Maska-rada
Rząd oraz media zwiększyły ostatnio PRopagandę promaseczkową. Straszą, że jeśli nie będziemy zasłaniać twarzy czymkolwiek (vide: rozporządzenie Ministerstwa Zdrowia), to skończymy marnie. Co ciekawe, nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, żeby nam także nakazać obowiązkowe zasłanianie oczu. A przecież wirus dostaje się do organizmu przez śluzówki. Więc?
Jednocześnie z rzadka słyszę w debacie publicznej, żeby tzw. autorytety nawoływały do codziennego dbania o układ odpornościowy. Pewnie dlatego, że gdyby to zaczęto robić, to kasa przestałaby się zgadzać, a nie zapominajmy, że i w tym wypadku – business is business.
Bo jeśli na serio mielibyśmy podchodzić do profilaktyki zdrowia, to trzeba by było np. zakazać w mediach reklam śmieciowego jedzenia skierowanych do dzieci. Tych wszystkich słodyczy, napojów gazowanych i innych trucizn opartych na cukrze, który już nawet nie jest cukrem, a uzależnia mocniej niż heroina i kokaina.
Gdybyśmy na poważnie mieli chronić się przed chorobami, to musielibyśmy więcej czasu poświęcać na spacery niż go spędzać w smartfonie. Tym samym, który emituje rakotwórcze promieniowanie elektromagnetyczne, tzw. elektrosmog. Trzeba by też zakazać PRopagandy korporacji telekomunikacyjnych, które robią nam wodę z mózgu na ten temat. Kto się odważy?
Dbanie o swoje ciało, umysł i ducha wymaga codziennego wysiłku i świadomych wyborów, a to, zwłaszcza na początku, zabiera czas. Czas, który dobrze, odpowiednio wcześnie w siebie zainwestowany, zwraca się i to z wysokim procentem.
Na pierwszy rzut oka łatwiej jest, jednak ulegać niewymagającej wysiłku iluzji, że kawałek materiału na twarzy ustrzeże nas przed złymi wirusami. Ale to tylko iluzja, bo potem jeszcze większy wysiłek (który na końcu może okazać się niewystarczający, bo podjęty zbyt późno) trzeba będzie zainwestować w leczenie. Najlepiej jednak zarabia się na „głupich i leniwych”, jak twierdzi znajomy trener, który robi szkolenia dla biznesu ze sprzedawania kitu konsumentom.
Z humorem
Bawią mnie osoby, które noszą maseczki i jednocześnie jedzą śmieciowe jedzenie, piją alkohol, pochłaniają cukier, palą papierosy, są uzależnione od Wi-Fi, preferują bezruch, faszerują się lekami (na wszystko), wdychają smog, śmieszy ich elektrosmog, ulegają „autorytetom”, godzinami przesiadują przed „ekranami” itp., itd.
Oczywiście zdaje sobie sprawę, że łatwiej jest radzić niż zaradzić. Przykładowo, sam od lat folguję sobie, niepotrzebnie denerwując się różnymi sprawami, które po jakimś czasie okazują się kompletnie nieważne. Z jednej strony wiem, że wpływa to na mnie negatywnie, ale z drugiej, nałóg jest na tyle silny, że często przegrywam w tych „bitwach”. Choć i tak jest już lepiej niż dekadę lub dwie temu.
Inny przykład to wielogodzinne przesiadywanie przed ekranem komputera w ramach pracy zawodowej. Wiem, że to niszczy mój wzrok, a z wiekiem będzie coraz gorzej. Ostatnio postanowiłem zrobić mały krok w drodze ku większej, mam nadzieję, zmianie, a mianowicie zacząłem stosować okulary, które chronią moje oczy poprzez odfiltrowanie szkodliwego, niebieskiego światła monitora. Polecam wszystkim, którzy przesiadują przed komputerem lub smartfonem długie godziny sprawdzić, jak promieniowanie niebieskie wpływa na nasz wzrok oraz, ku mojemu zaskoczeniu, układ hormonalny.
W co wierzę?
Aleksander Michajłowicz Gorczakow, rosyjski polityk, mawiał: „Nie wierzę w niezdementowane informacje”.
Pamiętacie Państwo czerwcową konferencję prasową WHO w Genewie, podczas której szefowa działu chorób i chorób odzwierzęcych tej organizacji, dr Maria van Kerkhove, przedstawiła nowe stanowisko WHO, dotyczące bezobjawowych nosicieli koronawirusa? Stwierdziła ona wówczas, że zakażeni, u których objawy nie występują, nie zarażają osób zdrowych. Następnego dnia zwołano w trybie pilnym kolejną konferencję, na której dr Maria van Kerkhove zdementowała swoją wypowiedź sprzed 24 godzin.
A jak często w ciągu ostatnich miesięcy WHO raz uznawała, że maski są bezużyteczne w przestrzeni publicznej i należy je pozostawić personelowi medycznemu, żeby potem (kiedy już ten, deficytowy na początku towar, zalał wszystkie kraje) zalecać ich ciągłe noszenie? Przeciętnemu Kowalskiemu czy Smithowi trudno jest nadążyć za kolejnymi doniesieniami, a później, kolejnymi dementi.
Podobnie dzieje się także na naszym rodzimym podwórku. „Maski jednorazowe powinny być wyrzucane po kilkunastu minutach noszenia. Problem polega na tym, że ludzie chodzą w nich przez 8–10 godzin. Takie maski stanowią poważne zagrożenie dla zdrowia” – dr Paweł Grzesiowski.
Nad polskim Ministrem Zdrowia, wyjątkowo, w tym felietonie już się nie pochylę. Na ten moment jest on wystarczająco memiczny.
Komu zatem wierzyć? Polecam szczególnie wnikliwie analizować zdementowane informacje.