Krokodyle łzy nad samozatrudnionymi. Jak wielki biznes ustawia debatę?
Podnoszenie stawki godzinowej i płacy minimalnej od dekad przedstawiane jest w Polsce jako zamach na przedsiębiorców i gospodarkę. Zajadły antyetatyzm idzie zwykle w parze z antypracowniczymi resentymentami. Często emocjonalnymi, ale rozgrywanymi na chłodno przez tych, którym to się opłaca. Niemała jest w tym rola dziennikarzy mainstreamowych mediów, którzy w III RP pełnią rolę dyskretnych, lecz skutecznych apologetów antyspołecznego kapitalizmu. Przemiany społeczno-gospodarcze po 2015 niewiele zmieniły – raczej wyostrzyły problem.
Tekst napisany został na ponad tydzień przed wyborami parlamentarnymi.
Rok w rok, wraz z ogłoszeniem przez władzę wzrostu płacy minimalnej, czytam te same jeremiady na temat ciężkiego losu pracodawców. I zapowiedź rychłego upadku polskiej gospodarki. Biznesy mają się załamać, gdy tylko pracownicy i pracownice dostaną nieco wyższe wynagrodzenie i podniesione zostaną składki na ZUS.
Balladę o kryzysie gospodarczym wywołanym niewielką poprawą losu pracowników i pracownic najemnych słyszeliśmy na długo przed 2017 rokiem, gdy ucywilizowano po raz pierwszy stawkę godzinową.
Słyszymy ją również dziś – gdy dodatkowo nabrała niemałego znaczenia politycznego w manichejskich bojach między PiS-em, a anty-PiS-em. Jest jasne, że twardogłowych neoliberałów i żelazny elektorat Platformy (często to ci sami ludzie) nie da się przekonać, iż wzrost płac jest zdrowym zjawiskiem, podnoszącym dobrobyt szerszych warstw społeczeństwa nie dzięki charytatywnemu wysiłkowi biznesmenów-filantropów, ale dzięki systemowym rozwiązaniom.
Trudno jednak ukryć, że nie jest to wyłącznie kwestia politycznych afiliacji i sympatii – w Polsce partia wielkiego kapitału ma zwolenników niemal wszędzie. Także – co szczególnie bolesne – wśród zwykłych ludzi, przez lata okradanych z owoców własnej pracy także z pomocą sączącej się z mainstreamowych mediów neoliberalnej propagandy.
Zdaję sobie sprawę, że w każdej chwili rozlegnie się krzyk: podwyżki stawek godzinowych i płacy minimalnej, rosnące wraz z tym obciążenia składkami ZUS dobijają przede wszystkim small biznes. Niebezpiecznie godzą w samozatrudnionych.
Paradoks tej sytuacji polega na tym, że krokodyle łzy nad samozatrudnionymi najchętniej leje wielki biznes, który – korzystając z atrofii Państwowej Inspekcji Pracy – coraz śmielej i chętniej przechodzi na asymetryczną i coraz bardziej śmieciową formułę business to business – b2b.
Jak każda współczesna marketingowa formułka wielkiego biznesu i ta brzmi świetnie. Tyle że coraz częściej sprowadza rzesze samozatrudnionych do roli ćwierćniewolników gospodarczego systemu. I nie chodzi tylko o pieniądze – czasem lepsze lub gorsze. Stawiam dolary przeciw orzechom, że w kolejnych latach całym rzeszom „samozatrudnionych” coraz bardziej zacznie doskwierać pozbawienie praw pracowniczych. Mądrość w pewnych sprawach przychodzi wraz ze starzejącym się organizmem. I zmianą ról i zobowiązań społecznych, jakie wiążą się z kolejnymi dekadami na karku.
Póki co jednak „neoliberalna troska” popularnych publicystów, ciężko harujących na samozatrudnieniu dziennikarzy i aspirujących warszawskich mediaworkerów o wzrastającą nadmiernie płacę minimalną służy nie interesom samozatrudnionych, ale kieszeniom większego i mniejszego biznesu.
Od transnarodowych koncernów, które przez lata pokazywały, że prawo pracy mają w absolutnym braku poważania (grały tak, jak im polskie państwo pozwalało) po większy i mniejszy rodzimy biznes, który w czasach pandemii chętnie korzystał z etatystycznej kroplówki, ale w zwykłych czasach sarka jak może i robi co może, żeby pozbyć się „państwa, które wtrąca się do gospodarki”).
Wiemy przecież dobrze, że jest zły etatyzm, o którym wielki biznes i jego medialni heroldzi mówią dużo, chętnie i głośno. I jest dobry etatyzm, który służy na różne sposoby ulgami, pieniędzmi, niedowładem instytucji temuż większemu i największemu biznesowi. Liberalni eksperci na ogół nie mają nic przeciwko wsparciu państwa dla biznesu. Jeśli natomiast chodzi o interesy najemnego świata pracy (samozatrudnieni są właściwie po tej stronie pola gry) – nigdy nie brak im obaw, przestróg i wyrazów ubolewania gdy władza decyduje się na podniesienie płacy minimalnej w nieco tylko bardziej zdecydowany sposób. Dla naprawdę wielkiego biznesu to zawsze dużo za dużo. Gorzki żart: gdyby oddać polski kapitalizm w ręce organizacji pracodawców, kierunek migracji zarobkowej Ukraina-Polska zmieniłby się bardzo szybko.
Lobby biznesowe ma narzędzia, by przekonać niemałą część mniej zamożnego najemnego świata pracy, że podnoszenie płacy minimalnej i stawek godzinowych to fanaberia rządzących.
Szczególnie gdy idzie za tym wzrost obciążeń na ZUS. Gra na emocjach, poczuciu straty pieniędzy, które mogłyby zostać w kieszeni. Nic dziwnego, że niemałą popularnością cieszą się choćby pomysły „dobrowolnego ZUS”, które byłyby równe bombie z opóźnionym zapłonem – katastrofie emerytalnej kolejnych roczników samozatrudnionych, którzy daliby się na to nabrać. Przy okazji: chciałbym zobaczyć eksperyment społeczny, jak wydawane są takie pieniądze i czy cokolwiek z nich zostałoby na czarną godzinę w kieszeni większości badanych.
Problem polega i na tym, że samozatrudnieni, choć przybywa ich coraz bardziej, właściwie nie biorą udziału w publicznej dyskusji na tego rodzaju tematy.
Nie jako jednostki, ale jako niemała już grupa społeczna. Nie da się przecież ukryć, że to oni z zasady są najłatwiej kontrolowalną i obciążoną faktycznie wciąż rosnącymi składkami „grupą wielozawodową”. Wynika to również z tego, że wielki biznes – nie bez pomocy obecnej władzy – cieszy się z Polski jako kraju – „specjalnej strefy ekonomicznej”.
Ale wszystkie ulgi podatkowe, wszystkie sposoby na wyprowadzanie jak największych zysków z Polski, liczne sposoby omijania fiskusa skutkują tym, że państwo najwięcej obciążeń musi przerzucić na samozatrudnionych.
Paradoks tej sytuacji, nieśmieszny żart, polega na tym, że bije się brawa polskiej zaradności i przedsiębiorczości. Zachwala startupową ekonomię, modele biznesowe, które przyzwalają na ekspansję coraz bardziej śmieciowego b2b. Ale ta propaganda sukcesu prędzej czy później zmieni się w gorzką żabę do przełknięcia – również dla państwa. I dla tych rządzących, którzy w porę nie uchwycą zmęczenia i rozczarowania samozatrudnionych.
Dużo zależy jednak od wszystkich, którzy w mniejszym i większym stopniu mają wpływ na debatę publiczną. Należy odczarować dyskusję o biznesie – wskazując na naturalne dysproporcje, sprzeczności i antagonizmy wśród tych, których nazywamy przedsiębiorcami. Problem w tym, że medialny mainstream z różnych przyczyn taką debatą nie jest zainteresowany. Przede wszystkim dlatego, że nie chcą jej jego właściciele.
Zadanie „Wydawanie internetowego Tygodnika Spraw Obywatelskich” dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.
Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:
Przejdź do archiwum tekstów na temat:
# Ekonomia # Polityka # Rynek pracy Centrum Wspierania Rad Pracowników