Felieton

Krótki szkic o warunkowaniu. Literatura wobec zagrożenia wolności jednostki

fot. Weronika Kursa

Weronika Kursa

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 137 / (33) 2022

Jeśli mowa o warunkowaniu i literaturze, to w pierwszej kolejności przyjdzie na myśl nieoceniony Aldous Huxley ze swoim „Nowym wspaniałym światem” (w obecnym kontekście aż chciałoby się ironicznie dodać: przyjdzie na myśl inteligentnym i kompetentnym czytelnikom, ale tego chyba podkreślać już nie trzeba – było o tym aż za dużo ostatnio). Nigdzie indziej jak w tym antyutopijnym świecie widać wyraźnie, jak bardzo „wolność jednostki jest nieefektowna i przykra”, a najważniejszymi wartościami są wspólność, identyczność i stabilność, osiągnięte za pomocą wspomnianego już warunkowania.

Warunkowanie, czyli nic innego jak wyznaczanie toru, po którym ludzie powinni się poruszać (ba, powinni, poruszają się bezwolnie!), innymi słowy zaś monstrualna manipulacja świadomością jednostek. W tym społeczeństwie organizowanym metodami biologicznymi, ludzkość poddana jest bezbłędnej inżynierii społecznej, dzięki której każdy „lubi” to, co robi (nie mając jednak świadomości, że mógłby lubić cokolwiek innego – jednostki bowiem są programowane, a ich los z góry przesądzony). Ten wspaniały świat to miejsce, w którym każdy należy do każdego, każdy jest szczęśliwy i niezbędny, prawda zaś jest groźna, a nauka niebezpieczna i trzeba trzymać ją na łańcuchu i w kagańcu, z kolei wszelkie problemy zwalczane są za pomocą narkotyku (somy): „jeden sześcienny centymetr i znika ponury sentyment”. Czyż to nie piękne w swej prostocie? Myślę, że większość czytelników odpowie krótko i bez wahania: nie. Dość jednak o antyutopiach i rozważaniach, na ile nasz obecny, wspaniały świat zaczyna się do nich upodabniać, pozostawiam to intelektowi i kompetencji każdego z osobna.

Huxley nie był jednak jedynym pisarzem, który zwrócił uwagę na kwestię „warunkowania”.

W słynnej szkolnej lekturze „Szewcy” Witkacego (której tytuł już wskazuje na problem masowości) pobrzmiewa katastroficzne przekonanie autora o wszechogarniającym kryzysie świata nieprzyjaznego jednostce, zmierzającego do ujednolicenia wszystkich. Bez względu na kontekst (dramat powstał w latach 30. XX wieku), w „Szewcach” brakuje wskazania czasu i miejsca akcji, co sugeruje, że historia tam przedstawiona może być aktualna zawsze i wszędzie. „Ostatni raz pręży się indywiduum przeciw wszawości przyszłych dni!” – wykrzykuje jeden z bohaterów, dążących do zautomatyzowania i zuniformizowania całej ludzkości. Brzmi strasznie, nieprawdaż?

„Szewcy” to nie jedyne miejsce, w którym Witkacy daje wyraz swoim niepokojom. W „Pismach krytycznych i publicystycznych” przestrzega, że dążymy do „zupełnej mechanizacji i zaniku indywiduum (…) w zamian za równomierny i materialny dobrobyt”.

Zdaje sobie sprawę z tego, że nie każdy ma predyspozycje do wytwarzania własnego światopoglądu (patrz dzisiaj: media i politycy oferują gotowy pakiet poglądów, dla tzw. prawicowców bądź lewicowców, ci zaś przejmują ów zestaw bez jakiejkolwiek głębszej refleksji), natomiast brak rozwoju intelektualnego przeraża go nie tylko „u większej części obywateli”, ale również „u tak zwanej duchowej elity”.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Witkacy z rosnącym niepokojem zauważa, że przeciętny „inteligent” rzadko kiedy posiada ambicję utrzymania się w przyzwoitej formie intelektualnej, najczęściej zmęczony ogłupiającą pracą zawodową, wolny czas spędza w najgłupszy z możliwych sposobów. „A więc ze spokojem nałogowca przejrzy bezmyślnie gazetę” (która też dba o to, by jej poziom intelektualny nie podniósł się za wysoko) „zajmując się przeważnie podejrzanymi aferami i skandalami, a unikając poważnych artykułów, które zostawia „specjalistom” (…) wreszcie swoiście umęczony (…) zaśnie po wstrząsach idiotycznego przeważnie kinowego obrazu, który (…) będzie przeważnie nieznośnym szablonem, mogącym być odgadniętym co do dalszego ciągu już po paru pierwszych scenach”. Czy nie przypomina to trochę wszechobecnych paradokumentów, gdzie aktorzy przerywają nawet „grę”, by, patrząc wprost do kamery, wytłumaczyć widzom, o co w ogóle „kaman”?

A portale informacyjne, w których ostatnio większość tytułów kończy się słynnym, a zarazem nieco enigmatycznym stwierdzeniem: „ekspert wyjaśnia”. Ekspert wyjaśnia nawet dlaczego Królikowski nie rozwiedzie się z Opozdą (sic! – to autentyczny tytuł „artykułu”: „Opozda i Królikowski prędko się nie rozwiodą. Ekspertka tłumaczy”…). I nie chodzi wcale o to, by krytykować zmęczonych pracą (której najpewniej nie lubią, ale którą wykonywać muszą, by egzystować) ludzi za to, że wolą bezmyślnie popatrzeć w TV albo poczytać najnowsze ploteczki z życia celebrytów zamiast zająć się lekturą „Pożegnania jesieni” czy „Nienasycenia”, chodzi raczej o głębszą refleksję nad stopniowym obniżaniem intelektualnego poziomu społeczeństwa. Im więcej ludzi ogląda paradokumenty, tym więcej ich powstaje, koniec końców jest to najczęstszy typ programu proponowanego w telewizji – błędne koło napędza się bezustannie. Różnica między popytem a podażą zaciera się.

Świadomie ogłupiamy się sami, czy ktoś programowo nam w tym pomaga? Znów, pozostawiam wolne pole do dalszych refleksji każdemu z osobna.

Witkacy zwrócił również uwagę na problem wąskich specjalizacji: „dopiero wspaniały rozwój nauk w wieku XIX doprowadził naukowców do zbyt wielkiej pychy, która była powodem powstania materialistycznej filozofii i rozdźwięku między filozofiami a zacieśnionymi specjalistami danych fachów, którzy materializmem zamykali przed sobą niebezpieczne problemy, mogące im przeszkadzać w ich, z natury rzeczy, ograniczonej działalności”.

W podobnym tonie wypowiadał się wybitny filozof i eseista, José Ortega y Gasset, który tak oto opisuje typ badacza naukowego: „Jest to jednostka, która z całej wiedzy, jaką należy posiąść, by być człowiekiem mądrym i inteligentnym, zna tylko jedną dziedzinę nauki, a naprawdę dobrze tylko drobny jej wycinek, będący przedmiotem jej własnej działalności badawczej. Dochodzi do tego, że za cnotę uznaje nieznajomość wszystkiego, co leży poza małym poletkiem przez nią uprawianym, a ciekawość dla całej wiedzy ludzkiej określa mianem dyletantyzmu.”

Ortega y Gasset przestrzegał przed tym już w latach 30. XX wieku, możemy więc zastanowić się na ile ów problem jest aktualny, czy też może nie staje się coraz większą plagą naszych czasów? W wyniku tego niepohamowanego procesu specjalizacji, mamy więcej „ludzi nauki” niż kiedykolwiek przedtem, co należałoby znów zestawić ze słowami hiszpańskiego myśliciela: „Najgorsze jest to, że naukowe pszczoły nie gwarantują nawet postępów samej nauki”, bowiem wiedzą „wszystko” o swoim malutkim wycinku wszechświata, pozostając absolutnymi ignorantami co do całej reszty.

Oczywiście, w dobie Internetu, na forach znowu roi się od specjalistów w absolutnie każdej dziedzinie, z drugiej zaś strony postępuje bezmyślna krytyka każdego, kto ośmiela się myśleć samodzielnie, bowiem usłyszy zaraz zarzut, że nie jest lekarzem, prawnikiem, socjologiem, etc.

W tenże sposób zwalnia się ludzi z odpowiedzialności myślenia: jestem, dajmy na to, policjantem, nie mam więc prawa zajmować się kwestiami filozoficznymi, moralnością. Jestem muzykiem, nie mam więc prawa zastanawiać się nad medycyną, nad tym, co może być dla mojego organizmu odpowiednie, a co nie. Bezmyślnie powinniśmy słuchać „ekspertów” (tych z pierwszych stron najpopularniejszych portali), oni bowiem mają zadanie wyjaśnić nam świat, ich wycinek tego świata. Jak zwykle przesada w każdą ze stron będzie zła, dobrze byłoby zastanowić się nad jakimś złotym środkiem, tak, aby poniższe słowa Ortegi y Gasseta nie stały się przykrą normą: „Kto nie jest taki sam jak wszyscy, kto nie myśli tak samo jak wszyscy, naraża się na ryzyko eliminacji”.

Na koniec pozostawię mych kompetentnych krajanów z moim ulubionym polskim poetą, Tadeuszem Różewiczem:

„widzę byle jakie działanie
przed byle jakim myśleniem

byle jaki Gustaw
przemienia się
w byle jakiego Konrada

byle jaki felietonista
w byle jakiego moralistę

słyszę
jak byle kto mówi byle co
do byle kogo

bylejakość ogarnia masy i elity

ale to dopiero początek”

Mam zatem nadzieję, że jako (byle jaka?) „felietonistka”, nie przemieniłam się w „byle jaką moralistkę”. Zainteresowanych problemem warunkowania i zagrożenia wolności jednostki zachęcam do dalszych samodzielnych poszukiwań w myśl zasady Witkacego: „lepsza zła prawda niż nędzne samoomanienie”.


Źródła:
A. Huxley, „Nowy wspaniały świat”, w tłumaczeniu Bogdana Barana, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA, Warszawa, 2022 r.;
S. I. Witkiewicz, „Szewcy”, Łódź, 2010 r.;
S. I. Witkiewicz, „Pisma krytyczne i publicystyczne”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa, 2015 r.;
J. Ortega y Gasset, „Bunt mas” w tłumaczeniu Piotra Niklewicza, Wydawnictwo Replika, Poznań, 2021 r.;
T. Różewicz, „Przyszli żeby zobaczyć poetę”, https://ossolineum.pl/index.php/biblioteka-osolineum/dzialy-i-gabinety/dzial-dokumentow-zycia-spolecznego/zbiory/tadeusz-rozewicz/, (dostęp: 07/08/2022)

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 137 / (33) 2022

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: