Elektrowrażliwość, utrata zdrowia i walka z operatorem komórkowym. Kalendarium wydarzeń

Opis długoletniej walki osoby z elektrowrażliwością przed polskimi sądami z operatorem komórkowym o bezpieczne korzystanie z własnego mieszkania. To przykład bezsilności jednostki w starciu z korporacją. Przykład, że duży – niestety – ciągle może więcej. Czy może wszystko?
W dniu 20 lipca 2005 r. Spółdzielnia Mieszkaniowa „Osiedle Wilanów” w Warszawie, której jestem członkiem i w której mam spółdzielcze mieszkanie własnościowe na piątym, ostatnim piętrze II klatki budynku Gubinowska 4, zawiera z Polską Telefonią Cyfrową Sp. z o.o. (wówczas sieć Era, dzisiaj T-Mobile) umowę najmu, której przedmiotem jest część dachu nad klatką II budynku Gubinowska 4. Celem najmu jest zamontowanie trzech anten stacji bazowej telefonii cyfrowej (BTS-u) oraz urządzeń telekomunikacyjnych.
Najemca przedkłada: „Raport o oddziaływaniu stacji na środowisko”oraz uzyskane na jego podstawie decyzje odpowiednich urzędów. Okres najmu: 10 lat.
Chociaż stacja bazowa miała być usytuowana dokładnie nad moim mieszkaniem na ostatniej kondygnacji, nie tylko nie zostałam zapytana o zgodę, ale nawet o tym fakcie poinformowana. Podobnie jak inni mieszkańcy mojej klatki oraz sąsiednich.
W sierpniu 2006 r., po powrocie z urlopu, zastaję nad swoim mieszkaniem 3 ogromne anteny, z których największa, dookólna, znajduje się w dużej części nad moją loggią. Stojąc na balkonie mam ją dosłownie nad głową. Zaledwie kilka metrów nad łóżkiem.
Zaczynają się moje wizyty w Spółdzielni, żądam wyjaśnienia, dlaczego o niczym nie zostałam poinformowana. Słyszę, że decyzję podjął Komitet Domowy Mieszkańców (KDM) po zebraniu mieszkańców bloku, którzy wyrazili aprobatę. Ustalam, że żaden sąsiad z mojej i sąsiednich klatek o takim zebraniu nie słyszał i nikt z nich nie zgodziłby się na postawienie anten na naszym dachu. W toku dociekań dowiaduję się, że z owego zebrania nie ma protokołu, jest tylko napisana jednym charakterem lista obecnych (16 osób, w bloku jest 151 mieszkań). Żadna z tych osób (głównie członkowie KDM-u) nie podpisała zgody na montaż stacji. Chociaż ta kartka z listą obecności nie jest dokumentem w sensie prawnym, kolejne sądy powoływały się (i powołują) na fakt „wyrażenia zgody przez mieszkańców”.
Przewodnicząca KDM-u zapytana, dlaczego zadecydowała za mnie, radzi mi się wynieść w Bieszczady…W Spółdzielni jestem obrażana, wypraszana, nie są mi udostępniane żadne dokumenty, m.in. nie mogę się dowiedzieć, do której sieci należy ten BTS
W Erze, kiedy już wiem, że to jej urządzenia są nad moim mieszkaniem, jestem traktowana jak natręt, zbywana, okłamywana.
Stacja nad moim mieszkaniem stanęła, chociaż w dwóch budynkach usytuowanych w bardzo bliskiej odległości już pracowały BTS-y innych sieci, a
NSA w wyroku z 2005 r. (IV SA/Wa 232/05) wskazuje na groźny dla ludzi efekt kumulowania się pól. Jak się później okazało, biegli wykonujący pomiary PEM w moim mieszkaniu stwierdzili ów efekt właśnie u mnie. Mierzalne było bowiem PEM emitowane przez 3 inne stacje bazowe oraz tę nad moim mieszkaniem.
Dowiaduję się, że na sąsiednich budynkach stacje również stanęły bez wiedzy i zgody mieszkańców. Protestowali po fakcie, zarząd Spółdzielni przeczekiwał protest, a po pewnym czasie zawierał umowę z kolejnym operatorem, którego stacja stawała na następnym bloku.
Chociaż mam poczucie, że naruszono moje prawo własności, potraktowano przedmiotowo, daję za wygraną.
Pod koniec września 2006 r. zaczynam się źle czuć. Najpierw pojawiają się kłopoty ze snem, potem również bóle i zawroty głowy, trudności z koncentracją, skoki ciśnienia (najwyższe rano). Badania, na które kieruje mnie lekarz rodzinny, nie wykazują przyczyny. Najgorzej czuję się w weekendy, zwłaszcza w niedziele. Kiedy ból i zawroty głowy nie mijają, a ciśnienie skacze do dużych wartości, szukam pomocy w pobliskim Instytucie Neurologii. W tomografii mózgu z 27.09.2006 r. – obraz jest prawidłowy.
Z czasem czuję się coraz gorzej, prawie nie śpię. W pracy, wymagającej dużego skupienia, jestem senna, nie mogę się skoncentrować. Pracodawca to widzi, wysyła mnie do domu, ale tam właśnie czuję się jeszcze gorzej. Zaczynam korzystać ze zwolnień lekarskich.
Zauważam, że znacznie lepiej czuję się poza domem.
Podczas kilkudniowego pobytu u rodziny jak dawniej dobrze śpię, nie mam też innych objawów. Po powrocie do domu wszystko wraca. Przy silnych zawrotach głowy mam nudności i torsje.
Na Izbę Przyjęć Instytutu Neurologii trafiam jeszcze kilka razy – zawsze w niedziele. Dyżurni lekarze kładą moje objawy na karb nadciśnienia, bo takie mam podczas badania. Oni nie wiedzą jednak, jak i kiedy mi skacze. Widzą tylko to, co tu i teraz.
Najbardziej dokuczliwy jest brak snu. Kiedy mogę, sypiam u znajomych lub u przyjaciółki – zawsze dobrze.
Coraz częściej korzystam ze zwolnień lekarskich – przy zawrotach głowy i po nieprzespanych nocach (nawet po środkach nasennych) nie jestem w stanie wykonywać swojej pracy. W okresie:
- wrzesień – koniec 2006 r. to 49 dni.
- od 1.01 do 26.09.2007 r. to 87 dni.
Lekarz rodzinny kieruje mnie na konsultację do neurologa, laryngologa, na badanie przepływów w tętnicach szyjnych – wszystkie wyniki są dobre.
Konsultujący mnie specjaliści zaczynają pytać, czy pracuję w środowisku szkodliwym dla zdrowia, czy coś zmieniło się w moim mieszkaniu (remont, malowanie, nowe meble, zwierzę). Zaprzeczam, jeszcze nie kojarzę objawów z pracującą nad moją głową stacją bazową.
W dniu 24.07.2007 r. z powodu silnych zawrotów głowy trafiam na Izbę Przyjęć Instytutu Neurologii, lekarz kieruje mnie na badanie obrazowe mózgu. Wykazuje zaniki korowe płatów ciemieniowych do -10 mm (wynik badania wykonanego 10 mies. wcześniej był prawidłowy!)
Radiolog stwierdza również dyskretny zanik górnego móżdżku.
Neurolog dopytuje o warunki pracy i zmiany w mieszkaniu. Mówię, że poza domem czuję się znacznie lepiej. Pada pytanie o korzystanie z kuchenki mikrofalowej (nie mam). Wtedy kojarzę postawienie BTS-u z wystąpieniem pierwszych objawów. W karcie konsultacji neurolog zapisuje: „narażenie na mikrofale?”. Dostaję kolejne zwolnienie i radę, by gdzieś wyjechać.
Jadę do rodziny poza Warszawę. Już po dwóch dniach zaczynam czuć się znacznie lepiej, przede wszystkim normalnie śpię, bez leków nasennych.
Po powrocie do domu wszystko wraca. Już wiem, że przyczyna jest w moim mieszkaniu. A właściwie w tym, co jest nad nim.
Skoki ciśnienia są coraz częstsze, znów zawroty głowy uniemożliwiają mi wstanie z łóżka, pojawia się uporczywy świąd skóry, najpierw głowy, oraz bardzo dokuczliwe swędzenie w przewodach słuchowych. W badaniu laryngologicznym wszystko w porządku, a ja chodzę z patyczkami do czyszczenia uszu w każdej kieszeni, usiłując „podrapać uszy w środku”. Staję się rozdrażniona i bezradna.
Piszę kolejne pisma do Spółdzielni, chodzę do prezesa, który jest opryskliwy i wręcz wyrzuca mnie z gabinetu. Przy kolejnej wizycie zapewnia, że na jego prośbę operator wyłączył stację już kilka dni temu, więc moje opowieści o tych objawach to zwykła histeria. Pracownicy Spółdzielni starają się dyskredytować moją osobę, mam opinię chorej z urojenia.
Dzwonię do Ery, gdzie też już nikt nie chce ze mną rozmawiać. Zapewniają, że stacja jest wyłączona. Ale… nazajutrz zjawiają się pracownicy Sanepidu, by zrobić pomiary. Zapewniają mnie, że stacja pracuje, ale poziom promieniowania jest niemierzalny. Pracownik dyskretnie radzi mi nie wychodzić na balkon, a najlepiej sprzedać mieszkanie.
We wrześniu 2007 r. sytuacja staje się już nie do zniesienia.
Krążę po lekarzach, robię kolejne badania. Wyniki wszystkich są dobre, a ja nie mogę pracować i normalnie żyć. Ciśnienie niebezpiecznie skacze, a na swędzącej skórze pojawia się coraz więcej otwartych, niegojących się zmian.
15 września 2007 r. w nocy świąd skóry staje się nie do zniesienia. Zdesperowana jadę do przyjaciółki – początkowo tylko po to, żeby się wreszcie wyspać, ale do swojego mieszkania już nie wracam. Znajomi i przyjaciele organizują mi tymczasowe pobyty – krążę między obcymi domami z torbą najpotrzebniejszych rzeczy. Znajoma znajomych, zupełnie obca mi osoba, wyjeżdżając za granicę, zostawia mi na miesiąc swoje mieszkanie.
Odżywam – zaczynam normalnie spać.
Moje własnościowe mieszkanie stoi puste.
1 października 2007 r. kardiolog zakłada mi Holtera. Nie mieszkam już na Gubinowskiej, ale wpadam tam na krótko po potrzebne rzeczy. Zapis dobowego ciśnienia jest interesujący: ciśnienie gwałtownie wzrasta w czasie pobytu w moim wilanowskim mieszkaniu i spada po jego opuszczeniu.
Zaczynam szukać informacji o działaniu PEM na organizm człowieka. Materiały, na które trafiam, otwierają mi oczy. Wszystko się zgadza – opisane objawy są dokładnie takie, jak u mnie. Jak gdyby ktoś opisywał moją sytuację.
Ponieważ tracę nadzieję na korzystne dla mnie rozwiązanie problemu na drodze porozumienia ze Spółdzielnią i operatorem, postanawiam skierować sprawę do sądu. Wynajmuję pełnomocnika, pozywam Spółdzielnię. W pozwie z 4 października 2007 r. domagam się usunięcia stacji bazowej znad mojego mieszkania, a do tego czasu wynajęcia mi lokalu zastępczego lub wykupienia mojego po cenach rynkowych. Sąd oczywiście odmawia.
Udaje mi się uzyskać w Spółdzielni potrzebne do sprawy dokumenty – umowę najmu powierzchni dachowej, decyzje poszczególnych urzędów, a przede wszystkim „Raport oddziaływania stacji na środowisko”. Analiza tych dokumentów ujawnia wiele błędów i nieprawdziwych informacji, które świadczą o tym, że powstały metodą kopiuj-wklej. Mało tego. Żaden z urzędów wydających decyzję na budowę stacji bazowej w tej lokalizacji nie miał zastrzeżeń, że autorem przedłożonego mu „Raportu oddziaływania stacji na środowisko” jest projektant instalacji teletechnicznych tejże stacji. A więc mgr inż., który zapewnił w „Raporcie” o bezpiecznym dla otoczenia działaniu stacji, to ta sama osoba, która ją zaprojektowała. Czy zatem mógł zaświadczyć inaczej?
W dniu 8.02.2008 r. słyszę diagnozę: nowotwór. Zwala z nóg i rodzi pytanie: Jak to? Przecież wynik badania profilaktycznego wykonanego zaledwie 6 miesięcy wcześniej był prawidłowy.
Muszę pilnie poddać się poważnej operacji. Przyjaciele zabierają mnie do swego domu pod Krakowem, gdzie mogą mi na czas leczenia udostępnić pokój córki, która wyjechała za granicę. W marcu 2008 r. w krakowskim Centrum Onkologii przechodzę rozległą operację. Długą i trudną rekonwalescencję odbywam w obcym domu.
Moje warszawskie mieszkanie stoi puste.
Pracodawca skłania mnie do przejścia na wcześniejszą emeryturę. Jestem ostatnim rocznikiem, który ma taką możliwość, a moje ciągłe absencje sprawiają wydawnictwu duże kłopoty w organizowaniu pracy. Rozumiem to. Niepewność co do wyników leczenia, spadek dochodów i zadłużenie, wreszcie konieczność zwolnienia pokoju u przyjaciół dla powracającej córki sprawia, że wysiadam psychicznie.
Przez 8 lat aż 5 razy zmieniam pokój wynajmowany przy obcych osobach, ponieważ na samodzielne, nawet najmniejsze mieszkanie mnie nie stać. Upokorzenia, konieczność dostosowania się do najdziwniejszych wymogów właścicielek mieszkań – tego wszystkiego doświadczam w tym najtrudniejszym okresie mojego życia.
Moje warszawskie mieszkanie stoi puste.
Nie radzę sobie z tyloma przeciwnościami naraz. Potrzebuję pomocy. Lekarz stwierdza depresję.
Na jednej z pierwszych rozpraw przed Sądem Okręgowym pełnomocnik Spółdzielni składa wniosek o pozwanie solidarnościowo operatora – sieci Era – jako właściciela stacji.
W postępowaniu przed sądem to na mnie spada obowiązek udowodnienia, iż w moim mieszkaniu występuje promieniowanie elektromagnetyczne (PEM), chociaż pomiary wykonane przez Sanepid tego nie wykazały, a operator utrzymuje, że pod anteną jest najbezpieczniej, ponieważ wiązki promieniowania rozchodzą się tylko na boki. Obie pozwane strony stanowczo sprzeciwiają się powołaniu biegłego, który miałby wykonać pomiary. Upieram się przy tym – przecież jeśli na coś tak źle reaguję, to istnienie tego czegoś muszę udowodnić. Logiczne.
Ostatecznie sąd występuje do Instytutu Łączności w Warszawie, zlecając pomiary poziomu PEM w moim mieszkaniu. Muszę za to zapłacić 4000 zł
(w terminie 14 dni, bez możliwości rozłożenia na raty). Zadłużam się, wpłacam.
Sąd postanawia „dopuścić dowód z opinii biegłego sądowego Instytutu Łączności na okoliczność ustalenia siły i kierunku promieniowania anten umieszczonych bezpośrednio nad mieszkaniem powódki”.
Tymczasem autorzy opinii, inżynierowie, a więc osoby bez wykształcenia medycznego, 14 grudnia 2009 r. przedstawiają opinię, której przedmiotem uczynili „możliwe oddziaływanie na zdrowie ludzkie promieniowania elektromagnetycznego wytwarzanego przez instalacje antenowe stacji bazowej na dachu budynku mieszkalnego przy ul. Gubinowskiej 4”.Chociaż pomiary wykazały, iż poziom PEM w moim mieszkaniu jest wypadkową emisji instalacji antenowych aż czterech BTS-ów pracujących w sieciach różnych operatorów (kumulacja pól!), biegli inżynierowie dowodzą, iż stacja Ery jest dla mnie absolutnie bezpieczna, ponieważ sumaryczny poziom PEM nie przekracza dopuszczalnej normy.
Sąd bez zastrzeżeń przyjmuje opinię biegłych w zakresie, którego nie określił w zleceniu!
W międzyczasie, w okresie grudzień 2008 – luty 2009 r. za namową mojego pełnomocnika odbywam konsultacje neurologiczno-psychologiczne w poradni Homo Optimus. Badania wykazują wybiórcze deficyty poznawcze, zaburzenia pamięci świeżej i słownej, zaburzenia w koncentracji uwagi. Obszerną ekspertyzę specjalistki psychologii klinicznej i neuropsychologii sporządzają w oparciu i przeprowadzone ze mną badania, przedstawioną dotychczas zgromadzoną dokumentację medyczną oraz uzyskaną na podstawie publikacji naukowych wiedzę z zakresu oddziaływania PEM na organizm człowieka.
Przedkładam ekspertyzę w Sądzie. Wnioskuję o powołanie biegłego lekarza. Chociaż składam do akt wiele zaświadczeń lekarskich, wyników specjalistycznych badań, a także kopie artykułów naukowych zamieszczonych w recenzowanych czasopismach medycznych, obie pozwane protestują. Sąd odmawia. Przecież z opinii Instytutu Łączności wynika, że mój stan zdrowia nie ma związku z pracą BTS-u na dachu – argumentuje. Nie udowodniłam związku przyczynowego – pozew zostaje oddalony.
Pierwsza apelacja
Zmieniam pełnomocnika, 19.11.2010 r. składamy apelację.
Zarzucam Sądowi Okręgowemu przyjęcie opinii biegłego, do której sformułowania biegły ten nie miał kompetencji oraz odrzucenie wniosku o powołanie biegłego lekarza.
Bogata dokumentacja medyczna, którą dostarczyłam, była wprawdzie uznana za prywatną, ale stanowiła istotną przesłankę do powołania biegłego lekarza. Wyraźnie wskazywała korelację czasową między postawieniem BTS-u bezpośrednio nad moim mieszkaniem a wystąpieniem u mnie niepokojących objawów.
Na rozprawę w Sądzie Apelacyjnym czekam prawie 2 lata. Po raz pierwszy (i ostatni) spotykam sędzię, która dobrze zna akta. SA uznaje moje racje i przekazuje sprawę do ponownego rozpoznania przez Sąd Okręgowy – ze wskazaniem, że mam prawo do uzyskania opinii biegłego lekarza.
Czas biegnie, a ja ciągle pomieszkuję w wynajmowanych pokojach, popadając w coraz większą depresję i długi.
Moje własnościowe mieszkanie w Warszawie stoi puste.
Drugie postępowanie przed Sądem Okręgowym
Sąd Okręgowy, wyraźnie ukierunkowany przez Sąd Apelacyjny – rozpoczyna poszukiwania biegłego lekarza. Szuka sąd, do wskazania odpowiedniej placówki zostaje zobligowany również mój pełnomocnik. Początkowo zapytane placówki wyrażają zgodę, ale po zapoznaniu się z aktami sprawy wszystkie (11) odmawiają. Najciekawiej wyglądają odmowy Instytutu Medycyny Pracy w Łodzi – placówki naukowej, którą inne wskazywały jako najbardziej kompetentną w moim przypadku. Na każde z trzech zapytań Instytut odpowiada inaczej:
- nie ma odpowiednich specjalistów;
- zajmuje się tylko osobami narażonymi na PEM w warunkach pracy; aż wreszcie
- przyznaje, że wszyscy pracownicy naukowi pracują na rzecz operatorów, więc byłby to konflikt interesów.
Tak oto dowiadujemy się, jak operatorzy zabetonowali dostęp do badań, twierdząc jednocześnie, że żadnych wiarygodnych badań potwierdzających rzeczywisty wpływ PEM emitowanego m.in. przez stacje bazowe nie ma.
Ponieważ Sąd nieustannie pospiesza mnie ze wskazaniem biegłego, na własną rękę szukam placówki medycznej, która przyjęłaby mnie na badania i sporządziła opinię.
Piszę do Zakładu Ochrony Mikrofalowej Wojskowego Instytutu Higieny i Epidemiologii, który – jak czytamy na jego stronie internetowej – „prowadzi badania oceny ekspozycji zawodowej i środowiskowej na promieniowanie elektromagnetyczne (PEM) i ochrony ludności przed tym promieniowaniem”. Odpowiada negatywnie.
Kiedy dowiaduję się, że w Krakowie powstał Ośrodek Chorób Rzadkich, zgłaszam się tam ze swoją dokumentacją medyczną. Spotykam się z odmową, ale złożoną dokumentację ocenia wstępnie prof. Krystyna Obtułowicz (alergolog), która pisze, że na jej podstawie „nie można wykluczyć, iż dolegliwości, które wystąpiły u chorej w roku 2006-2007 były związane z narażeniem na fale pola elektromagnetycznego (…). Mogą mieć charakter zespołu nietolerancji pól elektromagnetycznych (…)”.
Jedną z osób, do których Sąd wysłał do oceny moją dokumentację medyczną, był prof. Roman Kubacki z WAT, rzeczoznawca ministra środowiska w zakresie ochrony przed promieniowaniem. W odpowiedzi do Sądu profesor stwierdza, że:
- „w rozpatrywanej sprawie wystąpił problem nadwrażliwości na promieniowanie (…)”,
- „duży wpływ mają w tym przypadku własności i predyspozycje osobnicze osoby eksponowanej”,
- „nie należy się zatem dziwić, że żadna instytucja w kraju nie chce wydać opinii w tym zakresie”.
I konkluduje: „To mogłoby rodzić kolosalne następstwa w postaci niemożności lokalizowania anten na dachach budynków i w ich pobliżu, gdyż zawsze może się znaleźć osoba z nadwrażliwością w zasięgu promieniowania”.
Tak więc interes operatorów (tańsze rozwiązanie) jest ważniejszy od podstawowego prawa człowieka – do życia w środowisku niezagrażającemu jego zdrowiu!
Ponaglana przez Sąd pismami w sprawie wskazania biegłego w zakresie medycyny wskazuję dwie placówki zagraniczne:
- Instytut Karolinska w Sztokholmie, gdzie badania nad nadwrażliwością na PEM (EHS) prowadzi prof. Olle Johansson – autor wielu publikacji naukowych na ten temat oraz
- Klinikę Alleray-Labrouste w Paryżu, gdzie w Oddziale Medycyny Środowiskowej tematem EHS zajmuje się prof. Dominique Belpomme – autor licznych prac naukowych zamieszczanych w recenzowanych czasopismach medycznych.
Sąd wysyła zapytania do obu placówek. Odpowiedź ze Sztokholmu nie nadchodzi.
Tymczasem dowiaduję się o młodej kobiecie, również cierpiącej na elektrowrażliwość, która była na prywatnej wizycie u prof. D. Belpomme w Paryżu. Nawiązuję z nią kontakt. Zgadza się zeznawać przed Sądem jako mój świadek.
Odpowiedź od prof. D. Belpomme długo nie nadchodzi. Sąd ponagla, wyznacza mojemu pełnomocnikowi kolejny termin przedstawienia opinii biegłego. Jestem pod ścianą. Zaczynam wątpić, czy zapytanie do Paryża w ogóle zostało wysłane. Zamawiam akta sprawy w czytelni sądu i znajduję zapytanie skierowane do Oddziału Onkologii i Chemioterapii (rue 64 Labrouste) zamiast do znajdującego się pod innym adresem (rue 52 Labrouste) Oddziału Medycyny Środowiskowej. Mało tego, do zapytania kierowanego do Paryża Sąd dołączył swoje postanowienie o… dopuszczeniu dowodu z opinii Instytutu Medycyny Pracy w Łodzi [!].
W odpowiedzi Oddział Onkologii informuje (co oczywiste), że nie zajmuje się taką problematyką.
W piśmie do Sądu zwracam uwagę na owe pomyłki. Czas płynie. Sąd wyznacza mi termin przedstawienia opinii biegłego do 30 listopada 2014 r. Wysyłam do sekretariatu prof. D. Belpomme zapytanie o najbliższy możliwy termin wizyty. Okazuje się, że mogę zostać przyjęta dopiero 16 kwietnia 2015 r. Zdesperowana proszę o rezerwację tej wizyty. Potwierdzenie przysłane mailem mój pełnomocnik wysyła do Sądu. Sąd zgadza się czekać. Wysyła do Paryża kolejne pismo, z tymi samymi pomyłkami. Stwierdzam to później, znów przeglądając akta sprawy.
Chociaż odpowiedź z Paryża nie nadchodzi, za pożyczone pieniądze robię tłumaczenia przysięgłe wyników badań wykonanych w Polsce i zaświadczeń lekarzy. Kupuję bilet na samolot. Już wiem, że będę musiała zrobić w Paryżu jeszcze badania zlecone przez profesora, a więc organizuję swój pobyt na kilka dni.
Lecę do Paryża wyposażona w całą dokumentację medyczną (w tym najważniejsze wyniki i zaświadczenia w tłumaczeniu na język francuski), zdjęcia mojej skóry obficie pokrytej wykwitami, zdjęcia dokumentujące usytuowanie anten stacji bazowej nad mieszkaniem.
Profesor D. Belpomme zapoznaje się z wynikami wykonanych w Polsce badań i zaświadczeń, ogląda zdjęcia moich pleców, twarzy, rąk i nóg oraz moją skórę obficie zeszpeconą śladami po wyleczonych już zmianach. Kiwa głową nad zdjęciem przedstawiającym ogromną antenę BTS-u tuż nad moją głową, i dwie inne, również bezpośrednio nad moim mieszkaniem. Dostaję zlecenie na badania laboratoryjne krwi, zbiórkę dobową moczu oraz badanie dopplerowskie mózgu metodą fali pulsacyjnej.
Sporządzoną 26 listopada 2015 r. opinię profesor kończy wnioskiem, że zarówno wyniki badań, jak i chronologia faktów potwierdzona zaświadczeniami polskich lekarzy wskazują na wysoką nadwrażliwość na pola elektromagnetyczne.
Swoistego leczenia w tym przypadku nie ma, wskazana jest prewencja (czytaj: unikanie w miarę możliwości ekspozycji na PEM) i wzmacnianie odporności „w celu powstrzymania dalszego rozwoju choroby w kierunku pogarszania się stanu mentalnego zbliżonego do choroby Alzheimera lub nawet w kierunku raka”. Profesor podaje też stronę www.ehs-mcs.org, gdzie znajdują się informacje uzupełniające.
Do swojej opinii profesor dołącza najnowszy artykuł naukowy poświęcony badaniom nad EHS, a dokładniej biomarkerom, które pozwolą ten syndrom diagnozować i monitorować. Artykuł, którego prof. D. Belpomme jest współautorem, ukazał się w Rev Environ Health 2015; 30(4). Piśmiennictwo, z którego autorzy korzystali, liczy 203 pozycje opublikowane na całym świecie.
Profesor D. Belpomme kończy swoją opinię zobowiązaniem do dostarczenia wszelkich możliwych dowodów naukowych, gdyby wystąpiła taka potrzeba. Strony pozwane z tej propozycji nie korzystają [!].
W międzyczasie dowiaduję się, że w moim bloku zmienił się Komitet Domowy Mieszkańców. Poprzedni radził mi wyprowadzić się w Bieszczady. Nowy jest bardzo zaniepokojony licznymi zachorowaniami w mojej klatce i sąsiednich na nowotwory i choroby układu krążenia (zawały, wylewy) oraz zgonami spowodowanymi tymi schorzeniami. Komitet Domowy zapoznaje się z moją sprawą, nawiązujemy kontakt. Efektem są kierowane do Spółdzielni pisma-protesty, żądanie usunięcia BTS-u z naszego dachu i podnoszenie na zebraniach spółdzielców sprawy stacji bazowych, których na naszym niewielkim osiedlu ciągle przybywa.
Ponieważ zbliża się termin, w którym kończy się umowa Spółdzielni z operatorem, zwracam się do KDM-u z prośbą o wystąpienie do Spółdzielni z żądaniem nieprzedłużania umowy na kolejną dekadę. Nie mając pewności, jakim rozstrzygnięciem zakończy się postępowanie sądowe, postanawiam skorzystać z faktu, że wkrótce minie 10-letni czas umowy.
W dniu 17 października 2014 r. KDM składa skierowane do Zarządu i Rady Nadzorczej Spółdzielni pismo informujące, iż nie wyraża zgody na przedłużenie umowy z Polską Telefonią Cyfrową, do którego dołącza podpisy wszystkich (152) mieszkańców bloku.
W dniu 14 listopada 2014 r. Spółdzielnia, w sytuacji takiego nacisku mieszkańców oraz toczącego się z mojego powództwa postępowania sądowego, kieruje do T-Mobile S.A. pismo informujące o zamiarze nieprzedłużania umowy, która wygasa 20 lipca 2015 r. „z uwagi na jej wysoce negatywne oddziaływanie na zdrowie lokatorów”.
Dalej Spółdzielnia argumentuje to następująco: „W ciągu ostatnich kilku lat Spółdzielnia odnotowała przypadki nagłych zachorowań lokatorów w/w budynku na choroby nowotworowe, a nadto została pozwana przez lokatora o odszkodowanie za umożliwienie PTC umieszczenia urządzeń telekomunikacyjnych, których działanie wywołało u lokatora rozstrój zdrowia i spowodowało szkodę majątkową obejmującą konieczność podjęcia długotrwałego leczenia oraz zmiany miejsca zamieszkania”.
A więc już tym faktom nie zaprzecza! Jakże inne stanowisko prezentuje pełnomocnik Spółdzielni w sądzie.
Jednocześnie Spółdzielnia zaznacza, iż kierując się dobrem mieszkańców, oczekuje, że urządzenia stacji bazowej zostaną usunięte do dnia 20 lipca 2015 r. I są!
Następnego dnia, po ośmiu latach tułaczki, wracam do swojego mieszkania.
Przez wiele tygodni, budząc się rano wreszcie we własnym łóżku, boję się otworzyć oczy, by nie stwierdzić, że to mi się tylko śni. Z radością uczę się na nowo swojego domu.
W dniu 16 czerwca 2016 r. Sąd Okręgowy w Warszawie wydaje korzystny dla mnie wyrok. Zasądza na moją rzecz solidarnie od SM „Osiedle Wilanów” i T-Mobile Polska S.A. kwotę zadośćuczynienia oraz odszkodowania. Wprawdzie nie w takiej wysokości, o jaką wnosiłam, ale jestem szczęśliwa. Ponieważ anteny znad mojego mieszkania zostały już usunięte, Sąd zobowiązuje Spółdzielnię do zaniechania umieszczania na dachu mojego budynku stacji bazowej telefonii komórkowej jakiegokolwiek operatora.
I tutaj ciekawostka: Po odczytaniu i uzasadnieniu ustnym wyroku sędzia dowiaduje się od pełnomocnika Spółdzielni, że usunięta znad mojego mieszkania stacja bazowa… została przeniesiona na inny blok osiedla [Zapewne, cytując pismo SM do T-Mobile: „kierując się dobrem mieszkańców”!].
Sędziemu trudno jest ukryć zdumienie.
Zaczyna się czas kolejnych apelacji
Druga apelacja
Obie pozwane strony – Spółdzielnia oraz T-Mobile składają apelację od wyroku Sądu Okręgowego. Powołując się na nieistniejące dowody (np., że obecni na zebraniu mieszkańcy wyrazili zgodę na montaż stacji), pomijając dowody rzeczywiście istniejące (wyniki badań i opinie lekarzy) oraz przemilczając te niewygodne dla pozwanych (np. fakt, że w Polsce nikt nie podjął się sporządzenia opinii medycznej), pełnomocnicy pozwanych starają się dowieść, że w istocie nie udowodniłam związku pracy stacji bazowej nad moim mieszkaniem z rozstrojem zdrowia, którego doświadczyłam. Ich dwa koronne argumenty, to:
- zgoda mieszkańców na montaż BTS-u [nieprawda!];
- uzyskanie przez operatora wszystkich wymaganych pozwoleń [zawierają liczne błędy] oraz
nieprzekroczenie normy poziomu promieniowania zmierzonego w moim mieszkaniu [wg literatury przedmiotu poziom PEM nie ma znaczenia przy elektrowrażliwości, tak jak w przypadku alergii poziom czynników wywołujących jej objawy].
W wyroku z dnia 7 maja 2018 r. Sąd Apelacyjny, przyznając rację pozwanym, oddala moje powództwo. Bardzo wybiórczo traktuje dokumenty, które złożyłam do akt sprawy oraz pomija fakty i dowody niepasujące do jego tezy. W uzasadnieniu powołuje się na dokumenty i fakty, które w sposób oczywisty kłócą się z tym, co znajduje się w aktach. Oto przykłady:
- jako główny zarzut SA podaje fakt, iż Sąd Okręgowy, wydając korzystny dla mnie wyrok, nie dysponował żadną opinią lekarską wykonaną na jego zlecenie. Pomija przy tym fakt, iż początkowo Sąd oraz obie pozwane stanowczo nie wyrażali zgody na powołanie biegłego lekarza, to ja bardzo o to zabiegałam. A gdy pierwszy Sąd Apelacyjny wyraźnie to nakazał, kierując sprawę do ponownego rozpatrzenia, wszystkie placówki medyczne odmówiły sporządzenia opinii, zaś Instytut Medycyny Pracy w Łodzi, placówka najbardziej do tego przygotowana, opłacana z pieniędzy podatników, pracuje dla operatorów, więc zgłasza konflikt interesów.
- Sąd Apelacyjny uznaje opinię prof. D. Belpomme za prywatną. Pomija przy tym fakt, iż Sąd Okręgowy, nie znalazłszy biegłego w kraju, sam kierował do kliniki Alleray-Labrouste w Paryżu zapytanie o możliwość przyjęcia mnie na badania i koszt sporządzenia opinii. W aktach sprawy znajdowały się dowody świadczące o tym, jakie błędy zawierały dwukrotnie wysyłane pisma. Są też moje pisma do Sądu informujące, że w sytuacji presji czasowej i odległych terminów przyjęć jadę na umówioną wizytę, pomimo tego, że odpowiedź z Paryża nie nadeszła.
Co ciekawe, Sąd Apelacyjny pozwala sobie na krytykę opinii sporządzonej przez prof. Belpomme, m.in.:
- twierdzi, że profesor oparł się jedynie na informacjach, które mu przekazałam, chociaż w aktach sprawy znajdują się tłumaczenia przysięgłe wyników badań wykonanych w Polsce oraz opinii polskich lekarzy;
- SA, co jest karygodne z racji braku wykształcenia medycznego, stwierdza, iż zlecone przez profesora badania miały „ograniczony zakres”;
- SA kwestionuje wnioski, jakie autor opinii wywiódł z wyników tych badań. Sąd Apelacyjny stwierdza mianowicie, iż „nie znajdują one oparcia w jakichś publikacjach naukowych, które spotkałyby się z akceptacją szerokich środowisk medycznych” oraz że „nie nawiązują do jakichś uznanych badań naukowych”.
To znaczy, że SA nie zapoznał się z aktami sprawy, w których znajdują się złożone przeze mnie liczne prace naukowe publikowane w indeksowanych czasopismach medycznych potwierdzające wnioski profesora.
- SA zarzuca, że w aktach sprawy „jest bardzo mało danych odnośnie [moich] wcześniejszych problemów zdrowotnych”.
To nieprawda! W aktach sprawy jest bowiem zaświadczenie wystawione 24.11.2006 r. przez lekarza rodzinnego, który stwierdza, iż:
- od września 2006 r. obserwuje się u mnie znaczne pogorszenie stanu zdrowia: uporczywe bóle i zawroty głowy, trudności z koncentracją, problemy ze snem, a także „podwyższone wartości ciśnienia tętniczego do 190/110 mmHg, pomimo wcześniejszego dobrego wyrównania farmakologicznego”;
- „w badaniach diagnostycznych nie stwierdzono patologii mogących być przyczyną zgłaszanych dolegliwości”.
W aktach jest również zaświadczenie wystawione 4.12.2006 r. przez mojego pracodawcę, który poświadcza, iż:
- w 2005 r. przebywałam na zwolnieniu lekarskim 4 dni,
- w okresie wrzesień – koniec 2006 r. (czyli po postawieniu BTS-u) 49 dni,
- w okresie styczeń 2007 r. – październik 2007 aż 87 dni.
Tak więc istniejące w aktach sprawy zaświadczenia świadczą o tym, iż nie miałam do jesieni 2006 r. żadnych problemów zdrowotnych oprócz niewielkiego nadciśnienia, które zostało farmakologicznie wyrównane.
Sędzia SA, osoba bez wykształcenia medycznego, podaje też w wątpliwość, by tego rodzaju schorzenie pojawiło się u mnie nagle, zaledwie po niecałych trzech miesiącach od instalacji BTS-u. Jest to sprzeczne z obserwacjami lekarzy i naukowców opisanymi w załączonych do akt sprawy publikacjach.
Na podstawie przytoczonych wyżej argumentów Sąd Apelacyjny w wyroku z 7 maja 2018 r. oddala moje powództwo.
Pierwsza kasacja
Nie zgadzam się z wyrokiem. Występuję o pełnomocnika z urzędu i decyduję się zaskarżyć wyrok. W dniu 29 kwietnia 2019 r. składamy do Sądu Najwyższego skargę kasacyjną.
Jako główną podstawę zaskarżenia pełnomocnik wskazuje naruszenie przepisów postępowania poprzez udział w sprawie sędziego, który podlegał wyłączeniu z mocy samej ustawy z uwagi na fakt, iż uprzednio ten sam sędzia brał udział w wydaniu orzeczenia przez Sąd Apelacyjny w dniu 7 marca 2012 r. (pierwsza apelacja).
Jako główny powód zaskarżenia pełnomocnik wskazuje odmówienie właściwej mocy dowodowej opinii prof. Dominique Belpomme, do którego sąd pierwszej instancji wysyłał zapytanie, oraz uznanie tej opinii za dokument prywatny, a w konsekwencji stwierdzenie, iż niedopuszczalne jest wydanie orzeczenia w sprawie w oparciu o opinię specjalisty spoza listy biegłych sądowych w sytuacji, gdy wszystkie placówki medyczne i instytuty, do których zwrócił się sąd, odmówiły sporządzenia opinii. W ten sposób, wobec braku odpowiedniego biegłego sądowego w kraju, zostałam pozbawiona możności obrony swych praw, co stanowi przesłankę do stwierdzenia nieważności postępowania.
Na wyrok Sądu Najwyższego czekam prawie 3 lata [!]. Zapada 17 lutego 2022 r. na posiedzeniu niejawnym. Sąd Najwyższy przekazuje sprawę do ponownego rozpoznania przez Sąd Apelacyjny.
Trzecia apelacja
Rozprawa przed Sądem Apelacyjnym zostaje wyznaczona na dzień 7 marca 2023 r. Pełnomocnik T-Mobile nadal deprecjonuje przedłożoną przeze mnie opinię prof. Belpomme, przytacza dawne argumenty, a także wyraża niezadowolenie z faktu, iż nie ma możliwości zwrócenia się do prof. D. Belpomme o wyjaśnienie swoich wątpliwości i doprecyzowanie pewnych kwestii. Zapomina jednak, że swoją opinię z 26 listopada 2015 r. (a więc prawie 8 lat temu) profesor zakończył deklaracją, iż jest gotowy udzielić wszelkich wyjaśnień, ale wówczas pełnomocnik T-Mobile nie zgłosił żadnych wątpliwości [!].
Sędzia oczekuje złożenia nowych materiałów dowodowych. Nie mam takich. Nie mam już anten nad głową. Staram się unikać ekspozycji na PEM, korzystam przede wszystkim z telefonu stacjonarnego, z komórki tylko krótko poza domem i wyłącznie przez głośnik. Nie mam w mieszkaniu wi-fi, komputer ma połączenie światłowodowe. Mam niektóre objawy elektrowrażliwości (zwłaszcza swędzenie skóry i wykwity), jeśli jestem dłużej w otoczeniu wielu osób korzystających z komórek (przede wszystkim w pojazdach komunikacji miejskiej), dlatego, jeśli mogę, robię przerwy w jeździe lub chodzę pieszo. Staram się unikać miejsc naszpikowanych elektroniką, gdzie odczuwam zawroty głowy.
Mój pełnomocnik wnosi o przesłuchanie mnie, zwracając uwagę, iż podczas całego postępowania sądowego trwającego już 16 lat [do roku 2023] byłam słuchana tylko raz, przez 10 minut, przed Sądem Okręgowym 15 lat temu!
Sąd nie wyraża zgody. Wyrokiem z dnia 16 maja 2023 r. oddala moje powództwo.
Druga kasacja
W dniu 5 października 2023 r. składam skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego.
Czekam… Utwierdzam się w przekonaniu, że praworządność jest tylko teorią, jeżeli nie mogę dochodzić swoich praw.