Rozmowa

Jarosław Ziętara zginął w imię tego, co robił. Kiedy poznamy winnych?

pistolet
fot. Jan Marcus Trapp z Pixabay

Z Łukaszem Cieślą i Jakubem Stachowiakiem rozmawiamy o sprawie morderstwa dziennikarza Jarosława Ziętary w 1992 roku i ich książce poświęconej tej tragedii. Mimo upływu lat wciąż nie znaleziono sprawców uprowadzenia i zabójstwa. Dlaczego?

Wiktoria Sakowicz: Jak panowie sądzicie, dlaczego warto, żeby zwykły obywatel dowiedział się o sprawie Jarosława Ziętary, o tym, kim on był? Dlaczego czytelnik powinien poczuć, że to jest ważny dla niego temat?

Łukasz Cieśla:

Jarek był dziennikarzem, który prawie trzydzieści lat temu zniknął w biały dzień w Poznaniu. Jego ciała nie odnaleziono do dzisiaj. Jego historia opowiada nie tylko o losie pojedynczego człowieka, ale także o Poznaniu i Polsce tamtych i późniejszych czasów.

Zakładając, że Jarek uprawiał dziennikarstwo wnikliwe – tak to nazwijmy, nie chcę mówić o śledczym – wykonywał swoją pracę nie dlatego, że chciał być sławny, ale dlatego, żeby pokazać coś, co było nieprawidłowe, co było nielegalne, co komuś wyrządzało krzywdę. Taka jest zasada naszej pracy. My, dziennikarze, z jednej strony idziemy do ludzi, żeby wyciągać od nich tajemnice, a z drugiej natychmiast te tajemnice publikujemy. A Jarek zginął dlatego, że jakąś tajemnicę chciał ujawnić, ale nie było mu to dane. Myślę, że w imię tego, żeby można było robić takie rzeczy, ludzie powinni wiedzieć, że ktoś taki był, że zginął w imię tego, czym się zajmował.

Festiwal Reportażu Młodego Pokolenia w „Księgarni Do Dzieła”. Od lewej: Jakub Stachowiak i Łukasz Cieśla (autorzy książki) oraz dr Rafał Jaśkowski (prowadzący spotkanie), 18 listopada 2021 r. | fot. Paulina Frankiewicz („Księgarnia Do Dzieła”)

Jakub Stachowiak: Dodałbym, że sprawa Jarka to jakby historia III RP w pigułce – zaczęła się w latach 90. i w sumie trwa do dziś, do dziś pozostała niewyjaśniona, toczą się procesy. To jest też historia nieudolności państwa polskiego z tamtego okresu, ale niestety ta nieudolność była też w późniejszych latach. Śledztwo krakowskie wszczęto w 2011 roku (kiedy sprawę wznowiono i powierzono prokuraturze w Krakowie – przyp. red.) i ono też nie wyjaśniło wszystkich wątków. Warto, żeby każdy, kogo interesuje ciekawa sprawa, która dotyczy naszego kraju, nie tylko Poznania, poznał tę historię.

Ciekawi mnie – osobę, która urodziła się kilka lat po śmierci Jarosława Ziętary – jaki był Poznań z okresu transformacji. Jak możecie, Panowie, opisać ten Poznań?

Łukasz Cieśla: Poznań z początku lat 90., podobnie jak inne miasta, był miastem rodzących się fortun. Poznań jest miastem targów, leżącym blisko zachodniej granicy, gdzie te fortuny powstawały znacznie szybciej niż w innych miastach. W Warszawie, na Mazowszu, powstawała mafia pruszkowska czy wołomińska, była to przestępczość zorganizowana. W Poznaniu pierwsze skrzypce grali szemrani biznesmeni, dla których ci przestępcy często biegali i załatwiali brudne interesy, więc Poznań był specyficznym miejscem.

Na początku lat 90. Aleksander Gawronik, uważany za najbogatszego Polaka, był oskarżony w sprawie afery ART-B, powstała fortuna Jana Kulczyka i Elektromis – o którym piszemy w książce – firma, z której potem powstały Biedronki i Żabki. Myślę, że to ciekawa historia rodzącego się kapitalizmu i firm, których emanacje trwają do dzisiaj.

Jakub Stachowiak: Pamiętam ten Poznań, w 1988 roku zacząłem szkołę średnią, codziennie do Poznania dojeżdżałem, widziałem jak się zmienia. W każdym mieście transformacja wyglądała inaczej. Tu co chwilę nie wybuchały bomby, nie strzelano tak często, nie zabijano się. Tu interesy robiło się bardziej po cichu, zresztą tak jest do dzisiaj. Z Poznania do Berlina dojeżdżało się samochodem szybciej niż do Warszawy. W Poznaniu można było wszystko kupić, dobre produkty, no i były targi, a na targach robiło się dużo interesów. Poznań odstawał od innych dużych miast Polski. Nie znam Łodzi, ale w Łodzi pewnie było inaczej, w Trójmieście było inaczej – tam był port, w Szczecinie kolejny port, aglomeracja śląska to też zupełnie inna bajka.

Łukasz Cieśla: Poznań z okresu PRL-u miał silny kontrwywiad czy wywiad, czyli służby specjalne, których obecność była związana z bliskością zachodniej granicy i sił niemieckich. Później byli funkcjonariusze szli do pracy często do nowo powstających firm, które rodziły się w grzechu. Powstawał szemrany kapitał, więc to nie było tak, że wtedy wszystko było czyste i transparentne.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Zastanawiam się, jak zaledwie 24-letni mężczyzna mógł być postrzegany przez bogatych, najbogatszych ludzi w Poznaniu jako zagrożenie?

Jakub Stachowiak: To znaczy, że albo oni byli bardzo głupi i poniosły ich emocje albo on naprawdę wiedział coś, czego się mega bali. Tak, rzeczywiście, można było go po prostu zlekceważyć, z drugiej strony mówimy, że spiritus movens tego zniknięcia jest Mariusz Ś. On urodził się w 1962 roku, a Jarek w 1968 roku. To jest to samo pokolenie, które dorastało w szarym, brudnym PRL-u. Mariusz Ś. wychowywał się w domu dziecka, Jarek nie wychował się w Poznaniu, pochodzi z Bydgoszczy. Teoretycznie mogliby nawet spotkać się w podstawówce, gdyby mieszkali w jednej dzielnicy. Co takiego się stało?

Łukasz Cieśla: Oni czuli się pewnie, a jednocześnie bali się artykułów w prasie. Przypomnę rok 1994 i ówczesne artykuły w tygodniku „Wprost” i w „Gazecie Wyborczej”. Doprowadziły do tego, że wszczęto w końcu śledztwo, a Elektromis de facto zwinął szyld, a potem powstały Eurocash, Biedronki i Żabki, więc tak jak Kuba mówił, wtedy artykuł w gazecie na pierwszej stronie zmieniał rzeczywistość.

Krótko przed zniknięciem Jarka, w sierpniu 1992 roku, przedruk jego artykułu ukazał się w „Rzeczpospolitej”. Koledzy Jarka sądzą, że całe to środowisko bało się, że Jarek – jeśli nie opublikuje tekstu w poznańskiej redakcji, bo ta była w pewnym stopniu kontrolowana przez Elektromis – pójdzie z tym tematem dalej i faktycznie próbował pójść dalej.

Gdyby jego artykuł ukazał się w 1992 roku, służby musiałyby jakoś zareagować, coś by się zadziało, tak jak się zadziało w 1994 roku. Wiemy, że dziennikarze, którzy pisali w 1994 roku, też mieli materiały ze służb.

Jakub Stachowiak: Patrząc na to z drugiej strony: jeśli kogoś się porywa, to zazwyczaj się go nie odstawia z powrotem do domu. To nie byli ludzie zamaskowani. Świadek incognito widział ludzi przebranych za policjantów, a nie ludzi w kominiarkach, wtedy nie były używane kominiarki. Oni zapewne bali się konsekwencji tego, co może nastąpić po publikacji.

Dla mnie zadziwiające jest to, że minęło prawie trzydzieści lat, dalej trwa nieudolność państwa i dalej nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na pytanie, co się z nim stało.

Łukasz Cieśla: Były błędy od samego początku tej sprawy, śledztwo rozpoczęto dopiero po ponad roku od zniknięcia Jarka. Prokurator Jacek Tylewicz, który kreślił różne scenariusze i badał również przestępczy charakter zniknięcia Jarka, został od tej sprawy odsunięty. Kolejny prokurator umorzył śledztwo, brakowało świadków, mimo że wątek Elektromisu dość szybko się pojawiał w anonimach. Nie badano wtedy tej sprawy szeroko, wielowątkowo. Sprawa doczekała się prawdziwej analizy chyba po dziewiętnastu latach, kiedy trafiła do Krakowa. A po tylu latach trudniej coś wyjaśnić niż po miesiącu.

Jakub Stachowiak:

Cały czas rodzi się pytanie, ile było w wyjaśnianiu tej sprawy nieudolności, a ile złej woli czy nacisku. Wydaje mi się, że żadnej z tych tez nie można wykluczyć.

Jaki wniosek, jaka nauka może wynikać obecnie dla zwykłego obywatela, dla mediów i dla organizacji pozarządowych, społeczników z tej całej historii, jego życia i jego śmierci?

Łukasz Cieśla: Historii, kiedy ginie dziennikarz, przedstawiciel czwartej władzy, jak to się często mówi, nie można lekceważyć. Trzeba od początku badać ją wielowątkowo, tak jak bada się katastrofy lotnicze i bierze się pod uwagę czasami bardzo dziwne scenariusze. Sprawa została zbagatelizowana i nie została wyjaśniona i to jest w jakimś sensie też porażka państwa. Ginie młody dziennikarz i nie ma żadnego alertu. Każdy człowiek jest ważny, w każdej sprawie należałoby prowadzić rzetelne śledztwo, a w tej tak się nie stało.

Jakub Stachowiak: Żyjemy w takich przerażających czasach, biorąc pod uwagę to, co nam dziennikarzom się zakazuje – mam na myśli wyjazdy nad granicę i przepisy, które nie pozwalają dziennikarzom pracować – że czy to będzie taka redakcja jak Łukasza, czy moja, czy to będzie taka redakcja jak OKO.press, w której kiedyś pracowałem, gdzie stworzono redakcję oddolnie, czy to będzie NGO, jeśli jesteśmy dziennikarzami, to mamy prawo patrzeć na ręce między innymi władzy. Jarek też chciał patrzeć komuś na ręce, pytanie czy był inspirowany przez kogoś, czy to była jego inicjatywa. To ma mega znaczenie w tej historii. Ginie dziennikarz, ginie przede wszystkim człowiek, i nie chce mi się wierzyć, że niewyjaśnienie przez lata tej sprawy było tylko i wyłącznie dziełem przypadku.

Uważam, że nadal jest wokół tej historii rozsiewana, jak mówił jeden z policjantów, iluzja, przez ludzi, którzy mają w tym interes. Mija trzydzieści lat i nadal komuś na tym zależy, aby prawda nie wyszła na jaw. To znaczy, że ludzie, którzy są za tę zbrodnię odpowiedzialni, żyją.

Innego powodu nie widzę. Ale wierzę w to – o ile nie wierzę, że się znajdzie ciało – że ktoś kiedyś wyjaśni, co się stało.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 111 / (7) 2022

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Polityka Instytut Spraw Obywatelskich

Być może zainteresują Cię również: