Rozmowa

Kabel zamiast Wi-Fi

kabel internetowy
"White internet cable on black background" by wuestenigel is licensed under CC BY 2.0.

Z Ewą Gierulą, autorką książki „Zdrowe Dzieci”, rozmawiamy o tym, dlaczego w szkołach powinniśmy zastąpić Wi-Fi łączem przewodowym, jak trudno zainteresować tym tematem rodziców i dyrektorów szkół oraz na czym polega higieniczne korzystanie z Internetu.

Małgorzata Jankowska: Co panią skłoniło do zainteresowania się kwestią Internetu bezprzewodowego w szkole?

Ewa Gierula: Od lat zajmuję się zdrowiem dzieci. Jestem dietetykiem. Zwracam uwagę na różne czynniki, które wpływają na nasze zdrowie. Jednym z nich jest promieniowanie elektromagnetyczne pochodzące ze sztucznych źródeł.

Interesuję się tym tematem, bo mam dzieci. Kiedy dowiedziałam się, że Wi-Fi nie jest obojętne dla mózgu i całego układu nerwowego, zrezygnowaliśmy z Wi-Fi w domu i założyliśmy kable. To był pierwszy krok.

Ponieważ dzieci spędzają codziennie wiele godzin w szkole, zainteresowałam się, czy Wi-Fi jest w szkole. Okazało się, że tak. Wtedy oboje dzieci chodziło do szkoły podstawowej. Była to szkoła niezwykła, w której na pierwszym miejscu stawia się nie program nauczania, a dziecko – jego rozwój emocjonalny, samopoczucie, jak również zdrowie. Osoby pracujące w tej szkole to ludzie bardzo wrażliwi na sprawy dzieci, zatem skoro zainstalowali Wi-Fi, widocznie nie zdawali sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Poruszyłam temat w mailu, dołączyłam do korespondencji opracowania naukowe świadczące o potencjalnej szkodliwości promieniowania ze sztucznych źródeł. Nie otrzymałam odpowiedzi. Po jakimś czasie okazało się, że nie byłam jedynym rodzicem, który zwrócił uwagę na problem. Byli rodzice na tym polu aktywniejsi ode mnie. Wypożyczyli z urzędu miasta sprzęt do pomiaru poziomu natężenia pola elektromagnetycznego. Przeprowadzili badania w szkole. Dokładnie wskazali, w których klasach pole jest najsilniejsze, a w których słabsze. Sprawa upadła. Dla mnie był to sygnał, że szkoła nie będzie się angażować w temat.

Jak pani sądzi, dlaczego?

Właściwie nie wiem. Do dziś utrzymuję z tą szkołą bardzo przyjazne relacje. Znam też trochę funkcjonowanie takiej szkoły od kuchni. Ponieważ mam bliski kontakt z ludźmi ją prowadzącymi, dociera do mnie wiele informacji o tym, jakim obciążeniem jest kierowanie taką placówką, ile jest kłopotów i problemów, które na co dzień trzeba rozwiązywać, w tym różnych uwag ze strony rodziców. Niektórzy rodzice są odbierani jako bardzo roszczeniowi – i prawdopodobnie tacy są. Potrafię sobie wyobrazić, że niektórzy z nich zgłaszają uwagi na zasadzie pretensji. I to jest z pewnością bardzo ciężkie do zniesienia. I być może powstaje efekt „jeżenia się” na jakiekolwiek uwagi lub postulaty rodziców, które oznaczają, że szkoła musiałaby podjąć dodatkowy wysiłek i również ponieść koszty.

Z tym, że kiedy podniosłam problem Wi-Fi, od razu wskazałam możliwe rozwiązanie –założenie instalacji kablowej, zaznaczając, że mój mąż zgodziłby się założyć kable, bo to mała szkoła. Założyłam, że zrobilibyśmy zbiórkę wśród rodziców, aby pokryć koszt materiałów, poza tym dla mnie było to tak ważne, że ostatecznie byłam skłonna je sfinansować, chociaż wcale się u nas nie przelewało. Jednak z jakichś względów temat nie został podjęty.

Syn poszedł do technikum informatycznego. Dowiedziałam się, że w technikum mają instalację kablową, ponieważ Wi-Fi na ich potrzeby nie wystarczyłoby. Jest jednak inny problem. Niedaleko technikum stoi wieża telefonii komórkowej. Czy po pierwszym stycznia, w związku z liberalizacją przepisów określających normy na dopuszczalne poziomy promieniowania elektromagnetycznego w otoczeniu stacji bazowych, dołożyli do tej wieży anten lub zwiększyli ich moc? Nie wiem. Można się tego tylko domyślać.

Pojawia się kolejny problem: w klasie – zamkniętym pomieszczeniu, w którym w czasie lekcji przebywa około 40 uczniów wyposażonych w smartfony z włączoną transmisją danych, prawdopodobnie komórki muszą intensywniej pracować, żeby nawiązać kontakt ze stacją bazową. W związku z tym generowane jest silne promieniowanie – z telefonów. Nie dawało mi to spokoju, więc zadzwoniłam do dyrektora szkoły. Rozmawialiśmy. Wspomniałam również o moich obawach związanych z możliwością instalacji anten na dachu budynku szkolnego (co jest czasami praktykowane w Polsce) w dobie rozwoju technologii 5G. Dyrektor powiedział, że nie dopuści do tego, żeby ustawiono tam jakąkolwiek antenę. Jemu też zależy na zdrowiu.

Jednak stwierdził: Wie pani, postępu pani nie zatrzyma. Dodał, że nie wyobraża sobie, aby zabronić młodzieży używania smartfonów w szkole. Odpowiedziałam, że to nie musi polegać na zakazach, a raczej na rozpoczęciu rozmów z uczniami i stopniowym uświadamianiu ich. Na przykład do programu nauczania można by wprowadzić elementy bezpieczeństwa zdrowotnego w zakresie wpływu sztucznego promieniowania elektromagnetycznego na organizmy żywe i higieny posługiwania się sprzętem, polegającej m.in. na przełączaniu aparatów na tryb samolotowy w czasie lekcji, czy innych grupowych spotkań w zamkniętym pomieszczeniu. Uczniowie mogliby włączać smartfony podczas przerwy. To już by oznaczało ograniczenie promieniowania. Dobrym sposobem na zwiększanie świadomości dzieci i młodzieży jest pokazanie im filmów edukacyjnych na temat szkodliwego wpływu urządzeń bezprzewodowych na zdrowie ludzkie, czy też organizowanie dla nich spotkań z naukowcami, inżynierami lub lekarzami zajmujących się tym problemem. Urząd Miasta Krakowa organizuje międzynarodowe konferencje z udziałem naukowców, poświęcone tematowi oddziaływania promieniowania elektromagnetycznego pochodzącego ze sztucznych źródeł na ludzi i środowisko. Pojawia się coraz więcej rzetelnych materiałów do pokazania, które z reguły udostępniane są w Internecie. Można by przeprowadzić w szkole akcję informacyjno-edukacyjną, bez wprowadzania zakazów.

W szkole, do której obecnie uczęszcza moja córka zainstalowano Wi-Fi, ale obowiązuje zakaz używania komórek. Telefony zostają w szatni. Zakaz nie wynika ze świadomości istnienia zagrożenia zdrowotnego. Chodzi raczej o problem rozpraszania uczniów przez Internet i uzależnienia od smartfonów. Oczywiście to jest równie ważny, ale inny powód ograniczania dzieciom dostępu do smartfonów.

Przekazałam właścicielom szkoły materiały – link do wykładów z konferencji w Krakowie oraz raport pani Anny Miki „Elektrosmog – niewidzialny wróg”. Zainteresowali się. Rozważyli okablowanie szkoły i przeliczyli koszty. Mam nadzieję, że nie przekłamuję kwoty – jakaś firma oszacowała je na około 30 tys. zł. Podpowiedziałam, że może nie trzeba kuć ścian, a wystarczy zamontować kable na ścianach i zakryć je osłonką.

Zaoferowałam, że dowiem się, czy istnieją tańsze możliwości zainstalowania kabli w budynku szkolnym. Właściciele szkoły obiecali, że wrócą do sprawy, być może w czasie wakacyjnego remontu.

Pomyślałam, że gdyby w kwestię tę zaangażowało się więcej osób, byłoby łatwiej. Napisałam więc do innych rodziców, dodając do korespondencji link do materiałów, które zamieściłam na mojej stronie internetowej zdrowedzieci.org.pl. (tytuł artykułu na stronie: „Promieniowanie elektromagnetyczne a zdrowie dzieci”). Od rodziców nie otrzymałam jednak ani jednej odpowiedzi.

Gdy chcemy mówić o Wi-Fi w szkole, pierwszym problemem jest nawiązanie rozmowy. Dlaczego? Powodem jest brak świadomości, być może obawa przed rezygnacją z czegoś przydatnego i atrakcyjnego, albo też obawa przed poznaniem niewygodnej prawdy. Do rodziców wysłałam ponowny mail, tym razem z dołączonym filmem o eksperymencie wykonanym przez nauczyciela i uczniów w szkole. Na filmie pokazano, jak kiełkują rośliny przy włączonym i wyłączonym Wi-Fi. To naprawdę działa na wyobraźnię. Jednak i tym razem nie było żadnej reakcji ze strony rodziców. Proszę zobaczyć, jaki to jest olbrzymi problem!

A może ludzie traktują to zero-jedynkowo na zasadzie: postępu pani nie zatrzyma?

Nie musimy zatrzymywać postępu. Chodzi o bezpieczne korzystanie z jego zdobyczy.

Jako dietetyk patrzy pani na młodego człowieka kompleksowo. Co zawiera takie spojrzenie?

Zacytuję z mojej publikacji: „zła żywność, nadużywanie produktów farmakologicznych, sztuczne pole elektromagnetyczne to triada współczesnych zagrożeń zdrowotnych”.

Istnieje jeszcze wiele innych czynników, jak np. brak dobrego kontaktu z dzieckiem, ale one nie są bezpośrednio związane z cywilizacją.

Wspomniała pani, że warto korzystać ze zdobyczy techniki, byle higienicznie. Czyli w jaki sposób?

W miarę możliwości nie korzystać ze zdalnego przesyłania danych; zamiast Wi-Fi zastosować kable, zamiast myszek bezprzewodowych – przewodowe, nie trzymać telefonu w kieszeni blisko ciała, nie korzystać z niego w czasie jazdy samochodem, a rozmowy przez komórkę ograniczyć do niezbędnego minimum. Dlatego rozmawiam z panią przez Skype, tak samo jak z pacjentami w czasie konsultacji dietetycznych. Komputer, którego używam połączony jest z routerem kablem, natomiast Internet do naszego budynku dostarczany jest światłowodem. Moje dzieci nie mają smartfonów, korzystają z prostych modeli telefonów komórkowych. Używają ich w sytuacjach absolutnie koniecznych, zabierają je, kiedy na dłużej wychodzą z domu. Nie trzymają ich w kieszeniach. O tym, jak chronić nasze dzieci przed nadmiarem szkodliwego promieniowania szczegółowo informuję w artykule „Ochrona dzieci przed sztucznym promieniowaniem elektromagnetycznym”. Artykuł dostępny jest na mojej stronie internetowej.

Nasza komunikacja przez Wi-Fi jest powszechna. Możemy znaleźć wypowiedzi zarówno mówiące o szkodliwości, jak i zapewniające o bezpieczeństwie. Jak się w tym odnaleźć?

Zastosować zasadę ostrożności. Nie musimy mieć dowodu na szkodliwość. Wystarczy, że jest mnóstwo poważnych wątpliwości wśród naukowców i specjalistów. Czym jest dowód? Za dowód przyjmuje się badania i publikacje naukowe. A przecież część tych badań i publikacji nie jest niezależna, jest robiona na zamówienie, i w tym przypadku decydujące są interesy różnych firm, które finansują badania. Nie zawsze wiadomo, które badania i publikacje są wiarygodne, co za nimi stoi.

A gdyby nawet wszystkie badania były rzetelnie i uczciwie przeprowadzone i połowa z nich wykazywałaby, że promieniowanie emitowane przez urządzenia bezprzewodowej telekomunikacji jest nieszkodliwe dla organizmów żywych, a druga połowa, że szkodliwe, to, kierując się logiką, powinniśmy wyeliminować lub przynajmniej ograniczyć do niezbędnego minimum zdalne przesyłanie danych, gdyż negatywne skutki zdrowotne mogą być, według opinii niektórych naukowców, drastyczne i nieodwracalne. A przecież zdrowie i życie naszych dzieci jest zbyt cenne, aby podejmować takie ryzyko.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 124 / (20) 2022

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura # Zdrowie

Być może zainteresują Cię również:

Dom to praca

Rozmowa / prof. Irena E. Kotowska

Czy potrzebne jest docenienie pracy domowej kobiet? W jakiej postaci byłoby możliwe – uznania społecznego, gratyfikacji finansowej? Oczywiście jest potrzebne, tylko jak to zrobić?…