Rozmowa

Fundusze norweskie – duże pieniądze na małe gesty życzliwości i obywatelską witaminę

rys. Tomasz Wełna
rys. Tomasz Wełna
Narodowy Instytut Wolności – logo Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich – logo

Grafika sfinansowana przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018–2030.

O funduszach norweskich dla organizacji społecznych, produkowaniu aktywności obywatelskiej i wysyłaniu społeczników na kozetkę opowiada Jakub Wygnański z Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”.

Ruszył program Aktywni Obywatele (PAO), który ma wesprzeć polskie organizacje społeczne funduszami norweskimi w kwocie 53 milionów euro. Jakie masz marzenie związane z tymi pieniędzmi?

Marzę o tym, żeby te fundusze nie były jeszcze jedną kroplówką, którą zużyjemy i potem znajdziemy się w tym samym miejscu. Chciałbym, żeby ten program dał nam okazję do tego, żeby przemyśleć nasze trudne doświadczenia – deficytów pieniędzy, energii, aktywności obywatelskiej.

To jest dobry czas, żeby poddać refleksji całą filozofię swojego działania i być może coś w niej zmienić. Używając metafory „wehikułu”, sektor pozarządowy ma dwa rodzaje paliwa. Pierwszy to jest po prostu aktywność ludzi, ich pasja, bezinteresowność. Drugie paliwo to zasoby materialne, bardzo często chodzi po prostu pieniądze – czasem, ale nie zawsze potrzebne do działania. Wcale nie jest łatwo łączyć te paliwa. Trzeba to robić w odpowiednich proporcjach (tu nie ma żadnego uniwersalnego wzoru). Można więc napotkać organizacje pseudospołeczne, które są napędzane wyłącznie pieniędzmi i nie ma w nich żadnej obywatelskiej energii. Z drugiej strony czasem zdarzają się takie, które owszem są czystą obywatelską energią, ale może się okazać, że ta lekkość ogranicza ich trwałość i skuteczność działania. Oczywiście takie organizacje „napędzane wiatrem” są piękne, ale jak to bywa z szybowcami, trzeba wiedzieć, kiedy ich używać i rozumieć też ich ograniczenia. Większość organizacji to jest jakaś próba uchwycenia obydwu tych energii i napędzanie się czymś w rodzaju hybrydy. Gdyby chcieć ująć cele programu esencjonalnie, to są to pieniądze, które dobrze byłoby wykorzystać na to, żeby uzupełnić napęd oparty o benzynę (pieniądze) o inne rodzaje (odnawialne, trwałe, może nawet siłę „własnych mięśni”). Ta metafora bycia „zdrowym”, autentycznym, bogatym w witaminy, a zatem zapobieganie obywatelskiej „anemii” dobrze opisuje zasadnicze cele programu. 

Jakie fundamentalne pytania powinna sobie zadać organizacja, która przeczyta już warunki finansowania PAO?

Warto wyjść poza prosty schemat. Odradzam pułapkę myślenia, w którą można wpaść, tj. myślenia typu „zawsze wiedzieliśmy co robić i teraz jest tylko pytanie, czy my pasujemy do tego programu”. Nie zakładajmy, że jesteśmy perfekcyjnymi „wehikułami”, którym brakuje tylko jednego rodzaju paliwa – pieniędzy. Jakby tam go dolać, to już wszystko będzie dobrze. To może być pułapka.

Pytania fundamentalne, które powinniśmy sobie zadać: Co to jest za rodzaj maszyny, organizacji, którą zbudowaliśmy? Czym ona jest napędzana i co ona tak naprawdę produkuje? Idąc dalej, po co jest moja organizacja? To jest jedno z najtrudniejszych pytań, które ludzie w trzecim sektorze powinni sobie zadać.

Tutaj muszę powiedzieć o czymś, co jest oczywiste, ale z czego większość społeczników nie zdaje sobie sprawy. Jeśli prowadzi się firmę i działa na rynku, nasze pomysły dość szybko podlegają weryfikacji. Szybko okazuje się, czy to, co robisz, jest komukolwiek potrzebne i czy gotów jest za to zapłacić. Rynek redukuje „zbędne instytucje”. Także instytucje publiczne podlegają pewnego rodzaju weryfikacji. Możemy je krytykować, domagać się odpowiedniego standardu działania, polityków możemy nagradzać albo „karać” w czasie wyborów. Muszą starać się o naszą przychylność. W przypadku organizacji społecznych jest często inaczej. Muszą niejako weryfikować się same. Same powinny (muszą?) zadawać sobie trudne pytania – pytania o sens działania. Często napędem dla ich działania, racją ich istnienia jest wewnętrzne przekonanie (źródło energii), że wiemy, co jest dobre, że wybraliśmy „lepszą cząstkę”, że jakoś moralnie jesteśmy „lepsi”. Generalnie jednak w ekosystemie trzeciego sektora prawie brakuje mechanizmów eliminacji – innych niż brak zasobów. Można egzystować wiecznie. Dlatego sami musimy zadawać sobie pytanie, „po co w ogóle jesteśmy?”.

Radzisz organizacjom pozarządowym, żeby przed złożeniem grantu do funduszy norweskich poszły na kozetkę? Przyjrzały się sobie w lustrze?

Chyba bardziej lustro niż kozetka. To nie psychoanaliza, a raczej rodzaj „instytucjonalnego egzystencjalizmu”. Tu także ma zastosowanie założycielska dla egzystencjalizmu sytuacja, a mianowicie, że „egzystencja poprzedza esencję”. To znaczy, że niejako sens i powód (esencja) istnienia (egzystencji) nie jest nam dany z góry i raz na zawsze.  Musimy ustanowić lub odkryć go sami.

W odróżnieniu od ludzi tu nie ma wątpliwości, że ich istnienie jest samoistną wartością, myślę, że z organizacjami społecznymi, szerzej instytucjami, już tak nie jest. One powinny być „po coś”. Nie są celem samym w sobie, są środkiem do jakiegoś innego celu – większego niż one same. Można ten pogląd wywodzić z różnych źródeł w tym bardzo klasycznie z „Etyki Nikomachejskiej” Arystotelesa, w której zawsze trzeba pytać o to, jakie dobro wynika z konkretnych działań aż do momentu, w którym zostanie już „ono samo”. To do niego trzeba zmierzać (np. w relacjach ludzkich takich jak przyjaźń, której najwyższą formą jest troska o dobro innych, a nie ich użyteczność dla nas samych).

Rodzi się zatem pytanie, po co w ogóle istnieją organizacje społeczne?

Na to pytanie można odpowiedzieć na kilka sposobów. Jedne są po to, żeby ludzie mogli robić coś wspólnie i mogli dzielić pasje. Inne są po to, by patrzeć władzy na ręce. Jeszcze inne dostarczają usług, dla których nie ma rynków i nikt nigdy na tych usługach nie zrobi interesów. Nie dostarcza ich też państwo, bo np. odbiorcy tych usług to mała grupa, nie może mieć znaczenia w wyborach itd. Tu przydają się organizacje. Wreszcie są organizacje, które pozwalają nam praktykować demokrację w jej codziennym wymiarze. Pozwalają doświadczyć jej „od ręki”. Uczą demokratycznego uczestnictwa, umiejętności działania, zawierania kompromisów. Są szkołą pewnej postawy, pielęgnowania cnót obywatelskich. To często niedoceniany składnik społeczeństwa obywatelskiego i demokratycznego ładu. Warto je przywołać. Na tej liście są: prawdomówność, pracowitość, umiar w roszczeniach, umiejętność przyjmowania zobowiązań, zdolności do debaty, umiejętność oceny rządzących. To są rzeczy – umiejętności, które nie są nam dane (tak jak wartości, z którymi są często mylone) – powstają wyłącznie w ćwiczeniu, a okazje do tych ćwiczeń dają w szczególny sposób organizacje społeczne. To taka „obywatelska siłownia”. To właśnie o to chodzi w programie PAO – o „obywatelską tężyznę”, o aktywność obywatelską. Tak nazywa się ten program i o to w nim chodzi. Jest jednak jeszcze jedna kwestia – o jaką aktywność chodzi. Ona może mieć bardzo różne wektory.

Program nazywa się „Aktywni Obywatele”, a nie „Wsparcie organizacji społecznych”. Czy nazwa programu ma głębszy sens?

Tak. Jest taka bolesna fraza (chyba po raz pierwszy wypowiedziana na Węgrzech), że „mieliśmy mieć społeczeństwo obywatelskie, a mamy ngo-sy”. Za długo w tym siedzę i za dużo jest dowodów empirycznych, historycznych, żeby powiedzieć, że samo istnienie organizacji społecznych daje społeczeństwo obywatelskie. I tu dochodzimy do bardzo istotnej kwestii takiej, którą można sformułować jako prowokacyjną: Czy ngo-sy są potrzebne obywatelom i jeszcze trudniejsze, czy obywatele są potrzebni ngo-som? To są chyba najważniejsze pytania, jakie stają przed nami.

W badaniach organizacji społecznych od 20 lat (Klon/Jawor) okazuje się, że na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o problemy organizacji, są brak pieniędzy i brak ludzi skłonnych do bezinteresownego działania. Wskaźnik deficytu, nazwijmy to osób gotowych do aktywnego zaangażowania, jest dziś najwyższy od 15 lat, około 60%. Wiele ngo-sów mówi, że ma z tym kłopot.

Mam w pamięci taki obrazek, jak na jednej z konferencji powiedziałeś, że chciałbyś zobaczyć plakat z hasłem „Mam w dupie Twój 1%, potrzebuje Twojego czasu i zaangażowania”.

I to jest chyba ważny punkt, bo może organizacje społeczne w Polsce zamiast mobilizować ludzi do działania, zwalniają ich z aktywności. Dobrze, że przypomniałeś o pieniądzach. To jest kolejne pytanie, czy u nas w Polsce w ogóle mówimy o filantropii. Trzeba przypomnieć, że filantropia (w oryginalnym greckim sensie phil-antropos) to jest umiłowanie ludzkości. Tam nie ma mowy o pieniądzach.

To jest pytanie, czy przeznaczając np. 1% z pieniędzy, które w ogóle nie są twoje, możesz uznać, że tam pojawia się jakikolwiek element realnej filantropii. No bo chyba nie. To jest raczej forma budżetu partycypacyjnego, może czegoś innego,ale z pewnością nie jest to filantropia. Takie działanie może wręcz mieć cechy mizantropii. Ten rodzaj dawania pieniędzy może polegać na tym właśnie, że daję pieniądze, bo nie chcę dać tego, na co naprawdę czekasz… najtwardszej i cennej waluty, takiej jak czas, uwaga, solidarność. Czasem… no właśnie popularne ostatnie słowo – czułości.

Dlaczego najtwardszą?

Mógłbym być od ciebie dwa razy bogatszy albo biedniejszy, ale uwagi, czasu to mamy jakby tyle samo i w tym sensie one są bardzo twardą walutą i bardzo cenną.

Jest wiele problemów, które są wręcz nierozwiązywalne za pomocą pieniędzy. Jednym z takich dojmujących jest poczucie bezsensu, samotności, braku uwagi, zbędności. To są wyzwania, przed którymi stoi obecnie ludzkość – w szczególności cywilizacja europejska. To nie są problemy deficytu kalorii. Nie mamy ich za mało (raczej za dużo kalorii i w ogóle wszystkiego), to są problemy zupełnie inne, one są bardziej tożsamościowe, godnościowe, poniekąd właśnie egzystencjalne.

