida w telefonie.

Pozostaje jedynie próbować regulować działalność gigantów na poziomie państw lub wspólnoty międzynarodowej, choć ich wpływy polityczne są tak duże, że od lat torpedują proponowane rozwiązania. Chociażby wypłacanie twórcom wynagrodzenia za zamieszczane przez nie treści lub podatek cyfrowy.

Z drugiej strony jednak Australii udało się wprowadzić opłaty dla twórców, a OECD pracuje nad wspólnymi rozwiązaniami podatkowymi, które umożliwiłyby państwom opodatkowywanie działalności platform cyfrowych.

W międzyczasie Komisja Europejska nałożyła już dwie wielomiliardowe kary na Google’a za jego praktyki monopolistyczne. Jest już za późno, żeby nie dopuścić do monopolizacji poszczególnych części internetu, ale wciąż jeszcze możemy sprawić, żeby platformy cyfrowe nie były wszechwładne i bezkarne.

Narodowy Instytut Wolności – logo Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich – logo

Tekst przygotowany przez Instytut Spraw Obywatelskich w ramach projektu „Instytut Spraw Obywatelskich – łapiemy wiatr w żagle” sfinansowanego przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018–2030.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 69 / (17) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: