Jak Łódź (nie) steruje polityką mieszkaniową

Polityka mieszkaniowa władz Łodzi jest bardzo prosta. Najlepiej ilustrują ją zdjęcia rajców miejskich ze spotkań z deweloperami. Albo materiały w partyjnej, ale wydawanej za nasze pieniądze gazetce lodz.pl, w której deweloperzy otrzymują darmowe reklamy. To im w Łodzi rozpościera się czerwony dywan dla ich inwestycji.
Albo głośna kilka tygodni temu oferta promocyjna jednego z deweloperów, rozsyłana za pośrednictwem miejskiej Karty Łodzianina. Rzecznik pani prezydent tłumaczył co prawda, że przecież każdy może taką reklamę kupić (choć w zamyśle program miał służyć lokalnym centrom kultury lub małym usługodawcom), to kontrowersje mógł wzbudzać fakt, że właścicielem przechodzącej z tragarzami firmy deweloperskiej jest ojciec pełnomocniczki ds. społeczeństwa obywatelskiego, a dziś posłanki i politycznej celebrytki Aleksandry Wiśniewskiej.
Kiedy zaś protestują lokatorzy miejskich kamienic, domagający się niższych czynszów, skrócenia kolejki po lokale czy poprawy warunków mieszkaniowych, nikt ich obecnością nie zaszczyca. W oczach władz miasta są niepotrzebnym odpadem, obywatelami drugiej kategorii.
Mieszkania jako lokata kapitału zamiast dach nad głową
Z danych NBP wynika, że 70 proc. mieszkań oddawanych do użytku w Polsce kupowanych jest czy to przez firmy czy osoby prywatne w celach inwestycyjnych, jako lokata kapitału.
Polityka mieszkaniowa państwa i samorządów, a raczej jej brak (neoliberalny wolny rynek) plus realizowany przez praktycznie wszystkie siły polityczne program dopłat do kredytów winduje ceny lokali, zwiększając zyski deweloperów, firm wynajmujących mieszkania czy tzw. drobnych ciułaczy, którzy zamiast liczyć na emeryturę w ZUS wolą postawić na 2-3 mieszkania pod wynajem.
Swoje zrobił wybuch wojny w Ukrainie, który wywindował ceny wynajmu mieszkań do jeszcze wyższych kwot. Państwo, przy ogromnym wsparciu organizacji pozarządowych, było w stanie zapewnić zupę na dworcu czy zorganizować miejsca zbiorowego zakwaterowania, nie zaplanowało jednak – lub co gorsza uznało, że jakoś to będzie, a zapłacą wynajmujący – jak sytuacja przyjęcia tysięcy ludzi, którzy będą przecież musieli gdzieś mieszkać, wpłynie na cały rynek mieszkaniowy.
Obecna sytuacja na rynku mieszkaniowym to pokłosie polityki prywatyzacji lokali w okresie transformacji, gdy wyprzedawano mieszkania za ułamek wartości, uszczuplając zasób społeczny.
Być może było to konieczne. Na pewno zaś opłacalne dla tych, którzy się na owo rozdawnictwo załapali. Czyli jedno pokolenie. W zasobie publicznym pozostali zaś ci, których na wykup nie stać (i następne pokolenie tych, którzy nie posiedli zdolności kredytowej). Nie można więc wyrażać zdziwienia, że – z punktu widzenia rynkowego – jest to zasób nieopłacalny, który samorząd musi dotować. Mleko się rozlało.
Polityka mieszkaniowa po łódzku
Spośród 39,5 tys. mieszkań w łódzkim zasobie komunalnym aż 14,3 tys. nie ma toalety, ponad 2,9 tys. bezpośredniego podłączenia do ujęcia wody, a tylko 9,8 tys. posiada centralne ogrzewanie. Żyjemy w XXI w., a tysiące łodzian muszą wychodzić z mieszkania do wychodka.
Władze naszego miasta często powtarzają, że Łódź jest największym kamienicznikiem w Polsce: 12 proc. lokali w mieście to mieszkania komunalne. Ma to tłumaczyć konieczność ich wyprzedaży.
W urzędowych dokumentach władze zapisały, że do 2030 roku planują pozbyć się 10 tys. mieszkań.
Zamiast potraktować posiadane zasoby jako szansę na rozwój taniego mieszkalnictwa, na czym skorzystaliby m.in. młodzi ludzie, borykający się z absurdalnymi cenami najmu, władze Łodzi wspierają deweloperkę. Co gorsza nie stawiając inwestorom żadnych wymagań, choćby dotyczących oddawania pojedynczych lokali na cele społeczne. Zdarza się ponadto, że sprzedają samorządowe, współwłasne kamienice razem z ich mieszkańcami, jako tzw. wkładką mięsną. Ci ludzie potem lądują na bruku, a miasto umywa ręce, argumentując, że są już lokatorami prywatnych nieruchomości.
100 nowych mieszkań na wynajem zamiast 800
Według Portalu Samorządowego z planowanych w latach 2018-2023 przez miasto Łódź 800 mieszkań na tani wynajem powstało ledwie 100. To kropla w morzu potrzeb. A przecież takie mieszkania mogłyby, gdyby podejść do tego poważnie, ucywilizować najem prywatny, choćby obniżając ceny. I wypełnić lukę, stwarzając ofertę dla tych, którzy są za majętni na lokal komunalny, ale zbyt biedni na kredyt czy wynajem na wolnym rynku. Nie jest to oczywiście w interesie landlordów i deweloperów.
Łódź jest rekordzistką pod względem udziału procentowego pustostanów w zasobie miejskim. Przekracza on 20 proc. Nie ma jednak poważnego programu inwentaryzacji takich lokali i ich ewentualnego remontu.
W stowarzyszeniu „Łódź dla ludzi”, które zajmuje się pomocą osobom mającym problem mieszkaniowy, widzimy to wszystko z bliska. Przychodzą do nas nie tylko osoby w kryzysie bezdomności, mieszkańcy zagrzybionych kamienic, ale i ludzie z tzw. klasy średniej, wynajmujący lokal na wolnym rynku, którym powinęła się noga.
I o ile jesteśmy w stanie pomóc komuś napisać pismo, pokierować do odpowiednich instytucji, wygrać sprawę w sądzie, poprowadzić negocjacje, zrobić zrzutkę lub wywalczyć mieszkanie socjalne, to na końcu i tak jesteśmy bezradni. Po pierwsze dlatego, że działamy w małej skali i wszystkim, choć byśmy chcieli, nie możemy pomóc. A po drugie to miasto ma prowadzić politykę mieszkaniową. A ta obecna jest przeciwko interesom mieszkańców.
Damian Duszczenko
Zadanie „Wydawanie internetowego Tygodnika Spraw Obywatelskich” dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.