John le Carré: Wierny ogrodnik
Posłał po mnie. Coraz bardziej alarmujące dowody szkodliwości leku były dla niego nie do zniesienia. „Laro, potrzebuję cię. To ważne i niezwykle pilne. Nie mów nikomu. Zapłacę. Przyjeżdżaj”. Poruszyło mnie to wezwanie. Powiedziałam na uniwersytecie, że moja matka zachorowała i poleciałam do Nairobi – John le Carré, „Wierny ogrodnik”.
Wydawnictwu Sonia Draga dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury książki.
[…] Już go nie widzi, chociaż włożyła grube, męskie okulary. Rosjanka, która w niej siedzi, zaopatrzyła się „na wszelki wypadek” w torbę, która leży teraz otwarta u jej stóp, wypchana papierami, które zna na pamięć: listami prawników z pogróżkami, listami z wydziału z zawiadomieniem o zwolnieniu z pracy, kopią jej nieopublikowanego artykułu i wreszcie listami jej prawników, ale tych nie ma zbyt wiele, bo, jak mówi,
nie ma pieniędzy, a poza tym, jej prawnikowi wygodniej jest bronić praw Siuksów niż wydawać bitwę firmie Karel Vita Hudson z Vancouver, która dysponuje nieograniczonym wsparciem prawnym.
Siedzą jak szachiści bez stolika szachowego, naprzeciwko siebie, niemal dotykając się kolanami. Doświadczenie nabyte na wschodnich placówkach podpowiada Justinowi, żeby nie trzymać stóp skierowanych wprost w jej stronę, więc siedzi nieco krzywo, co jest męczące dla jego zmaltretowanego ciała. Przez jakiś czas zwracała się do cieni za jego ramieniem, a on prawie jej nie przerywał. Była całkowicie zatopiona w sobie, ale głos mimo to miała równy i dydaktyczny. Żyła tylko potwornością swojej sprawy i brakiem nadziei na jej rozwiązanie. Wszystko się do tego sprowadzało. Czasem – podejrzewał, że dość często – zapominała o jego obecności. Albo był dla niej kimś innym – zebraniem wydziału, przerażonymi kolegami, chwiejnym profesorem, nieodpowiednim prawnikiem. Budziła się tylko – i marszczyła brew – gdy wymieniała nazwisko Lorbeera. Uciekała się wtedy do jakiegoś mistycznego uogólnienia, które było ewidentnym unikiem: Markus jest zbyt romantyczny, za słaby, wszyscy mężczyźni popełniają złe uczynki, kobiety też. I nie, nie wie, gdzie go znaleźć.
– Gdzieś się ukrywa. Jest niekonsekwentny, co rano zmienia poglądy – wyjaśnia melancholijnie.
– Jeśli mówi o pustyni, to ma na myśli prawdziwą pustynię?
– Jakieś bardzo nieprzyjazne ludziom miejsce. To też typowe.
Broniąc swej sprawy, używa zwrotów, których nigdy by z nią nie kojarzył: – Tu przewinę taśmę do przodu… KVH nie bierze jeńców. – Mówi nawet, że jej pacjenci „czekają w celi śmierci”. List od prawnika zaczęła cytować z pamięci, kiedy go czytał, żeby nie ominął najbardziej napastliwych fragmentów:
Ponownie przypominamy pani, że w związku z klauzulą poufności zawartą w kontrakcie nie wolno pani dezinformować swoich pacjentów… Oficjalnie ostrzegamy panią przed dalszym rozpowszechnianiem – ustnie lub w jakikolwiek inny sposób – nieścisłych i złośliwych opinii opartych na fałszywej interpretacji danych, uzyskanych, gdy była pani związana kontraktem z firmą Karel Vita Hudson…
Po tym następowało nad wyraz aroganckie, niezwiązane
z treścią listu zakończenie: „nasi klienci stanowczo zaprzeczają, żeby
kiedykolwiek, w jakikolwiek sposób próbowali wpłynąć na przebieg debaty
naukowej albo ją utajnić…”.
– Ale dlaczego podpisałaś ten nieszczęsny kontrakt? – przerwał jej ostro
Justin.
Zadowolona z jego zainteresowania, roześmiała się niewesoło.
– Bo im ufałam. Bo byłam głupia.
– Na pewno nie jesteś głupia, Laro! Jesteś niezwykle inteligentną kobietą –
zawołał.
Urażona zamknęła się w posępnym milczeniu.
***
Mówiła o pierwszych paru latach, kiedy Karel Vita kupił za pośrednictwem agencji Markusa Lorbeera molekułę stworzoną przez Emrich i Kovacs. To były wspaniałe czasy. Początkowe krótkotrwałe testy dawały doskonałe wyniki, w statystyce wyglądało to jeszcze lepiej, zespół Emrich-Kovacs był wzorem współpracy naukowej. KVH oddało im do dyspozycji specjalistyczne laboratoria, zespół techników, umożliwiło prowadzenie badań klinicznych w Trzecim Świecie, zapewniło olśniewające hotele i podróże pierwszą klasą. Miały pod dostatkiem szacunku i pieniędzy.
Dla Kovacs to było ziszczenie się snów. Będzie jeździć rolls-royce’ami, dostanie Nagrodę Nobla, stanie się sławna i bogata, będzie miała wielu, bardzo wielu kochanków. Dla poważnej Lary istotna była praca naukowa i odpowiedzialność. Przeprowadzą badania kliniczne w rozmaitych grupach etnicznych i społecznych podatnych na chorobę. Wielu ludzi wyzdrowieje, wielu uratuje się życie. To będzie prawdziwa satysfakcja.
– A co to znaczyło dla Lorbeera?
Pełne irytacji spojrzenie, grymas dezaprobaty.
– Markus chce być bogatym świętym. On chce i rolls-royce’ów, i ratowania życia.
– A więc dla Boga i dla Zysku – podpowiedział lekkim tonem Justin, ale jej jedyną reakcją było zmarszczenie brwi.
– Po dwóch latach dokonałam niefortunnego odkrycia. Testy KVH były zwyczajną bzdurą. Nie zostały naukowo opisane. Robiono je tylko po to, żeby możliwie jak najszybciej wprowadzić lekarstwo na rynek. O niektórych działaniach ubocznych z rozmysłem nie wspominano. Jeśli wykryto działania uboczne, natychmiast zmieniano wyniki tak, żeby o tym nie wspominać.
– Jakie działania uboczne? Znów głos wykładowcy, kąśliwy i arogancki.
– Podczas tych nienaukowych prób zaobserwowano kilka efektów ubocznych. Stąd fałszywy entuzjazm Kovacs i Lorbeera i postawa niektórych klinik i ośrodków medycznych w krajach Trzeciego Świata, które robiły wszystko, żeby badania dobrze wyglądały.
Przedstawiano je w bardzo korzystnym świetle na łamach ważnych czasopism medycznych. Robili to wybitni naukowcy, nie ujawniając zarazem swoich finansowych powiązań z KVH. Te artykuły w rzeczywistości pisano w Vancouver albo w Bazylei, a oni je tylko podpisywali.
Stwierdzono, że lekarstwo nie służy kobietom w wieku rozrodczym. Niektóre miały po nim problemy z ostrością widzenia. Było kilka przypadków śmiertelnych, ale nienaukowa manipulacja danymi sprawiła, że tych przypadków nie włączono do badanego okresu.
– Czy nikt nie podważał listów?
Pytanie rozgniewało ją.
– Kto miałby je podważać? Lekarze i pracownicy służby zdrowia z Trzeciego Świata, którzy dostają pieniądze za badania kliniczne? Dystrybutor, który nie chce stracić zysków płynących ze sprzedaży całej gamy produktów KVH – a być może narazić na szwank wszystkich swoich interesów?
– A co z pacjentkami?
Jej zdanie o nim sięgnęło skalistego dna.
– Większość pacjentek pochodzi z niedemokratycznych krajów o szalejącej korupcji. Teoretycznie wyrażały świadomą zgodę na leczenie. Ich podpisy widnieją na formularzach z oświadczeniem zgody, nawet jeśli nie były w stanie przeczytać tego, co podpisywały. Według prawa nie wolno im płacić, ale szczodrą ręką rekompensowano im koszty podróży, utratę zarobków i wreszcie – dostawały jedzenie, co szczególnie im się podobało. Poza tym, boją się.
– Firm farmaceutycznych?
– Wszystkiego. Kiedy składały skargi, straszono je. Mówiono im, że ich dzieci nie dostaną lekarstw z Ameryki, a mężowie pójdą do więzienia.
– Ale ty złożyłaś skargę.
– Nie. Ja energicznie protestowałam. Kiedy odkryłam, że dypraxa przedstawiana jest jako bezpieczne lekarstwo, a nie lekarstwo w trakcie prób klinicznych, wygłosiłam wykład na zebraniu naukowym i opisałam dokładnie nieetyczne postępowanie KVH. To się nie spodobało. Dypraxa to dobre lekarstwo, ale nie o to chodzi. Chodzi o trzy rzeczy. – Trzy smukłe palce podniosły się w górę.
– Po pierwsze, działania uboczne były celowo ukrywane dla zysku. Po drugie, najbiedniejsze społeczności świata były wykorzystywane jako króliki doświadczalne przez najbogatszych. Po trzecie, jakakolwiek debata naukowa na ten temat jest tłamszona przez korporacje farmaceutyczne.
Trzy palce zostały wycofane. Drugą ręką Lara zaczęła grzebać w torbie. Wyciągnęła z niej lśniącą, niebieską ulotkę z nadrukiem głoszącym dobre wieści z kvh.
DYPRAXA to wydajny, bezpieczny, ekonomiczny substytut dla stosowanych dotychczas metod leczenia gruźlicy. Udowodnił, że przynosi ogromne korzyści młodym narodom.
Zabiera ulotkę i pokazuje popstrzony notatkami na marginesie list od prawnika. Jeden akapit jest podkreślony.
Badania nad dypraxą trwały kilka lat. Zostały zaplanowane i przeprowadzone zgodnie ze wszystkimi zasadami etyki. Prowadzono je zawsze za świadomą zgodą uczestniczących w testach pacjentów. KVH, prowadząc badania, nie czyni różnicy pomiędzy krajami bogatymi a biednymi. Jedynym kryterium jest dobór odpowiednich warunków do przeprowadzenia programu. KVH cenione jest za swoje humanitarne podejście do ludzi.
– Jaką rolę odgrywa Kovacs?
– Kovacs jest całkowicie po stronie korporacji. Brakuje jej zasad moralnych. To
z jej pomocą sfałszowano dane z badań klinicznych.
– A Lorbeer?
– Markus nie jest jednoznaczny. To dla niego normalne. Pochlebia mu, że został
szefem od dypraxy na całą Afrykę. Ale jednocześnie jest przerażony
i zawstydzony. To dlatego napisał swoje wyznania.
– Pracuje dla KVH czy ThreeBees?
– Możliwe, że dla obu. To skomplikowany człowiek.
– To jak, do licha, doszło do tego, że KVH wysłało panią na Uniwersytet Dawesa?
– Bo byłam głupia – powtórzyła triumfalnie Lara, rozprawiając się z jego
wcześniejszym zapewnieniem. – Jak inaczej mogłabym podpisać coś takiego? Ludzie
z KVH byli bardzo uprzejmi, czarujący, pełni zrozumienia, sprytni.
Mieszkałam w Bazylei, kiedy odwiedziło mnie dwóch młodych ludzi
z Vancouver. Pochlebiało mi to. Podobnie jak ty, przysłali mi róże.
Powiedziałam im, że badania są gówno warte. Zgodzili się. Powiedziałam, że nie
powinni sprzedawać dypraxy jako leku bezpiecznego. Zgodzili się. Powiedziałam
im, że wiele efektów ubocznych nie zostało zidentyfikowanych. Podziwiali mnie
za moją odwagę. Jeden z nich był Rosjaninem. „Chodźmy na lunch, Laro.
Omówimy sprawę dokładniej”. Wtedy właśnie powiedzieli mi, że chcieliby zabrać
mnie na Uniwersytetu Dawesa, żebym przeprowadziła własne badania. Zgodzili się,
że nie wykonaliśmy odpowiedniej liczby poprawnych testów. Zrobimy je teraz na
Uniwersytecie Dawesa. To był mój lek. Byłam z niego dumna. Oni też.
Uniwersytet był dumny. We wszystkim byliśmy jednego zdania. Dawes przyjmie mnie
z otwartymi rękami, KVH zapłaci. Dawes jest idealnym miejscem dla takich
badań. Są tu Indianie z rezerwatów, podatni na stare szczepy gruźlicy.
Mamy przypadki wieloodporne z komuny hippisów w Vancouver. Dla
dypraxy to idealna kombinacja. Więc podpisałam kontrakt i przyjęłam
klauzulę poufności. Byłam głupia – powtórzyła, pociągając nosem, co znaczyło:
„proste”.
– KVH ma swoje biura w Vancouver.
– Tak. Trzeci co do wielkości budynek po Bazylei i Seattle. Mogli mi się przyglądać, i o to chodziło. Żeby mi założyć kaganiec i pilnować mnie. Podpisałam ten głupi kontrakt i wzięłam się do pracy w najlepszej wierze. Postanowiłam powiadomić moich pacjentów o potencjalnych efektach ubocznych. Jest to moim świętym obowiązkiem lekarza. Doszłam również do wniosku, że światowa społeczność lekarzy powinna zostać poinformowana o tym za pośrednictwem publikacji w poważnym czasopiśmie.
Takie czasopisma nie lubią negatywnych opinii.
Wiedziałam o tym. Wiedziałam też, że czasopismo poprosi trzech wybitnych naukowców o skomentowanie moich wyników badań. W redakcji jednak nie wiedzieli, że ci wybitni naukowcy właśnie podpisali lukratywne kontrakty z KVH w Seattle w sprawie prowadzenia badań nad biotechnicznymi terapiami dotyczącymi innych chorób. Natychmiast zawiadomili Seattle o moich zamiarach, a stamtąd poszła informacja do Bazylei i Vancouver. Wręcza mu złożoną białą kartkę. Otwiera ją i doznaje mrożącego krew w żyłach uczucia, że gdzieś już to widział.
KOMUNISTYCZNA KURWO. ZABIERAJ SWOJE ZASRANE ŁAPSKA OD NASZEGO UNIWERSYTETU. WRACAJ DO SWOJEGO BOLSZEWICKIEGO CHLEWU. PRZESTAŃ ZATRUWAĆ ŻYCIE PRZYZWOITYM LUDZIOM OHYDNYMI TEORYJKAMI.
Wielkie litery, druk komputerowy. Żadnych błędów ortograficznych. Znajoma składnia. Jesteśmy w domu, pomyślał.
– Ustalono, że Uniwersytet Dawesa będzie partycypował w zyskach ze sprzedaży dypraxy na całym świecie – mówi dalej, niedbale wyjmując mu kartkę z ręki. – Personel lojalny wobec szpitala otrzyma udziały preferencyjne. Nielojalni dostali takie właśnie anonimowe listy. Lepiej być lojalnym wobec szpitala niż wobec pacjentów. A najważniejsze, żeby być lojalnym wobec KVH.
– To pisała Halliday – mówi Amy, wnosząc do pokoju tacę z kawą i herbatnikami. – Halliday przewodzi medycznej mafii Uniwersytetu Dawesa. Wszyscy na wydziale musieli ją całować w zadek, żeby jakoś egzystować. Wszyscy poza mną, Larą i paroma innymi idiotami.
– Skąd wiesz, że to ona? – pyta Justin.
– Zbadałam DNA tej krowy. Odkleiłam znaczek z koperty. Zbadałam DNA jej śliny. Lubi trenować w szpitalnej sali gimnastycznej. Razem z Larą ukradłyśmy włos z jej różowego grzebyczka i zrobiłyśmy porównanie.
– Czy ktoś jej to powiedział?
– Jasne, cała rada. Krowa się przyznała. Nadmiar zapału w wykonywaniu obowiązków, ale wyłącznie w obronie interesów uniwersytetu. Pokornie przeprosiła, zwaliła wszystko na stres emocjonalny, co jest jej określeniem na zaślinioną erotomanię. Sprawę oddalono, krowę obsypano pochwałami. Przy okazji wyrzucili Larę. Ja jestem następna w kolejce.
– Emrich to komunistka – wyjaśnia Lara, rozkoszując się ironią tego stwierdzenia. – Jest Rosjanką, wychowała się w Petersburgu, kiedy jeszcze był Leningradem, chodziła do sowieckich szkół, więc jest komunistką nastrojoną wrogo wobec wolnego rynku. To wygodne tłumaczenie.
– No i Emrich nie odkryła dypraxy, prawda, kochana? – przypomina jej Amy.
– To zasługa Kovacs – mówi gorzko Lara. – Kovacs to geniusz. Ja byłam jej rozwiązłą asystentką laboratoryjną. Lorbeer był moim kochankiem, toteż całą chwałę przypisał mnie.
– I dlatego nie zapłacili ci więcej ani grosza, prawda?
– Nie. Powód był inny. Złamałam klauzulę poufności, a zatem unieważniłam kontrakt. To logiczne.
– Lara jest także dziwką, prawda? Pieprzyła się ze ślicznymi chłoptasiami, których przysłali jej z Vancouver. Tyle że to nieprawda. Nikt na uniwersytecie się nie pieprzy. I wszyscy jesteśmy chrześcijanami, nie licząc żydów.
– Moje lekarstwo zabija pacjentów. Wolałabym, żeby to kto inny je wynalazł – powiedziała łagodnie Lara, nie komentując ostatniej wypowiedzi Amy.
– Kiedy po raz ostatni widziałaś Lorbeera? – zapytał Justin, kiedy znów byli sami.
***
Nadal była ostrożna, ale jej głos nabrał miękkości.
– W Afryce.
– Kiedy?
– Rok temu.
– Mniej niż rok – poprawił ją Justin. – Moja żona rozmawiała z nim w szpitalu Uhuru sześć miesięcy temu. Jego wyznanie, czy jak to nazwać, zostało wysłane z Nairobi kilka dni temu. Gdzie teraz jest?
Lara Emrich nie lubiła, kiedy ktoś ją poprawiał.
– Pytałeś, kiedy ja widziałam go po raz ostatni – odparła obruszona. – Rok temu. W Afryce.
– Gdzie w Afryce?
– W Kenii. Posłał po mnie. Coraz bardziej alarmujące dowody szkodliwości leku były dla niego nie do zniesienia. „Laro, potrzebuję cię. To ważne i niezwykle pilne. Nie mów nikomu. Zapłacę. Przyjeżdżaj”. Poruszyło mnie to wezwanie. Powiedziałam na uniwersytecie, że moja matka zachorowała i poleciałam do Nairobi. To był piątek. Markus czekał na mnie na lotnisku. Już w samochodzie zapytał mnie: „Laro, czy to możliwe, że nasz lek wzmaga ciśnienie w mózgu, uszkadzając nerw wzrokowy?”. Przypomniałam mu, że wszystko jest możliwe, bo nie zebrano podstawowych danych, chociaż staraliśmy się temu zapobiec. Zawiózł mnie do jakiejś wioski i pokazał kobietę, która nie mogła wstać. Miała koszmarne bóle głowy. Umierała. Zawiózł mnie do innej wioski, gdzie widziałam kobietę, która nie mogła zogniskować oczu. Kiedy wychodziła z chaty, świat wokół niej mroczniał. Opowiedział też o innych przypadkach.
Pracownicy służby zdrowia niechętnie rozmawiali z nami szczerze. Oni też się bali. Bali się ThreeBees, bali się KVH, bali się o chore kobiety, bali się Boga.
„Co mam robić, Laro? Co mam robić?”. Rozmawiał z Kovacs, która była w Bazylei. Powiedziała, że jest spanikowanym durniem. To nie są efekty uboczne dypraxy, ale efekty złego połączenia z innym lekarstwem. To typowe dla Kovacs, wyszła za mąż za bogatego serbskiego kanciarza i więcej czasu spędza w operze niż w laboratorium.
– Więc co powinien zrobić?
– Powiedziałam mu, jaka jest prawda. To, co on widzi w Afryce, ja obserwuję w szpitalu Dawesa w Saskatchewan. „Markusie, powiedziałam, to są te same efekty uboczne, które opisałam w raporcie wysłanym do Vancouver. Raport jest oparty na obiektywnych badaniach klinicznych sześciuset przypadków”. A on krzyczał: „Co mam zrobić, Laro, co mam zrobić?”. „Markusie”, odparłam,
„musisz być odważny, musisz zrobić to, czego nie chce zrobić cała korporacja, wycofaj lekarstwo z rynku, póki nie zostanie dostatecznie przebadane”.
Płakał. To była nasza ostatnia wspólna noc. Ja też płakałam.
John le Carré, Wierny ogrodnik, Wydawnictwo Sonia Draga, 2012