Felieton

Konsument ma jeść. I czuć się winny

Krzysztof Wołodźko
fot. archiwum autora

Krzysztof Wołodźko

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 1 (2020)

To niedobrze, że jako jednostki marnujemy żywność. Ale tak naprawdę to nie my zmieniamy świat w coraz bardziej monotonny krajobraz ze zdewastowaną bioróżnorodnością.

To fatalnie, że z naszych lodówek jedzenie wędruje wprost do śmietnika. Jeszcze gorzej jednak, że tak naprawdę nie mamy już na ogół kontroli nad chlebem naszym powszednim, mięsem na sterydach, świeżymi owocami i warzywami, szczególnie jeśli życzymy ich sobie na stole w środku zimy; kawa i herbata, lody, przetwory z konserwantami, cudownie i zabójczo przesłodzone napoje trafiły na nasz stół. I – pomimo powtarzających się regularnie sarkań na drożyznę – to wszystko jest naprawdę tanie jak na historyczne realia. I dzieje się daleko od nas. Nikt nam przecież nie opowiada w reklamach o smrodzie ze świńskich farm i taśmowej rzezi odzwierzęconych zwierząt, traktowanych już za odpowiednio krótkiego życia jako chwilowo niezapakowany produkt.

Choć i owszem, także w naszych stronach trafiają się przebicia w systemie – wystarczy wpisać w popularną wyszukiwarkę hasło w rodzaju „smród z farmy”… a kontrolujący przebieg informacji i opinii algorytm da nam do wyboru mnóstwo historii z farm drobiu, norek, świń. „W rzeźni jak to w rzeźni” – jak śpiewał klasyk. Choć nie tylko mięsożercy powinni mieć świadomość, że jedzenie to bardzo dochodowy biznes. Ze wszystkimi tego konsekwencjami: nadprodukcją żywności wymagającą szukania coraz to nowych źródeł czystej wody i potężnych areałów, choćby pod uprawę soi.

Świadoma konsumpcja? W jakiej skali to może działać, żeby globalny ekonomiczny system musiał wprowadzić coś poza nowymi, bardziej „eko” metodami ocieplania własnego wizerunku? Jeszcze nigdy w historii ludzkości nie mogliśmy być tak tanio przejedzeni. I jeszcze nigdy – przynajmniej dla niemałej części z nas – nie wiązało się to z żadnym trudem, brudem, smrodem i zniszczeniem tego kawałka świata, który znamy. Choć powyższe zdanie nie jest już aktualne, ani zupełnie prawdziwe. Ale przemysł żywnościowy nie będzie przecież szczegółowo wyjaśniał nieco bardziej uprzywilejowanym konsumentom, jak przyczynia się do eksploatacji planety i dlaczego niemożliwy jest nieskończony wzrost w warunkach skończonych i zbyt powoli jednak odnawialnych zasobów.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Słyszymy na ogół, że troskę o przyszłość Ziemi powinniśmy zacząć od siebie. Przynajmniej część z nas, nieco bardziej majętnych mieszkańców planety, w to wierzy. I może sobie na to finansowo pozwolić. Podobno jeszcze bardziej wierzą w to znacznie bardziej bogaci od nas tzw. celebryci, ludzie słynni ze zdrowego odżywiania i licznych terapii, którzy wraz z mediami wywierają na nas delikatną presję.

Chcą byśmy byli odpowiedzialni – zero waste, slow food, fair trade. Media najlepiej czują się w podwójnej roli: antykonsumpcyjnego wujka dobra rada i naganiacza klientów (i klientek oczywiście też) dla producentów wysokoprzetworzonych produktów żywnościowych.

Dyskretny urok nowoczesnej walki klas, istne kuchenne kontrrewolucje: specjaliści od zdrowia publicznego twierdzą, że nieco bogatsi faktycznie odżywiają się lepiej niźli biedniejsi. Im większe różnice w nierównościach, tym większe różnice w diecie. To już banał: więcej troski o jakość produktów, lepsza kuchnia, odpowiednia dieta. Mniej powodów, by z pomocą kolejnych zastrzyków taniego narkotyku, czyli cukru, dostarczać sobie poczucie szczęścia. I przeciwnie: im mniej zarabiasz, im mniejszy masz za sobą kapitał kulturowy, tym większa szansa, że staniesz się zakładnikiem specjalistów od taniej żywności, która kosztuje świat coraz więcej. A większość zarabia mało i jeszcze mniej.

Globalne żywienie? Widzimy na ogół nieodległy hipermarket i gazetkę z obowiązkowymi promocjami na jedzenie i picie. Inżynieria społeczna oparta na reklamie – rzecz jasna. Ale to przede wszystkim nowoczesna nauka i bazujące na niej technologie, logistyka która potrzebuje wydajnych węzłów komunikacyjnych (Santa Claus jak wiadomo jeździ taką fajną czerwoną ciężarówką z cukrem w płynie), infrastruktura rolna i hodowlana, czyli odpowiednia ilości ziemi pod uprawę i hale produkcyjne oraz nieco ludzi, pracujących raczej za mniejsze niż większe pieniądze, szczególnie tam, gdzie rynek ma zawsze rację – nawet jeśli uzgodni to z państwem, liderami opinii, elitami, lokalnymi kacykami, czy nawet mniej lub bardziej demokratycznymi rządami. Ale żywność to także polityka, systemy dopłaty dla gigantów produkcji i stopniowe eliminowanie słabszych i mniejszych graczy. I o tym przeciętny klient wie i mówi najmniej – nawet jeśli żyje na wsi i pamięta, że jeszcze jego rodzice hodowali zwierzęta i mieli sad za domem – właśnie tam gdzie teraz stoi cudzy dom z garażem na dwa, trzy samochody.

Rzecz jasna, są gracze więksi i mniejsi, skala homogenizacji przemysłowej produkcji żywności zależy od mnóstwa czynników społecznych, kulturowych, politycznych. Ponoć Chiny uczą się dziś najszybciej nowego modelu menedżerowania masową produkcją żywności. I to od „najlepszych”: w USA jeszcze w latach osiemdziesiątych XX wieku wprowadzono system zwany Concentrated Animal Feeding Operations. Teraz stawiają na to bogacący się Chińczycy: świnie znikają coraz szybciej z typowego wiejskiego krajobrazu (tak, znamy to zjawisko również z Polski).

Zwierzęta „zostały stłoczone w tysiącach wielkich hal: zamknięte, skrępowane, nafaszerowane paszami i antybiotykami”

– pisze włoski dziennikarz i reportażysta Liberti Stefano na kartach książki „Władcy jedzenia. Jak przemysł spożywczy niszczy planetę”. Zero waste? Jako indywidualni konsumenci naprawdę wiele moglibyśmy się nauczyć od tych, którzy potrafią ze zwierząt wycisnąć naprawdę wszystko, co się da.

„Nowa światowa potęga musi zapewnić swoim obywatelom możliwość codziennego jedzenia mięsa w przystępnej cenie” – stwierdza Liberti Stefano. Wbrew wszystkim wieściom o chińsko-amerykańskich konfliktach, Pekin robi to w ścisłej współpracy z transnarodowym potentatem żywnościowym amerykańskiego pochodzenia, Smithfield Foods. Kapitał nawet jeśli wciąż ma ojczyzny, to bardzo nie lubi granic.

Optymalizacja produkcji żywności, związana z wielką migracją ludzkości ze wsi do miast. To model pożądany, bo bardziej wydajny, przynajmniej w perspektywie obliczalnych zysków. A zniszczenie tradycyjnej wsi, dyktatura monokultur, wynikająca z konieczności uprawy jednolitej paszy, najlepiej soi, znikanie małych producentów i mięsa z mniejszą ilością antybiotyków chociażby? To się dokonuje niejako mimochodem, przy okazji wypracowywania zysków i walki na globalnych rynkach podzielonych między nielicznych istotnych graczy.

Czujemy się niekiedy winni, gdy wyrzucamy jedzenie do kosza. Słusznie. Bo mamy jeść i czuć się winni – oni jedynie nas karmią.

Narodowy Instytut Wolności – logo Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich – logo

Tekst przygotowany przez Instytut Spraw Obywatelskich w ramach projektu „Instytut Spraw Obywatelskich – myślimy, działamy, zmieniamy” sfinansowanego przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018–2030.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 1 (2020)

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura # Zdrowie Chcę wiedzieć

Przejdź na podstronę inicjatywy:

Co robimy / Chcę wiedzieć

Być może zainteresują Cię również:

Chcę wiedzieć

Bezpłatne szkolenie dla liderów kampanii społecznych

Jeśli działalność społeczna jest Twoją pasją, lubisz zmieniać otoczenie i masz zapał do pracy, weź udział w naszym bezpłatnym szkoleniu 29-30.11.2014 w Łodzi. U nas dowiesz się, co robisz dobrze, a co możesz zrobić jeszcze lepiej! Powiemy, jak prawidłowo planować i realizować kampanie, jak nawiązywać kontakt z mediami i budować kontakty z odbiorcami.