Jak sposób płacenia wpływa na nasze życie. Gotówka a płatności elektroniczne
Niewiele jest rzeczy, nad których istnieniem nawet się nie zastanawiamy pomimo tego, że od nich uzależniony jest sposób, w jaki żyjemy. Pomimo tego, że ciągle myślimy i rozmawiamy o pieniądzach, to przestaliśmy zwracać uwagę na to, jaką one mają formę i jak ta forma wpływa na nasz styl życia.
Gotówka, bo o niej mowa, jest z nami od „zawsze”. Od zarania naszej cywilizacji, gdy tylko przestaliśmy opierać gospodarkę na handlu wymiennym i barterze, gotówka po prostu jest. Czy to w formie monet, czy banknotów jest i była, wydając się wieczna. A jednak – kiedy ostatni raz płaciliście Państwo za coś gotówką i czy nie wiązało się to z irytacją, że nie da się zapłacić kartą czy telefonem? Machnięcie kawałkiem plastiku, czy teraz także telefonem, jest przecież takie wygodne – przykładam i już, gotowe, nie trzeba czekać, aż kasjer przeliczy pieniądze i wyda resztę, często nie potrzeba w ogóle żadnego kasjera, wystarczy przecież samoobsługowa kasa czy automat. Czysty zysk, ale czy na pewno? A jeśli tak, to czy na pewno dla nas samych?
Kto zarabia na kartach?
Stare powiedzenie mówi, że jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Tym bardziej sprawdza się to, gdy mówimy właśnie o nich – kto tak naprawdę zyskuje na wyrugowaniu gotówki i zamienieniu jej na poręczny i wygodny kawałek plastiku? Wbrew pozorom wcale nie jesteśmy to my sami.
Przede wszystkim na tej cichej i niewidzialnej rewolucji zarabiają banki i instytucje wydające karty płatnicze.
Te pierwsze zarabiają w oczywisty sposób – za prowadzenie rachunku bankowego pobierają opłaty, podobnie jak za używanie samych kart. Te drobne, małe płatności, dla większości z nas praktycznie niezauważalne (wrócimy jeszcze do nich) są istotne swoją masą.
Jeżeli każdy z nas musi mieć konto bankowe i każdy z nas musi mieć co najmniej jedną kartę płatniczą, powiązaną z tym kontem, to nawet najdrobniejsze opłaty stają się znaczące w skali przychodu instytucji, jaką jest bank. Co więcej, spora część kart płatniczych to karty kredytowe – a więc takie, które pozwalają wydawać środki, których tak naprawdę nie mamy na własność i za których użyczenie bank sobie słono liczy, ustalając oprocentowanie tej pożyczki zdecydowanie wyżej niż „zwykłego” kredytu. Ponadto im większy debet na karcie kredytowej, tym większe odsetki, które miesięcznie musimy pokrywać. Ale kto by się nimi przejmował w momencie, gdy dokonujemy kolejnego zakupu?
Wpływy Visa i MasterCard
Visa, MasterCard – te nazwy znamy wszyscy, chociaż nie do końca zdajemy sobie sprawę, czym tak naprawdę są. A są one wielkimi spółkami, które również pobierają opłaty od banków za możliwość używania standardu, którego są strażnikami i beneficjentami. Opłaty te oczywiście wnoszą banki, ale przecież my sami wcześniej zapłaciliśmy tym samym bankom za możliwość płacenia kartami płatniczymi, więc de facto również my utrzymujemy te wielkie spółki. Niemal każda karta płatnicza w Polsce to właśnie Visa bądź MasterCard – próba zapłacenia inną kartą zaskakująco często kończy się niepowodzeniem, a jednak niemal nikt nie mówi o monopolu, czy w tym wypadku oligopolu. W końcu mamy wolny rynek i każdy może wydawać własne karty płatnicze. A że nie da się nimi nigdzie zapłacić? Cóż, pech.
Ten „pech” bywa również udziałem różnych biznesów, które z jakiegoś powodu naraziły się tym spółkom albo politykom, którzy potrafią wywierać na nie nacisk. W Stanach Zjednoczonych i Kanadzie co jakiś czas głośno staje się o tym, że jakiegoś medium albo biznesu nie można już wspierać, bo spółki zajmujące się przekazywaniem środków nie realizują takich operacji. Ale jak to, zapytacie Państwo słusznie zdziwieni – przecież skoro ja mam pieniądze na koncie i chcę zapłacić komuś albo wpłacić pieniądze na cel organizacji, z której działaniami się zgadzam i je popieram, to czemu nagle nie mogę tego zrobić?
Pół biedy, jeśli jeszcze jest to w kraju takim jak Polska, gdzie mamy wiele możliwości wykonania płatności, ale w wielu krajach jest to po prostu niemożliwe – jedyną metodą płatności jest podanie numeru karty płatniczej i jeśli jest to karta wydana przez spółkę, która postanowiła odmówić przekazania takiego przelewu, to nie zostaje nam praktycznie żadna droga działania. Pozostaje nam co najwyżej wypłacić pieniądze (do tego też wrócimy), włożyć je do koperty i wysłać je zwykłym listem, licząc na to, że dojdą w miarę szybko i nie zaginą po drodze, a nasz odbiorca będzie mógł w ogóle taką darowiznę zaksięgować – coraz częściej przecież wprowadzane są przepisy mówiące o tym, że powyżej pewnej kwoty transakcje mogą być dokonywane wyłącznie w sposób bezgotówkowy, oczywiście w celu poprawy naszego bezpieczeństwa i uniemożliwienia prania brudnych pieniędzy.
Ten niewidzialny dla nas oligopol stał się niepostrzeżenie również cenzorem, znacznie skuteczniejszym niż instytucje państwowe kiedykolwiek były.
Ten cenzor nie zamyka do więzienia, ale po prostu głodzi i doprowadza do zamknięcia różnych, niewygodnych dla niego inicjatyw, a my nawet tego nie zauważamy, bo przecież korzystanie z jego usług jest, no cóż, wygodne.
Kto jeszcze zarabia na ekspansji transakcji bezgotówkowych? Przede wszystkim ogromne imperia handlowe, takie jak np. Amazon, czyli firma, która wyrosła na sprzedaży wysyłkowej. Obecnie to gigant o majątku porównywalnym z majątkiem średniej zamożności państwa, którego twórca jest obecnie jednym z najbogatszych ludzi na ziemi. Wszystko dzięki Internetowi i błyskawicznej ekspansji szybkich płatności w Internecie. Od kiedy zakupu i opłacenia go można dokonać kilkoma kliknięciami zamiast wyprawy do sklepu, wszystko stało się łatwiejsze i wygodniejsze – a odczuwają to codziennie nasze portfele.
Na płatnościach bezgotówkowych zarabiają też sieci handlowe – w końcu nie potrzeba już tylu kasjerów, a w ich miejsce można postawić kasy samoobsługowe. Co gorsza, w ramach źle rozumianej optymalizacji kosztów, często znikają też kasy w instytucjach publicznych czy publicznych spółkach. Praktycznie zniknęły z krajobrazu naszych miast kasy, w których płaciliśmy za prąd czy gaz, zanikły okienka kasowe w urzędach czy na dworcach kolejowych i autobusowych, a ich miejsce zajęły automaty i płatności internetowe. Zapłacisz za wszystko wygodnie, nie wychodząc z domu, kiedy ci pasuje – czy nie takie były slogany reklamowe? Ciekawe, co o tym sądzą zwolnione z pracy kasjerki czy pasażerowie bezskutecznie poszukujący informacji, której udzielała kiedyś w kasie na dworcu osoba sprzedająca bilety – ale to przecież koszty, które ponoszą inni, a nie my, prawda?
Czy naprawdę to nic nie kosztuje?
Iluzja braku ponoszenia kosztów przez nas samych jest bardzo silna. Zapomnieliśmy już ostrzeżenia, jakie formułowali psychologowie społeczni dwadzieścia czy trzydzieści lat temu, że nasze mózgi potrzebują widzieć fizyczną ilość pieniędzy, żeby móc właściwie ocenić ich rzeczywistą wartość. Kiedy dokonujemy zakupów kartą płatniczą, nie widzimy, ile pieniędzy tak naprawdę wydajemy, często zresztą nawet do końca nie zdając sobie sprawy z tego, ile pieniędzy pozostało nam jeszcze do wykorzystania. Dawniej, idąc na zakupy, zabieraliśmy odliczoną sumę pieniędzy – dzisiaj na zakupy zabieramy wszystkie nasze pieniądze na raz – i nie tylko te nasze, ale również te pożyczone od banku. Aby móc kupić coś więcej niż za wartość posiadanej przy sobie gotówki, musieliśmy wrócić po nią do domu, albo iść do oddziału banku i wypłacić gotówkę, aby dokonać zakupu. Powodowało to, że od razu zastanawialiśmy się, czy dana rzecz jest nam naprawdę potrzebna? Czy wysiłek, jaki musimy podjąć w tym celu, jest tego naprawdę warty?
Dzisiaj już tak nie jest – machamy plastikiem albo wklepujemy kod i gotowe. Towar jest w naszych rękach albo zaraz będzie, a nasze mózgi dostają kolejny impuls zadowolenia. Kupowanie coraz to nowych rzeczy, tak wygodne i tak łatwe daje nam dopaminowego kopniaka i poprawia nastrój, a coraz częściej po prostu uzależnia. A jak każde uzależnienie prowadzi do sytuacji, w których łatwo tracimy kontrolę i wydajemy pieniądze ponad stan, a w konsekwencji również się zadłużamy.
Weź szybki kredyt!
„Brakuje ci gotówki? Weź szybki kredyt!”. „Szybka pożyczka bez decyzji”. „Potrzebujesz pieniędzy? Zwiększymy twój limit debetu na koncie w 10 minut!”. Wszyscy doskonale znamy te hasła, widzieliśmy je wielokrotnie zarówno w Internecie, jak i w przestrzeni publicznej. Jeden telefon, jedno kliknięcie – i znowu mamy pieniądze i znowu możemy poczuć przyjemny impuls, kupując kolejną rzecz.
Nie jest to nic nowego – ten mechanizm jest znany od dziesięcioleci i stał się on podstawą dzisiejszego kapitalizmu. Rzecz czy usługa musi być dostępna szybko, od ręki, wygodnie – a wszystko, co nas od niej oddziela i opóźnia uzyskanie szybkiej gratyfikacji, musi odejść. I właśnie dlatego odchodzi gotówka, nie dlatego że taka jest dziejowa konieczność, ale dlatego, że po prostu przeszkadza wielkim koncernom i finansjerze w dalszym uzależnianiu nas od kupowania. Również państwo coraz częściej staje się sojusznikiem koncernów w walce z gotówką – w końcu przelewy bankowe dużo łatwiej kontrolować i dużo łatwiej stwierdzić, kto gdzie i co kupuje, jednym kliknięciem w systemie. Przy użyciu gotówki nie jest to po prostu możliwe, więc tym bardziej należy ograniczyć możliwość jej użytkowania.
To już się zresztą dzieje. Proponuję Państwu mały eksperyment myślowy – jak często spotykaliście Państwo bankomat na swoim osiedlu albo w centrum miasta? Jeszcze kilka lat temu był to widok powszechny, w centrach miast bankomaty były niemal co kilkadziesiąt metrów, a czasem zdarzały się całe ich ściany, gdzie kilka było obok siebie. Większość z nich już zniknęła i teraz gdy chcemy z jakiegoś powodu wypłacić pieniądze, musimy już bankomatu poszukać.
Co więcej, banki zaczęły obniżać kwoty pieniędzy, które możemy jednorazowo wypłacić. Kilka lat temu były to spore sumy, często przekraczające dwa czy trzy tysiące złotych. Dzisiaj największe banki obniżyły je do kilkuset złotych – jeśli chcesz jednorazowo podjąć większą ilość pieniędzy, to możesz to zrobić w oddziale, a w wielu bankach jest to po prostu niemożliwe bez przejścia skomplikowanej procedury. Nagle znaleźliśmy się w świecie, w którym jeśli chcemy mieć fizyczny dostęp do naszych własnych pieniędzy, to musimy się tłumaczyć i oczekiwać na zgodę – zupełnie tak, jakby te pieniądze nie były już wcale nasze.
Pamiętacie Państwo jeszcze, jak wypłatę dostawało się w okienku w pracy albo przynosił ją listonosz? Od lat już tak nie jest – każdy z nas musi mieć konto bankowe i nasze ciężko zarobione pieniądze, muszą przez nie przejść. To przecież w końcu takie wygodne – księgowa wykonuje jedno kliknięcie i pieniądze są gotowe do użycia. Gorzej, jeśli akurat na koncie jest pozostały po wydatkach debet – wtedy niezależnie od tego, co chcemy, bank zawsze nakarmi się pierwszy. Często bardzo dosłownie, bo nawet gdybyśmy chcieli jakąś część pieniędzy przeznaczyć na jedzenie czy leki, a więc rzeczy niezbędne nam do życia, to zobowiązanie wobec banku ma zawsze pierwszeństwo.
Najpierw karmi się bank, potem dopiero możemy nakarmić się my sami. No dobrze, powiecie Państwo, ale przecież takie kłopoty są udziałem tylko ludzi nierozważnych i takich, którzy nie umieją panować nad własnymi wydatkami. Nic bardziej mylnego – cały system skonstruowany jest tak, abyśmy to my takimi osobami byli.
Gotówkowe problemy
Co gorsza, nawet jeśli chcemy się zabezpieczyć i zachować trochę gotówki na czarną godzinę, to coraz trudniej jest nam nią zapłacić. Kupno biletu autobusowego, żeby dojechać do pracy? Coraz częściej niemożliwe, bo automaty przyjmują wyłącznie płatność kartą. Płatność za zakupy w supermarkecie? Coraz więcej kas przyjmuje wyłącznie płatności kartą, ale gotówką już nie. Posiadanie konta bankowego i środków już jest koniecznością, a coraz częściej staje się narzędziem kontroli i segregacji.
Ktoś, kto nie ma środków na koncie albo nie umie z różnych powodów obsługiwać automatów i kas samoobsługowych, nie mówiąc o płatnościach w Internecie, coraz częściej jest rugowany z przestrzeni publicznej. Nie skorzysta z komunikacji publicznej, bo w coraz większej liczbie miast zakazano sprzedaży biletów przez kierowców za gotówkę. Coraz większa ilość usług staje się dla takiej osoby niedostępna, a koszty jej życia rosną, bo żeby móc skorzystać z gotówki, musi jechać na drugi koniec miasta taksówką, o ile taksówkarz jeszcze nadal przyjmuje płatności w takiej formie.
Dawniej dostępne codziennie możliwości dokonania płatności, stały się coraz częściej dostępne tylko w wybrane dni i w wybranych godzinach, nie zawsze dogodnych. A na końcu i tak zawsze czai się obawa, czy płatności w ogóle uda się dokonać i rechot osób, które śmieją się z kogoś, kto nie ma konta w banku. Pół biedy, jeśli taka sytuacja wynika z podjętego przez taką osobę wyboru – gorzej, jeśli jest to kolejny stopień pogłębiającego się wykluczenia osoby starszej, chorej, niesamodzielnej. Wykluczenia, które powiększa się na naszych oczach. A przecież miało być wygodnie – więc czemu nie każdemu?
Znikanie gotówki odbywa się dla nas praktycznie niezauważenie. Kiedyś powolne, dzisiaj nabrało tempa. Aby przekonać się o jego skali, polecam Państwu prosty eksperyment, polegający na rezygnacji z płacenia kartą płatniczą i próbie funkcjonowania jak kiedyś – dziesięć czy piętnaście lat temu. To powinno bardzo szybko pokazać, w jak wielkim odwrocie jest obrót gotówkowy i jak bardzo wymaga on naszej uwagi i naszego wsparcia.
Płacenie gotówką i wspieranie płacenia nią jest działaniem w interesie nas wszystkich, zanim utoniemy do końca w dystopijnym świecie wiecznej kontroli nad nami, wiecznego braku kontroli nad naszymi pieniędzmi, wiecznego uzależnienia od kupowania i wiecznie rosnących zysków wielkich korporacji, które coraz częściej zastępują rządy i stanowią swoje własne, niekonsultowane z nikim prawa.
Projekt „Masz gotówkę – masz wybór!” sfinansowano ze środków Narodowego Instytutu Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego w ramach Rządowego Programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich NOWEFIO na lata 2021-2030