Książka

Joel Bakan: Korporacja. Patologiczna pogoń za zyskiem i władzą

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 110 /(6) 2022

Korporacja, według Joela Bakana, jest potworem, który może połknąć cywilizację – chciwym, drapieżnym i niepowstrzymywanym. Wszyscy jesteśmy jego potencjalnymi ofiarami, dlatego wszyscy musimy zrozumieć, w jaki sposób formuła korporacji utrudnia położenie kresu jej nadużyciom – Alan M. Dershowitz, profesor prawa, Harvard.

Wydawnictwu Lepszy Świat dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.

Korporacja. Patologiczna pogoń za zyskiem i władzą [1]

Gdy przez ekrany naszych telewizorów przemaszerowują okryci hańbą i zakuci w kajdanki dyrektorzy korporacji, wówczas eksperci, politycy i liderzy biznesu śpieszą z zapewnieniami, że winę za nieszczęścia na Wall Street ponoszą tylko chciwe i skorumpowane jednostki, a nie system w ogóle.

– Czy chodzi tu tylko o pojedyncze „zgniłe jabłka”, czy też popsuło się coś w systemie?” – takie pytanie zadał ostatnio byłemu szefowi nowojorskiej giełdy, Richardowi Grasso, dziennikarz amerykańskiej sieci telewizyjnej ABC, Sam Donaldson.

Cóż, Sam – odparł Grasso. – Miało miejsce kilka gigantycznych bankructw, dlatego musimy pousuwać złych ludzi i wyplenić złe praktyki. Ale trzeba też pamiętać, bez względu na to, czy przypadek taki był jeden, czy było ich piętnaście, że w publicznym obrocie giełdowym znajduje się ponad dziesięć tysięcy korporacji. Jednak oczywiście, Sam, nawet jeden WorldCom czy jeden Enron, to o jeden za dużo.

Pomimo takich zapewnień obywatele – a także wielu liderów biznesu – obawiają się dziś, że defekty w obrębie systemu korporacyjnego sięgają o wiele głębiej niż można by sądzić na podstawie odosobnionych wstrząsów na Wall Street. Owe ogólniejsze obawy stanowią główny temat niniejszej książki.

Jedną z jej kluczowych tez jest to, że korporacja jest instytucją jedyną w swoim rodzaju strukturą i układem imperatywów, które rządzą działaniami ludzi w jej obrębie. Jest to przy tym instytucja prawna, a więc jej istnienie i możliwość funkcjonowania zależy od obowiązującego prawa. Prawnie zdefiniowanym obowiązkiem korporacji jest bezwzględna i nie dopuszczająca wyjątków realizacja interesu własnego, bez względu na jej, często szkodliwe, konsekwencje dla po stronnych. W efekcie, jak twierdzę, korporacja jest instytucją patologiczną, obdarzoną niebezpiecznie wielką władzą nad ludźmi i społeczeństwami. […]

[…] Odsłaniając instytucjonalne imperatywy wspólne wszystkim korporacjom oraz to, co z nich wynika dla społeczeństwa, mam nadzieję dostarczyć czytelnikom brakujące ogniwo, które ułatwi zrozumienie jednego z najbardziej palących problemów naszych czasów.

Peter Drucker[2], prawdopodobnie największy na świecie autorytet w dziedzinie zarządzania, w swym przełomowym dziele Concept of the Corporation (Pojęcie korporacji), wydanym w roku 1946, przeprowadził, jako jeden z pierwszych, analizę korporacji jako instytucji. To Drucker zwrócił uwagę na znamienny fakt, że wszystkie korporacje łączy ten sam instytucjonalny porządek i cel. Tymczasem w oczach większości z nas doraźne szczegóły życia korporacji przeważnie przyćmiewają szerszy obraz tak jak Hankowi McKinnellowi, prezesowi Pfizera, „z trudem przychodzi nam myślenie o korporacjach jako o instytucji”. Zwracamy uwagę głównie na to, czym różnią się one między sobą ponadnarodowe a lokalne, zaawansowane technologicznie a „brudne”, nowoczesne a tradycyjne, czadowe a obciachowe, bezpieczne a ryzykowne, markowe a no-name, dobre a złe – a umyka nam fakt, że wszystkie korporacje, a przynajmniej wszystkie te, których akcje znajdują się w publicznym obrocie, mają tę samą strukturę instytucjonalną; że ma sens mówienie nie tylko o poszczególnych korporacjach, ale i o korporacji jako takiej. Wieloletni wykładowca Szkoły Biznesu Uniwersytetu Harvarda, Joe Badaracco, gdy zadano mu proste pytanie „Czym jest korporacja?” zauważył: „To zabawne: tyle lat wykładam już w szkole biznesu, ale nikt nigdy nie zapytał mnie wprost, czym, moim zdaniem, jest korporacja.

Celem tej książki jest zbadanie, czym naprawdę jest instytucja korporacji.

Instytucje, rzecz jasna, składają się z ludzi, toteż duża część tej książki opiera się na autentycznych wywiadach z czołowymi postaciami korporacyjnego świata – autorytetami, które go analizują oraz krytykami, którzy zwracają uwagę na związane z nim zagrożenia i proponują środki zaradcze? Jeśli chodzi o styl i ton tej książki, starałem się uniknąć nadmiernego popadania w żargon akademicki i techniczny. Dążyłem do tego, aby książka była przystępna zarówno dla czytelnika – laika, jak i dla profesjonalisty, a jednocześnie, żeby była oparta na rygorystycznych badaniach oraz na wiedzy i spostrzeżeniach, które zgromadziłem w swojej pracy jako profesor prawa. W całej książce posługuję się słowem: ,,korporacja” w znaczeniu wielkiej, notowanej na giełdzie, spółki akcyjnej typu anglo-amerykańskiego, w odróżnieniu od mniejszych przedsiębiorstw, także mających osobowość prawną oraz małych i dużych przedsiębiorstw nie nastawionych na zysk bądź mających określonego właściciela prywatnego[3]. Skupienie się na korporacji anglo-amerykańskiej jest uzasadnione tym, że największe i najpotężniejsze korporacje mają siedzibę w Stanach Zjednoczonych, zaś gospodarcza globalizacja rozciągnęła ich wpływy poza granice tego państwa. Ponadto pewne elementy modelu anglo-amerykańskiego w coraz większym stopniu wpływają na kształt ich odpowiedników w innych krajach, szczególnie w państwach europejskich i w Japonii. Z tych względów analizy i argumenty prezentowane w niniejszej książce pozwalają wyciągać wnioski istotne także dla reszty świata.

***

W 1908 r. AT&T, jedna z największych w owym czasie korporacji amerykańskich i firma macierzysta spółki Bell System, mającej monopol na usługi telefoniczne w Stanach Zjednoczonych, wszczęła pierwszą
w swoim rodzaju kampanię reklamową, która miała na celu przekonanie sceptycznego ogółu, aby firmę zaakceptował i polubił. Tak jak prawo przeobraziło korporację w „osobę”, żeby tym zrekompensować zniknięcie z jej wnętrza rzeczywistych osób, tak kampania reklamowa AT&T przypisywała firmie ludzkie cechy, by w ten sposób odeprzeć podejrzenia, że jest ona bytem bezdusznym i nieludzkim. „Wielki rozmiar”, martwił się jeden z wiceprezesów AT&T, często wypiera z korporacji „ludzkie zrozumienie, ludzkie współczucie, ludzkie kontakty i naturalne stosunki międzyludzkie”. Taki stan rzeczy przyczyniał się do „powszechnego przekonania, że korporacja jest rzeczą”. Inny członek wysokiego kierownictwa AT&T uważał, że trzeba „sprawić, aby ludzie zrozumieli firmę i ją pokochali. Nie tylko aby byli świadomie od niej zależni – nie tylko traktowali jako konieczność nie tylko przyjmowali ją jako coś oczywistego – ale kochali i darzyli ją szczerym uczuciem”. Od roku 1908 aż do późnych lat trzydziestych AT&T rozgłaszała na wszystkie strony, że jest „przyjacielem i sąsiadem” i usiłowała nadać sobie ludzką twarz, przedstawiając w swych kampaniach reklamowych rzeczywiste osoby.
W reklamach regularnie pojawiali się pracownicy, zwłaszcza telefonistki i monterzy, a także akcjonariusze. Jedna z reklam w czasopismach, zatytułowana „Nasi Akcjonariusze”, pokazuje kobietę, można się domyślić, że wdowę, która ogląda swe świadectwa udziałowe, czemu z ciekawością przygląda się jej dwoje małych dzieci; inna ogłasza AT&T „nową demokracją własności usług publicznych”, która „należy bezpośrednio do ludzi – nie włada nią jeden człowiek, ale wszyscy”.

W ślad za AT&T niebawem podążyły inne największe korporacje. General Motors, na przykład, publikował reklamy, które miały, mówiąc słowami odpowiedzialnej za nie agencji, „spersonifikować instytucję, nazywającą 'rodziną’. „Słowo 'korporacja’ jest zimne, bezosobowe i łatwo może budzić nieporozumienia i nieufność”, zauważał Alfred Swayne, w owym czasie zajmujący się w GM reklamą, natomiast „’rodzina’ jest czymś swojskim, ludzkim, przyjaznym. To jest nasz obraz General Motors – jednej wielkiej, sympatycznej wspólnoty rodzinnej”.

***

Biznesmeni może nie, ale już korporacja jako taka to podręcznikowy przykład psychopaty. W przeciwieństwie do osób, które w niej pracują, korporacja troszczy się wyłącznie o interes własny i w żadnym kontekście nie jest zdolna do autentycznej troski o innych.

Poprosiliśmy więc doktora Hare’a o porównanie instytucjonalnego charakteru korporacji do diagnostycznej listy cech psychopatycznych[4] (wyszczególnionych poniżej rozstrzelonym drukiem) i nie zdziwiło nas, iż stwierdził on ich ścisłą zgodność.

Korporacja jest bowiem n i e odpowiedzialna, gdyż, według doktora Hare’a, „w dążeniu do zaspokojenia jej celu, wszyscy inni są narażani na niebezpieczeństwo”. Korporacje usiłują „manipuIować wszystkim, łącznie z opinią publiczną” i przejawiają megalomanię, stale głosząc: „to my jesteśmy najlepsi, my jesteśmy numerem jeden”. Do istotnych cech charakteryzujących korporacje należy też brak empatii i tendencje aspołeczne, mówi Hare, „ich zachowanie wskazuje, że nie obchodzi ich los ich ofiar”; często przy tym korporacje o d m a w i a j ą wzięcia odpowiedzialności za własne czyny i są niezdolne do odczuwania skruchy: ,,Jeśli ktoś je przyłapie [na łamaniu prawa], płacą wysokie grzywny i… dalej robią to, co przedtem. A faktem jest, że w wielu wypadkach kary płacone przez korporacje są śmiesznie niskie w stosunku do zysków, które zgarniają.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Na koniec, zdaniem doktora Hare’a, stosunki korporacji z innymi cechuje powierzchowność – „ich wyłącznym dążeniem jest zaprezentowanie się w oczach społeczeństwa w sposób, który do niego przemawia, [ale] w rzeczywistości może on nie być reprezentatywny dla tego, jaka ta organizacja naprawdę jest”. Psychopaci-ludzie znani są z tego, że potrafią wdziękiem osobistym maskować niebezpieczną obsesję na punkcie własnej osoby. W przypadku korporacji tę samą rolę może odgrywać odpowiedzialność społeczna. Dzięki niej mogą się one zaprezentować jako pełne współczucia i troski o innych, podczas gdy w rzeczywistości nie są zdolne troszczyć się o kogokolwiek czy cokolwiek poza samymi sobą.

Spójrzmy, na przykład, na pewną wielką i znaną firmę, która do czasu uchodziła za wzór społecznej odpowiedzialności i korporacyjnej filantropii. Co roku koncern ten publikował „Doroczny raport w sprawie odpowiedzialności firmy”; najnowszy z nich i, niestety, ostatni, zawierał przyrzeczenie obniżenia emisji gazów cieplarnianych i popierania wielostronnych umów zmierzających do powstrzymania zmian klimatycznych. Ponadto firma przyrzekała stawiać prawa człowieka, ochronę środowiska, bezpieczeństwo i higienę pracy, różnorodność biologiczną, prawa ludów tubylczych oraz przejrzystość w centrum swych poczynań, a także powołała i należycie obsadziła personelem grupę roboczą do spraw społecznej odpowiedzialności korporacji, która miała prowadzić monitoring i wprowadzać w życie firmowe programy odpowiedzialności społecznej. Korporacja chlubiła się pracami nad wykorzystaniem alternatywnych źródeł energii i nawet przyczyniła się do powstania Rady Przedsiębiorców do spraw Energetyki Odnawialnej (Business Council for Sustainable Energy). Przeprosiła za wyciek 29 tysięcy baryłek ropy w Ameryce Południowej, obiecała, że to się nigdy nie powtórzy i poinformowała, że we współpracy z pozarządowymi organizacjami ekologicznymi powołano grupy, które będą monitorować jej operacje. W raporcie opisywano szczodre wsparcie, jakiego firma udziela mieszkańcom miast, w których prowadzi działalność – finansowanie organizacji o charakterze artystycznym, muzeów, instytucji edukacyjnych, grup ekologicznych i rozmaitych szlachetnych spraw na całym świecie. Firma ta, rok po roku notowana jako jedno z najlepszych miejsc pracy w Ameryce, zdecydowanie propagowała różnorodność w miejscu pracy. „Wierzymy – pisano w raporcie – że kierownictwo korporacji powinno dawać przykład służby społeczeństwu.

Na nieszczęście, ów wzór cnót korporacyjnej odpowiedzialności społecznej, a mianowicie korporacja Enron, stracił możliwość kontynuowania swych szlachetnych uczynków, ponieważ runął pod ciężarem chciwości, nieposkromionej pychy i kryminalnych poczynań swego kierownictwa. Historia Enronu pokazuje, jak szeroka przepaść może dzielić zmyślnie skonstruowany przez korporację wizerunek dobroczyńcy od jej realnego funkcjonowania i nasuwa refleksję, że w stosunku do społecznej odpowiedzialności korporacji wskazane jest podejście co najmniej sceptyczne.

Z upadku Enronu można jednak wyciągnąć też wniosek bardziej ogólny. Choć to akurat ta firma jest dziś synonimem arogancji i tego, że jej kierownictwo było na bakier z etyką, u podłoża jej upadku tkwią jednak te same cechy, które występują we wszystkich korporacjach: obsesja na punkcie zysków i kursów akcji, chciwość, brak troski o innych oraz skłonność do nagminnego łamania przepisów prawa. Te cechy zakorzenione są w określonej kulturze instytucjonalnej, jaka cechuje korporacje, a która ceni pogoń za interesem własnym, zaś odbiera wartość skrupułom moralnym. Niewątpliwie Enron doprowadził te cechy do skrajności – aż do punktu samounicestwienia – i z tego jest dziś znany. Jednak posiadanie przezeń takich skłonności nie było czymś wyjątkowym. Krach Enronu należy raczej rozumieć jako przykład tego, co może się stać, gdy doprowadzi się do skrajności te cechy korporacji, które normalnie akceptujemy i traktujemy jako oczywistość. To nie był, innymi słowy, „całkiem odosobniony incydent”, jak go opisywał Hank McKinnell z Pfizera i jak zdaje się wierzyć wielu komentatorów, lecz raczej symptom głębokich wad charakteru korporacji jako instytucji.

***

Będąc istotą psychopatyczną, korporacja nie może uznać racji moralnych przemawiających za powstrzymaniem się od krzywdzenia innych, ani przyjąć ich za przesłanki swego działania. Nic w jej konstrukcji prawnej nie nakłada ograniczeń na to, co może ona zrobić w dążeniu do swych egoistycznych celów i jest wręcz zmuszona wyrządzać otoczeniu szkody, gdy płynące z tego korzyści przewyższają straty.

Tylko pragmatyczna troska o własne interesy oraz prawo kraju, w którym korporacja funkcjonuje, powściągają jej drapieżne instynkty, a to często nie wystarczy, aby powstrzymać ją przed zniszczeniem czyjegoś życia, skrzywdzeniem społeczności, czy narażeniem na szwank całej planety.

Upadek Enronu oraz korporacyjne skandale, które potem wybuchły, były, jak na ironię, pogwałceniem własnych interesów korporacji, gdyż do ich najważniejszych ofiar należeli właśnie akcjonariusze, czyli ci, którym z mocy prawa korporacje mają obowiązek służyć. O wiele mniej wyjątkowe w świecie korporacji są natomiast przypadki, w których psychopatyczne skłonności tej instytucji krzywdzą i n n y c h – pracowników, konsumentów, społeczności lokalne oraz środowisko. Tego rodzaju szkody są często traktowane jako nieuniknione i możliwe do przyjęcia konsekwencje działalności korporacji – w chłodnym, technicznym żargonie ekonomistów nazywa się je kosztami zewnętrznymi”.

„Kosztem zewnętrznym, mówi ekonomista, Milton Friedman – nazywa się efekt transakcji odczuwany przez stronę trzecią, która nie wyraziła na nią zgody, ani nie odegrała żadnej roli w jej przeprowadzeniu”. Wszystkie złe rzeczy, które przydarzają się ludziom i środowisku w wyniku bezwzględnej i narzuconej przez prawo pogoni korporacji za interesem własnym, są w ten sposób elegancko zaliczane przez ekonomistów do kategorii kosztów zewnętrznych, czyli, dosłownie, do kategorii „to nie mój problem”[5]. Friedman ilustruje to z życia wziętym przykładem osoby, której koszula ulega zabrudzeniu przez dymy emitowane z elektrowni. Ta osoba ponosi pewien koszt wyprania brudnej koszuli i niedogodności związanej z jej noszeniem – który jest bezpośrednim następstwem działalności elektrowni. Z kolei korporacja będąca właścicielem elektrowni zyskuje, gdyż oszczędza pieniądze, nie budując wyższych kominów, nie instalując lepszych filtrów, nie znajdując mniej zaludnionej lokalizacji ani nie podejmując innych kosztownych kroków, które pozwoliłyby nie brudzić ludziom koszul.

Efekty zewnętrzne działalności korporacji wykraczają jednak daleko poza przykład z brudną koszulą – wywierają one „ogromne oddziaływanie na świat jako całość”, jak zwraca uwagę Friedman. Choć zdarzają się efekty pozytywne – realizując własne interesy, korporacje tworzą miejsca pracy i wytwarzają pożyteczne produkty – nie będzie jednak żadnej przesady w stwierdzeniu, że wpisany na stałe w korpo- rację przymus eksternalizacji kosztów tkwi u źródła wielu społecznych i ekologicznych nieszczęść świata.

***

Odpowiedzialnością za fakt, że w świecie korporacji nielegalne praktyki szerzą się jak zaraza, należy obarczyć w dużym stopniu szczególną strukturę tych instytucji. Jest ona tak pomyślana, że chroni przed odpowiedzialnością prawną właścicieli i kierownictwo przedsiębiorstwa tak, że głównym obiektem ścigania przez wymiar sprawiedliwości pozostaje sama korporacja – „osoba”, którą cechuje psychopatyczne lekceważenie ograniczeń stawianych przez prawo. Akcjonariuszy nie można pociągnąć do odpowiedzialności za przestępstwa popełniane przez korporacje ze względu na klauzulę ograniczonej odpowiedzialności, wprowadzoną właśnie po to, by chronić ich przed prawną odpowiedzialnością za poczynania firm, których są udziałowcami. Kierownicy są tradycyjnie chronieni przez fakt, że nie mają bezpośredniego udziału w decyzjach, które prowadzą do popełnienia przez korporacje przestępstwa. Członkowie zarządu są zaś chronieni przez fakt, że prawo nie spieszy się, by obarczyć ich odpowiedzialnością za nielegalne poczynania ich firm, o ile nie uda się dowieść, że odegrali w tych poczynaniach rolę „kierującą”. Udowodnienie tego jest w większości przypadków trudne, o ile nie wręcz niemożliwe, ponieważ na decyzje korporacji z reguły składają się pomniejsze decyzje wielu różnych osób, zaś sądy skłonne są przypisywać dane zachowanie raczej „osobie” prawnej, niż konkretnym osobom fizycznym, które korporacją kierują.

W większości przypadków zatem najdogodniejszym obiektem ścigania jest sama korporacja, a ponieważ nie ma ona „duszy, którą by można potępić, ani ciała, które można by kopnąć”, jak zauważył w osiemnastym wieku Edward Thurlow, angielski lord kanclerz (zwierzchnik wymiaru sprawiedliwości), dlatego też karanie korporacji często przynosi mierny skutek. Tak jak psychopata, korporacja nie czuje się moralnie zobowiązana do posłuszeństwa wobec prawa. „Tylko ludzie mają zobowiązania moralne”, pisali we wspólnym artykule Frank Easterbrook, sędzia i komentator prawa, oraz profesor prawa Daniel Fishel. „Przypisywanie korporacjom moralnych obowiązków ma nie więcej sensu niż przypisywanie ich budynkowi, schematowi organizacyjnemu albo kontraktowi”.

Dla korporacji przestrzeganie prawa, tak jak i wszystko jest kwestią analizy kosztów i korzyści. „Raz po raz zderzamy się w Ameryce z problemem polegającym na tym, że przestrzeganie bądź nieprzestrzeganie prawa [przez korporacje] zależy od tego, co im się akurat opłaca”, mówi Robert Monks. „Jeśli prawdopodobieństwo łapania i nakładana kara są mniejsze niż koszty postępowania zgodnie z prawem, to nasi ludzie traktują to jak zwykłą decyzję biznesową. Menedżerowie decydujący, czy przestrzegać prawa, czy je złamać zachowują się racjonalnie i […] podejmują takie decyzje, jakie dyktuje oszczędność”, mówi Monks, co oznacza, że pytają: „Jaka kara za to grozi, jakie jest prawdopodobieństwo złapania, ile to razem wynosi, a ile kosztuje przestrzeganie prawa i który koszt jest wyższy?

Profesor prawa Bruce Welling opisuje tę logikę następująco:

W praktyce biznesu uważa się, że kara grzywny jest dodatkowym kosztem prowadzenia działalności. Groźba ukarania grzywną nie odwodzi od popełnienia czynu zabronionego, o ile przewidywane korzyści z popełnienia tego czynu przewyższają wysokość kary pomnożoną przez prawdopodobieństwo ujawnienia przestępstwa i udowodnienia winy.

Zważywszy na przeciętną wysokość grzywien, odstraszający efekt kary jest w większości przypadków mało prawdopodobny. Argumentacja jest tym bardziej oczywista w przypadku zapobiegania recydywie. Korporacja raz już uznana za winną i ukarana grzywną nauczy się po prostu lepiej zacierać ślady.

***

Podobnie Hank McKinnell, Prezes Pfizera – wierzy, że sprzyja dobru ogółu, kiedy prowadzi wśród polityków lobbing w interesie swojej firmy: „Gdy prowadzę lobbing, to staram się zmienić politykę władz firmy: w sposób obustronnie korzystny [i dla Pfizera, i dla ogółu]”. Co zaś się tyczy dotacji jego koncernu dla polityków – McKinnell twierdzi, że są one „właściwie bardzo skromne; nie są to wielkie sumy pieniędzy, a szczerze mówiąc, jest to jeden ze sposobów, w jaki ludzie uczestniczą w debatach nad polityką kraju” – one także mają sprzyjać dobru publicznemu: „Mamy nadzieję, że wybrani zostaną ludzie, którzy popierają politykę dobrą dla narodu” – powiada. „Chcemy, żeby zostali wybrani ci, którzy rozumieją potrzeby narodu i będą starali się przysporzyć korzyści nam wszystkim […] którzy popierają właściwą politykę […l którzy potrafią mądrze uczestniczyć w życiu politycznym”. Jego dotacje polityczne, jak twierdzi, „nie dają nam w zamian niczego szczególnego”. Czy nie uważa, że ma nienależny wpływ na życie polityczne? Ależ skąd! „Wcale nie wydaje mi się, abym miał bardzo dużą władzę” – mówi. „Mogę usiłować wpłynąć na czyjś sposób myślenia i kierunek polityki, ale ten proces postępuje bardzo powoli.”

W takim razie gdzie jest ta przeciwwaga w postaci rozpaczliwie potrzebnych grup nacisku, które by reprezentowały interesy przeciętych obywateli? Gdzie są miliony dolarów działające w ich interesie? Niestety, rzuca się w oczy ich brak.

***

Częścią prawa o korporacjach zawsze były przepisy o unieważnianiu ich rejestracji. Wynika z nich, że rząd może unicestwić korporację równie łatwo jak ją stworzyć, i wyrażają oczywiście, choć łatwo zapominaną, myśl, że w ustroju demokratycznym korporacje istnieją z woli narodu i podlegają jego suwerenności. Nawiązując do owych przepisów, prokurator generalny stanu Nowy Jork, Eliot Spitzer, wygłosił uwagę, że jeśli „korporacja zostanie uznana za winną wielokrotnych przestępstw, które przynoszą szkodę albo zagrażają życiu ludzi bądź naszemu środowisku naturalnemu, to należy ją uśmiercić, położyć kres jej istnieniu jako spółki, a jej aktywa powinny być zajęte i sprzedane na publicznej licytacji”.

Przepisy o możliwości rozwiązania korporacji są „pilnie strzeżonym sekretem”, jak twierdzi profesor prawa Robert Benson, który niedawno, powołując się na istniejące w Kalifornii prawo o unieważnianiu rejestracji, wniósł do prokuratora generalnego tego stanu o rozwiązanie korporacji Union Oil Company of California (Unocal):

Ludzie niesłusznie zakładają, że musimy starać się zwalczać powtarzające się przestępstwa korporacyjnych gigantów pojedynczo, osobno rozpatrując każdy przypadek skażenia środowiska, każde grupowe zwolnienie pracowników, każde naruszenie praw człowieka. Ale prawo zawsze dawało prokuratorowi generalnemu możliwość wniesienia do sądu po prostu o to, by dana korporacja została rozwiązana za popełnione przestępstwa, a jej majątek sprzedany innym, którzy będą działać w zgodzie z interesem publicznym.

Na stu dwudziestu siedmiu stronach wniosku Benson wyliczył domniemane przypadki przekraczania prawa przez Unocal: firma ta współpracowała przy budowie rurociągu z oficjalnie objętym embargiem reżimem wojskowym Birmy, który podobno wykorzystywał w tym przedsięwzięciu pracę niewolniczą oraz przymusowo wysiedlał całe wsie; współpracowała też podobno z afgańskim reżimem talibów który słynął z łamania praw człowieka na długo przed tym, jak Stany Zjednoczone wypowiedziały mu wojnę; uporczywie naruszała, głosił wniosek, kalifornijskie przepisy ochrony środowiska i bezpieczeństwa pracy. Wniosek został odrzucony przez kancelarię prokuratora generalnego w pięć dni po jego złożeniu.

Benson zresztą nigdy nie oczekiwał, że wniosek ten zostanie uwzględniony. Choć władze nieraz korzystają z przepisów
o unieważnianiu rejestracji w stosunku do małych korporacji, rozwiązując je za różne uchybienia proceduralne (władze stanu Kalifornia w latach 2001–2002 zawiesiły 58 tysięcy korporacji za uchylanie się od płacenia podatków i za niezłożenie prawidłowych raportów; mniej więcej połowie tej liczby cofnęły w tym czasie rejestrację władze stanu Delaware), środek ten nie bywa jednak używany w celu karania wielkich korporacji za poważne naruszenia prawa. Nawet Enronowi oszczędzono korporacyjnej kary śmierci i nadal istnieje on jako osoba prawna. „Nigdy nie widziałem we wnioskach o rozwiązanie korporacji szansy na pozbycie się Unocalu, czy jakiejkolwiek konkretnej finny” – mówi Benson. „Uważałem natomiast, że korzyścią z nich będzie zmiana klimatu w opinii publicznej wokół korporacyjnych nadużyć i myślę, że przyczyniliśmy się do tego, iż taka zmiana nastąpiła”. Przepisy o unieważnieniu rejestracji spółki, jego zdaniem, są symbolem tego, że korporacje zostały stworzone przez nas i że to my, ludzie, wciąż mamy nad nimi władzę.

Nadszedł czas, by zacząć korzystać z tej władzy nie tylko poprzez wprowadzanie w czyn przepisów dopuszczających unieważnienie rejestracji, ale również, bardziej ogólnie, poprzez poddanie przedsiębiorstw sprawnej demokratycznej kontroli. Korporacja nie jest bowiem niezależną „osobą”, której prawa, potrzeby i pragnienia organy nadzoru muszą respektować. Jest ona stworzonym przez państwo narzędziem polityki społeczno-gospodarczej. Jako instytucja ma ona więc tylko jeden cel: służyć interesowi publicznemu (i to bynajmniej nie w jakimś okrężnym rozumieniu, które utożsamia interes publiczny z interesem świata biznesu). Musimy działać tak, by mieć pewność, że temu właśnie korporacje będą służyć. Ale jak sprawić, żeby korporacja – w swej obecnej konstrukcji instytucja psychopatyczna – zaczęła interes publiczny respektować i go promować? Pytanie, co począć z korporacją, jest jednym z najbardziej naglących i najtrudniejszych wyzwań naszych czasów.

***

Zadaniem na teraz jest znalezienie sposobów poddania korporacji kontroli – podporządkowania jej ograniczeniom, jakich wymaga demokracja oraz ochrony obywateli przed jej niebezpiecznymi skłonnościami nawet jeśli na dłuższą metę mamy nadzieję i dążymy do tego, aby zbudować bardziej ludzki i demokratyczny ład ekonomiczny. Na dziś najlepszą, a w każdym razie najbardziej realistyczną strategią służącą temu celowi, jest zwiększenie legitymizacji, podniesienie skuteczności i poprawa możliwości rozliczania państwowego nadzoru. Z myślą o tym proponuję następujące ogólne zalecenia:

UDOSKONALIĆ SYSTEM PRAWNEGO NADZORU

Potrzebna jest nowa koncepcja i nowe prawne uzasadnienie państwowego nadzoru jako podstawowego środka demokratycznej kontroli nad korporacjami, stanowiącego gwarancję, że będą one respektować interesy obywateli, społeczności i środowiska.

Należy podnieść skuteczność nadzoru poprzez: urealnienie liczebności personelu instytucji wykonawczych, ustanowienie grzywien na tyle wysokich, aby odwodziły one korporacje od popełniania przestępstw, podniesienie osobistej odpowiedzialności osób z najwyższych szczebli kierownictwa za nielegalne działania korporacji, którymi kierują, odebranie korporacjom wielokrotnie łamiącym prawo możliwości otrzymywania zamówień rządowych oraz zawieszanie pozwoleń na działalność korporacji, które rażąco i uporczywie naruszają interes publiczny przepisy mające na celu ochronę środowiska i ludzkiego zdrowia winny opierać się na zasadzie przezorności, w myśl której korporacjom nie wolno działać w sposób przypuszczalnie szkodliwy, nawet jeśli nie istnieje ostateczny dowód tej szkodliwości.

Należy zreformować system nadzoru tak, aby poprawić możliwości społecznego rozliczania instytucji go tworzących i nie dopuszczać ani do zawłaszczania organów nadzoru”, ani też do rozwoju tendencji centralistycznych i biurokratycznych, charakteryzujących obecny i wcześniejszy reżim. Organy samorządu lokalnego, takie jak rady miejskie oraz zarządy szkolne i zarządy parków, powinny odgrywać w systemie nadzoru większą rolę, jako że mają one bliższy kontakt z obywatelami, niż agencje federalne i stanowe, oraz są bardziej od nich gotowe do zawierania z grupami obywateli sojuszy ukierunkowanych na konkretne sprawy (co już miało miejsce, z dobrym skutkiem, m.in. w sprawach ograniczenia reklamy w szkołach, ,,Rozpełzania się” miast, hipermarketów oraz różnych praktyk degradujących środowisko).

Należy ochraniać i wzmacniać rolę związków zawodowych i innych stowarzyszeń pracowniczych w dozorze i regulacji zachowań korporacji. Należy ochraniać i wzmacniać także rolę organizacji ekologicznych, konsumenckich, obrońców praw człowieka i innych, które reprezentują interesy i środowiska ponoszące skutki działań korporacji.

BARDZIEJ ZDEMOKRATYZOWAĆ ŻYCIE POLITYCZNE

Wybory powinny być finansowane ze środków publicznych, darowizny korporacji na działalność polityczną stopniowo ograniczane, a lobbing i przepływ personelu między administracją państwową i biznesem na zasadzie „obrotowych drzwi” obwarowane ściślejszymi restrykcjami. Wprawdzie korporacje mają prawo przedstawiać władzom swe troski i współpracować z nimi w formie inicjatyw strategicznych, jednak ich obecny status „partnerów” rządu zagraża funkcjonowaniu demokracji. Ich wpływ powinien przynajmniej stać się z powrotem podobny do wpływu innych organizacji, takich jak związki zawodowe grupy ekologiczne i konsumenckie oraz ruchy obrony praw człowieka”.

Należy wprowadzać reformy systemu wyborczego prowadzące do zaistnienia w polityce nowych głosów i zachęcające rozczarowanych obywateli do powrotu do uczestnictwa w wyborach – np. zasadę reprezentacji proporcjonalnej.

STWORZYĆ PRĘŻNĄ SFERĘ PUBLICZNĄ

Grupy społeczne oraz interesy uznane za ważne dla dobra publicznego albo zbyt cenne, wrażliwe, czy też moralnie uświęcone, by je narażać na eksploatację przez korporacje, powinny znajdować się pod publicznym zarządem i ochroną. Nieunikniona jest debata nad tym, w jakim zakresie takie grupy i interesy powinny być zabezpieczane przed eksploatacją ze strony korporacji, jakimi środkami powinno się je chronić, oraz które konkretnie grupy i interesy mają podlegać ochronie – zapewne byłaby tu mowa o takich sferach jak dziecięcy umysł i wyobraźnia, szkoły, wyższe uczelnie, instytucje kulturalne, zakłady zaopatrzenia w wodę i energię, służba zdrowia i świadczenia socjalne, policja, sądownictwo, więziennictwo, straż pożarna, parki narodowe, rezerwaty przyrody, geny i inne materiały biologiczne oraz przestrzeń publiczna – ale o tych sprawach zdrowo jest dyskutować, o wiele zdrowiej niż zakładać, jak to się coraz częściej robi, że nie istnieje żaden interes publiczny poza sumą interesów finansowych poszczególnych korporacji, konsumentów i akcjonariuszy.

ZAKWESTIONOWAĆ MIĘDZYNARODOWY NEOLIBERALIZM

Narody powinny współpracować w celu odejścia w ideologii i praktyce międzynarodowych instytucji, takich jak WTO, MFW i Bank Światowy – od fundamentalizmu rynkowego i propagowania deregulacji i prywatyzacji. Dzisiejsze ideologiczne nastawienie tych instytucji nie jest czymś ustalonym raz na zawsze. W rzeczy samej, pierwotne zadanie tych organizacji, sformułowane w BretWoods, było wyrazem teorii ekonomicznych Johna Maynarda Keynesa, a więc orientacji zupełnie odmiennej od dziś panującej.

Co najważniejsze, musimy przypomnieć sobie prawdę najbardziej wywrotową ze wszystkich: korporacje są naszym wytworem. Nie mają one żadnego odrębnego życia, żadnych uprawnień, żadnych możliwości poza tymi, które my, za pośrednictwem naszych władz, im przyznajemy.

Joel Bakan, Korporacja. Patologiczna pogoń za zyskiem i władzą, Wydawnictwo Lepszy Świat, 2006


Przypisy:

[1] Na podstawie niniejszej książki powstał legendarny, znany już w Polsce, film dokumentalny o tym samym tytule, w reżyserii Marka Achbara i Jennifer Abbott – przyp. red.

[2] Peter Drucker – zm.11 listopada 2005 r. – przyp. red.

[3] Słowo „korporacja” jest w języku polskim używane najczęściej
w znaczeniu: „stowarzyszenie, związek, zrzeszenie osób uznane za osobę prawną, mające na celu realizację określonych wspólnych zadań”, i jako takie stosowane w określeniach typu „korporacje prawnicze”, „korporacje studenckie” itp.

Z punktu widzenia tytułu niniejszej książki, istotne dla nas jest drugie znaczenie tego słowa – „wielka, zwykle międzynarodowa firma, najczęściej spółka akcyjna, (…) stanowiąca jedną osobę prawną” (znaczenie to do niedawna, a nawet dzisiaj, jest nieobecne w wielu słownikach języka polskiego!). Ze słowem „korporacja” w tym drugim znaczeniu konkuruje w potocznej polszczyźnie, i to nie bez powodzenia, słowo „koncern”, (zwłaszcza w zbitkach typu „koncerny farmaceutyczne” czy „zachodnie koncerny”), a także słowa „spółka”, „przedsiębiorstwo” czy po prostu „firma”

Dla potrzeb niniejszego tłumaczenia przyjęliśmy zasadę tłumaczenia ang. słowa the corporation, w większości przypadków, jako „korporacja” w jego drugim znaczeniu – przyp. red.

[4] Lista diagnostyczna, umożliwiająca wykrycie osobowości psychopatycznej, jest stosowana przez Światową Organizację Zdrowia (WHO, formularz ICD-10), o czym dowiadujemy się z filmu „Korporacja” – przyp. red.

[5] Tworzenie przez korporacje kosztów zewnętrznych ma bezpośredni związek z prawną regułą, która określa, iż korporacja musi zawsze postępować w sposób najlepiej służący jej interesom własnym, tj. maksymalizacji wartości majątku akcjonariuszy. Jak stwierdziła w wywiadzie znawczyni prawa gospodarczego, Janis Sarra: „Prawo o korporacjach, w swym obecnym angloamerykańskim kształcie, określa, że osoby pełniące w nich funkcje odpowiadają za koszty ponoszone w krótkim i długim wymiarze czasu przez korporację, ale nie przez nikogo innego. Wszystko, co nie zostanie uznane za koszt tego rodzaju, jest nazywane kosztem zewnętrznym, a kategoria ta obejmuje koszty szkód wyrządzanych przez korporacje pracownikom, drobnym wierzycielom, konsumentom, czy członkom społeczności. Jeśli dana korporacja podejmuje decyzję, która przyniesie szkodę Ziemi albo wywrze niekorzystny skutek długofalowy na akweny łowiskowe Pierwszych Narodów [tzn. Indian i Eskimosów – przyp. tłum.], bądź spowoduje skażenie czyjegoś środowiska, tego rodzaju koszty są dla korporacji zewnętrzne i nie muszą być brane pod uwagę przy podejmowaniu tej decyzji. Owe koszty zewnętrzne nie muszą być też wykazywane w korporacyjnym bilansie, ponieważ zapisuje się tam jedynie własny zysk, a nie koszt poniesione przez innych. Tak obecnie jest skonstruowane prawo dotyczące korporacji. Wywiad z Miltonem Friedmanem. Jak zauważyła w innym wywiadzie Elaine Bernard, deregulacja po prostu przesuwa koszty z korporacji na poszczególne osoby i ogół społeczeństwa: ,,Jeśli jakiś zakład truje, to oszczędza pieniądze. Dlaczego? Bo używa gorszej, tańszej technologii. Zużywa zasoby, za które nie płaci, a koszty tego marnotrawstwa przerzuca na ogół ludności. W księgach rachunkowych firmy wszystko więc wygląda bardzo dobrze. Na koncie społeczeństwa pojawia się natomiast głęboki deficyt. […] A wydaje mi się, że dzisiaj korporacje przerzucają na ludność wiele kosztów – koszt wypalenia pracowników wskutek wydłużenia czasu pracy, eksploatowania ich przez kilka lat, a później – wyrzucania, niepokrywania w pełni kosztów pracy, jaką pracownicy dają firmie, wchodzenia w daną społeczność, zgarniania wszelkich dostępnych subwencji, a potem uciekania, tak, że społeczność zostaje w gorszym stanie niż na początku. Wszystko to są metody eksternalizacji kosztów działalności korporacji – przerzucania ich na otoczenie”.

Z punktu widzenia tych, dla których dobra go powołano, system prawnej regulacji był od początku niedoskonały. Historycznie rzecz biorąc, regulacja była kompromisem  popieranym przez niemałą część elity biznesu – między jej pragnieniem nieograniczonej wolności od wszelkiej kontroli, a nawoływaniem do bardziej radykalnych zmian. Elaine Bernard z Harvardu zwraca uwagę, że „to nie ruch pracowniczy i reformiści zaproponowali regulację. [Oni] proponowali wywłaszczenie. Proponowali rozbicie tej olbrzymiej koncentracji bogactwa i władzy. I w reakcji na to korporacje wysunęły pomysł regulacji. Regulacja jest tym, na co się zgodzimy – powiedziały. Tak więc regulacja była, rzec można, korporacyjną reakcją na potężną falę narastającego sprzeciwu wobec ich nieznośnej, nierozliczanej władzy”.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 110 /(6) 2022

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Polityka # Społeczeństwo i kultura # Świat

Być może zainteresują Cię również: