Ilu ludzi przetrwa na Ziemi? Mówiąc wprost: miliardy umrą

Z Ronaldem Wrightem, autorem książki „Krótka historia postępu”, rozmawiamy o tym, ilu ludzi jest w stanie utrzymać Ziemia, o pułapce postępu i o poddaniu Stanów Zjednoczonych kwarantannie.
Rafał Górski, Łukasz Wierzbicki: „Jeżeli jest jakaś droga ku Lepszemu, to wymaga ona bezwzględnie dokładnego przyjrzenia się Najgorszemu”, mówił Thomas Hardy. Przyjrzyjmy się więc najgorszemu w oparciu o dane z „czarnych skrzynek” cywilizacji, które upadły.
W książce „Krótka historia postępu” pisze Pan, że „wspinaliśmy się po drabinie postępu, wyłamując po drodze niższe szczeble. Nie ma drogi powrotnej innej niż katastrofa”. I dalej: „w przededniu epoki pary w 1825 roku populacja światowa wynosiła około 1 miliarda. Gdyby cywilizacja przemysłowa miała upaść, liczebność światowej populacji spadłaby do podobnego poziomu. Mówiąc wprost: miliardy umrą”. Jest nas już osiem miliardów. Jak wielu ludzi może utrzymać Ziemia?
Ronald Wright: Karierę naszego rodzaju Homo można podsumować i podzielić na trzy etapy: około trzech milionów lat łowiectwa i zbieractwa, dziesięć tysięcy lat rolnictwa, dwieście lat niekontrolowanej industrializacji. Nasza liczba rosła wraz z przyspieszonym tempem i skalą technologii: zaledwie kilka milionów ludzi na świecie u zarania rolnictwa, miliard w momencie, w którym w latach 20. XIX wieku nastąpił rozwój przemysłu ciężkiego, dziś osiem miliardów.

Znalezienie właściwej odpowiedzi – uchwycenie liczby osób, które mogłyby efektywnie prosperować na Ziemi przez wieczność – zależy od dokładnej oceny obciążenia, jakie wywieramy na świat oraz starannego ograniczenia się do poziomów populacji i technologii, które ekosystemy Ziemi mogą wytrzymać w dłuższej perspektywie; jednocześnie pozostawiając miejsce dla innych form życia i naturalnych zmian klimatu, ekologii i geologii. Jeśli przyjrzeć się naszej historii, uznać należy za mało prawdopodobne, abyśmy posiadali podobną zdolność lub byśmy potrafili zdobyć się na podobne samoograniczenie. Systemy naturalne są ze sobą powiązane w złożony sposób, który nauka rozumie tylko częściowo. Niemal wszystkie są w szybkim tempie osłabiane i degradowane przez wpływ człowieka, zwłaszcza od czasu rewolucji przemysłowej.
Od 1970 roku światowa populacja ludzi wzrosła ponad dwukrotnie, podczas gdy populacje dzikich zwierząt spadły o dwie trzecie.
Tylko od 2000 roku nasza liczba wzrosła o 2 miliardy (czyli o 33%). Zapotrzebowanie na zasoby rośnie znacznie szybciej. A problem znacznie się pogarsza, gdy pogłębiają się nierówności ekonomiczne i polityczne, za którymi idzie bezmyślne niszczenie przyrody przez tych, którzy posiadają za dużo, i desperackie niszczenie przez tych, którzy posiadają za mało. Czy to się może dobrze skończyć? Bardzo chciałbym znać odpowiedź.
„Jeśli chcemy zrozumieć wojny dwudziestego pierwszego wieku, zapomnijmy o dwudziestowiecznych, ideologicznych konfliktach. Poczytajmy raczej Malthusa. W przyszłości będziemy walczyć o kurczące się bogactwa naturalne” – pisze filozof polityki John Gray w książce „Słomiane psy. Myśli o ludziach i innych zwierzętach”. Edward O. Wilson w książce „Konsiliencja. Jedność wiedzy” zwraca uwagę, że ludobójcza wojna między Hutu i Tutsi była m.in. wojną o wodę. Wiceprezydent Stanów zjednoczonych Kamala Harris też mówi, że przyszłe wojny będą toczyć się o wodę.
Co Pan na to? Jakie będą konsekwencje wojen o zasoby?
Ekonomiści i inni obrońcy status quo często twierdzą, że udowodniono, iż Malthus się mylił. Mówią, że postęp techniczny w rolnictwie i transporcie znacznie rozszerzył podaż żywności, która przez większość czasu, odkąd ukazała się jego książka, a było to dwa wieku temu, wyprzedzała wzrost populacji. Może tak być, ale tylko na krótką metę. Ostrzeżenie Malthusa zostało zlekceważone i odroczone, ale nie przezwyciężone.
Osiągnęliśmy to, co mamy, zwiększając koszty środowiskowe i długi, których nigdy nie będziemy w stanie spłacić.
Warstwy wodonośne zawierające wodę kopalną (w Stanach Zjednoczonych, Australii, Argentynie, itd.) zostały osuszone prawie do cna, wiele z nich zatruwa się zanieczyszczeniami przemysłowymi, w tym celowym wtryskiem wody zmieszanej z chemikaliami służącymi do „szczelinowania” odwiertów. Rzeki zasilane przez lodowce kurczą się. Kurczą się mokradła i jeziora. Wierzchnia warstwa gleby ulega erozji i zanieczyszczeniu prawie wszędzie, a cała planeta jest usiana ludzkimi śmieciami od najgłębszego rowu oceanicznego po najwyższe pasmo górskie. Paliwa kopalne, używane nie tylko do napędzania maszyn, ale także produkcji nawozów, który nas żywi, stają się coraz droższe w wydobyciu i bardziej niebezpieczne w produkcji. Nasze trwające dwa stulecia ognisko energii kopalnej destabilizuje łagodny i przewidywalny klimat, który panował na Ziemi od końca ostatniej epoki lodowcowej – a był to warunek niezbędny do rozwoju rolnictwa.
Wojny i rewolucje spowodowane walką o dostęp do ziemi, ropy, wody i żywności toczyły się już w przeszłości. Więc tak, możemy spodziewać się rozszerzenia konfliktów, gdy lata taniej żywności i czystej wody dobiegną końca.
Rutger Bregman w książce „Homo sapiens. Ludzie są lepsi, niż myślisz” przedstawia historię „Wyspy Wielkanocnej” inną niż Pan w swojej książce. Opiera się on na odkryciach Jana Boersema, które opisał w książce „Survival of Easter Island: Dwindling Resources and Cultural Resilience”. Co Pan na to?
O ile mi wiadomo, ani Rutger Bregman, ani Jan Boersema nie są zawodowymi archeologami, więc wyobrażeń Boersemy o tym, co wydarzyło się na starożytnej Wyspie Wielkanocnej (Rapa Nui), nie można nazwać „odkryciami”. Zgadzam się (i napisałem to w mojej książce), że grasujący Europejczycy byli główną przyczyną wyludnienia i wyzysku wyspiarzy po przybyciu w XVIII wieku na wyspę. (Jest również możliwe, choć nie zostało to udowodnione, że niektórzy dotarli tam mniej więcej sto lat wcześniej.)
Jednak solidne dowody archeologiczne (Bahn & Flenley Easter Island, Earth Island 1992) wskazują, że drzewa na wyspie zostały zniszczone do roku 1400, na długo przed tym, kiedy jakikolwiek Europejczyk mógł tam postawić stopę. Nie ma zatem wątpliwości, że Polinezyjczycy, którzy znaleźli wyspę wiele wieków wcześniej niż ktokolwiek inny, przynieśli zmiany w środowisku, które zniszczyły roślinność, ziemię i wodę. Wpływy te oddziaływały przez pokolenia, a wyspiarze prawdopodobnie nie byli świadomi ich konsekwencji, dopóki nie było za późno. Współczesny świat nie może mieć takiej wymówki.
Oczywiście miło jest słyszeć, że ludzie są wystarczająco dobrzy i sprytni, aby wydostać się z bałaganu, którego narobili.
Być może większość istot ludzkich jest miła, altruistyczna i mądra; przynajmniej wtedy, gdy ich osobiste interesy nie są zagrożone. A jednak historia od starożytności po dziś dzień uczy, że tacy właśnie ludzie rzadko kiedy mają wpływ na główny bieg wydarzeń.
„Surviving Progress” („Przeżyć postęp”) to film dokumentalny, oparty na Pana książce „Krótka historia rozwoju”. W Polsce, z niewiadomych mi powodów, dystrybutorzy postanowili zmienić jego nazwę na „Pułapki rozwoju”. Warto dodać, że film wyprodukowali Martin Scorsese oraz producenci, którzy stworzyli kultową „Korporację”. Proszę powiedzieć, co przedstawia świetny plakat promujący film i dlaczego właśnie to.

Polski tytuł jest w porządku, ukułem bowiem ten termin („pułapki postępu”), by określić w ten sposób uwodzicielskie, z pozoru niegroźne wynalazki lub rozwiązania, które po osiągnięciu określonej skali prowadzą do katastrofy. Zasugerowałem, że wpadliśmy w pierwszą z takich pułapek w późnym paleolicie, kiedy „lepsze” techniki łowieckie doprowadziły do wyeliminowania wielu dużych gatunków (m.in. mamutów) i upadku łowiectwa jako głównego sposobu życia. Następna wielka pułapka pojawiła się wraz z rozwojem irygacji na gorących równinach Sumeru. Stosowana przez wieki doprowadziła do nagromadzenia się soli na polach uprawnych, co ostatecznie spowodowała upadek cywilizacji sumeryjskiej.
Jeśli nie skorygujemy naszego kursu, obawiam się, że nasza cywilizacja sama w sobie może okazać się największą ze wszystkich pułapek postępu.
Oryginalna okładka w wielu wydaniach książki przedstawiała małpę siedzącą na stołku barowym, ale ta, o której wspomniałeś, też mi się podoba (chociaż nie mogę tu przypisać sobie żadnej zasługi). Symbolizuje angielskie powiedzenie o „chowaniu głowy w piasek”, co oznacza ignorowanie oczywistego zagrożenia lub problemu poprzez niepatrzenie na nie.
W 2021 roku ukazała się książka „Jak ocalić świat od katastrofy klimatycznej. Rozwiązania, które już mamy, zmiany, jakich potrzebujemy”, której autorem jest Bill Gates. Czytam w niej, że ocalić świat może technologia. Co Pan na to?
To technologia doprowadziła nas do obecnego kryzysu, zdaje się więc, że niemądrym byłoby oczekiwać, że więcej technologii nas z niego wyciągnie. Nauczyliśmy się na przykład, w jaki sposób efektywnie wydobywać zasoby z natury, ale już nie nauczyliśmy się, jak naprawiać szkody wyrządzone ekosystemom, z czego dopiero zaczynamy zdawać sobie sprawę. Wraz z górnictwem głębinowym inne nowe technologie, takie jak sztuczna inteligencja i inżynieria planetarna, niosą potencjalnie tak wielką moc, a jednocześnie tak wielkie ryzyko, że z dużym prawdopodobieństwem staną się kolejnymi pułapkami postępu.
Wiemy już, jak radzić sobie z globalnym ociepleniem, zanieczyszczeniem przemysłowym i przeludnieniem. Mamy już środki techniczne, aby działać na tych polach. Brakuje woli politycznej i ogólnoświatowej współpracy, by stawić czoła drapieżnym interesom, takim jak wydobycie ropy, wielkie pieniądze, wydatki na zbrojenia, itp. oraz demagogom wspieranym przez te branże. Gigantyczne korporacje panują nad mediami i rządami, a własny doraźny zysk stawiają ponad życie, zdrowie i przyszłe pokolenia gatunku ludzkiego i wszystkich innych.
Niebawem ukaże się polska edycja książki „Czym jest Ameryka?”. Pisał ją Pan jeszcze zanim Barrack Obama został prezydentem. Jeśli spojrzymy na Stany Zjednoczone w ciągu ostatnich lat, odnotujemy protesty w Standing Rock, protesty po śmierci George’a Floyda, prezydenturę Donalda Trumpa, szturm na Kapitol, napięcia w polityce międzynarodowej. Bieżące wydarzenia dodają kolejny nienapisany rozdział książki. Czy mógłby Pan sobie wyobrazić tytuł takiego rozdziału i zaproponowałby puentę?
Mógłbym sobie wyobrazić, ale moje wyobrażenia nie dalej jak za rok mogłyby się okazać mylne! Po Obamie przyszedł Trump, postać dystopijna, której największym osiągnięciem było sprawienie, że wizerunek George’a W. Busha stał się w naszych oczach bardziej prezydencki. Obecnie, po pierwszej kadencji Bidena, istnieje przerażająca szansa na powrót Trumpa do władzy. Jeśli tak się stanie, jedyną nadzieją świata na poradzenie sobie z kryzysami środowiskowymi i politycznymi będzie poddanie Stanów Zjednoczonych kwarantannie – i dalsze działanie bez oglądania się na państwo, które prezydent Thomas Jefferson nazwał „najlepszą nadzieją dla świata”.

Dziękujemy za rozmowę.