Jared Diamond: Trzeci szympans…
My, ludzie, dzielimy 98 procent naszych genów z szympansami. Jesteśmy dominującm gatunkiem na planecie – rozwinęliśmy naukę, skomplikowane i różnorodne formy komunikacji, stworzyliśmy miasta i zapierające dech w piersiach dzieła sztuki – podczas gdy szympansy, mimo że genetycznie blisko, pod każdym innym względem są od nas daleko. Co jest niezwykłego w tej dwuprocentowej różnicy DNA, która spowodowała taką rozbieżność między ewolucyjnymi kuzynami? W tym fascynującym i prowokacyjnym dziele, uznany naukowiec i laureat nagrody Pulitzera, Jared Diamond odkrywa, jak niezwykłe ludzkie zwierzę, w niezwykle krótkim czasie, rozwinęło zdolność do rządzenia światem… i środki do nieodwracalnego zniszczenia go. (opis wydawcy)
W tym numerze Tygodnika Spraw Obywatelskich prezentujemy fragment książki „Trzeci szympans. Ewolucja i przyszłość zwierzęcia zwanego człowiekiem”. Zachęcamy do lektury i dziękujemy wydawnictwu Copernicus Center Press za zgodę na publikację fragmentu
Pod koniec ostatniej epoki lodowej, około 10 tysięcy lat temu, tempo naszego rozwoju uległo przyspieszeniu. Zajęliśmy Amerykę, co zbiegło się w czasie z wymarciem dużych ssaków, być może za naszą sprawą. Wkrótce potem pojawiło się rolnictwo. Parę tysięcy lat później pierwsze teksty pisane zaczynają dokumentować tempo naszej technicznej wynalazczości. Pokazują one także, że nawykliśmy już do narkotyków, a ludobójstwo stało się rutyną, i to podziwianą. Niszczenie środowiska zaczęło zagrażać bytowi wielu społeczeństw, a pierwsi osadnicy polinezyjscy i Malgasze spowodowali masowe wytępienia gatunków. Od roku 1492 światowa ekspansja piśmiennych Europejczyków pozwala nam szczegółowo śledzić nasz rozwój i upadek.
W ciągu ostatnich paru dziesięcioleci rozwinęliśmy środki do wysyłania sygnałów ku innym gwiazdom, a także i do tego, abyśmy sami, w każdej chwili, mogli się wysadzić w powietrze. Nawet jeżeli nie popełnimy głupstwa, które sprowadzi na nas szybki koniec, to wzrost tempa, w jakim podporządkowujemy sobie całą ziemską produktywność, eksterminujemy gatunki i niszczymy środowisko, jest nie do utrzymania przez następne sto lat.
Ktoś może zaoponować, że kiedy rozejrzeć się dookoła, wcale nie widać wyraźnych oznak zbliżającego się końca naszej historii. W rzeczywistości oznaki takie staną się oczywiste, kiedy zechcemy się rozejrzeć i dokonać ekstrapolacji. Wzrasta głód i zanieczyszczenie, przybywa niszczących technologii; kurczą się obszary użyteczne rolniczo, ubywa zapasów pożywienia w morzach i innych naturalnych produktów, zmniejsza się pojemność środowiska na pochłanianie odpadów. Jeżeli więcej ludzi z większą siłą konkuruje o mniejszą ilość zasobów, ktoś musi ustąpić.
Co się więc może wydarzyć?
Jest wiele powodów do pesymizmu. Nawet gdyby wszyscy żyjący dzisiaj ludzie mieli jutro umrzeć, szkody, które już wyrządziliśmy środowisku, gwarantują, że dalsza jego degradacja będzie trwała przez dziesięciolecia. Niezliczone gatunki już należą do „żywych trupów”, ich populacje spadły do poziomu, z którego nie mogą się już odrodzić, mimo że jeszcze nie wszystkie osobniki wymarły. Bez względu na nasze wszystkie dawniejsze samoniszczące zachowania, z których powinniśmy byli wyciągnąć naukę, wielu ludzi, chociaż powinni już coś wiedzieć, kwestionuje potrzebę ograniczenia naszej populacji i nadal rabuje nasze środowisko. Inni dołączają się do tego rabunku z chciwości albo z ignorancji. Jeszcze więcej ludzi jest nazbyt zaabsorbowanych rozpaczliwą walką o przeżycie, aby pozwolić sobie na luksus rozważań nad skutkami swoich działań. Wszystkie te fakty skłaniają do wniosku, że moloch destrukcji już nabrał niepowstrzymanego impetu, że my także jesteśmy jednymi z żywych umarłych i że nasza przyszłość jest równie posępna jak pozostałych dwóch szympansów.
Ten pesymistyczny pogląd zawarł w cynicznej wypowiedzi, zapisanej w 1912 roku w innym kontekście, holenderski odkrywca i profesor Artur Wichmann, który poświęcił 10 lat swojego życia na napisanie monumentalnego, trzytomowego traktatu o eksploracji Nowej Gwinei. Na 1198 stronach przeanalizował wszystkie źródła informacji o Nowej Gwinei, jakie tylko mógł znaleźć, od najstarszych doniesień przenikających poprzez Indonezję do raportów wielkich ekspedycji XIX i XX wieku. Jego rozczarowanie rosło, w miarę jak orientował się, że kolejni odkrywcy popełniali wciąż od nowa te same głupstwa: bezpodstawna pycha z powodu przesadnie ocenianych dokonań, odmowa przyjęcia do wiadomości katastrofalnych niedopatrzeń, ignorowanie doświadczeń poprzednich badaczy – skutkiem było popełnianie takich samych błędów, a przez to długa historia niepotrzebnych cierpień i zgonów. Patrząc wstecz na tę historię, Wichmann przewidywał, że kolejni eksploratorzy będą nadal popełniali stare błędy. Pełne goryczy zdanie zamykające ostatni tom brzmiało: „Żadnej nauczki, wszystko poszło w niepamięć!”.
Pomimo tych powodów, skłaniających do takiego samego cynizmu w stosunku do przyszłości ludzkości, w moim przekonaniu sytuacja nie jest beznadziejna. My sami stanowimy jedyną przyczynę sprawczą naszych własnych problemów, toteż ich rozwiązanie jest całkowicie w naszej mocy.
Chociaż nasz język i sztuka oraz rolnictwo nie są zupełnie unikatowe, jesteśmy rzeczywiście wyjątkowi pośród zwierząt dzięki naszej zdolności do uczenia się na podstawie doświadczeń innych osobników naszego gatunku, żyjących w odległych miejscach albo w odległej przeszłości. Budzą nadzieję realistyczne, często dyskutowane sposoby postępowania, dzięki którym można uniknąć katastrofy: ograniczenie tempa przyrostu populacji ludzkiej, zachowanie środowisk naturalnych i podejmowanie innych środowiskowych zabezpieczeń. Wiele rządów, w pewnych przypadkach, już wprowadza w życie niektóre z tych oczywistych działań.
Szerzy się na przykład świadomość problemów środowiskowych, a ruchy ekologiczne uzyskują wpływy polityczne. Technokraci nie zwyciężają już we wszystkich starciach, nie zawsze przeważają też krótkowzroczne argumenty ekonomiczne. Tempo wzrostu populacji w wielu krajach obniżono w ciągu ostatnich dziesięcioleci. Chociaż ludobójstwo nie zanikło, rozpowszechnienie technik komunikacji daje przynajmniej możliwość zmniejszenia tradycyjnych ksenofobii i wpływu na traktowanie ludów z dalekich stron nie jak podludzi, niepodobnych do nas. Miałem siedem lat, kiedy zrzucono bomby atomowe na Hiroszimę i Nagasaki, toteż dobrze pamiętam uczucie bezpośredniego zagrożenia zagładą nuklearną, które dominowało przez następne dziesięciolecia. Ale prawie połowa wieku minęła bez dalszego zastosowania militarnego broni jądrowej. Ryzyko zagłady nuklearnej wydaje się obecnie odleglejsze niż kiedykolwiek od dnia 9 sierpnia 1945 roku.
Mój pogląd jest uwarunkowany doświadczeniami od roku 1979, odkąd jako konsultant rządu indonezyjskiego pracowałem przy ustanawianiu systemu rezerwatów przyrody w indonezyjskiej części Nowej Gwinei (nazywanej prowincją Irian Jaya). Z pozoru Indonezja nie wygląda na miejsce dające nadzieję sukcesu w ochronie naszych kurczących się środowisk naturalnych. Przeciwnie, w najostrzejszej formie występują tam problemy tropikalnych krajów Trzeciego Świata. Ze 180 milionami ludzi, Indonezja jest piątym co do liczby mieszkańców krajem świata, a jednocześnie jednym z najuboższych. Populacja rośnie bardzo szybko; prawie połowa Indonezyjczyków nie ukończyła jeszcze 15 lat. Niektóre prowincje ze szczególnie wysokim zagęszczeniem ludności eksportują swoje nadwyżki populacyjne do mniej przeludnionych prowincji (takich jak Irian Jaya). Nie ma armii ptakolubów, nie ma opartych na szerokich masach miejscowych ruchów ekologicznych. Rząd nie jest demokratyczny w zachodnim znaczeniu tego słowa, panuje przekonanie, że szerzy się korupcja. Indonezja uzależniona jest od wycinania swoich dziewiczych lasów deszczowych, na drugim miejscu po eksploatacji ropy naftowej i gazu jako podstawy handlu zagranicznego.
Ze wszystkich tych powodów trudno oczekiwać, aby ochrona gatunków i środowisk miała w Indonezji narodowy priorytet i była poważnie wcielana w życie. Kiedy po raz pierwszy jechałem do Irian Jaya, szczerze mówiąc, powątpiewałem, czy może z tego wyniknąć jakiś skuteczny program ochrony przyrody. Na szczęście mój wichmannowski cynizm okazał się niesłuszny. Dzięki przywództwu elity indonezyjskiej, przekonanej o wartościach ochrony natury, Irian Jaya ma teraz zaczątki systemu rezerwatów przyrody, obejmującego 20 procent obszaru prowincji. Te rezerwaty istnieją nie tylko na papierze. W miarę jak postępowała moja praca, byłem mile zaskakiwany, napotykając pozamykane tartaki, ponieważ kolidowały z rezerwatami przyrody, spotykając strażników parkowych na patrolach i widząc przygotowywane plany zagospodarowania. Wszystkie te środki przyjęto nie tylko z powodów idealistycznych, ale również z chłodnej, poprawnej oceny własnych, naturalnych interesów. Skoro może to robić Indonezja, to mogą również inne kraje napotykające podobne przeszkody w ochronie środowiska, a także kraje o wiele bogatsze, mające ruchy ekologiczne o szerokim zapleczu.
Do rozwiązania naszych problemów nie potrzebujemy nowatorskich, jeszcze niewynalezionych technologii. Potrzebujemy tylko, aby więcej rządów czyniło o wiele więcej rzeczy oczywistych – takich, jakich niektóre rządy już czasem się podejmują. Nie jest także prawdą, że przeciętny obywatel jest bezsilny. Jest wiele przyczyn wymierania gatunków, które grupy obywateli pomogły zredukować w ostatnich latach – na przykład komercyjne wielorybnictwo, polowanie na wielkie dzikie koty dla ich futra, importowanie szympansów schwytanych na wolności.
W rzeczywistości jest to jedna z dziedzin, w którą skromny wkład przeciętnego obywatela szczególnie łatwo może osiągnąć wielki skutek, ponieważ wszystkie organizacje ochrony przyrody mają bardzo skromne budżety. Choćby połączony roczny budżet wszystkich przedsięwzięć ochrony ssaków naczelnych, wspieranych przez Światową Fundację Ochrony Dzikich Zwierząt – na całym świecie wynosi on tylko kilkaset tysięcy dolarów. Dodatkowy tysiąc dolarów oznacza dodatkowe przedsięwzięcie dotyczące ratowania jakiejś zagrożonej małpki, małpy człekokształtnej albo lemura, które inaczej mogłyby zostać zaniechane.
Jestem ostrożnym optymistą, mimo że widzę stojące przed nami poważne problemy i niepewne prognozy. Nawet cyniczne zdanie z książki Wichmanna okazało się nieprawdziwe: od jego czasów badacze Nowej Gwinei naprawdę nauczyli się czegoś od przeszłości i uniknęli popełnienia katastrofalnych głupstw swoich poprzedników. Motto bardziej odpowiednie dla naszej przyszłości, niż cytat z Wichmanna, pochodzi z pamiętników męża stanu Ottona von Bismarcka. Kiedy pod koniec długiego życia Bismarck oddawał się refleksji nad światem, który go otaczał, miał także powody do cynizmu. Mając bystry umysł i pracując w centrum polityki europejskiej przez dziesiątki lat, był świadkiem historii niepotrzebnie powtarzanych błędów, równie grubych jak te, które szerzyły się we wczesnej historii eksploracji Nowej Gwinei. Ale Bismarck wciąż uważał, że warto napisać wspomnienia, aby wyciągnąć lekcję z tej historii i aby zadedykować te pamiętniki swoim „dzieciom i wnukom, dla zrozumienia przeszłości i jako wskazówka na przyszłość”.
W tym samym duchu zadedykowałem tę książkę moim małym synom i ich pokoleniu. Jeżeli będziemy uczyć się od przeszłości, którą nakreśliłem, może się jeszcze okazać, że nasza przyszłość będzie jaśniejsza niż przyszłość dwóch innych szympansów.
Podziękowania
Miło mi wyrazić podziękowanie wielu ludziom za ich wkład w tę książkę. Od rodziców i od nauczycieli z Roxbury Latin School nauczyłem się podążać za swoimi zainteresowaniami jednocześnie w wielu kierunkach. O wdzięczności dla mych nowogwinejskich przyjaciół świadczy w sposób oczywisty częstotliwość, z jaką przytaczam ich doświadczenia. Jestem również dłużnikiem wielu moich uczonych przyjaciół i kolegów zawodowych, którzy cierpliwie tłumaczyli mi subtelności swoich dziedzin oraz czytali moje brudnopisy. Wcześniejsze wersje większości rozdziałów pojawiały się jako artykuły w czasopismach „Discover” i „Natural History”. Mam szczęście, że moim agentem był John Brockman, redaktorami: Leon Jaroff, Fred Golden, Gil Rogin, Paul Hoffman i Marc Zabludoff w „Discover”, Alan Ternes i Ellen Goldensohn w „Natural History”, Thomas Miller w HarperCollins, Neil Belton w Hutchinson Radius Publishers oraz że Marie Cohen jest moją żoną.
Jared Diamond o swojej ewolucji od chłopca ptakoluba do słynnego biogeografa
Okazało się, że napisanie Trzeciego szympansa określiło wybór mojej dalszej drogi życiowej: przejście od pisania technicznych artykułów ograniczonych tematycznie, przeznaczonych dla garstki uniwersyteckich specjalistów, do książek o szerokiej tematyce, adresowanych zarówno do specjalistów, jak i zwykłych czytelników.
Jak to bywa u większości dzieci, dorastając, miałem szersze zainteresowania, niż dorosły człowiek mógłby rozwijać w swojej zawodowej karierze. Do ósmego roku mojego życia szalała wokół druga wojna światowa. Na ścianach mojego dziecinnego pokoju w domu rodziców wisiały dwie mapy: Europy i Oceanu Spokojnego. Mój ojciec codziennie przemieszczał szpilki na tych mapach, aby zaznaczyć przesunięcia na wojennych frontach walk, o których donosiły gazety: w Europie, walki z Niemcami i na Pacyfiku – z Japonią. Rozwinęło to moje zainteresowania geografią i historią, ponownie rozniecone podczas mojego pobytu w Europie w latach 1958–1962, gdy poznawałem doświadczenia moich europejskich przyjaciół, którzy doznali wielorakich cierpień (zależnie od tego, czy byli Brytyjczykami, Niemcami, Rosjanami czy pochodzili z Jugosławii) podczas działań wojennych oznaczonych szpilkami na mapach w mojej sypialni.
Także za młodu zostałem ptakolubem, zauroczonym sosnowymi lasami północnej Nowej Anglii, gdzie w letnie dni obserwowałem ptaki i zaczynałem sobie uświadamiać, że moja wymarzona zawodowa przyszłość będzie związana z biologią. W czasach mojej młodości zostałem także „gwiazdolubem”, postarałem się o teleskop, a nawet (na krótko) zapisałem się na zajęcia z astronomii na pierwszym roku college’u. Talenty mojej matki – językoznawczyni i nauczycielki gramatyki – w połączeniu z kursami łaciny i greki, na które uczęszczałem w szkole średniej, a także moja wakacyjna praca przy czyszczeniu szkła laboratoryjnego w towarzystwie emigrantów z Łotwy, mówiących po niemiecku i po rosyjsku, spowodowały moje trwałe zainteresowanie nauką języków. Do czasu ukończenia college’u nauczyłem się siedmiu, a dziś (47 lat później) uczę się dwunastego. Również kontakt z talentem mojej matki pianistki rozbudził moje zamiłowanie do muzyki klasycznej, któremu pozostałem wierny przez całe życie. Kiedy w roku 1962 zrobiłem doktorat w laboratorium fizjologicznym, wszystkie te pasje – a także wiele innych – wciąż mnie fascynowały.
W końcu jednak dopadła mnie okrutna rzeczywistość. Gdy podjąłem swoją pierwszą naukową pracę fizjologa, postawa innych kolegów po fachu uświadomiła mi, że oczekuje się ode mnie, bym poświęcił się jednemu, wąskiemu zagadnieniu wybranemu z palety propozycji oferowanej przez życie. W moim przypadku miał to być wybór specjalizacji, która zgłębiała tajniki transportu płynów przez pęcherzyk żółciowy. Chociaż wkrótce zostałem światowym autorytetem w tym przedmiocie, nie mogłem pogodzić się z koniecznością rezygnacji z pozostałych pasji, które dostarczały mi tyle radości. Szukałem możliwości równoległego rozwoju zawodowego, zgłębiając tematy takie jak peruwiańskie garncarstwo czy muzyka barokowa. Jednak doszedłem do wniosku, że brakuje mi talentów niezbędnych, aby zajmować się taką tematyką profesjonalnie. W 1964 roku odkryłem, że moją równoległą pasją zawodową stanie się badanie ptaków Nowej Gwinei.
Przypadkowa możliwość napisania artykułu do czasopisma popularnonaukowego w 1976 roku zaowocowała propozycjami z innych czasopism, abym pisał na tematy bardzo odległe od pęcherzyka żółciowego i nowogwinejskich ptaków: o wulkanach, płci, wynalazku koła, plemionach ludzi i tym podobnych. Chociaż pisanie tych artykułów usprawiedliwiało poświęcenie części mojego czasu na rozwój moich młodzieńczych zainteresowań, to nadal większość mojego życia […]