Germinal Civikov: Proces Miloszewicia. Relacja obserwatora
Germinal Civikov od początku śledził, jako dziennikarz, przebieg procesu przeciwko Slobodanowi Miloszewiczowi, który toczył się w budynku sądowym w Hadze. Niniejsza książka relacjonuje przebieg i istotę procesu, tak jak rozumiał i oceniał je autor. Postępowanie sądowe przeciwko oskarżonemu okazało się – w opinii Civikova – kompletną porażką (od Wydawcy).
Wydawnictwu Akademickiemu Dialog dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.
Wstęp do wydania polskiego
„Sprawa Miloszewicia” nie zakończyła się wraz z jego śmiercią w areszcie Międzynarodowego Trybunału Karnego do spraw b. Jugosławii w Hadze, gdzie był przetrzymywany i sądzony. Sprawa ta ciągle żyje w różnego rodzaju publikacjach, które ukazują, że nie tylko prokuratorzy, ale i sędziowie byli w tym procesie oskarżycielami. Jedni i drudzy działając na polityczne zamówienie, posługując się fałszywymi dowodami i przekupionymi świadkami mieli dowieść, że „zbrodnie” Miloszewicia uzasadniały bezprawną interwencję NATO przeciwko Jugosławii, na którą nie zgodziła się Rada Bezpieczeństwa ONZ. Przy zachowaniu wszelkich proporcji, w „sprawie Miloszewicia” można się doszukać pewnych analogii ze „sprawą Dreyfusa”, chociażby w tym, że sąd i środki masowego przekazu, zanim jeszcze udowodniono mu winę, uznali Miloszewicia za winnego. W swej książce „Der Milošević Prozess, Bericht eines Beobachters” wydanej w 2006 roku, w Wiedniu, Germinal Civikov, obywatel Austrii, który osobiście obserwował dzień po dniu przebieg procesu Miloszewicia zawarł relacje na tyle przekonujące, że pod pewnymi względami jego książka przypomina swą wymową słynne „Oskarżam” (J’accuse) Emila Zoli w sprawie Dreyfusa.
Miloszewić jako polityk nie był na pewno nieskazitelny. Popełnił błędy w sprawie Kosowa, grzeszył arogancją i pewnością siebie. Ale nie były to działania, które naruszałyby międzynarodowe prawo humanitarne, bądź brutalnie je gwałciły. Trybunał nie był w stanie mu tego udowodnić. Nie udowodnił mu również udziału w sprzysiężeniu o charakterze kryminalnym („joint criminal enterprise”). W procesie Miloszewić bronił się sam. Było to wbrew woli Trybunału, który wielokrotnie usiłował wyznaczyc mu „obrońę z urzędu”, kierując się „troską” o zdrowie oskarżonego. Nie znajdując merytorycznej odpowiedzi na pytania oskarżonego sędziowie często wyłączali mikrofon. Można powiedzieć, że Trybunał był przez cały czas w defensywie. Proces Miloszewicia ze względu na stronnicze zachowanie w nim prokuratorów i sędziów, a zwłaszcza przewodniczącego składu orzekającego, sędziego brytyjskiego Richarda Maya, skompromitował na długi czas w oczach opinii publicznej międzynarodowe sądownictwo karne. Wyglądało to na polityczną rozprawę pokazową, a wydawało się, że w demokratycznej Europie nie powinno być miejsca dla takich procesów. Śmierć Miloszewicia Trybunał przyjął z ulgą. Uwolniło go to bowiem od kłopotu, jak wypełnić zamówienie polityczne i skazać oskarżonego, mimo braku dowodów winy. Wydaje się, że w tej sytuacji, nagła śmierć oskarżonego była dla Trybunału najlepszym rozwiązaniem, gdyż alternatywą mogło być tylko uniewinnienie. Autor książki, nie stawiając kropki nad „i”, daje do zrozumienia, że Trybunał mógł się do tej śmierci przyczynić, a co najmniej nic nie uczynił, a należało to do jego obowiązków, aby jej zapobiec.
Germinal Civkov, który jest dziennikarzem, formułując zarzuty wobec Trybunału, nie oszczędza również swoich kolegów, dziennikarzy. Proces Miloszewicia w większości przypadków środki masowego przekazu relacjonowały stronniczo, przesądzając z góry o winie oskarżonego.
Zdaniem autora, w oczach opinii publicznej to właśnie sędziowie i dziennikarze znaleźli się na ławie oskarżonych.
Radovan Karadżić, były przywódca Serbów bośniackich, poszukiwany od 13 lat został w lipcu 2008 roku zatrzymany w Belgradzie. Jako zbrodniarz wojenny z okresu wojny w byłej Jugosławii będzie sądzony przez Trybunał ONZ ds. Zbrodni Wojennych w Hadze. Podczas rozprawy wstępnej zakwestionował jurysdykcję ONZ-owskiego Trybunału i odmówił ustosunkowania się do któregokolwiek z 11 zarzutów. Jest interesujące śledzenie dalszego przebiegu tego procesu przez pryzmat prezentowanego w niniejszej publikacji procesu Miloszewicia.
Anna Parzymies
[…]
Przekazanie
Kiedy w dniu 28 czerwca 2001 roku Slobodan Miloszewić został przekazany do więzienia w Scheveningen pod Hagą, widzieliśmy początkowo obraz łatwy do zapamiętania, który migotał na ekranach telewizorów w wielu mieszkaniach na całym świecie. Miał on w sobie coś nierzeczywistego, a jednocześnie coś przygniatająco prawdziwego. W chłodnym świetle, pośrodku nocy, jakieś postaci bezdźwięcznie biegały wokół helikoptera, a dwóch mężczyzn popychało przed sobą trzeciego związanego, przepadając następnie w upiornym półmroku potężnej budowli. To, że ta scena działała tak przygnębiająco, wynikało z mdłego i bladawego światła, które spowodowane było przede wszystkim chyboczącym, amatorskim ujęciem tych zdjęć. Dopiero przez to ta scena miała charakter prawdziwy. Mężczyzna nie stawiał wprawdzie oporu, ale nie szedł również dobrowolnie, absolutnie nie.
Budowlę znałem aż nazbyt dobrze, stoi ona przecież przy trakcie, prowadzącym do wydm, a dalej do plaży, gdzie znajduje się stacja pomp. Dwie potężne wieże, sprawiające wrażenie fortecy, i okazała dębowa brama znajdująca się między nimi. Przez 24 sekundy emitowany jest obraz z przybycia Slobodana Miloszewicia do tego miejsca, obwieszczając: „Oprawca Bałkanów” został wydany na zasłużoną karę. Holenderski producent filmowy, Jos de Putter, wyciął z tego amatorskiego ujęcia rodzaj czołówki do swojego filmu dokumentalnego pt. „De zaak Milošević” („Sprawa Miloszewicia”). Ten, kto zrobił to zdjęcie, musi być szczwanym lisem, stwierdził de Putter, ponieważ za każdym razem, kiedy na ekranie ukazuje się Miloszewicz w chłodnym świetle prowadzony przez dwóch mężczyzn jak nocny złodziej, anonimowy amator tego filmu zgarnia za niego swoje tantiemy.
W następnych miesiącach i latach miałem lepiej poznać tego „nocnego złodzieja”: on – za szybą kuloodporną w sali sądowej nr 1 przy Churchillplein w Hadze, ja – najczęściej całkiem sam, w początkowo przepełnionej sali dla publiczności. W ten sposób siedziało się jak przed potężnym akwarium – wrażenie, które szczególnie mocno odczuwałem w czasie wielu zamkniętych posiedzeń, kiedy aktorzy tego niekończącego się spektaklu, nazwanego „procesem stulecia”, mówili i gestykulowali jak w niemym filmie.
Główna osoba tej pasjonującej, absurdalnej i tragicznej sztuki, Slobodan Miloszewić, nie budził do tego momentu mojej szczególnej sympatii jako mąż stanu i przywódca, chociaż był dla mnie mniej odpychający niż jego rywale w Zagrzebiu i Sarajewie.
Był on wprawdzie również w moich oczach autorytarnym i populistycznym rządzącym, ale nie dyktatorem. Już przez fakt, iż zaangażował się on na rzecz utrzymania integralności Jugosławii, wydawał mi się mniej zły niż jego kontrahenci, którzy w swojej żądzy władzy stawiali na separatyzm, i którzy wzniecali nacjonalistyczne egoizmy i programowo dążyli do zniszczenia wspólnego federalnego państwa.
W utrzymaniu spójności federalnego państwa upatrywałem bowiem warunek wstępny dla lepszej przyszłości narodu jugosłowiańskiego. To, że Miloszewiciowi przypisano pełną winę za krwawy rozpad Jugosławii, podczas gdy jego nacjonalistyczni rywale zostali przyjęci i wsparci przez zachodnią opinię publiczną jako liberalni demokraci, czyniło w moim odczuciu belgradzkiego władcę sympatyczniejszym. Jednocześnie w zachodnich mediach rozgorzała na niebywałą skalę nagonka na osobę przywódcy Serbów, a wkrótce również na Serbów w ogóle.
Nie chcę omawiać tu przebiegu, kulis i ludzi kryjących się za krwawą dziesięcioletnią agonią tego państwa, którego powstanie na Bałkanach w 1918 roku było prawdopodobnie jednorazowym łutem szczęścia dla tych narodów, nie dającym się już powtórzyć. Medialna przygrywka do tej tragedii przekroczyła jednak swoją propagandową jednostronnością i nienawiścią wszystko to, czego ja, jako Bułgar z urodzenia, który żył również przez pewien czas w warunkach stalinizmu, oczekiwałbym od wolnych mediów wolnego świata, z którym sam się również utożsamiam. Jako redaktor radia „Deutsche Welle” w Kolonii miałem łatwy dostęp do wielu źródeł informacji, jak również przejawiałem profesjonalne zainteresowanie sposobem relacjonowania i komentowania wydarzeń z obszaru Jugosławii.
Do dziś nie jest dla mnie całkiem jasne, dlaczego tak ogromna liczba korespondentów i politycznych obserwatorów przyczyniła się w sposób tak umyślny do zniekształcenia tego obrazu. Oczywiście każdy z nas ma uprzedzenia, chociaż zawód dziennikarza wymaga trzymania ich pod kontrolą.
Jednak dać się wykorzystać jako dziennikarz do przekazywania światu z zawodową gorliwością kłamstw central propagandowych jednej ze stron prowadzących wojnę jako „obiektywne relacje”, to już nie ma nic wspólnego z ludzkimi uprzedzeniami. Wystarczy tylko przerzucić gazety z 1990 roku, żeby ponownie przyjrzeć się tej dziennikarskiej hańbie. Niekiedy obraz był tak zły, że powstawało wrażenie, że środki masowego przekazu są jednakowo ustawione, co wcale nie było prawdziwe. (Ja na przykład jako redaktor wiadomości i autor w „Deutsche Welle” nigdy nie odczułem najmniejszego nacisku, żeby inaczej pisać niż to robiłem, ani nie są mi znane przypadki kolegów, którzy pozwolili sobie na odejście od głównej linii).
Środki masowego przekazu, nastawione na osobę Slobodana Miloszewicia, nakreśliły wkrótce jego obraz jako wielkoserbskiego nacjonalisty, który rozpętał cztery wojny, aby zniszczyć Jugosławię i stworzyć Wielką Serbię. To przyczyniło się decydująco do ułatwienia zachodnim politykom użycia sił NATO w dniu 24 marca 1999 roku do przeprowadzenia ataku bombowego przeciwko kadłubowej Jugosławii bez wywołania znaczniejszego sprzeciwu opinii publicznej.
W celu usankcjonowania tego obrazu z punktu widzenia prawa karnego zręcznie utworzono w marcu 1999 roku tak zwany „Międzynarodowy Trybunał Karny ds. byłej Jugosławii”. Z opublikowanej relacji w związku ze śmiercią Miloszewicia w dniu 11 marca 2006 roku wynikało, że również kompletne fiasko oskarżenia, po pięciu latach prowadzenia procesu, w niczym nie naruszyło tego negatywnego odbioru.
W dalszym ciągu chcę się ograniczyć głównie do tego, co zarejestrowałem i zanotowałem w ciągu wszystkich tych lat jako systematyczny uczestnik posiedzeń i przesłuchań świadków procesu stulecia w sali sądowej nr 1. Przesłuchano ponad 400 świadków podczas 450 dni, kiedy odbywały się posiedzenia w trakcie trwania procesu, i relacja z niego może być dokonana jedynie w oparciu o surowy wybór faktów i wydarzeń. Ma więc ona z konieczności fragmentaryczny charakter. I jest to oczywiście osobista relacja. Przedstawione fakty i wydarzenia są jednak absolutnie obiektywne, charakterystyczne i reprezentatywne. Podczas procesu czytałem również wszystkie możliwe sprawozdania w gazetach na temat jego przebiegu, i często przy tym zadawałem sobie pytanie, czy widziałem to samo posiedzenie i uczestniczyłem w tym samym przesłuchaniu świadków, co autor. Przyznaję, że ja sam byłem całkowicie uprzedzony. Ale to nie powstrzymywało mnie przed tym, żeby oceniać według tego, co słyszałem i widziałem w sali sądowej.
Moje uprzedzenie miało swoją przyczynę: oskarżenie przeciwko Miloszewiciowi zostało wniesione w czasie tak zwanej wojny o Kosowo i nie wydawało mi się całkiem przekonywujące, że atakująca w wojnie strona oskarżała prezydenta zaatakowanego państwa. Moje podejrzenie, że chodzi tu o polityczny proces pod przykrywką postępowania karnego, wzmocniło się wraz z rozszerzeniem oskarżenia po zakończeniu wojny. A w końcu poczułem się utwierdzony w moim uprzedzeniu również przez sposób, w jaki prowadzono proces i przez to, jak sędziowie (nie) zareagowali na pierwsze fałszywe zeznania świadków.
Zbędne są tu uwagi na temat legitymizacji Trybunału, a także na temat prawnych wątpliwości, co do procesu Miloszewicia. Należy założyć, że są one znane, a poza tym należy pozostawić je ekspertom. Co zaś tyczy się świadków, to jako uważny obserwator mogę mieć ugruntowany pogląd na ten temat. W odniesieniu do oskarżenia pragnę ograniczyć się jedynie do stwierdzenia, że odzwierciedlało ono obraz i ocenę wojen i konfliktów towarzyszących jugosłowiańskiemu rozpadowi, które przedstawiały nam środki masowego przekazu od 1990 roku.
W największym uproszczeniu konsekwencją tego obrazu jest przypisanie winy za wojny i towarzyszące im zbrodnie najpierw serbskiemu, a następnie kadłubowo-serbskiemu prezydentowi Slobodanowi Miloszewiciowi. Pozostająca pod jego przywództwem „Serbosławia” zaatakowała – w myśl tego poglądu – jako agresor Słowenię, Chorwację, Bośnię i Kosowo, aby wznieść na ruinach rozpadającej się Jugosławii Wielką Serbię.
W tym kontekście wódz Serbów, Miloszewić, został nam przedstawiony jako drugi Hitler, który kazał utrzymywać w Bośni obozy koncentracyjne, a w Kosowie przeprowadził krwawe czystki etniczne, które zdołało powstrzymać dopiero NATO przy pomocy interwencji humanitarnej i uderzeń z powietrza.
Oskarżenie sformułowane było w bardziej umiarkowanym tonie i zawierało rzeczową argumentację. Środki masowego przekazu, które tworzyły wspomniany obraz, powitały otwarcie procesu Miloszewicia ze zgoła gigantycznym nakładem uwagi i różnymi technikami przekazywania informacji. Jednak bardzo szybko w pustej sali siedziała tylko zagubiona garstka dziennikarzy, relacjonujących głównie dla byłych jugosłowiańskich środków masowego przekazu.
Czyżby ta nagła utrata zainteresowania ze strony środków masowego przekazu spowodowana była faktem, iż w toku „procesu stulecia” nie dała się potwierdzić szerzona przez media prawda o Miloszewiciu i wojnach jugosłowiańskich, i tym, iż w toku procesu zaczęła wyłaniać się inna bardziej złożona prawda, z którą środki masowego przekazu całkowicie nie mogły sobie poradzić, i której po prostu nie chciały przyjąć do wiadomości?
Za „nadużycie wypowiedzi” skrytykował berliński „Tagesspiegel” już 20 lutego 2002 roku sędziów, którzy przyznali oskarżonemu zbyt wiele swobody w zadawaniu pytań. „Basler Zeitung” w dniu 6 marca 2002 roku wyrażała irytację z powodu „niekończącego się sugestywnego stawiania pytań ze strony Miloszewicia”. „Hamburger Abendblatt” zatytułował w dniu 13 marca 2002 roku swoją relację „Jak Miloszewić w Hadze wywiera presję na świadków”, podczas gdy „Tagblatt”, 6 marca 2002 roku, w materiale pod tytułem „Propaganda z Hagi” określił Miloszewicia jako „inkwizytora”, który „wplątuje obciążających go świadków w sprzeczności przez wzięcie ich w krzyżowy ogień pytań”. „Oskarżony, oskarżyciel, sędzia – w jednej osobie” ganiła 15 marca 2002 roku „Die Presse” z Wiednia. Szczególnie wyróżnił się jednak „Weser Kurier” z dnia 5 listopada 2002 roku komentarzem pod tytułem „W razie wątpliwości przeciwko oskarżonemu!”. Autor publikacji, Wolfgang Holz, wyraził w nim obawę, iż wyrok w sprawie zbrodniarza wojennego staje się coraz bardziej wątpliwy. Dlatego z całą powagą opowiadał się jako pionier współczesnej kultury prawnej za tym, aby w toku tego postępowania sądowego, które Miloszewić nadużywa – w jego ocenie – dla celów własnej propagandy, szkodzić w ten sposób demokratycznym przemianom w Jugosławii, uchylić zasadę in dubio pro reo. Również poddane w wątpliwość wypowiedzi świadków powinny być traktowane – zdaniem autora – jako dowód przeciwko temu łotrowi.
Kierowanie przebiegiem procesu sądowego objęli: sędzia przewodniczący Richard May (Wielka Brytania) przy pomocy sędziów Patricka Robinsona (Jamajka) i O-gon Kwona (Korea Południowa). Na początku 2004 roku Richard May (zmarły 1 lipca 2004 roku) złożył jednak swój urząd ze względów zdrowotnych.
Jego następcą został mianowany szkocki sędzia lord Kain Bonnomy, podczas gdy Patrick Robinson objął przewodnictwo. Oskarżenie prowadził główny oskarżyciel Geoffrey Nice (Wielka Brytania), zastępowany niekiedy przez jednego z pozostałych oskarżycieli z jego wieloosobowego zespołu. Zostali również mianowani trzej amici curiae (przyjaciele sądu): Stefen Kay (Wielka Brytania), Branislaw Tapuszković (Serbia) oraz Mischa Wladimiroff (Holandia). Tym trzem doświadczonym prawnikom powierzono zadanie zwracania uwagi na prawidłowy przebieg procesu w części dotyczącej oskarżenia oraz na służenie pomocą oskarżonemu, który bronił się sam.
Powinien dostać dożywocie, obiecała naszej wspólnocie wartości główna oskarżycielka w Trybunale do spraw byłej Jugosławii, Carla del Ponte, i dotrzymała słowa.
Germinal Civikov, Proces Miloszewicia. Relacja obserwatora, Wydawnictwo Akademickie Dialog, 2009
Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:
Przejdź do archiwum tekstów na temat:
# Polityka # Społeczeństwo i kultura # Świat Forum Geopolityczne