Tego za pieniądze nie można sobie kupić i w tym sensie, jak mówię o tym, że mam w dupie 1%, to mówię, że chciałbym, żebyśmy zawalczyli o coś większego, ważniejszego. To dla organizacji też jest trudne, bo jak pracujemy z wolontariuszami, to często narzekamy, że jest ich mało. Powiem szczerze, że wśród takich organizacji, które mają jakiś magnes, robią naprawdę coś pożytecznego, znacznie rzadziej spotykam takie, które mają kłopot z wolontariuszami.

Co mają zrobić te organizacje, które cierpią na chroniczny brak rąk do pracy społecznej?

Problem z wolontariuszami mają często te organizacje, które nie odpowiedziały poprawnie na pytanie: Co jest takiego fajnego, co my produkujemy, co ludzi może przyciągać? Gdy wolontariusz przychodzi do organizacji i umówmy się, że nie chodzi o takich wolontariuszy, którym chodzi o papier, nie dostaje też pieniędzy, musi znaleźć coś innego – coś, co go pociąga – musi odnaleźć jakiś sens i da mu motywacje do pracy. Myślę, że dla wielu społeczników pytanie o sens ich działań jest także kłopotliwe. Często nie potrafimy w przekonujący sposób powiedzieć, dlaczego spośród tysięcy innych rzeczy miałbym wybrać pracę społeczną w naszej organizacji. A każdy z nas ma masę innych bodźców, które go odciągają.

Organizacje często idą zatem na skróty i mówią, dobrze, to dajcie nam 1%, nie wierzymy w waszą aktywność, już dobrze, my to zrobimy za Was. Umyślnie przerysowuję, ale jak patrzysz na wszystko, od możliwości zmiany politycznej, do wielu innych tematów, to nie chodzi o pieniądze, chodzi o autentyczne zaangażowanie.  

A o co chodzi jak nie o pieniądze?

Problemem jest aktywność obywatelska, a i to nie każda aktywność. Często zakładamy, że jest ona wartością samoistną. Tutaj jednak pojawia się pytanie o wektor, o charakter tej aktywności.

Bo jeśli nawet w Polakach rodzi się jakaś aktywność, to często jest ona motywowana złymi emocjami – takimi np. jak gniew, rewanż, złość. Tak jakby ciemna strony mocy pociągała nas bardziej niż jasna. Duża część aktywności bazuje na braku zaufania, na domniemaniu winy, na gniewie, na zemście, na proteście, wreszcie na roszczeniu. Dobrzy w tym jesteśmy i jednocześnie… niedobrzy. 

Często jest tak, że uważamy, że to jest w porządku. To jest część rynkowego „ukąszenia”, które nam się przydarzyło. Uważamy, że nasze indywidualne i grupowe interesy i egoizmy (tak jak w przypadku rynku) jakoś samoczynnie, z pomocą jakiejś „niewidzialnej ręki” ukształtują porządek społeczny i równowagę interesów, że w ten sposób wyłoni się jakoś rozumiane dobro publiczne. To srogi błąd. 

Może za dużo gramy w Monopol?

Kupiłem ostatnio synowi grę, która wreszcie się ukazała, czyli Antymonopol. Na tej grze jest napisane coś, o czym ja wiedziałem, ale myślę, że bardzo mało czytelników o tym wie, że pierwotnie gra Monopol ta, którą wszyscy znamy, która jest w tysiącu odmian, była grą wymyśloną w Stanach Zjednoczonych ponad 100 lat temu. Wymyślona została po to, żeby pokazać… jak zgubne są skutki monopolu. Gra miała pokazać „zobacz, wygrałeś i tam na górze jesteś sam”. Miała pokazywać, że lepsza jest strategia kooperacji i odpowiedzialność za wspólnotę. No cóż, nie do końca się udało. I ktoś teraz wydał grę „Antymonopol”, która pokazuje, jakie były pierwotne intencje. „Antymonopol” nagradza kooperację i współpracę.

A wracając do aktywności obywatelskiej.

No tak. Jej kształt to kwestia naszego wyboru. Pamiętam fragment piosenki Luxtorpedy: „A we mnie samym wilki dwa. Oblicze dobra, oblicze zła. Walczą ze sobą nieustannie. Wygrywa ten, którego karmię”. W wielu religiach i mitologiach pojawia się taka dwoistość. Musimy wybierać, na tym polega wyzwanie naszej wolności. To prawda, że czasem rzeczy dobre wydają się takie banalne, zgoła nudne. To trudniejszy wybór i trudniejsza droga.

Koniecznie trzeba zaznaczyć, że aktywność obywatelska może wyrażać się co najmniej na dwa sposoby (nazwijmy to pionowy i poziomy), a obydwa są ważne w programie Aktywni Obywatele. Pionowa to ta, która dotyczy relacji obywateli z władzą (civic), a druga, ta pozioma to relacje między nami, ludźmi, obywatelami… bliźnimi (civil). To trzeba podkreślić – w tym programie jest miejsce na różne rodzaje aktywności, także te wydawałoby się małe, codzienne, wspólnotowe.

Aktywnością obywatelską są też te „środki ubogie”, budujące relacje między nami. To może być prosta wspólna rozmowa (szczególnie, jeśli dotyczy stron, które różnią się bardzo od siebie). Nazywamy to rozmową mimo różnic. Ważne są różne „drobne gesty życzliwości” (warto np. poznać ruch znany jako Random Acts of Kindness).

Próbowano tego także w Polsce. Ta zresztą prosta i starożytna idea, która nakazuje, żebyśmy byli dla siebie dobrymi ludźmi, bliźnimi, sąsiadami itd. jest w Polsce rozdartej przez konflikty bardzo potrzebna. Bo dziś prawdziwe tragedie dotyczą niezdolności do słuchania siebie, niechęci, nienawiści w najbliższych relacjach z rodziną, z sąsiadami.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

W PAO są środki na to, żeby organizacje mogły „patrzeć władzy na ręce”, chronić obywateli przed jej omnipotencją i jej arbitralnością – bronić ich praw. Są jednak także pieniądze na coś, czego istotą jest to, żebyśmy byli dla siebie po prostu życzliwi i dobrzy. Każda z nich musi mieć jednak jeden ważny składnik – musi być oparta o autentyczną aktywność obywatelską.

Czyli żeby działać na rzecz wzmocnienia kapitału społecznego?

Tak, warto przy tym pamiętać, że generalnie są trzy rodzaje kapitału społecznego, taki klastyczny XYZ. Jeden nazywa się kapitałem wiążącym, polega na odwzajemnieniu relacji wewnątrz grup, które są względnie homogeniczne, pozostają w bliskiej relacji, działają na krótki dystans. Czasami nazywamy go brudnym kapitałem społecznym, bo ma charakter ekskluzywny. Wiążemy się z innymi i ważne jest to, że właśnie z nimi, a nie innymi. To mogą być związki rodzinne, koledzy, „ziomkowie”, nasza banda. Tak działają np. różnego rodzaju kliki. Nie wszyscy z definicji mają do nich dostęp. W Polsce pokłady tego kapitału są znaczne.

Drugi rodzaj kapitał to tzw. kapitał pomostowy. To ten, który najbardziej pielęgnowany jest w społeczeństwie obywatelskim (a precyzyjniej w społeczeństwie otwartym). Ma on charakter ogólny – dostępny dla każdego. Działa zatem w ten sposób, że pozwala korzystać z tzw. uogólnionego zaufania. Ludzie spotykają się i nie znając się, mają prawo zakładać, że druga strona ma dobre intencje, że nie nadużyje naszego zaufania.  To bardzo pomaga, obniża koszty transakcyjne (innymi słowy zwalnia nas od „zabezpieczania się” na każdą okazję). Ten kapitał ma silne podłoża zwyczajowe, kulturowe, religijne. Ten kapitał jest supercenny.

W końcu jest kapitał trzeci (tzw. łączący), który oznacza relację zaufania między osobą a władzą, hierarchią, instytucjami. Tu pojawia się wyzwanie dotyczące np. zaufania do własnego państwa, organizacji, reguł, prawa, instytucji. Jeśli któregoś z kapitałów jest za mało, to on bardzo szybko się uzupełnia w innych wymiarach. To jakby gra o „stałej objętości”. Nie da się funkcjonować z zerowym kapitałem społecznym i w którymś z trzech kierunków trzeba go szukać. To, który z tych kierunków jest dominujący, zależy od wielu, także historycznych, czynników. Przykładowo Polacy przez wiele lat i pokoleń nie mieli zaufania do władzy (bo np. była okupacyjna, obca, zaborcza itd.). Skoro nie mieli zaufania do instytucji, to musieli polegać na kimś bliskim. Często mówi się, że my Polacy jesteśmy strasznymi gburami no, chyba że ktoś już jest u nas w domu, wtedy otwieramy się, dajemy dowody gościnności, przyjaźni. Z kolei za granicą (np. w kulturze anglosaskiej) często masz takie wrażenie, że tam jest bardzo łatwo o płytkie, powierzchowne przyjaźnie, znajomości, jesteś z każdym po imieniu, każdemu na ulicy mówisz „cześć”itd., ale jak przyjdzie, co do czego, chcesz z kimś zostawić dziecko, pożyczyć pieniądze, to rzeczy robią bardziej skomplikowane.

Jaka nauka z tego wynika dla organizacji społecznych, które będą chciały składać projekt do PAO?

Po pierwsze cenić będziemy nie tylko projekty nakierowane na aktywność obywatelską, która dotyczy relacji z władzą, ale też na aktywność więziotwórczą. Aktywność, której celem jest budowanie więzi międzyludzkich i wzmacnianie życzliwości do siebie nawzajem.

Bardzo zależy nam na projektach aktywności obywatelskiej, których istotą jest solidarność, samoorganizacja, kooperacja i samopomoc.

Warto zauważyć w tym miejscu, żew słowie aktywność w pewnym sensie sugeruje się działanie odświętne, nadzwyczajne, tak jakby stan naturalny to była pasywność. Dziś powinniśmy sobie odpowiedzieć na pytanie, co to znaczy być dobrym obywatelem? Jaka część mojego codziennego nawyku, nie odświętnego, miałaby na tym polegać. Wyzwaniem dla organizacji pozarządowych jest to, co i jak zrobić, żeby działania społeczne stały się trwałym i normalnym nawykiem, a nie rzadkimi aktami akcyjnego zaangażowania. Odbudowanie tego, nazwijmy składnika witaminy obywatelskiej w diecie, jest bardzo, bardzo ważne. Czekamy na projekty, które będą angażować, a nie demobilizować, zwalniać, mówić ludziom, że zrobimy to za was, tylko dajcie nam „pieniążki”. Czekamy na projekty kształtujące trwałe nawyki.

Podaj jakiś przykład.

Nawyk, jak z krwiodawstwem. Masz honorowych krwiodawców, takich ludzi, którzy wpisali się w rodzaj regularności i robią to, robią i robią, systematycznie. To całkiem co innego niż pojedyncze epizody związane z tym, że ktoś z bliskich znalazł się w szpitalu. Jeśli potrafilibyśmy budować ten rodzaj trwałej postawy (tak jak w tym przykładzie – ofiarności na rzecz osób, których nie znamy), to jest warte wszystkiego. Bo bez tego jesteśmy obywatelsko impotentami.

Nie miejmy złudzeń, nie jesteśmy w Polsce szczególnie aktywni. Nawet jeśli sami tak o sobie sądzimy. Mam wrażenie, że czasem sami się oszukujemy. Widać to choćby w badaniach, w których ludzie często oszukują się (kłamią nie tylko przed ankieterem, ale przed samymi sobą). Widziałem niedawno temu wynik badania – 70% Polaków twierdzi, że z okazji Świąt Bożego Narodzenia zamierza przekazać pieniądze w kwocie nie mniejszej niż 100 zł! 70% to byłaby ogromna suma. Gdzie ona jest? To fikcja.

Przypomina mi się w tym miejscu Cyprian Kamil Norwid i jego gorzka diagnoza: „Polska to pierwszy na planecie Naród i ostatnie Społeczeństwo”.

Ważne są dla was małe czy duże projekty?

Jedne i drugie. Jest owszem miejsce na projekty duże, jakby to powiedzieć, epickie, systemowe. Ale jest też przestrzeń na projekty mniejsze. Jeśli chodzi o pobudzanie ludzi do aktywności obywatelskiej, to jest ważne, jak ich uruchomić nie w oparciu o emocje, których istotą jest resentyment, niechęć do innych, zazdrość. Fajnie byłoby próbować znaleźć formy takiej aktywności.

Jakiś przykład z Twojej praktyki?

Żeby było jasne Stocznie nie będzie aplikować z oczywistych powodów do tego projektu. Mamy jednak w Stoczni taki serwis, który nazywa się Naprawmyto.pl. Był inspirowany brytyjskim projektem Fix My Street.  Nasz jednak jest inny. W Polsce program Naprawmyto.pl pozwala zgłaszać do lokalnych władz problemy, jakie obywatele zauważają w przestrzeni publicznej. Obecnie ta aplikacja jest dostępna w około 30 miastach. Nazwa i filozofia projektu opiera się na idei Naprawmyto.pl, a nie Naprawcieto.pl. Chcielibyśmy, (ale to się dotychczas nie dzieje), żeby np. rodzice, którzy na osiedlu idą z dziećmi na plac zabaw i widzą tam popsutą furtkę, nie tylko zgłosili ten problem, ale może zmierzyli się z nim sami – potrafią sami naprawić furtkę… To, że jest uszkodzona, jest ryzykiem dla wszystkich. Rodzice mogą napisać oczywiście zgłoszenie, że furtka jest zepsuta i czekać na reakcję nie wiadomo ile, ale może fajnie byłoby, gdyby wpadło im do głowy, że mają w domu narzędzia i mogą furtkę naprawić sami.

Już na sam koniec, podsumowując, co radzisz organizacji społecznej, która chce pozyskać pieniądze z funduszy norweskich? Co ma zrobić w trzech krokach?

Po pierwsze zadać sobie poważne pytania „Po co jesteśmy?”, „Co ludzie mają z tego, że jesteśmy?” i „Skąd wiemy, że jesteśmy potrzebni?” „Co zrobić, żeby uruchomić ich aktywność?”.

Musimy szukać tego, co w PAO jest najważniejsze. Mechanizmów, które pomogą wyrwać się z obywatelskiej apatii. Warto zobaczyć, czy sposób naszego aktywowania ludzi nie polega na tym, że po prostu sięgamy po złe emocje – to prostsze, ale nie o to chodzi.

Ważne jest to, aby ta aktywność zasilała również naszą organizację. Szukajmy „odtwarzalnych źródeł energii” dla naszych działań.  To daje szanse na trwałość naszych działań i zmniejsza uzależnienie od dysponentów funduszy.

Warto pomyśleć o własnej kulturze organizacyjnej. Zadać sobie pytania. Może jesteście biurokratyczną, menadżerską i trochę zamkniętą organizacją. Może dzięki funduszom norweskim nauczymy się „wychodzić do ludzi”, zbudować jakąś rozpoznawalność, być może oddać im kawałek władzy w obszarze, którym się zajmujemy. Budujecie tak, żeby stać się częścią wspólnoty, w której działacie. Może wtedy ona będzie się o was troszczyć. To zresztą nic nowego – to powrót do źródeł tego, na czym w istocie i zgodnie ze swoją nazwą polegać powinna działalność organizacji społecznych. Fajnie byłoby, gdyby przy okazji ubiegania się o środki norweskie postawić te trudne pytania i zmodernizować swoje działania w taki sposób, żeby za 5 lat nasze przetrwanie nie zależało od pojawienia się kolejnej „cysterny z pieniędzmi”.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 7 (2020)

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: