Giorgio Agamben: Epidemia jako polityka – refleksje współczesnej filozofii na temat „koronakryzysu”
Giorgio Agamben i jego esej „Where are we now? The epidemic as politics” (second updated version) – nie trzeba nawet recenzować, nie wypada wręcz. Jeśli kogoś stać na jakiekolwiek głębsze refleksje nad ostatnimi dwoma latami (i nie mówię o refleksjach w stylu „co to za ciężkie czasy, jak to choróbsko zniszczyło nasze życie”), musi współczesnemu filozofowi przyznać rację. Dlaczego? Może dlatego, żeby „z przywiązania do życia nie stracić racji bytu” (propter vitam, vivendi perdere causam).
Agambena czytelnikom Tygodnika Spraw Obywatelskich raczej przedstawiać nie trzeba, ale dla porządku słów wstępu dosłownie kilka. Ten włoski filozof, urodzony w 1942 r., szczególnie zainteresowany jest zagadnieniami takimi jak stan wyjątkowy czy biopolityka. Na swym koncie pośród wielu cenionych publikacji (takich jak „Homo sacer. Suwerenna władza i nagie życie” albo „Stan wyjątkowy”), ma też w ostatnim czasie wiele bardzo niecenionych a wręcz mocno krytykowanych wypowiedzi dotyczących sposobów walki z „tak zwaną pandemią koronawirusa” (jak sam zwykł mawiać).
Esej, czy właściwie zbiór esejów tutaj omawiany („Gdzie jesteśmy teraz? Epidemia jako polityka”) jest wyrazistym zobrazowaniem poglądów Agambena na otaczającą nas „nową wspaniałą” rzeczywistość.
Na podkreślenie zasługuje fakt, że zdecydowana większość tych publikacji pochodzi z roku 2020 (raptem trzy w tym zaktualizowanym wydaniu pochodzą z 2021 r.). Jest to o tyle istotne, by wskazać, jak bardzo filozof musi być czujny – nawet w samym środku powszechnej paniki, zagubienia, pozostaje zdolny do wyciągania samodzielnych wniosków i krytycznego spojrzenia na sytuację. Nawet jeśli (a może tym bardziej jeśli) płynie pod prąd, narażając się na totalną wrogość środowiska. Jako że praca ta nie została dotąd przetłumaczona na język polski, pozwolę sobie na opisanie najważniejszych jej punktów (bazuję bowiem na wersji anglojęzycznej przetłumaczonej z włoskiego przez Valerię Dani).
Już na wstępie Agamben porównuje obecny „stan wyjątkowy” z panowaniem Hitlera w 1933 r., kiedy to ogłosił ów stan bez formalnego zniesienia konstytucji weimarskiej, który trwał dwanaście lat… Wszyscy dobrze wiemy, jak potoczyła się ta historia.
Filozof podkreśla, że tak zwany stan wyjątkowy jest doskonałym obejściem, pozwalającym na bardzo swobodne ustalanie nowych reguł gry. W dodatku nie trzeba martwić się o aspekt prawny, bo wszystko to dzieje się przecież w drodze „wyjątku”.
Również we wstępie pojawia się dobitne słowo „biobezpieczeństwo” i gorzka refleksja, że ludzie w obawie o swoje zdrowie są w stanie zrezygnować z wszelkich wolności osobistych, z których nie zrezygnowaliby w żadnej innej sytuacji. To dobrowolne „autopozbawienie” się praw obywatelskich nie miało miejsca według Agambena nawet za czasów dwóch wojen światowych i rządów totalitarnych. Mocny i pełny goryczy to wstęp, gotowi na dalszą część?
W pierwszym eseju „Wykreowanie epidemii” z 26 lutego 2020 r. uwypuklone jest nikczemne zachowanie wszelkich mediów głównego nurtu. Filozof zderza klimat paniki medialnej z oficjalnym oświadczeniem Krajowej Rady Ds. Badań Naukowych (Consiglio Nazionale delle Ricerche), która orzekła wówczas, iż koronawirus jest niczym innym jak „rodzajem grypy”, powodującym „delikatnie objawy w 80%, 90% przypadków”. Na tle takiego stanowiska tym bardziej absurdalne i przede wszystkim nieproporcjonalne wydawały się dekrety dotyczące zamknięcia muzeów, szkół, zawieszenie wycieczek naukowych czy stosowanie kwarantanny…
Można zadać sobie pytanie, co jest ważniejsze: medialna panika czy oficjalne orzeczenie poważnej instytucji?
Chyba jednak media górą, skoro ludziom już wtedy nie przyszło do głowy, by sprzeciwić się tej narracji i bezprawiu… I skoro politykom nie przyszło do głowy, by zachować spokój i racjonalne podejście… (Co akurat nie dziwi tak bardzo, bo najwyraźniej nie to było ich celem). Według Agambena za taki stan rzeczy odpowiada systematyczne i wieloletnie kultywowanie niepewności i strachu w umysłach ludzkich, które owocuje niczym innym, jak właśnie coraz bardziej naturalną tendencją do masowej paniki. Tym bardziej, że pretekst pt.: „terroryzm” powoli zaczął tracić na mocy oddziaływania, a co za tym idzie, należało wymyślić inne środki wyjątkowe, jak np. epidemia. W obu wypadkach działa ta sama fałszywa logika: w kwestii terroryzmu powszechne było twierdzenie, że trzeba zabrać wolność, by wolności bronić, teraz wmawia się nam, że trzeba życie zawiesić, żeby życie chronić… Zaś „ludzie w perwersyjny sposób zgodzili się na ograniczenie wolności w imię pragnienia bezpieczeństwa, a to pragnienie zostało uprzednio wygenerowane przez rządy, które obecnie robią wszystko, by owe bezpieczeństwo zapewnić”.
W kolejnym eseju z marca 2020 r., zatytułowanym „Zakażenie”, filozof zwraca uwagę na fakt, iż z dnia na dzień wszyscy staliśmy się potencjalnymi zakażonymi – co zasadniczo ma legitymizować zastosowanie wszelkich środków w tej wyjątkowej sytuacji. Pojawia się znów porównanie z terroryzmem – tak jak dawniej każdy obywatel był potencjalnym terrorystą, tak teraz każdy jest potencjalnym nosicielem choroby i jeśli nie będzie przestrzegać zasad – zostanie uwięziony. To z kolei pogarsza relacje międzyludzkie – i właśnie to odosobnienie jest dla Agambena o wiele smutniejsze nawet niż utrata wolności.
Tematyce utraty relacji, a tym samym człowieczeństwa, Agamben poświęca wiele miejsca w późniejszym eseju z 2021 r., „Filozofia kontaktu”. Deprecjonowany zmysł dotyku zyskuje na znaczeniu – „okazuje się” bowiem, że to jedyny „bezpośredni” zmysł – „to, co wyróżnia dotyk od innych zmysłów, to fakt, że postrzegamy przedmioty materialne nie poprzez działanie medium, ale w tym samym czasie, co medium. Owym medium, które nie znajduje się na zewnątrz, ale wewnątrz nas samych, jest ciało”. Jeśli tracimy kontakt z innymi ludźmi, tracimy również kontakt z własnym ciałem. Tracąc doświadczenie obcowania z bliźnim, tracimy doświadczenie obcowania z samym sobą…
Filozof zwraca też uwagę na ten swoisty eufemizm zastępujący słowo „uwięzienie” (confinement) jakim stało się określenie „dystans społeczny” (social distancing).
Intrygujące jest to, że ten właśnie konkretny termin rozprzestrzenił się na całym świecie, tak, jakby był wcześniej przygotowany. Dlaczego nie „dystans fizyczny”? – to brzmiałoby bardziej „medycznie” niż „dystans społeczny”… Koniec końców, co to za społeczeństwo zbudowane na dystansie? Metr odległości i maski zasłaniające twarze – zaiste budujący widok. Według Agambena ów dystans był łatwy do osiągnięcia, gdyż praktykowały go od lat urządzenia cyfrowe. To z kolei prowadzi do wniosku, iż technologia i epidemia są nierozerwalnie połączone…
Warto podkreślić, że filozof analizuje sytuację bazując na obserwacji włoskiego społeczeństwa. Wydaje się natomiast, że w krajach europejskich (podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Australii) podejście do tematu było praktycznie identyczne (z naprawdę znikomą ilością wyjątków). Nie dziwi nic, w końcu żyjemy w „globalnej wiosce”, dlatego też wszystkie te przemyślenia możemy swobodnie przełożyć również na nasze podwórko. I tak oto czytamy o Włochach [o nas samych]: „fala paniki pokazała, że społeczeństwo nie wierzy w nic bardziej niż w nagie życie, Włosi poświęcą wszystko wobec ryzyka zachorowania: warunki życiowe, relacje, pracę, przyjaźnie, przekonania religijne czy polityczne”.
Nagie życie i strach przed jego utratą nie jest czymś, co łączy ludzi – raczej zaślepia i separuje. Okazuje się nawet, że i nasza śmierć nie ma już praw – konkretnie „nie ma prawa do pogrzebu, jest niejasne co się dzieje z ciałami tych, których kochamy.
Nasz sąsiad został usunięty i jest zaskakującym, że Kościół milczy w tej sprawie” Agamben alarmuje: „ludzie tak bardzo przyzwyczaili się do życia w stanie permanentnego kryzysu, że zdają się nie zwracać uwagi na to, że ich egzystencja została zredukowana wyłącznie do biologicznego aspektu. Życie traci nie tylko wymiar społeczny i polityczny, ale przede wszystkim traci wymiar ludzki”. Jak można było zaakceptować umieranie bliskich w samotności i brak pogrzebów? Coś takiego nie zdarzyło się od czasów Antygony! „Próg między człowieczeństwem a barbarzyństwem został przekroczony”…
Wirus był często porównywany z wojną i nie jest to porównanie tak bezzasadne, skoro powszechnie stosowana jest już „godzina policyjna”. Ta wojna jest jednak o tyle gorsza, dziwniejsza, bardziej absurdalna od poprzednich, że walczymy z niewidzialnym przeciwnikiem. Wrogiem jest każdy z nas – zatem w istocie mamy do czynienia z wojną domową…
W pewnym momencie filozof godzi się nawet na te (z dzisiejszej perspektywy chyba już widzimy, że kompletnie nieproporcjonalne do zagrożenia) metody, pisze: OK, zostańmy w domu, ALE nie traktujmy sąsiada jako zagrożenia, to przede wszystkim nasz BLIŹNI, który zasługuje na miłość i wsparcie. (Zwracał uwagę na ten aspekt już w marcu 2020 r., podczas gdy w naszym kraju dopiero zaczynała się nagonka na bliźniego, traktowanego jak wroga). Zostańmy w domu, ALE zadajmy pytanie, co potem, jak to wszystko się skończy – bo musi, trzeba wrócić do życia bez względu na dalekie od jednomyślnych opinie wirusologów i samozwańczych ekspertów.
Nawet, gdy to wreszcie minie, to nie będziemy mogli dalej udawać, że nie widzimy powagi sytuacji, w którą zanurzył nas kult pieniądza. Dlatego zamiast zadawać typowe filozoficzne pytania „skąd pochodzimy?” lub „dokąd zmierzamy?” lepiej byłoby zapytać: „gdzie jesteśmy teraz?” Jak do tego doszło, że cały kraj (nie zdając sobie sprawy z tego, co się dzieje) upadł tak etycznie jak i politycznie w obliczu choroby? Może dlatego, że zawiedli ci, którzy najbardziej powinni bronić ludzkiej godności?
Największą odpowiedzialnością za sytuację Agamben zdaje się obarczać Kościół i prawników.
W czasach, w których nauka stała się jedyną prawdziwą religią, Kościół zapomina o najważniejszych zasadach: papież Franciszek w przeciwieństwie do swojego patrona świętego Franciszka nie przygarnia trędowatych; zapomina się o jednym z uczynków miłosierdzia, jakim jest odwiedzanie chorych… Jeśli zaś chodzi o prawników – milcząco zgodzili się na łamanie konstytucji. Nie intrygowało ich to, czy aby na pewno te wszystkie „wyjątkowe dekrety” nie stoją w sprzeczności z najważniejszym aktem prawnym.
Nie zapominajmy jednak o innym, niezwykle istotnym aktorze na tej covidowej scenie – o mediach. Agamben wprawdzie nie wskazuje na nich palcem tak jak na Kościół czy prawników, jednak między wierszami wyczytujemy, jak równie niebagatelną rolę przypisuje dziennikarzom. Media bowiem nieprzerwanie korzystały z terminologii eschatologicznej (zwłaszcza amerykańska prasa się w tym specjalizowała) nieustannie mówiąc o apokalipsie, końcu świata.
Jeśli uznamy, że religią naszych czasów jest nauka, to jak w przypadku każdej religii, wiara (tu właśnie w naukę) może prowokować strach, przesądy albo być użyta do rozprzestrzeniania ich. Łatwo wówczas zapomnieć, że strach jest złym doradcą. Podobnie jak dowolne żonglowanie statystykami – liczby podawane w mediach były niejasne, nieznana była i jest realna liczba ofiar, w dodatku (wbrew nauce) nie robiono analiz pomiędzy liczbą zmarłych z powodu konkretnej choroby a liczbą zmarłych w ogóle. Ponadto, „nie istnieje żaden konsensus wśród naukowców w kwestii C19 i jego zwalczania, nawet jeśli media milczą”.
Wydaje się, że nauka jako religia jest wyjątkowo okrutna – heretyków bowiem najlepiej byłoby spalić (albo przynajmniej usunąć ze sfery publicznej…). Właśnie dlatego ci, którzy szukają prawdy, są oskarżani o rozsiewanie fake newsów (Agamben zwraca tu uwagę na słowo „news” – to nie idee są ważne, teraz „newsy” są ważniejsze niż rzeczywistość). Filozofowie zaś oczerniani są przez „ignorantów i łajdaków, którzy korzystają z kryzysów, które sami wykreowali”. Przemilczanie, wyśmiewanie czy oczernianie „innowierców” to jedno, ale co powiedzieć o tym, że we Włoszech stworzono komisję do uznawania tego, co jest fałszem, a co nie? Jakby powiedział nasz polski poszukiwacz prawdy, Grzegorz Płaczek, „to się samo komentuje”…
Łatwo można było zauważyć, że media w tej konkretnej sprawie stały się z dnia na dzień jednomyślne. A nawet jeśli nie „stały się”, to po prostu się w swej jednomyślności „ujawniły”. Agamben podkreśla, że opozycja między lewicą a prawicą pozbawiona została realnej politycznej treści. Przywołuje ciekawą sytuację z niemieckiego podwórka:
radykalne lewicowe ugrupowanie „Demokratischer Widerstand” zostało zewsząd zaatakowane przez media tylko dlatego, że protestowało przeciwko łamaniu konstytucyjnych praw i wolności, ale co najważniejsze, dlatego, że tym samym podzieliło pogląd na sprawę ze skrajną prawicą.
Der Spiegel z kolei przeprowadzając wywiad z Agambenem w kontekście tego wydarzenia, całkowicie pominął najważniejszą część jego wypowiedzi: z filozofa popierającego walkę o wolność, stał się więc filozofem popierającym skrajną prawicę. Pamiętam zresztą którychś z wielkich protestów w Berlinie przeciwko odbieraniu wolności, jakoś latem 2020 r., byłam ciekawa, co o tym piszą tamtejsze media (da się ukryć tak ważną informację, da się ukryć takie tłumy?), więc podpytałam znajomą germanistkę, mającą w Niemczech rodzinę (oczekiwałam mimo wszystko obiektywnej opinii, choć wiedziałam, że na C19 patrzymy zgoła inaczej). Machnęła ręką, mówiąc: „nie, to tylko jakiś protest skrajnej prawicy”. Jakże prosta to droga do dyskredytowania myślących inaczej (albo, chciałoby się dorzucić ironicznie, po prostu myślących…).
Chociaż i tak nic nie wygra z dwoma najpopularniejszymi według Agambena terminami służącymi dyskredytacji tych, którzy nie ulegli paraliżującemu strachowi, chodzi oczywiście o conspiracy theorist (teoretyk spiskowy albo zwyczajnie: spiskowiec, zwolennik teorii spiskowych) oraz denier (zaprzeczający lub bardziej ekstrawagancko: „negacjonista”, choć to określenie z uwagi na zbyt liczne konteksty nie wydaje się najbardziej adekwatnym tłumaczeniem).
Agamben szczególnie pochyla się nad pierwszym terminem, którego użycie świadczy o prawdziwie zaskakującej niewiedzy czy wręcz ignorancji historycznej: „ci, którzy znają się na historiografii, wiedzą, że historie, które historycy odtwarzają i opowiadają, są z natury rzeczy często wynikiem planów i działań jednostek, grup i frakcji, które dążą do swoich celów, wykorzystując wszelkie dostępne im środki”. W tym właśnie kontekście filozof ustanawia słynny „Event 201” zorganizowany w 2019 r., celem przygotowania odpowiedzi przez zebranych tam ekspertów i epidemiologów na pojawienie się nowego wirusa…
Chyba już czas na jeden z najważniejszych punktów przemyśleń współczesnego filozofa-nonkonformisty: medycyna jako religia jest naprawdę niewyobrażalnym zagrożeniem dla ludzi.
Można powiedzieć, że dotąd mieliśmy do czynienia z trzema religiami Zachodu: chrześcijaństwem, kapitalizmem i nauką. Te trzy filary wiary zwykle zderzały się ze sobą, by finalnie osiągnąć porozumienie. Obecnie ów konflikt zaostrzył się, a w jego wyniku nauka zaczęła triumfować. Dwie pozostałe religie oddały swą władzę w zasadzie bez walki. Samo to burzy jakikolwiek (nawet prowizoryczny) porządek zachodniego świata, ale co gorsze – ta medyczna religia nie przewiduje zbawienia – czekają nas bowiem niekończące się mutacje. Uzdrowienie pozostanie tymczasowe, ponieważ ten złośliwy bożek – wirus – nie może być zniszczony raz na zawsze. A co jeśli ta triumfująca religia zawiera pakt z rządami? Wtedy nie będzie już żadnego ratunku – medycyna paktująca z rządami, w dodatku sytuująca się jako prawodawca, doprowadzi nie tylko do negatywnych skutków w dziedzinie zdrowia (jak mogliśmy zaobserwować we Włoszech, a w Polsce chyba tym bardziej – to już mój prywatny wniosek), ale będzie skutkować nieakceptowalnymi ograniczeniami wolności osobistej.
„Obywatel nie posiada już prawa do zdrowia, rozumianego jako bezpieczeństwo w tym zakresie (health safety), za to jest wręcz zmuszany przez prawo do bycia zdrowym (biosecurity)”. Agamben powołuje się tu na P. Zylbermana, który używa terminu „terror zdrowotny”, będącego narzędziem rządzenia i logiki najgorszego scenariusza, według którego WHO założyła w 2005 r., że na ptasią grypę umrze między 2 a 150 mln ludzi.
„Biobezpieczeństwo całkowicie odmieniło ideę obywatela, który stał się pasywnym obiektem medycznego leczenia, kontroli i każdego rodzaju podejrzeń. Obywatel został zredukowany do swojej biologicznej egzystencji. (…) Z kolei podporządkowanie życia statystykom nieuchronnie prowadzi do logicznego wniosku, że takie życie nie jest warte przeżycia. (…) Zachowanie nagiego życia (abstrakcyjnie oddzielonego od życia społecznego) za wszelką cenę jest najbardziej szokującym elementem nowego kultu medycyny-religii”. Agamben znów przytacza nazistów, tym razem w kontekście eugeniki: w końcu to nazistowscy eugenicy jako pierwsi tak zachłannie „dbali” o zdrowie obywateli. Co ciekawe, jednak na długo przed nazizmem eugeniczna polityka była planowana nie gdzie indziej lecz w USA, konkretnie w Kalifornii, finansowana przez Carnegie Institute oraz the Rockefeller Foundation. Filozof utrzymuje, że Hitler wyraźnie odwoływał się do tego modelu.
Pomijając już tych, którym tak bardzo „zależy” na naszym „bezpieczeństwie”, zastanówmy się ponownie nad samymi ludźmi, którzy w istocie gotowi są poświęcić swe życie dla ratowania swojego życia (sic!). To chyba najbardziej przygnębiająca z refleksji: ludzie nie wierzą już w śmierć, wypierają jej istnienie, a zatem by uniknąć zagrożenia życia, wyrzekają się wszystkiego, co sprawia, że życie warte jest przeżycia. Powołując się na innego francuskiego myśliciela, Tocqueville’a, Agamben zapytuje: czy żyjemy w Europie, w której demokracja nadużywa despotycznych form kontroli, czy w totalitaryzmie przebranym za demokrację?
Polacy urodzeni po 1989 r., chyba po raz pierwszy właśnie w przeciągu dwóch ostatnich lat mogli przekonać się, na czym polega problem braku wolności. No, może nie wszyscy, bo zdaje się, że dla przytłaczającej większości sprawa była całkiem naturalna – w końcu chodzi o nasze „bezpieczeństwo”, a wszystkie te nadużycia władzy należy dziarsko znosić, chełpiąc się wypełnianiem nowych obywatelskich obowiązków, do których należy nieustanne udowadnianie, że jest się odpowiedzialnym „altruistą”… Ileż to razy mogliśmy usłyszeć z ust naszych znajomych, sąsiadów, że „świat już nigdy nie będzie taki jak dawniej”.
Młoda, naiwnie czasem jeszcze pełna idei ja (ale tylko czasem), chciałam wykrzyczeć, że to nieprawda, że przecież wszystko jest w naszych rękach, jeśli nie pozwolimy na zniszczenie naszego świata, naszego życia, to do tego nie dojdzie; że przecież właśnie taka bezwolna akceptacja doprowadzi nas do upadku. Agamben nie pozostaje obojętny i na ten aspekt – pisze o tym, z jaką łatwością ludzkość zaakceptowała „nową erę” braku wolności, w dodatku mówiąc o tym z niejakim samouwielbieniem dla własnego „heroizmu” w głosie.
Otóż nie wiem, wobec tego wszystkiego, czy istotnie cokolwiek jeszcze jest w rękach ludzi. Ludzi, którzy zaakceptowali segregację „sanitarną” (ale oburzają się na porównanie obecnej sytuacji do segregacji Żydów w latach 30. XX wieku – przypomnijmy, za takie właśnie porównanie cytowany i parafrazowany w niniejszym artykule Giorgio Agamben spotkał się z ostracyzmem społecznym). Ludzi, którzy pozwolili swoim starszym bliskim umierać w samotności. Ludzi, którzy nienawidzą innych jedynie dlatego, że ci inni nie boją się myśleć (inaczej). No, ale teoretycznie nadzieja umiera ostatnia. Może w końcu ci sami ludzie pójdą po przysłowiowy „rozum do głowy” i zrozumieją, że dla przywiązania do życia wcale nie warto tracić racji bytu.
Artykuł napisany na podstawie książki: G. Agamben, „Where are we now? The epidemic as politics second updated edition”, translated by Valeria Dani, Wydawnictwo Eris, Londyn, 2021
Inne źródła:
https://www.quodlibet.it/giorgio-agamben-cittadini-di-seconda-classe [dostęp: 11.07.2022]
Tłumaczenie z łac. „propter vitam, vivendi perdere causam” za Piotrem Niklewiczem w J. Ortega y Gasset, „Bunt mas”, Wydawnictwo Replika, Poznań, 2021