Felieton

Granice wzrostu. Koniec balu w 2040 roku

szachy
fot. PIRO4D z Pixabay

Rafał Górski

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 83 / (31) 2021

Był sobie człowiek, który wynalazł szachy. Król tak się ucieszył, że chciał go wynagrodzić. Człowiek był bardzo mądry. Poprosił króla o ziarnko zboża za pierwsze pole szachownicy. Dwa za drugie. Cztery za trzecie, itd. Podwajając liczbę ziaren z każdym kwadratem. Król uznał wynalazcę za głupca, który woli zboże zamiast złota. Nie wiedział jednak, że liczba ziaren podwojona 64-krotnie daje ilość większą niż cała produkcja zboża w historii świata. Musiał więc abdykować. Oto natura gwałtownego wzrostu. Zastąpcie ziarno liczbą mieszkańców, zanieczyszczeniem, zużyciem surowców naturalnych itd. Szachownicą jest Ziemia.

Przypowieść pochodzi z filmu „Ostatni dzwonek”. Dokument opowiada historię naukowców z Massachusetts Institute of Technology, którzy od blisko 50 lat ostrzegają przed konsekwencjami gwałtownego, wykładniczego i nieograniczonego wzrostu na ograniczonej planecie. Dopóki zamieszkujemy Ziemię o skończonych zasobach, wzrost nie może być nieskończony.

Albo sami narzucimy sobie ograniczenia, albo w połowie XXI wieku do gry wejdzie Ziemia i siłą wymusi na nas powrót do bezpiecznego dla środowiska poziomu. Szybko sprowadzi uprawiany przez człowieka kult antropocentryzmu do parteru.

I o ile Ziemia bez nas świetnie da sobie radę, o tyle my bez jej zasobów (woda, bioróżnorodność, powietrze) już nie.

2 marca 1972 roku Donella Meadows, Dennis Meadows, William W. Behrens III i Jørgen Randers zaprezentowali raport „The Limits to Growth”, który powstał na zlecenie think tanku Klub Rzymski. W ramach swoich badań naukowcy zbudowali uproszczony model komputerowy World3 (Świat3) wykorzystując m.in. doświadczenia z symulacji komputerowych dla marynarki wojennej i lotnictwa. Ich celem było, jak czytamy w Przedmowie do książki: „zbadanie – w kontekście światowym – wzajemnych zależności i oddziaływań pięciu węzłowych czynników: przyrostu ludności, produkcji żywności, uprzemysłowienia, wyczerpywania się zasobów naturalnych oraz zanieczyszczenia środowiska”.

Prognoza ostrzegawcza

Wnioski z badań sprzed prawie 50 lat brzmią następująco:

  1. Jeżeli obecne trendy rozwojowe w zakresie zaludnienia, uprzemysłowienia, zanieczyszczenia środowiska, produkcji żywności i wyczerpywania się zasobów naturalnych nie ulegną zmianie, to w którymś momencie przed upływem stu lat osiągniemy na naszej planecie granice wzrostu. Najprawdopodobniej wynikiem tego będzie dość nagły i nie dający się opanować spadek liczby ludności oraz zdolności produkcyjnej przemysłu.
  2. Można zmienić te światowe trendy rozwojowe i stworzyć warunki ekologicznej i ekonomicznej stabilizacji, która dałaby się utrzymać przez długi czas. Stan równowagi światowej może być zaplanowany w ten sposób, żeby podstawowe potrzeby materialne każdego człowieka na Ziemi były zaspokojone i, żeby każdy miał jednakowe szanse wykorzystania swoich osobistych możliwości.
  3. Jeśli ludzie zdecydują się raczej dążyć do tego drugiego celu niż pierwszego, to im szybciej zaczną pracować dla osiągnięcia go, tym większe będą szanse powodzenia[1].

Książka stała się światowym bestsellerem, została wydana w trzydziestu językach i sprzedana w ponad 12 milionach egzemplarzy.

W Polsce ukazała się pod tytułem „Granice wzrostu”, choć zdecydowanie lepszym tłumaczeniem byłoby „Granice dla wzrostu”.

Raport podważa fundamenty współczesnej ekonomii. „Gdy książka trafiła na półki, ekonomiści dostali szału. Dosłownie. Uznali nas za niebezpiecznych głupków w błędzie. Ze wszystkich sił spróbowano skrytykować i podważyć naszą pracę” – mówi Dennis Meadows, kierownik zespołu 17 naukowców przygotowujących raport „Granice wzrostu”. Obok ekonomistów największymi wrogami raportu byli politycy i prezesi korporacji.

Weryfikacja po pół wieku

Dyskusja, którą wywołali naukowcy z MIT do dziś nie traci na aktualności, gdyż najgorszy przewidziany przez nich scenariusz zaczyna się powoli sprawdzać. Kolejno w latach 1992[2], 2004[3] i 2014 tezy raportu były weryfikowane. Uzyskane wyniki potwierdzały słuszność ostrzeżeń z 1972 roku.

Najnowsza weryfikacja została opublikowana w „Yale Journal of Industrial Ecology” w 2020 roku i jest dostępna na stronie internetowej KPMG. KPMG to międzynarodowa korporacja należąca do Wielkiej Czwórki firm audytorsko-doradczych, razem z PwC, EY i Deloitte.

Weryfikacji dokonała Gaya Herrington, która jest kierownikiem działu zrównoważonego rozwoju i analizy systemów dynamicznych w KPMG w Stanach Zjednoczonych i doradza Klubowi Rzymskiemu. Herrington wzięła pod uwagę w swoich badaniach 10 czynników – populację, dzietność, śmiertelność, produkcję przemysłową, usługi, produkcję żywności, eksploatację zasobów nieodnawialnych, poziom trwałego zanieczyszczenia, dobrostan ludzi i ślad ekologiczny.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

BAU2 (business-as-usual) i CT (kompleksowa technologia) to dwa najbardziej prawdopodobne scenariusze rozwoju w najbliższych latach, które są wynikiem analizy Herrington w oparciu o nowe dane.

Wskazują one, że wyhamowanie globalnej gospodarki będzie miało miejsce w najbliższej dekadzie, a po 2040 roku wzrost gospodarczy zacznie spadać. I co ważne nie zatrzyma tych trendów rozwój nowych technologii.

„Oba scenariusze wskazują zatem, że kontynuacja dotychczasowej działalności, czyli dążenie do ciągłego wzrostu, nie jest możliwe” – komentuje Herrington w rozmowie z „Motherboard”.

Nowe badania potwierdzają prognozy ostrzegawcze z 1972 roku.

W skrócie, jeżeli dalej będziemy „rasą drapieżców” używając tytułu ostatniej książki Stanisława Lema, nasza cywilizacja, jak Titanic nieuchronnie zderzy się z górą lodową. Wzrost gospodarczy zatrzyma się, a następnie spadnie i to już w roku 2040.

Punkt bez powrotu

W 1972 roku autorzy „Granic wzrostu” byli przekonani, jak sami przyznają, że wyhamowanie wzrostu i osiągnięcie równowagi byłoby możliwe. Dziś już nie są. Jest już na to za późno.

„Współcześnie kryzys postrzegany jest jako zjawisko niezależne. Czy to huragan, załamanie rynku finansowego, chaos w strefie euro czy bankructwo firmy. Ludzie upatrują przyczyny wewnątrz. Nasz raport, nauka, mówią „nie”. Często przyczyna jest odległa w czasie i przestrzeni od objawów.

Moim zdaniem wszystkie te zdarzenia nie są problemem lecz jego przejawami. Problem stanowi rozwój planety o skończonych możliwościach. Podnieśliśmy liczebność populacji, konsumpcję spożywczą, zużycie energii oraz surowców do poziomu, którego nie sposób utrzymać” – zauważa Meadows.

Z kolei John Gray w książce „Słomiane psy. Myśli o ludziach i innych zwierzętach” pisze: „Niszczenie świata przyrody to nie skutek globalnego kapitalizmu, uprzemysłowienia, „zachodniej cywilizacji” ani jakiejś wady ludzkich instytucji. Jest to konsekwencja ewolucyjnego sukcesu pewnego wyjątkowo drapieżnego, naczelnego ssaka. Przez całą historię i prehistorię ludzki postęp pokrywał się z ekologiczną ruiną”.

Gdy było nas mało mogliśmy żyć w równowadze z Ziemią. Dziś jest to trudne. W 1600 roku było nas pół miliarda, dziś jest nas blisko osiem miliardów. Do roku 2050 przybędzie jeszcze przynajmniej miliard.

„Ludzie na Ziemi zachowują się pod pewnymi względami jak organizmy patogeniczne, jak komórki raka, nowotworu.

Wraz ze wzrostem naszej liczebności zaczęliśmy tak bardzo przeszkadzać naturze, że nasza obecność stała się zauważalnym zakłóceniem (…) gatunek ludzki jest obecnie tak liczny, że stanowi poważną planetarną chorobę. Gaja cierpi na primatemaję rozsianą – zarazę ludzką” – twierdzi James Lovelock, autor książki „Gaja. Nowe spojrzenie na życie na Ziemi”.

Naukowcy spierają się, co było przyczyną „piątego wymierania”, które miało miejsce 65 milionów lat temu. Wyginęły wtedy dinozaury i trzy czwarte wszystkich innych gatunków. Obecnie trwa „szóste masowe wymieranie”. Codziennie ginie kilkadziesiąt zwierząt i roślin. Sprawca katastrofy jest znany. Jest nim człowiek.

Moim zdaniem są dwie fundamentalne przyczyny aktualnej pozycji wskazówek Zegara Zagłady. Pierwsza to natura ludzka, a w szczególności chciwość i rządza władzy jednego procenta najbogatszych homo sapiens (a raczej homo debilis).

A przyczyna druga to natura techniki. Technologia wzrasta w tempie wykładniczym i nie słucha niczyich rozkazów, choć w swoim egotyzmie lubimy sądzić, że jest odwrotnie. Warto też pamiętać, że technologia technologii nie jest równa. Skala zagrożenia ze strony człowieka z nożem jest nieporównywalna do zagrożenia człowieka dysponującego technologią CRISPR.

Walka z homo debilis

Wpływ, jaki każde społeczeństwo czy naród wywiera na Ziemię, wyznacza rozmiar jego ludności (L) razy poziom osiągniętego dobrobytu (D), razy szkody wyrządzone przez technologię (T), zapewniające ten dobrobyt.

Wpływ = Ludność x Dobrobyt x Technika

Czy możemy ograniczyć ten wpływ na tyle, żeby życie ludzi na Ziemi nie skończyło się katastrofą? Moim zdaniem, już nie. Biorąc pod uwagę tylko ostatnie 50 lat widać jak na dłoni, że politycy kierują się przede wszystkim rządzą władzy w perspektywie krótkoterminowej, od wyborów do wyborów. Decydowanie w oparciu o długi horyzont czasowy oznacza dla nich zerowe szanse na wygraną wyborczą. Bo wyborcy domagają się więcej, tu i teraz.

Z kolei dla akcjonariuszy i zarządów korporacji najważniejszy jest zysk. Logika biznesu opiera się więc na chciwości i wzroście tak długo, jak długo koszty swojej chciwości mogą przerzucić na innych.

Tymczasem, człowiek oświecenia uwierzył, że świat uratuje nauka przy pomocy technologii. Razem pozwolą zapanować nad naszym losem. Ale dzięki technologii możemy, co najwyżej skończyć tak, jak człowiek w filmie „2001. Odyseja kosmiczna”, którego „uratował” Hal, sztuczna inteligencja.

W tym miejscu warto odnotować, że włoski przedsiębiorca Aurelio Peccei, inicjator Klubu Rzymskiego, od początku zadawał sobie pytanie:

„Dlaczego przez komputery i liczby mamy rozwiązywać problem, który dotyczy ludzkiej natury?”.

Pomimo swoich wątpliwości zdecydował się na mieszankę wybuchową, połączenie humanizmu z nauką (modelowaniem komputerowym). Niestety mieszanka ta nic nie dała. Wybuchła co prawda medialnie i raport znalazł się na pierwszych stronach gazet, ale nie doprowadził do zmian w sposobie myślenia i postępowania ludzi. Nie miał też wpływu na zmianę mechanizmów sterujących państwami w oparciu o nieograniczony wzrost.

„Byliśmy wtedy optymistami. Wszyscy, jak jeden mąż wierzyliśmy, że prowadzone przez nas badania i powstający raport stanowią receptę. Wszystkie globalne problemy można rozwiązać, wystarczy wdrożyć odpowiednie działania” – wspomina William W. Behrens III, jeden z autorów raportu „Granice wzrostu”.

Czy to oznacza, że mamy się poddać? Nie.

Warto zachować się jak trzeba i podjąć walkę z jednym procentem homo debilis, którzy realizując swoje marzenia i rządze, dewastują Ziemię a teraz biorą się za Kosmos.

Dewastują jednocześnie planując, jak się z niej ewakuować na inne planety. Chodzi o ludzi, którzy stoją za „słupami” takimi jak Musk, Bezos czy Gates. Z drugiej strony, mają wystarczająco tupetu, żeby ograniczeń wymagać wyłącznie od nas, proponując nam produkty, które znów pomnożą ich zyski jak chociażby sztuczne mięso.

„Zawsze wierzyliśmy, że nie istnieją granice wzrostu. Ludziom wolno realizować marzenia” – mówił prezydent Ronald Reagan, podczas ceremonii zaprzysiężenia 21 stycznia 1985 roku.

Płyniemy na Titanicu w kierunku góry lodowej. Jeden procent bogaczy bawi się na balu przy dźwiękach wzrostu gospodarczego, rabowania Ziemi i szalonej konsumpcji. Mimo ostrzeżeń, kursu nie zmieniamy, jesteśmy na „dobrej” drodze do samozniszczenia.

Dewzrost albo upadek

Można żądać „wzrostu zerowego”, o którym już w 1972 roku pisali autorzy raportu „Granice wzrostu”. Ale po blisko 50 latach sytuacja zmieniła się tak radykalnie na naszą niekorzyść, że trzeba dziś żądać dewzrostu. Dziś nie wystarczy zrównoważony wzrost, zielony wzrost, postwzrost. Nie wystarczy wyrażanie troski o stan naszej planety. Nie wystarczy kupowanie „ekologicznych” smartfonów i segregowanie śmieci. Żeby uniknąć zderzenia z górą lodową powinniśmy włączyć wsteczny bieg.

Powinniśmy domagać się mniej wzrostu gospodarczego.

I choć dla wielu brzmi to jak herezja, to czas wyjść z własnego okopu.

Wspomniana wyżej Gaya Herrington z KPMG, podczas ubiegłorocznego Światowego Forum Ekonomicznego opowiedziała się za dewzrostem lub postwzrostem, czyli takim podejściem do gospodarki, w którym nie jesteśmy niewolnikami wzrostu.

Mówią, że chciwość, żądza władzy i głupota ludzka nie zna granic. Na szczęście są granice. Wyznacza je Ziemia.

Chińskie porzekadło mówi, że jeśli człowiek oszuka Ziemię, ona odpłaci mu tym samym.

Koniec balu na Titanicu w 2040 roku.


[1] Meadows, D.H., Meadows, D.L., Randers, J., Behrens, W.W., 1973, Granice wzrostu, przeł. W. Rączkowska, S. Rączkowski, PWE, Warszawa.

[2] Meadows, D.H., Meadows, D.L., Randers, J., 1995, Przekraczanie granic. Globalne załamanie czy bezpieczna przyszłość, Centrum Uniwersalizmu przy UW/PTWzKR, Warszawa.

[3] Meadows, D.H., Meadows, D.L., Randers, J., 2004, Limits to Growth. The 30-year Update, White River Junction, Vermont.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 83 / (31) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Górski prowokuje # Nowe technologie # Społeczeństwo i kultura # Świat

Być może zainteresują Cię również: