Rozmowa

Koronawirus – eksperyment na ludziach?

Koronawirus
Korornawirus fot. Evgeni Tcherkasski z Pixabay

Z epidemiologiem Zbigniewem Hałatem rozmawiamy o koronawirusie, czy jest organizmem naturalnym, czy genetycznie zmodyfikowanym, o konieczności zbadania każdej ewentualności i o potencjalnych scenariuszach rozwoju sytuacji.

Rafał Górski: Część ekspertów uważa, że koronawirus pojawił się naturalnie, z kolei inna część twierdzi, że celowo został zmodyfikowany i wpuszczony do środowiska. Jakie jest pańskie zdanie? 

Zbigniew Hałat: Jestem w grupie epidemiologów, którzy wyciągają wnioski z całości, łącznie z sytuacją polityczną, gospodarczą i militarną. Uważam, że należy kierować się przede wszystkim  zdrowym rozsądkiem. Naszym (epidemiologów – przyp. red.) mistrzem jest dr John Snow. Podczas epidemii  cholery w połowie XIX wieku zdemontował uliczną pompę, która była punktem odbioru wody pobieranej poniżej ujścia ścieków do Tamizy i dzięki temu uratował życie wielu Londyńczykom. Snow nie wiedział o istnieniu bakterii, było to na długo przed Kochem, ale zdrowy rozsądek, ów angielski common sens pozwolił mu wyciągnąć słuszne wnioski z analizy prostych danych. Otóż śmierć znacznie rzadziej zaglądała w oczy mieszkańcom innej dzielnicy Londynu, którym dostarczano wodę pobieraną powyżej ujścia ścieków
Wyciągajmy więc wnioski jak najbardziej praktyczne. Z badań dotyczących genomu wirusa nazwanego SARS CoV-2 wynikają podejrzenia, że nowy zarazek nie mógł powstać w sposób naturalny. Prof. Bruno Coutard z Marsylii wraz z innymi wybitnymi badaczami 10 lutego 2020 r. opublikował w internecie artykuł „The spike glycoprotein of the new coronavirus 2019-nCoV contains a furin-like cleavage site absent in CoV of the same clade“.

Można więc uznać, że to była kolejna próba stworzenia organizmu genetycznie modyfikowanego (GMO), tym razem o zastosowaniu bojowym w charakterze broni masowego rażenia. Pytanie, czy do uwolnienia doszło przypadkowo, czy umyślnie znajdzie swoją odpowiedź w programach szczepień.

Słyszymy, że i w Stanach Zjednoczonych i w Chinach trwają wytężone prace nad opracowaniem szczepionki, a niektórzy nawet twierdzą, że są bliscy jej stworzenia.
SARS-CoV-2 w porównaniu z poprzednim koronawirusem SARS według wielu autorytetów dowodzi ingerencji człowieka w jego genom. Łącznie z naszym ożywionym otoczeniem jesteśmy owocem bardzo długiego procesu ewolucji, wzajemnego dostosowywania się i nawet jeśli  przyroda nas zaskakuje, jak np. w przypadku wirusa grypy hiszpanki, to efekty biologiczne dla populacji człowieka są dla nas w miarę do przewidzenia. Natomiast losy genetycznie modyfikowanych organizmów, czy też wirusów, są w środowisku kompletnie nieprzewidywalne. Nie wiemy, jak taki produkt inżynierii genetycznej zachowa się wobec takiego czy innego natężenia ultrafioletu, promieniowania jonizującego, temperatury, ciśnienia, stężenia chemikaliów. Czynników, które wpływają na mutacje wirusów, jest bez liku, zapewne nie wszystkie są odkryte. Sam tygiel dżungli środkowoafrykańskiej ciągle nas zaskakuje. Mutacje spontaniczne występują mniej lub bardziej szybko, często zależnie do wielkości populacji ludzkiej, zwierzęcej, czy roślinnej, przez którą zdarzy im się „przepasażerować”, a ten wirus mutuje dość szybko. Już można wyodrębnić nowe szczepy SARS CoV-2, prześledzić ich szerzenie się po globie. Ludzie uodpornieni na jeden szczep, nie mają odporności na nowy, który może ich zaatakować, kiedy zawiedzie odporność niespecyficzna. Klasycznym przykładem jest plejada wirusów grypy sezonowej. Zachowanie wirusa genetycznie modyfikowanego jest nieobliczalne. Jeśli za pomocą izolacji i kwarantanny zakażonych nie zagwarantujemy ludziom zamkniętym w swoich siedzibach szansy przeżycia, to faktycznie grozi nam depopulacja.

W październiku 2018 roku tygodnik „Science” opublikował artykuł, w którym naukowcy z Towarzystwa Maxa Plancka ostrzegali przed konsekwencjami programu pod kryptonimem „The Insect Allies”. Został on uruchomiony przez Amerykańską Agencję Zaawansowanych Projektów Badawczych w Obszarze Obronności (DARPA) w 2016 roku. Czteroletni budżet projektu wynosi 45 mln dolarów. Oficjalnym celem programu jest ochrona bezpieczeństwa żywnościowego USA w przypadku zagrożeń typu globalne ocieplenie. Do ochrony mają być wykorzystywane owady (np. mszyce) roznoszące wirusy. Zadaniem wirusów byłyby modyfikacje genetyczne roślin uodporniające te rośliny na susze, powodzie czy szkodniki. W ten sposób amerykańscy wojskowi jako pierwsi postulowali uwalnianie wirusów do środowiska naturalnego. Podnoszących alarm naukowców z Towarzystwa Maxa Plancka nikt wtedy nie słuchał. A teraz?

A teraz mogą powiedzieć: „A co? Nie mówiliśmy?!“. Już sam pomysł, żeby wprowadzić do organizmu człowieka coś tak obcego, jak organizm genetycznie modyfikowany od początku wydawał mi się  bardzo niebezpiecznym eksperymentem na ludziach. Dotyczy to również pasz genetycznie modyfikowanych, które poprzez zwierzęta trafiają ostatecznie do naszego organizmu. Zainteresowanym polecam dyskusję podczas posiedzenia Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi /nr 264/ w dniu 26 lipca 2001 r. zapisaną ku pamięci potomnych na stronie http://www.halat.pl/pasze.html.
Otyłość, często monstrualną, której niemało w USA, przypisuje się produktom genetycznie modyfikowanym. W Stanach nie ma innej kukurydzy czy soi niż   genetycznie modyfikowana. Spożywanie ich przez lata wpływa na rozwój chorób cywilizacyjnych, w tym przede wszystkim chorób metabolicznych, jak cukrzyca typu drugiego.
Najbardziej niebezpieczną przyczyną występowania chorób niezakaźnych szerzących się masowo jest żywność, którą codziennie zjadamy. Nie wolno też zapomnieć o tragicznych skutkach palenia tytoniu, zwłaszcza w Polsce, gdzie setki tysięcy umierają co roku na raka płuca i inne nowotwory złośliwe tytoniozależne, chorują na przewlekłą obturacyjną chorobę płuc (POChP).

Dlaczego w debacie publicznej, również w Polsce, wątki związane z modyfikacją genetyczną tego wirusa nie pojawiają się?

Nie pojawiają się, bo  są  uznawane za teorię spiskową. Tymczasem to nie jest żadna teoria spiskowa tylko ewidentne przesłanki do tego, by sądzić, że wirus powstał w laboratorium. Trudno nie brać takiej ewentualności pod uwagę, wiedząc, gdzie zachorowania na chorobę koronawirusową z roku 2019, czyli COVID-19 pojawiły się po raz pierwszy, a mianowicie w Wuhan, w którym tego typu laboratoria są zlokalizowane i nie jest to przecież żadna tajna informacja.

Zadawanie więc pytań i drążenie tego tematu z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa zdrowotnego jest nie tylko uzasadnione, ale wręcz konieczne i należy to robić.

Mogę tylko podkreślić, że ten wirus zachowuje się dziwnie. W jednych populacjach jest bardziej zjadliwy, łatwiej się szerzy, w innych wolniej. Jak już powiedziałem, jest nieprzewidywalny, dlatego należy zbadać każdą ewentualność, o ile chcemy sobie z nim skutecznie poradzić.

Czy Pan daje wiarę zapewnieniom Komunistycznej Partii Chin, że sytuację u siebie opanowali?

Jestem stanowczo przeciwny ufaniu czemukolwiek, co pochodzi z Chińskiej Republiki Ludowej. Wszystkie przesłanki logiczne wskazują na uciszanie lekarzy, na przykrywanie prawdy fałszem. Nie wiemy też, jaka jest aktywność służb po obu stronach. Dochodzi do tego wszystkiego propaganda rosyjska. Mamy całą grupę w Stanach Zjednoczonych, która zajmuje się zwalczaniem propagandy antyzachodniej. To już jest polityka. Wiemy na pewno to, że epidemia zaczęła się w Chinach dużo wcześniej, czemu władze chińskie długo zaprzeczały. Teraz Chińczycy zrzucają winę na żołnierzy amerykańskich, którzy na jesieni uczestniczyli w zawodach przedstawicieli armii różnych państw w Wuhan. Twierdzą, że to oni przywieźli im tę zarazę. Jeszcze na początku roku utrzymywali, że wirus nie przenosi się z człowieka na człowieka. Tymczasem już w drugiej połowie stycznia WHO podało informację, że jednak dochodzi do transmisji z człowieka na człowieka. To był dla mnie powód, żeby publicznie wystąpić i zabrać głos. WHO też jest na cenzurowanym, są nawet opinie, żeby tę organizację rozwiązać, przede wszystkim za zaufanie, jakie okazali Chińczykom. Dlatego, jeśli możemy w coś wierzyć,  to w to, że Chiny nie podają pełnych informacji.

Cofnijmy się do momentu, kiedy WHO zmieniło definicję pandemii. W maju 2009 roku, niecały miesiąc po pojawianiu się wirusa świńskiej grypy (H1N1) w Meksyku, WHO zmieniło definicję pandemii, z której wykreślono konieczność pochłonięcia przez chorobę dużej liczby ofiar. Dzięki tej definicji, 11 czerwca 2009 roku, przy 144 ofiarach, WHO podniosła poziom zagrożenia do najwyższego – szóstego, ogłaszając jednocześnie pandemię świńskiej grypy. O co tutaj chodzi?

Pandemia to jest rozwój epidemii na więcej niż dwóch kontynentach. Ale to nie mogą być przypadki importowane, tylko rozprzestrzeniające się z lokalnych źródeł zakażenia na każdym z tych kontynentów. Tak więc używanie dzisiaj terminu pandemia jest powszechnym nadużyciem, bo to nie ma nic do rzeczy. Pandemia nie decyduje w żaden sposób o zachowaniu się wirusa w danym kraju, mieście, osiedlu, wsi itd. O zachowaniu się wirusa w danej lokalizacji decydują trzy czynniki epidemiczne: obecność zarazka, drogi szerzenia się i podatny organizm. Każdy z tych czynników można eliminować poprzez izolację, maski czy podnoszenie odporności własnego organizmu. Odnośnie czynnika podatności organizmu na wirusa to obecnie mamy dość rzadką sytuację wskazującą zresztą na laboratoryjne pochodzenie wirusa SARS-CoV-2.

Mechanizm zakażenia chorobą koronawirusowa COVID-19 polega na wiązaniu się białka S (od spike – kolec) betakoronawirusa SARS-CoV-2 z czterema białkami człowieka:

  • ACE-2 – w sercu, nerkach i jądrach, w nabłonku oddechowym i jelita cienkiego;
  • GRP-78 – w błonie komórkowej; ta droga zakażenia SARS-CoV-2 jest słabo rozpoznana, więcej ustaleń jest w przypadku wirusa brodawczaka ludzkiego HPV 16, w przypadku HPV 16 w 90% zakażeń przebiega bezobjawowo i ustępuje samoistnie w ciągu dwóch lat; przetrwałe zakażenie manifestuje się w postaci brodawek i zmian przedrakowych, zwiększających ryzyko raka szyjki macicy, sromu, pochwy, członka, odbytu, wargi i gardła;
  • Furina – w płucach, śliniankach, wątrobie, nerkach i jelicie grubym, wcześniej znana z obserwacji zakażeń MERS-CoV;
  • CD147 – najsłabiej rozpoznany punkt wtargnięcia SARS-CoV-2  do organizmu człowieka, dalsze badania ułatwią walkę z COVID-19 i AIDS; ten czwarty sposobu ataku na człowieka przyniósł SARS-CoV-2  miano prawdziwego superwirusa.

Te najistotniejsze dla przeżycia zakażenia punkty uchwytu wirusa, czyli rozmieszczone w płucach, powodują tzw. sztorm cytokinowy. Człowiek, nawet stary, doznaje nadmiernej reakcji układu odpornościowego, który zwalcza nie tylko wirusa, ale także własny organizm, w wyniku czego dochodzi do zalania płuc wydzieliną. I taki chory po prostu topi się w tej mazi. Była już taka sytuacja wcześniej, związana ze świńską grypą. Ludzie przed czterdziestym rokiem życia doznawali takiej nadreaktywności układu immunologicznego, że dusili się we własnej wydzielinie. Kluczowe znaczenie ma dostęp chorego do respiratora, który zwiększa szanse na przeżycie. A teraz nie młodzi, ale starzy reagują nadmiernie i to w liczbach, które są zatrważające. To już było dawno wyliczone, z półtora miesiąca temu, że co szósty pacjent, spośród tych, którzy to zakażenie ciężko przechodzą, wymaga podłączenia do respiratora. Nie chcę mówić, jak jest u nas z zaopatrzeniem, ale jak zwykle mamy do czynienia z pospolitym ruszeniem. Inżynierowie i producenci wzięli się do pracy. Identycznie z szyciem masek, za które wszyscy się teraz zabrali. Na pewno cokolwiek założone na twarz jest lepsze niż nic.

Jak powinniśmy siebie chronić?

Przerywać drogi szerzenia się i chronić przede wszystkim organizmy podatne, czyli ludzi chorych i starszych.

Zacznijmy w ogóle od tego, kogo słuchamy, które informacje są wiarygodne i miarodajne. Jak na przykład informacje z centrów naukowych odpowiedzialnie zajmujących się epidemiologią.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Kto jest wiarygodnym źródłem informacji?

Wiarygodny okazał się, nawet dla premiera Borysa Johnsona, który na początku optował za tzw. odpornością stadną, prof. Neil Ferguson i cały zespół Imperial College London. Zespół ten przygotował opracowanie, z którego wynika, że osoby w wieku powyżej 80. roku życia potrzebują opieki krytycznej, w tym respiratora na OIOM-ie, a osoby do 40. roku życia potrzebują użycia respiratora w 5% przypadków, czyli co dwudziesty pacjent. Powinniśmy więc w pierwszej kolejności zająć się tą częścią populacji, która jest najbardziej narażona (czyli powyżej 60. roku życia), od której należałoby wyliczyć liczbę potrzebnych respiratorów. Włosi przed epidemią mieli około 20% tego sprzętu, a Polska 16%. Stąd też moje uznanie dla konstruktorów i producentów sprzętu, którzy starają się pomóc w tym krytycznym momencie.

Wirus sprowokował także dyskusję o tym, żeby zadbać o własny system odpornościowy. Co Pan o tym sądzi?

Byłoby dobrze, żeby tak właśnie było, ale z kazuistyki wynika, że ten system odporności łatwo jest pokonać, bo ta ostatnia część triady infekcyjnej (czyli: zarazek, droga szerzenia się, organizm podatny) jest niestety w tym ostatnim przypadku dość wątpliwa. Główne choroby, które zwiększają ryzyko zachorowania takie jak: nadciśnienie, cukrzyca, choroby nerek i serca, możemy przypisać osobom starszym, ale chorują też młodzi ludzie, którzy są sprawni, w tym sportowcy i nie wiadomo czy z tego wyjdą. Podejmowane są pewne próby leczenia. Najdzielniej na tym polu działa nasz prof. Krzysztof Simon we Wrocławiu, który stara się korzystać z metod leczenia wdrażanych na świecie. Zobaczymy, jakie będą finalnie rezultaty. Niedawno ukazał się materiał publikujący listę leków oraz rokowania co do ich zastosowania. Prace więc trwają. Sytuacja we Włoszech pokazuje, że wróg jest niebezpieczny, że jego zaraźliwość i zjadliwość nie są przypadkowe. Badania dotyczące rodowodu wirusa wskazują na dość mocne przesłanki, że jest on produktem inżynierii genetycznej. Owszem, są też rozmaite naturalne mutacje wirusa. Wiemy, że w koloniach nietoperzy powstają kolejne mutacje niebezpiecznych zarazków roznoszonych po świecie przez te przemiłe latające ssaki. Na przykład wirus Ebola „przeleciał“ w nietoperzu z Afryki Centralnej do Afryki Zachodniej i od tego zaczęła się cała potworna epidemia w latach 2013-2016.

Dzisiaj w Kongo miejscowi umierają  tysiącami z powodu wirusa Ebola, ale kogo to w ogóle obchodzi, jak mówimy szyderczo po angielsku WHO cares? (WHO – World Health Organization). Nie wiemy, czy Covid nawraca, bo Ebola nawraca.

Co według Pana powinno się zmienić, żeby w przyszłości lepiej taką sytuacją zarządzać i na poziomie indywidualnym i na poziomie państwa? Jakie szanse wiążą się z tym kryzysem?

Świat, który znamy, już nigdy nie będzie taki sam, również pod względem etycznym. Jesteśmy w sytuacji jak w 2018 r., kiedy Brytyjska Rada Nuffield ds. Bioetyki wydała opinię, że edytowanie DNA ludzkiego zarodka, plemnika lub komórki jajowej w celu wpłynięcia na cechy przyszłej osoby („dziedziczna edycja genomu”) może być moralnie dopuszczalne. A więc modyfikowanie ludzkiego DNA może stać się opcją dla rodziców, którzy chcą wpłynąć na cechy genetyczne swojego dziecka.

Doprowadziliśmy do sytuacji, gdzie znaczna część ludności świata pozbawiona jest niemal wszystkiego, a przysłowiowa kropla w morzu ma wszystko. Na świecie są olbrzymie nierówności społeczne, łatwo dostrzegalne w dobie internetu i nieskorumpowanego dziennikarstwa. Z kolei z punktu widzenia religii katolickiej, człowiek stara się przejąć prerogatywy Pana Boga, co jest czystym szaleństwem.

Epidemie, jak pokazuje historia, zawsze były formą upomnienia człowieka za jego butę i ten przez jakiś czas potrafił wyciągnąć naukę z tragicznej lekcji. Jak każda wojna tak i teraz ten kryzys doprowadzi do pewnego postępu ludzkości. Postęp zagospodaruje kilku specjalistów z wybranych dziedzin, więc ci, którzy przeżyją, na tym skorzystają. Wydaje mi się, że poza postępem technicznym, zwłaszcza przydatnym do ochrony zdrowia publicznego, największy sukces odniesie etyka upowszechniająca znaną nam od dwóch tysięcy lat moralność zawartą w przykazaniu „abyście się wzajemnie miłowali“.

Wspomniał Pan o modyfikacjach genetycznych. Co w tym obszarze może się zmienić?

Mam nadzieję, że będą zakazane. Ale trzeba tego stanowczo zażądać.

Jaki zatem scenariusz rysuje się przed nami?

Trudno powiedzieć. Sytuacja jest nie do przewidzenia, jeśli chodzi o jej rozwój. Ośrodek, o którym już wcześniej wspomniałem, Imperial College London z prof. Neilem Fergusonem na czele, przewiduje dwie możliwości, że albo falę epidemiczną uda się stłamsić, ale ta znów wybuchnie, tym razem na wielką skalę, albo da się krzywą zachorowań spłaszczyć, wystąpi pewne zahamowanie w okresie jesienno-zimowym, a potem pojawi się druga fala zachorowań i tak w kolejnych latach nawrotowo. Większość osób, które znają się na tym, zdaje sobie sprawę, że  najgorzej będzie przez najbliższy rok, półtora a może nawet do dwóch lat. Teraz proszę sobie wyobrazić sytuację, że ci ludzie, którzy obecnie jeszcze są zdrowi i w pełni sił, od ciągłego siedzenia w izolacji, bez ruchu, bez słońca ciężko się rozchorują i to nie na chorobę koronawirusową.

Dziękuję za rozmowę.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 16 (2020)

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Świat # Zdrowie

Być może zainteresują Cię również: