Ksiądz Jerzy Popiełuszko: duchowy obrońca praw pracowniczych

Z Piotrem Ciompą rozmawiamy o księdzu Jerzym Popiełuszce, jego zaangażowaniu na rzecz ludzi pracy i o tym, co na temat spraw pracowniczych mówi katolicka nauka społeczna.
(Wywiad jest zredagowaną i uzupełnioną wersją podcastu Czy masz świadomość? pt. Popiełuszko, duszpasterstwa ludzi pracy i rady pracowników).
Rafał Górski: W 2024 roku obchodzimy 40. rocznicę uprowadzenia i męczeńskiej śmierci bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Zacznę od cytatu z księdza Jerzego Popiełuszki: „[Praca] ma służyć człowiekowi (…). Stąd człowiek nie może być niewolnikiem pracy i w człowieku nie wolno widzieć tylko wartości ekonomicznych. W życiu osobistym, społecznym czy zawodowym nie można budować tylko na materializmie. (…) materia wychodzi z warsztatu pracy uszlachetniona, a człowiek staje się gorszy. (…) dlaczego praca często nie jest czynnikiem, który uszlachetnia człowieka? (…) dlaczego człowiek często jest tylko robotem, który ma obowiązek wykonywać plany i to najlepiej, jeżeli czyni to z zamkniętymi ustami?”. Co ksiądz Jerzy miał wspólnego ze sprawami pracowniczymi?
Piotr Ciompa: Prowokacyjnie mógłbym odpowiedzieć, że nic, dlatego że jeżeli zajmował się sprawami pracowniczymi i społecznymi, to była to konsekwencja jego wiary i jego zaangażowania w Kościół. I na tym polu właśnie jego wiara przejawiała się w sposób bardzo spektakularny, wyrazisty.
Postać księdza Jerzego łatwo zinstrumentalizować. W jego dziedzictwie mogą znaleźć coś dla siebie zwolennicy różnych ugrupowań politycznych – zarówno narodowcy, jak i członkowie partii Razem. To była taka niezwykła postać, która przełamywała pewne schematy.
Dla porządku chcę zaznaczyć, że w nauczaniu Kościoła katolicka nauka społeczna, o której będziemy tu w jego kontekście rozmawiać, nie jest najważniejsza – wyżej w hierarchii ważności są artykuły wiary i nauczanie moralne.
Ale to nie znaczy, że ludzie pracy, zwłaszcza ci, którzy nie byli menedżerami, mieli dla niego trzeciorzędne znaczenie.
W 2014 roku w dzienniku „Rzeczpospolita” ukazał się Twój tekst o zapomnianym dziedzictwie księdza Jerzego. Napisałeś w nim, że „w sprawie pracy Kościół podpisał akt kapitulacji bez jednej bitwy”. Proszę o wyjaśnienie tych słów.
Kościół po 1989 roku zrezygnował z zaangażowania w sprawy pracy i to bez żadnych nacisków z zewnątrz. O ile wciąż trwa spór o to, jak powinno wyglądać życie w rodzinie, jakie przepisy powinny określać prawa i obowiązki małżonków, o tyle w sprawie pracy nie było żadnego konfliktu z jakimiś prawdziwymi lub urojonymi przeciwnikami.
Kościół po prostu nagle stracił zainteresowanie tym tematem.
Nie rozmawiałem z biskupami, którzy podejmowali tę decyzję. Trudno mi powiedzieć, jakie były ich motywacje, ale rezultat jest dla Kościoła zawstydzający.
Piotrze, Ty zapewne mocniej niż ja śledzisz debatę publiczną i w ogóle rozmowy o Kościele i o księdzu Jerzym. Ja, patrząc tak z boku, odnoszę wrażenie, że rzadko mówi się o związku księdza Jerzego z ludźmi pracy. Czy zgodzisz się z tym stwierdzeniem?
Rzeczywiście. Ubolewam nad tym, bo w procesie beatyfikacji księdza Jerzego Popiełuszki jego zaangażowanie społeczne zostało zmarginalizowane. Mówiło się o tym, że był człowiekiem wiary, obrońcą życia, co jest prawdą, a to, że był zaangażowany również społecznie, co – jak wspomniałem – było funkcją jego wiary, nie było podkreślane lub przywoływano to incydentalnie i chyba niestety instrumentalnie. I jest to jakaś nieprawda o nim, bo to była bardzo ważna część jego życia.
Z czego to wynika, że tak rzadko się o tym wspomina w polskiej debacie publicznej?
Jestem katolikiem, który identyfikuje się z Kościołem, jest on dla mnie bardzo ważny, ale muszę przyznać, że po roku 1989 Kościół dobrowolnie przystał na sekularyzację pracy. O ile jest zaangażowany po stronie rodziny i bardzo walczy o jej tradycyjny kształt, o tyle – jeśli chodzi o pracę – po 1989 roku przestał się nią faktycznie interesować. Abdykował, i to dobrowolnie.
Warto tu spojrzeć na historię. W maju 1980 roku prymas Wyszyński powołał Komisję Robotniczą Episkopatu Polski, która po kilku latach przyjęła nazwę Komisja ds. Duszpasterstwa Ludzi Pracy. Można uznać to za prorocką decyzję: prymas Wyszyński powołał tę komisję na kilka miesięcy przed strajkami w 1980 roku.
Dla kontrastu podam, że w czerwcu 1980 roku w Łodzi odbył się zjazd Polskiego Towarzystwa Socjologicznego. Otworzyła je swoim wykładem wschodząca gwiazda polskiej socjologii, wówczas jeszcze doktor, Jadwiga Staniszkis.
Jej wystąpienie można streścić mniej więcej w takich słowach: „w Polsce się nic nie zmieni, ponieważ nie ma żadnego potencjału do zmian społecznych”.
Powiedziała to w czerwcu, a już za chwilę był Lubelski Lipiec, a później przyszedł Sierpień. Warto więc docenić zmysł społeczny Kościoła. Po stanie wojennym dla wielu działaczy związkowych duszpasterstwa ludzi pracy dawały możliwość jawnego działania i one wtedy naprawdę rozkwitły.
A jaki jest ich los? W 1996 roku, czyli już po upadku komunizmu, episkopat zlikwidował Komisję ds. Duszpasterstwa Ludzi Pracy. To przykre, bo to trochę wyglądało tak, jakby walka się skończyła, więc żołnierze mogą zostać zdemobilizowani. W ten sposób doszło do zsekularyzowania pracy, a przecież życie człowieka nie może być w jednej trzeciej katolickie, a w pozostałej części niekatolickie.
Tymczasem Kościół nie mówi dzisiaj ludziom, jak żyć w miejscu pracy, zawodowo. Jest o tym cicho, szczególnie w porównaniu na przykład do ilości wypowiedzi na temat tego, jak żyć i układać relacje w rodzinie.
Widać więc bardzo wyraźnie, że Kościół przestał doceniać ten obszar życia człowieka, jakim jest praca.
Ubolewam nad tym głęboko.
W latach 90. miał miejsce II Synod Kościoła w Polsce, który miał określić jego misję w nowej rzeczywistości po upadku komunizmu. W dokumentach końcowych duszpasterstwa ludzi pracy wzmiankowano tylko raz ledwie odnotowując ich istnienie. Zignorowano wyzwanie, jakim była konieczność zdefiniowania na nowo ich roli w społeczeństwie na drodze ku kapitalizmowi. Natomiast o tym, że podatki mają być niskie, ojcowie synodalni „zarządzili” w dokumentach Synodu co najmniej pięciokrotnie.
Kościół wybrał opcję liberalną. Dziś zbiera tego owoce.
Arcybiskup Gocłowski, delegat episkopatu ds. duszpasterstw ludzi pracy, gdy odchodził na emeryturę w wywiadzie prasowym mówił, że najwięcej wysiłku musiał włożyć w przekonywanie pracowników do prywatyzacji.
Wspomniałeś na początku naszej rozmowy o katolickiej nauce społecznej. Czy mógłbyś krótko wyjaśnić, na czym ona polega?
Jest to bogate, wielowymiarowe nauczanie Kościoła, nie tylko w kwestiach pracy. Na przykład zawiera się tam interesujące dla Instytutu Spraw Obywatelskich nauczanie w sprawie referendów, które Kościół pozytywnie przyjmuje.
Punktem wyjścia katolickiej nauki społecznej jest godność człowieka, dziecka Bożego przygotowywanego tu na ziemi do przebóstwienia w przyszłości. To musi mieć konsekwencje dla życia codziennego, także w pracy i w wielu innych obszarach. Poparcie Kościoła dla wspomnianych referendów to wyraz pragnienia stopniowego dopuszczenia do władzy każdego człowieka, któremu ta godność dziecka Bożego się należy. Taka jest nasza wiara.
Jak katolicka nauka społeczna łączy się z dziedzictwem księdza Jerzego?
Nie wiem, na ile ksiądz Jerzy Popiełuszko studiował katolicką naukę społeczną, choć żeby ją wdrażać, właściwie nie trzeba jej studiować. Tutaj wiara podpowiada, jakie rozwiązania społeczne są w jej duchu.
Jeszcze raz chcę zaznaczyć, że w hierarchii nauczania Kościoła katolicka nauka społeczna nie jest na pierwszym miejscu. Ona jest tak naprawdę funkcją wiary, jej konsekwencją.
Spotykam się często z docenianiem katolickiej nauki społecznej przez osoby spoza Kościoła, które z wartości proponowanych przez Kościół jedne wybierają innych nie. Tymczasem ona bez Kościoła i jego wiary by nie zaistniała. Z wiary brała się u księdza Jerzego Popiełuszki. Oczywiście znam też głosy, które mówią, że katolicka nauka społeczna to prawie socjalizm. Mnie to nie razi, choć nie jest to prawda, ale rozumiem przesłanki takiego punktu widzenia.
Instytut Spraw Obywatelskich prowadzi od 2006 roku kampanię na rzecz wzmocnienia rad pracowników. Ta nasza już osiemnastoletnia batalia rozpoczęła się dzięki Tobie, Piotrze, ponieważ to Ty przyszedłeś z tym tematem do Instytutu. Co łączy duszpasterstwo ludzi pracy i rady pracowników?
Przede wszystkim to, że najważniejsze jest dla nich dobro pracownika rozumiane jako rozwijanie poczucia własnej godności i misji wobec innych. Niestety, mimo jednego celu one nie funkcjonowały równolegle ze sobą. Miałem w pewnym momencie nadzieję, że uda mi się kogoś w Kościele przekonać do tego, że po likwidacji duszpasterstwa ludzi pracy to właśnie rady pracowników są idealną instytucją do tego, żeby katolicy podjęli ten „sztandar”.
Oczywiście nie tylko katolicy, bo przecież pracują też ludzie innych wyznań, niewierzący, obojętni religijnie.
Ale uważam, że to katolicy mają obowiązek zainteresowania się taką instytucją, skoro się powołują na katolicką naukę społeczną.
W katolickiej nauce społecznej znajdziemy wiele uzasadnień dla takich instytucji jak rada pracowników czy samorząd pracowniczy. Obecny wiceprzewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp metropolita wrocławski ks. Józef Kupny jeszcze jako ksiądz pisał bardzo głębokie rozważania o zakładzie pracy jako wspólnocie ludzkiej. Niestety, jeszcze nie dostrzegam przekładania się tych treści na realne funkcjonowanie Kościoła.
W tym miejscu wrócę do historii. Wszyscy wiedzą, gdzie powstały pierwsze związki zawodowe, natomiast niewiele osób wie, gdzie powstała pierwsza na świecie rada zakładowa, czyli instytucja dopuszczająca pracowników do współrządzenia przedsiębiorstwem.
Jej twórcą był Leon Harmel, francuski przedsiębiorca, który ustanowił ją w swoich fabrykach w drugiej połowie XIX wieku. Nie był naiwny, nie łudził się, że obdarzeni władzą pracownicy natychmiast zrobią z niej dobry użytek. Rada zakładowa była też formą edukacji, wychowywania ich do pełnienia władzy.
To wszystko działo się tuż po wydaniu encykliki papieża Leona XIII „Rerum novarum”. Wtedy katolicka nauka społeczna nie była jeszcze rozwinięta. Leon Harmel, który był żarliwym katolikiem, zastanawiał się, jak żyć, będąc bogaczem, któremu trudniej wejść do Królestwa niż wielbłądowi przejść przez ucho igielne.. I doszedł do przekonania, że ma obowiązek dowartościowywania pracowników, za których Bóg powierzył mu odpowiedzialność w procesie dojrzewania człowieczeństwa. Temu miała służyć rada zakładowa, nie związek zawodowy.
Bo jest różnica między samorządem pracowniczym, a związkiem zawodowym. Najlepiej gdyby one sobie nie wchodziły w drogę.
Jedna i druga instytucja są potrzebne pracownikom, ale połączyć ich bez szkody dla ich potrzebnej misji raczej się nie da.
Na czym polega ta różnica?
Związek zawodowy walczy o partykularne interesy pracowników, natomiast rada pracowników, rada pracownicza czy rada zakładowa najpierw powinny troszczyć się o dobro wspólne, o przedsiębiorstwo jako wspólnotę wszystkich zatrudnionych. I szukają najlepszych rozwiązań, ale nie tylko dla siebie, lecz także dla odbiorców, dla dostawców. Dzisiaj to się nazywa odpowiedzialność społeczna biznesu i jest nadużywane i instrumentalnie traktowane przez duże korporacje, które chcą z tego zrobić użytek dla swojego wizerunku.
Wyobrażam też sobie, że odpowiedzialna rada pracowników może wejść w spór ze związkiem zawodowym, jeżeli jego roszczenia będą nie do udźwignięcia dla przedsiębiorstwa. Jednak bez związku zawodowego rada pracowników nie będzie mogła pełnić swojego powołania, bowiem pracownicy będą wywierać presję oczekiwaniem, by rada zajęła się reprezentowaniem ich wąskich interesów. Proszę zauważyć, że nie krytykuję w tym związków zawodowych.
Ksiądz Jerzy mówił: „Będę wśród swoich robotników, dopóki tylko będę mógł”. Czy potrafisz wyjaśnić, dlaczego to właśnie robotnicy byli dla niego tak ważni?
Jako osoba wierząca mogę powiedzieć: to tajemnica. Jestem związany z parafią, w której ksiądz Jerzy Popiełuszko był wikarym. Ci, którzy go pamiętali, a których opowieści poznałem nie przypuszczali, że to będzie osoba tego formatu. My po prostu wierzymy, że Pan Bóg powołał proroka. Nic nie zapowiadało jego wielkiej roli. Nie wiem, jak to się stało.
Co może świadczyć o jego zaangażowaniu w sprawy pracownicze? Ktoś mógłby powiedzieć, że zwierzchnicy wysłali go do pielęgniarek, hutników i on po prostu dobrze wykonywał swoje duszpasterskie rzemiosło. Tak nie było, dlatego że on był w to zaangażowany ponad „normę” duszpasterską.
Wiemy o tym, że ksiądz Jerzy Popiełuszko planował powołać Uniwersytet Robotniczy. To jest idea z programu Polskiej Partii Socjalistycznej, w tej najlepszej tradycji sprzed II wojny światowej, ale to była też jego idea, której nie zdążył zrealizować.
Wiemy o tym, że w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie organizował otwarte przedstawienia, spotkania, które miały na celu ominięcie cenzury. Czytano wtedy także m.in. fragmenty różnych wypowiedzi polskich socjalistów, utopistów z XIX wieku.
To wszystko pokazuje, że to jego zaangażowanie społeczne było „autonomiczne”, nie zadane.
Kto korzysta, a kto traci na tym, że Kościół wycofał się z obszaru pracy zawodowej swoich wiernych?
Wszyscy tracą, w tym biznes.
Biznes traci zawsze, gdy pogarszają się standardy pracy.
Dzisiaj w Polsce widzimy, jak katolicka etyka więdnie, a nic nowego na jej miejsce się nie pojawia. Próby zbudowania laickiej etyki nie odnoszą sukcesu i to powoduje regres, jeśli chodzi o pewne standardy, także w miejscu pracy. Myślę, że pracodawcy nie dostrzegają, że jedną z przyczyn jest wycofanie się Kościoła z tego obszaru życia człowieka, że Kościół nie ma za wiele do powiedzenia pracownikom o tym, jak żyć w miejscu pracy.
Gdybyś został doradcą Konferencji Episkopatu Polski, co byś dzisiaj doradzał temu gremium?
Doradzałbym przede wszystkim, żeby nie przeszkadzać, a Pan Bóg sobie powoła proroków.
Ksiądz prymas Wyszyński prowadził właśnie taką politykę, a Pan Bóg wzbudzał już tych, którzy podnieśli ten sztandar wysoko i poprowadzili za sobą innych. Tak było w sierpniu 1980 roku.
Nawiązując do postaci księdza prymasa Wyszyńskiego, pozwolę sobie na dygresję. Miałem okazję odwiedzić księdza arcybiskupa Stanisława Budzika, metropolitę lubelskiego. W pokoju przyjęć wisi obraz Stanisława Lentza z okresu Rewolucji 1905 roku, przedstawiający negocjacje delegacji robotników z pracodawcą, który stanowczym gestem odmawia jakichkolwiek ustępstw. Widać, że najstarszy z robotników już jest zrezygnowany, ten w średnim wieku jeszcze coś tłumaczy, a najmłodszy ma zaciśnięte pięści. Obraz powiesił tam ksiądz biskup Stefan Wyszyński, jeszcze jako biskup lubelski. Płótno robi niesamowite wrażenie, zwłaszcza w otoczeniu dostojnych portretów biskupów lubelskich. Powieszenie tego obrazu oddaje jeden z wymiarów ducha prymasa. I myślę, księdza Jerzego Popiełuszki.
Rozmawialiśmy z księdzem arcybiskupem na ten temat i wtedy pokazał mi bardzo ciekawy dokument. Była to instrukcja dla lektorów Komitetu Centralnego z drugiej połowy lat 50., jak mówić na spotkaniach z różnymi aktywistami PZPR o prymasie Wyszyńskim. Wynikało z niej, że prymas uważał komunistów za przejściowy nalot, mickiewiczowską „plugawą lawę” na społeczeństwie polskim i że upadek komunizmu rozpocznie się od naszego kraju. Według niego również kapitalizm nie przetrwa i to z Polski wyjdzie impuls do jego reformy. Tak komuniści streszczali jego poglądy. Uderzyło mnie, że instrukcja była napisana szczerym językiem, żadne tam aparatczykowskie eufemizmy.
Jakiego ważnego pytania nikt Ci jeszcze nie zadał na temat, o którym rozmawiamy, i jaka jest na nie odpowiedź?
Trudno mi jest odpowiedzieć na to pytanie. Ja jestem generalnie zawiedziony, że kiedy próbowałem zainteresować hierarchów Kościoła tematyką pracowniczą, to nie znajdowałem odzewu. Nie chcę też oceniać, bo rozumiem, że ktoś może patrzeć na sprawy, z którymi ja przychodzę, jako na sprawy drugorzędne, i taka jest też prawda, że są ważniejsze tematy. Ale kto wie, gdyby Kościół zaproponował jakieś rozwiązanie w tym obszarze życia człowieka, to może by się znalazły rozwiązania we wszystkich innych.
Tak właściwie nie ma w Kościele rozmowy o tym, jaka jest misja Kościoła, katolików w miejscu pracy.
Na ogół nie różnimy się od osób, które nie przyznają się do wiary. Encykliki Jana Pawła II „Laborem Exercens” lub „Solicitudo Rei Socialis” w obecnym pokoleniu katolików są martwe. Czekają na proroka, który je ożywi.
Dziękuję za rozmowę.
Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:
Przejdź do archiwum tekstów na temat:
# Rynek pracy # Społeczeństwo i kultura Centrum Wspierania Rad Pracowników