Felieton

Klatki, kagańce i biurka – czyli w obronie sprzeczności

kura
fot. Max Rownes z Pixabay

Olaf Swolkień

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 39 (2020)

I tak oto doczekaliśmy chwili, gdy minister Ardanowski został uznany za obrońcę polskiego rolnictwa, którego symbolem mają być przemysłowe fermy, mające tyle wspólnego z tradycyjnym rolnictwem, co współczesne koncerny farmaceutyczne i medycyna procedur z leczeniem ludzi.

Trzeba zresztą przyznać, że minister swoimi decyzjami, a również ich brakiem, dostarcza klientów Big Farmie w ilościach hurtowych, tak jak w hurtowych ilościach polscy rolnicy pod jego rządami używają glifosatu i antybiotyków, którymi karmią w ten sposób, a jakże, polskich konsumentów. Obrona tego stanu rzeczy odbywa się pod hasłami obrony prymatu człowieka nad resztą przyrody, trudno o bardziej szkaradny chichot historii. Na paskach telewizji polskiej nie ma informacji o ilości zachorowań na raka, spadku odporności na infekcje, ale w statystykach GUSu jeszcze są. Z drugiej strony mamy licytację na wrażliwość i tak zwane dobre serce, oznaczającą ni mniej ni więcej, że decyzje polityczne mające znaczenie dla życia tysięcy ludzi uzasadniane są emocjami wzbudzanymi filmami o strasznym losie zwierząt hodowanych na futra na przemysłowych farmach. Tyle tylko, że taki sam los dotyczy dzisiaj niemal wszystkich zwierząt w rolnictwie przemysłowym – kurczaki, świnie, ale i krowy traktowane są podobnie. Głaskane przez nas kotki i pieski odżywiają się ich mięsem, a my sami jesteśmy ssakami wszystkożernymi, które co pewien czas mięso jedzą i jeść powinny. Żeby sprawiedliwości stało się zadość, los ludzi także coraz bardziej przypomina ten, jaki oni sami, a raczej, jak to uroczo określił jeden z internetowych pisarzy, „rozwój świata” gotuje zjadanym przez nich zwierzętom. Tę wspólnotę losów subtelnie wyczuł Isaak Bashevis Singer w powieści pod tytułem „Pokutnik” , opisując nawrócenie i dojrzewanie duchowe świeckiego Żyda, który ze względu na pamięć o obozach koncentracyjnych zrezygnował z jedzenia mięsa.

Ironią historii jest, że wraz z ustawą mającą uwolnić norki z klatek, miano procedować bezkarność funkcjonariuszy zmuszających ludzi do noszenia kagańców, systematycznego podduszania dzieci i wprowadzonych w stan psychozy staruszków, którym teraz jeszcze w pakiecie zaserwuje się zabójcze dla ich zdrowia szczepionki na grypę – za darmo i na obecnym etapie jeszcze nie pod przymusem.

Tendencja do potępiania okrucieństwa wobec zwierząt i ludzi jest wpisana w ludzką historię i Arnold Gelner w swojej rewelacyjnej książce „Moralność i hipertrofia moralności” przekonująco pokazuje jej zarodki już w starożytności. Zarodki, a być może będący naszym udziałem konflikt pomiędzy etyką małej skali i tą, która obowiązuje w polityce zajmującej się sprawami państwa i społeczeństwa. Widać ją także w Ewangelii.

Tak zwani lewacy i polemizujący z nimi obrońcy „polskiego rolnictwa” z pewnością zdziwiliby się, gdyby dowiedzieli się, że zwierzętom przypisywano osobowość prawną np. w XVI-wiecznej Francji i że czynił to nie kto inny jak Kościół katolicki.

Taki proces przeciw kolonii niszczących winnice wołków opisuje w swojej książce „Nowy ład ekologiczny” Luc Ferry. „Sprawa zakończyła się zwycięstwem insektów, może dlatego, że bronił ich adwokat, którego wyznaczył zgodnie z wymogami procedury sam sędzia biskupi. Ten ostatni, powołując się na to, że zwierzęta stworzone przez Boga mają takie same prawa jak ludzie, by żywić się roślinami, odmówił ekskomuniki gąsieniczek, ograniczając się, w postanowieniu z dnia 8 maja 1546 roku, do zarządzenia zbiorowych modłów za nieszczęsnych mieszkańców, którzy zostali wezwani do szczerego żalu za grzechy i do błagania o boskie miłosierdzie.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Jednocześnie sędzia wezwał ich, by zapłacili bez zwłoki swą dziesięcinę – była to wymarzona okazja – jak również, by odbyli „przez trzy kolejne dni trzy procesje wokół zaatakowanych winnic.” Dzisiejsi biskupi żyjący w panicznym leku przed „groźnym koronawirusem” z pewnością nie zdobyliby się na podobny, jakże „nieludzki”, ale pełen pokory wobec stwórcy wyrok. Po upadku znaczenia Kościoła ta stara intuicja nakazująca traktować zwierzęta z szacunkiem jednak nie zginęła, zmieniły się tylko jej uzasadnienia, a miejsce stwórcy zastąpił człowiek z jego obłudą, pychą i lękiem.

Nowoczesna troska o zwierzęta odezwała się równolegle do procesu uprzemysłowienia i oderwania coraz większych rzesz społeczeństwa od realnego kontaktu z przyrodą.

Krajem, który w tej dziedzinie przodował była ta sama Anglia, która jako pierwsza dokonała rewolucji przemysłowej, przeciw której protestowali pierwsi prawdziwi ekolodzy jak np. John Ruskin. W USA podobny sceptycyzm wobec „rozwoju” prezentował Thoreau. Obaj, podobnie jak Jan Gwalbert Pawlikowski, byli par excelence konserwatystami, podczas gdy piszący z pogardą i nienawiścią o pracy na roli Marks jest ojcem intelektualnym lewicy. Rolnika, który musiał zabić, mającą często swoje imię kurę, owcę, świnkę czy krowę zastąpił mieszczanin, a jeszcze częściej mieszczka posiadająca kotka czy pieska i nie mająca pojęcia o pracy na roli, przyrodzie z jej pięknem, ale i pozbawioną sentymentów bezwględnością. Ten postępujący proces coraz większej sterylności i alienacji opisuje z kolei książka „Ostatnie dziecko lasu”, pokazująca jak amerykańskie dzieci w trosce o swoje bezpieczeństwo są coraz bardziej separowane od przyrody. Łączy się to ze strachem, który obserwuje dzisiaj nauczyciel widząc, jaką panikę wywołuje w klasie zabłąkana osa czy pszczoła. Nastoletnie dziewczynki i chłopcy wiedzą już wiele o uczuleniach. Dawniejsi chłopcy często znęcali się nad zwierzętami, by dopiero osiągnąwszy wiek dojrzały nabrać łagodności i współczucia, ale także świadomości tragizmu naszej kondycji, a przede wszystkim akceptacji sprzeczności moralnych, ekonomicznych, psychologicznych. Próby ich usunięcia przez co gorliwszych architektów ziemskich rajów zawsze prowadziły do totalitaryzmów rozwiązujących je przy pomocy gilotyny, gazu czy innych coraz bardziej higienicznych metod. Ostatnim krzykiem mody są drony pozwalające dokonywać tej czynności dosłownie zza biurka zaopatrzonego w klawiaturę, które staje się obecnie wymarzonym miejscem spędzania czasu przez zamaskowane istoty marzące o nowym, wspaniałym świecie.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 39 (2020)

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Ekologia # Społeczeństwo i kultura # Zdrowie

Być może zainteresują Cię również: