„Imperium bólu” czyli skandal lekowy w USA. Sacklerowie, chciwość i opioidy
Czy można być odpowiedzialnym za setki tysięcy zgonów i jednocześnie kreować się na nazwisko godne chwały przyszłych pokoleń? W epoce kapitalizmu przełomu wieków – jak najbardziej. „Imperium bólu” to druga (po „Cokolwiek powiesz, nic nie mów” z 2019 roku) pozycja książkowa nowojorskiego dziennikarza Patricka Raddena Keefe’a, która ukazała się w języku polskim. Urodzony w 1976 roku autor podjął się zadania karkołomnego. Postanowił bowiem opisać wizerunek kojarzony z nazwiskiem Sackler. To nie błąd, nie chodzi bowiem o jednego z członków rodziny czy też o rodzinę w ogóle, ale właśnie o wizerunek, „markę rodzinnego nazwiska” przez długi czas wiązaną z filantropią, zakulisowym wspieraniem uczelni i popularyzacją sztuki w galeriach własnego imienia. Jednocześnie, symbol kryzysu opioidowego, pychy, buty, ogromnych pieniędzy, a przede wszystkim oderwania od rzeczywistości i ucieczki od odpowiedzialności za wszelką cenę.
Nie trzeba przedzierać się do pięćsetnej strony, by poznać intencję Keefe’a piszącego: „(…) postanowiłem napisać sagę o trzech pokoleniach rodziny, która zmieniła świat, o ambicji i filantropii, o zbrodniach i bezkarności, o korumpowaniu publicznych instytucji, o chciwości i władzy”. Książka rozpoczyna się prologiem – fragmentem rozprawy sądowej z 2019 roku, podczas której przesłuchana została Kathe Sackler, córka jednego z tytułowych braci-baronów przemysłu farmaceutycznego. To nie przypadek, że właśnie ten fragment otwiera książkę – pomijając fakt, że to właśnie Kathe jest autorką propozycji uzupełnienia środka przeciwbólowego MS Contin, „morfiny w tabletkach”, o silnie uzależniający oksykodon.
W prologu jak w soczewce skupiają się najważniejsze problemy powtarzające się jak mantra na różnych etapach opowieści, czyli: umniejszanie wartości rodzinnej firmy i jej wkładu w kryzys opioidowy („To bardzo złożone zagadnienie”), rzesza suto opłacanych prawników stojących na straży bezpieczeństwa rodziny („Sprzeciw! Sprzeciw!”), wreszcie wyparcie szkodliwości produkowanych leków ze świadomości członków rodziny i przerzucenie odpowiedzialności na osoby uzależnione.
We wprowadzeniu pojawiają się również określenia takie jak „Purdue Frederick / Pharma” czy „OxyContin”, w których jak w soczewce skupia się lejtmotiw całej książki. Towarzyszą one historii baronów przemysłu farmaceutycznego, a wprowadzone zostają niejako jak bohaterowie antycznej tragedii będącej „opowieścią o ostatnim stuleciu amerykańskiego kapitalizmu”. Zgodnie z regułami sztuki antycznej głównych winowajców na końcu dosięga fatum, a zniecierpliwionych widzów błogie katharsis. Tylko czy rzeczywiście dosięga?
Nic takiego nie następuje.
Mimo że Sacklerowie, główni odpowiedzialni za dramat tysięcy Amerykanów, zeszli ze sceny, ci, których los pokarał uzależnieniem od opioidów, ci wszyscy, którzy nieustannie dopominają się o sprawiedliwość, wciąż czekają na swój głos.
Dla mnie, jako czytelnika odurzonego próżnością i odklejeniem od rzeczywistości rodziny miliarderów, momentem „oczyszczającym”, choć w zupełnie innym niż antyczny sensie, były dwa niewinne wydawałoby się zdania autora z „Uwag na temat źródeł”: „Moja książka należy do gatunku non-fiction. Żadne szczegóły nie zostały zmyślone i nie pochodzą z mojej wyobraźni”.
Saga o rodzinie, która zmieniła świat
Kryzys opioidowy, którego przyczyn należy doszukiwać się w dopuszczeniu przez Agencję Żywności i Leków do produkcji i wprowadzenia na rynek legalnego farmaceutyku (a produkowanego właśnie przez firmę Sacklerów), naprawdę miał miejsce, a 450 tys. ofiar, które pochłonął, naprawdę straciło życie.
To Sacklerowie – nie firma, której byli właścicielami – są odpowiedzialni za kryzys opioidowy, czyli lawinę uzależnień od OxyContinu, a także od innych, ulicznych narkotyków z rodzaju fentanylu czy heroiny, po które osoby uzależnione od oksytocyny zaczęły sięgać w chwili, gdy te były tanie i łatwe do zdobycia.
Osoby odpowiadające bezpośrednio za ten kryzys kryjące się za fortyfikacją złożoną z armii prawników, przedstawicieli handlowych, PR-owców, lekarzy i innych, pożytecznych i sprzyjających im ludzi, wreszcie za tymi, którzy zostali wybrani jako kozły ofiarne do „podłożenia się”, do dziś pozostają bezkarne. Ponadto tkwią w tej bezkarności będąc święcie przekonanymi o swojej niewinności. Nie można mieć złudzeń: pieniądze to władza, a choć władza psuje, to niektórzy ludzie są zbyt wielcy, by upaść.
Metody, jakie stosują Sacklerowie wobec swoich przeciwników, przywodzą na myśl działalność karteli narkotykowych.
Keefemu sytuacja „podłożenia się” trzech kierowników firmy przed sądem, nagrodzonych zresztą sutymi milionami za ten gest (Michael Friedmann otrzymał trzy miliony dolarów, Howard Udell – pięć), przywodzi na myśl praktyki mafijne i trudno się z nim nie zgodzić. Finał jest taki, że firma Purdue, której faktycznymi właścicielami są Sacklerowie, przyznaje się do nadużyć i wypłaca 600 milionów dolarów odszkodowania, zaś „podłożeni” kierownicy otrzymują wyroki w zawieszeniu i zostają zobligowani do przepracowania kilkuset godzin prac społecznych oraz wypłaty dodatkowych 34 milionów poszkodowanym, które de facto wypłacili nie oni, ale Purdue.
Keefe przywołuje też historie innych firm, których losy w pewnym momencie mocno przypominają dzieje Sacklerów. Jedną z nich jest A.H. Robins Company, firma farmaceutyczna z Wirginii produkująca m.in. antykoncepcyjną wkładkę, która w 1985 roku ogłosiła upadłość (podobnie jak trzydzieści lat później Purdue), a jej właściciele nie stracili majątku.
Uderzające jest podobieństwo wydarzeń wcześniejszych do tych po opatentowaniu OxyContinu, trochę tak, jakby przyszłą tragedię zapowiadały fortele wykorzystane w przeszłości. Jeszcze w okresie intensywnej promocji sigmamycyny, antybiotyku „trzeciej ery”, jak go reklamowano, senator Estes Kefauver wraz ze swoimi podwładnymi dowiedli licznych nieprawidłowości związanych z promocją leku, a także podejrzanych, zakulisowych kontaktów braci Sacklerów z przedstawicielami Agencji Żywności i Leków. Czy już wtedy pociągnięcie Sacklerów (w tym wypadku najstarszego brata, Arthura Sacklera, głównego architekta sukcesu rynkowego wspomnianego antybiotyku) było niemożliwe?
Jakim cudem osoby będące odpowiedzialne za kryzys opioidowy, na które zgromadzono tak bogate materiały źródłowe i literaturę przedmiotu, nadal cieszą się życiem na wolności?
Unde malum?
Trudno odmówić Sacklerom pracowitości. Szczególnie Arthurowi, który od najmłodszych lat godził edukację z pracą. Zanim zainteresował się farmaceutyką, asystował ojcu w sklepie spożywczym, pracował w szkolnej gazecie, sprzedawał uczelniom powierzchnie reklamowe w szkolnym wydawnictwie (w którym został menedżerem ds. reklamy). Ponadto założył własny zakład fotograficzny, rozwoził gazety, dostarczał kwiaty, pracował jako kelner w uniwersyteckiej stołówce, obsługiwał saturator w sklepie ze słodyczami, wreszcie podjął pracę jako copywriter w niemieckiej firmie farmaceutycznej.
Dorobił się dzięki temu niemałych pieniędzy: jeszcze zanim ukończył kurs przedmedyczny w 1933 roku, a więc mając zaledwie 20 lat, kupił rodzicom nowy sklep z mieszkaniem. W czasie pracy w szpitalu psychiatrycznym w Creedmoor widział cierpienie przebywających w nim ludzi. Był świadkiem terapii elektrowstrząsowych czy lobotomii, których szczerze nienawidził i które to zainspirowały go do poszukiwań innych metod leczenia. Opublikował wiele artykułów naukowych, w których podzielił się ze światem wynikami swoich eksperymentów z histaminą.
Pracowitość i pomysłowość Arthura, a przede wszystkim praca w nowojorskiej agencji zajmującej się reklamą leków przyczyniły się do powiększenia majątku jego i całej rodziny. Pojawiły się jednak kontrowersje związane z prowadzonymi kampaniami marketingowymi. Weźmy wspomnianą już sigmamycynę: ulotka wprowadzająca w błąd, fikcyjni lekarze firmujący lek, badania kliniczne potwierdzające skuteczność, które nigdy nie miały miejsca, agresywny lobbing firm farmaceutycznych powołujący się na materiały reklamowe stylizowane na naukowe (bądź też podszywające się pod nie). Arthur już wówczas doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Skąd to przyzwolenie? Podczas mającej miejsce kilkadziesiąt lat później rozprawy jeden z członków kongresu Raja Krishnamoorthi zarzuca Davidowi Sacklerowi i całej rodzinie, że jest uzależniona od pieniędzy – czy początków tego uzależnienia należy szukać właśnie tutaj?
„Imperium bólu” nie odpowiada na to pytanie. Przywołuje za to niezliczone przykłady patologii na każdym etapie działań firmy, a także, co równie przerażające, przykłady słabości systemu, które przez silnych, bogatych graczy mogą być wykorzystywane na ich korzyść. Ich opis stanowi najważniejszą wartość książki, a lektura – mrożące krew w żyłach doświadczenie.
Precyzja języka
Dzięki przejrzystej strukturze książki od początku wiemy, na którym etapie opowieści jesteśmy. Każdy z etapów jest częściowo samodzielny: „Patriatcha”skupia się na Arthurze, najstarszym z braci, „Dynastia” rozpoczyna się opowieścią o Richardzie, synu Raymonda, najważniejszym przedstawicielu drugiego pokolenia Sacklerów, a kończy pierwszą rozprawą, podczas której w stan oskarżenia postawiono firmę Purdue. „Dziedzictwo” natomiast to historie reprezentantów trzeciego pokolenia opowiadane na tle wydarzeń związanych z rosnącymi kontrowersjami wobec OxyContinu i Purdue Pharmy). Jednak wszystkie one sprowadzają się do wspólnego mianownika: chronologicznie uporządkowanej opowieści o Sacklerach.
Jest to lektura przystępna również dla laika niezaznajomionego z literą prawa, mechanizmami ekonomii, farmaceutyką czy… slangiem hazadrowym – każde z nowych, potencjalnie trudnych pojęć (astroturfing, leki generyczne, evergreening, opioidy, wieloryby itd.) zostaje przez Keefe’a wyjaśnione, a także nakreślony zostaje kontekst historyczny niezbędny do właściwego rozumienia poruszanych wątków, które bez tego dla laika mogłyby pozostać nieczytelne.
Skoro o języku mowa – przez lwią część książki panuje wyzuty z emocji styl informacyjny. Czasem jednak, poprzez odpowiednie zestawienie faktów, narracja nabiera mocno ironicznego charakteru. Keefe pisze w sposób przystępny, lekki, w swojej narracji nie stroni od humoru, ale poważnie i z szacunkiem podchodzi do poruszanego tematu. Wzbogaca narrację licznymi anegdotami i ciekawostkami z życia swoich bohaterów (jak np. studenckie zainteresowania Richarda orgazmem!), co stanowi wartość dodaną całości.
Nieautoryzowana biografia
Imponuje dziennikarska rzetelność autora. Jak napisać książkę o kimś, kto nie chce, aby taka książka o nim powstała? Trzeba przedrzeć się przez dziesiątki tysięcy przeczytanych akt, zeznań, maili i przeprowadzić osobiście ponad dwieście wywiadów. Wszystko, przefiltrowane przez krytyczny dystans Keefego pozwalający na nowo zinterpretować „materiał dowodowy”.
Przekłada się to na sześćsetstronicową opowieść (uzbrojoną notabene w ponad 2200 przypisów, stanowiących 1/6 całości książki) o chciwości, władzy, ogromnych pieniądzach i niesprawiedliwości. Opowieść będącą bezcennym, wiarygodnym źródłem informacji dla każdego, kto pragnie poznać historię rodu Sacklerów.
Napisałem wcześniej, że Sacklerowie to ludzie zbyt wielcy, by upaść. Ta książka stanowi doskonałe antidotum na podobne myślenie. Bogactwo treści, rzetelny research, sprawne operowanie językiem, zwracanie uwagi na „białe plamy” swojej opowieści sprawiają, że nie mam najmniejszych wątpliwości, że„Imperium bólu” stanowić będzie „coś w rodzaju mapy dla przyszłych dziennikarzy i badaczy”, tak jak życzyłby sobie tego Keefe. Pozostaje jedynie żywić nadzieję, że Sacklerów, baronów przemysłu farmaceutycznego, dosięgnie surowa ręka Temidy, a ofiary kryzysu opioidowego nareszcie zaznają sprawiedliwości.
Patrick Radden Keefe, Imperium bólu. Baronowie przemysłu farmaceutycznego, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2023
Zadanie „Wydawanie internetowego Tygodnika Spraw Obywatelskich” dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.