Książka

D’Alisa, Demaria, Kallis: Dewzrost. Słownik nowej ery

dewzrost_książka_okładka
fot. CC
Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 89 / (37) 2021

Przedmowa do wydania polskiego
Anna Kacperczyk

Teraz, gdy już nauczyliśmy się latać w powietrzu jak ptaki,
pływać pod wodą jak ryby, brakuje nam tylko jednego:
nauczyć się żyć na ziemi jak ludzie.
George Bernard Shaw

Jesteśmy częścią przyrody i od jej dobrostanu zależy nasze przetrwanie, a jednak od kilkuset lat ludzka cywilizacja żarłocznie pochłania i niszczy nieodnawialne zasoby swojej jedynej planety. Zanieczyszczamy ją naszymi odpadami, dewastując kolejne ekosystemy i doprowadzając do wyginięcia setek gatunków.

Ten niepohamowany pęd do rozwoju bazuje na idei równie zgubnej co fałszywej, że do przetrwania naszego świata niezbędny jest nam wzrost gospodarczy, że musimy produkować coraz więcej, wytwarzać rosnącą masę towarów i nieustannie je konsumować, bo tylko w ten sposób napędzamy koła zamachowe gospodarki, stwarzając warunki niezbędne do życia w dobrobycie.

Ów dobrobyt rozumiemy jednakże bardzo wąsko – głównie jako nasze własne dostatnie i wygodne życie tu i teraz – nie biorąc pod uwagę dobrostanu pozostałych istot zamieszkujących planetę i dzielących z nami swoje ekosystemy; nie uwzględniając jakości życia społeczności biedniejszych i słabiej rozwiniętych krajów, do których kraje bogatsze i lepiej rozwinięte eksportują swoje kłopotliwe odpady oraz tanią pracę; nie myśląc o kolejnych pokoleniach, którym przyjdzie się zmierzyć z konsekwencjami naszej grabieżczej gospodarki. Jest to dobrobyt mierzony wskaźnikami ekonomicznymi, które fałszują obraz rzeczywistych konsekwencji naszych działań na planecie i pozwalają nam tkwić w marazmie, podtrzymując ideę pogoni za powiększaniem PKB.

Tymczasem idea wzrostu gospodarczego okazuje się niebezpieczną iluzją opartą na fałszywych przesłankach, że nieustanny wzrost jest możliwy oraz że jest on pożądany. W budowanych na tej idei równaniach ekonomicznych wciąż brakuje podstawowych składowych: zasobów przyrody, które angażowane są w procesy produkcyjne, wyceny pracy, jaką wykonują ekosystemy oraz kosztów środowiskowych i społecznych, jakie tego rodzaju polityka wywołuje. W efekcie współczesna ekonomia wspiera się na rozmaitych formach ukrytego wyzysku, które prędzej czy później odbiją się na naszej możliwości przetrwania (por. Kronenberg, Bergier 2010).

Wyzysk, o którym tu mowa to nie tylko „używanie” innych ludzi, niekiedy całych społeczności, lecz przede wszystkim instrumentalne traktowanie żywych czujących istot, z którymi współzamieszkujemy planetę.

Bezwzględne tępienie owadów, stosowanie środków ochrony wybranych roślin bez względu na koszty środowiskowe, np. niszczenie całych populacji owadów zapylających; rujnowanie bioróżnorodności na rzecz wyjaławiających ziemię monokultur roślinnych; sukcesywna deforestacja zabijająca całe ekosystemy, by stworzyć pola pod uprawy roślin czy też tworzenie obozów koncentracyjnych dla miliardów zwierząt hodowlanych, których odpady produkcyjne stanowią ogromne obciążenie dla środowiska przyrodniczego, nie mówiąc już o toksyczności uzyskiwanej w ten sposób żywności oraz problemie jej systematycznego marnotrawienia.

Uderzająca jest ślepota współczesnych mieszkańców Ziemi, pozwalająca im udawać, że nie wiedzą o głębokich negatywnych konsekwencjach własnych działań (por. Cohen 2001; Zerubavel 1997, 2002; Norgaard 2006). Cywilizacja zachodnia zdaje się ich nie dostrzegać. Niechętnie zwraca oczy na narastanie globalnych nierówności ekonomicznych oraz zadłużenie ekologiczne ludzkości, na niszczenie bioróżnorodności, dewastację ziemi, zanieczyszczenia powietrza, rzek, mórz i oceanów, wreszcie na krytyczny wzrost emisji związków węgla spowodowany ludzką działalnością.

Paradygmat wzrostu gospodarczego jest silnie sprzężony z tym rodzajem zaślepienia i zwrotnie go wzmacnia. To szczególny rodzaj ślepoty, w którym bierze się w percepcyjny nawias i usuwa z pola widzenia przyrodę. Widzi się ją jedynie o tyle, o ile stanowić może zasób, aktywa, coś, co można spieniężyć, ale nie dostrzega, że stanowi ona żywy ekosystem, którego częścią jesteśmy my sami, że to nasz dom, nasza kolebka, miejsce, które nas nie tylko określa jako istoty żywe, ale po prostu pozwala nam istnieć.

Idea wzrostu gospodarczego, porywająca masy ludzi do produkcji i konsumpcji, wprawiająca w ruch kapitał, w istocie wykorzenia nas z naszego naturalnego świata życia i pozwala nam go systematycznie niszczyć.

Ułomność iluzji wzrostu naprawdę poraża. Jak można być aż tak ślepym? A może nie o „niewidzenie” tu chodzi, lecz o zachłanność? O to by mieć więcej, bardziej się wyróżniać? Wybić się na tle innych? Zagarnąć więcej dla siebie? Zapewnić sobie lepsze, bardziej komfortowe warunki życia… W pewnych specyficznych okolicznościach społeczno-kulturowych racjonalnie myślący człowiek może uwierzyć w to, że wzrost jest niezbędny. Jednakże dzisiaj wszelkie dane pokazują, że system społeczno-gospodarczy nie może rosnąć w nieskończoność na skończonej planecie (Jackson 2015).

Antropocentryczny sen o wielkości człowieka okazuje się nie tylko dewastujący dla ekosystemów planetarnych (Bińczyk 2018), ale równie szkodliwy dla lokalnych społeczności oraz dla psychiki żyjących w nich jednostek. Pomimo usilnie podtrzymywanej ideologii wzrostu nie zlikwidowaliśmy ubóstwa ani głodu, nie zniwelowaliśmy podziałów społecznych ani przepaści w poziomie życia dzielących klasy i warstwy współczesnych społeczeństw. Wprost przeciwnie, polityki neoliberalne powodują pogłębianie się nierówności ekonomicznych, deprywację najbiedniejszych ludów świata i przyczyniają się do globalnej katastrofy środowiskowej. Przy czym niestabilność gospodarki światowej nie przeszkadza bogatszym podmiotom w stawaniu się jeszcze bogatszymi, co wprowadza dodatkowy element – spostrzegane dysproporcje ekonomiczne, które przekładają się na konkretne koszty psychologiczne ponoszone przez biedniejszą część społeczeństw: obniżenie ich poczucia własnej wartości oraz nierealistyczne aspiracje (Wilkinson, Pickett 2011). Badania pokazują, że w społeczeństwach o dużym rozwarstwieniu społecznym, gdzie wspiera się procesy deregulacji i prywatyzacji, redukuje zabezpieczenia socjalne i promuje współzawodnictwo, wzrasta poziom lęku i frustracji, spada poczucie bezpieczeństwa i obniża się jakość życia (ibidem).

Zamiast dobrobytu mamy więc sfrustrowane, zestresowane i wysoce konsumpcyjne społeczeństwa, które – zdaje się – zapomniały już, czemu miały służyć poniesione wyrzeczenia i ciężka praca. Dorothy L. Sayers, dostrzegała ten paradoks już niemal 80 lat temu głosząc, że „Społeczeństwo, w którym konsumpcja musi być sztucznie stymulowana, aby utrzymać produkcję, to społeczeństwo oparte na śmieciach i odpadach, a takie społeczeństwo jest domem zbudowanym na piasku” (Sayers 2005: 217). Za przyczynę takiego stanu rzeczy Sayers uważała fakt, że ludzie „godzą się na system społeczny oparty na zazdrości i chciwości” (ibidem). Widziała w tym rodzaj moralnej dezorientacji człowieka, który sam siebie skazuje na życie w klatce i bieganie w niej bez końca niczym chomik w kołowrotku (ibidem).

Nadchodzi jednak czas zmian. Czy nam się to podoba czy nie, niedługo wszyscy zaczniemy ponosić konsekwencje działalności naszego gatunku, a skutki dotychczasowego postępowania ludzi dotkną bezpośrednio każdego z nas (Bińczyk 2018).

Fakty pokazują, że dotychczasowy model się nie sprawdza, przynosi ogromne rozwarstwienie populacji ludzkiej i niepowetowane straty dla środowiska naturalnego (szóste wielkie wymieranie gatunków, utrata bioróżnorodności, wzrost stężenia związków węgla w atmosferze wraz ze wszystkimi tego konsekwencjami).

Czas na poważną dyskusję na temat kontroli zużycia zasobów i sprawiedliwej dystrybucji dóbr. Czas na nowy system wartości, w którym uwzględnione zostaną zasoby najcenniejsze dla przetrwania: woda zdatna do picia, czyste powietrze, drzewa. Alternatywą dla dotychczasowego modelu postępowania powinien być świat, w którym obniżona zostanie „hipersprawczość” człowieka (Bińczyk 2018), w którym zostanie zauważone oraz uznane prawo do życia innych podmiotów nieludzkich, w którym zaczniemy widzieć rzeczywistość przez pryzmat „my” planetarnego. Zamiast koncentrować się na wskaźnikach ekonomicznych ilustrujących jedynie „intensywność obiegu pieniądza w gospodarce” (Bińczyk 2015: 17) powinniśmy przyjrzeć się jakości życia jakie tworzymy, otworzyć się na nowe paradygmaty myślowe.

W tym duchu prowadzona jest narracja „Słownika dewzrostu” pod redakcją Giacomo D’Alisy, Federico Demarii i Giorgosa Kallisa. Autorzy rozumieją dewzrost jako odrzucenie iluzji wzrostu oraz wezwanie do odpolitycznienia debaty publicznej – jak dotąd „skolonizowanej przez idiom ekonomizmu”. W sensie operacyjnym dewzrost oznacza uprawianie takiej ekonomii, której celem jest „zmniejszenie skali dóbr materialnych przepływających przez gospodarkę” (Hickel 2019). Zamiast coraz więcej produkować i konsumować ze szkodą dla planety, należy postawić na odtworzenie usług publicznych i rozszerzenie dóbr wspólnych, co otworzy dostęp do zasobów, umożliwiających wszystkim „dobre życie bez potrzeby osiągania wysokich dochodów” (ibidem).

Autorzy oferują nie tylko nowy słownik, ale także nową narrację na temat naszego życia w świecie. Jest to opowieść o procesie dochodzenia do koncepcji dewzrostu, mierzenia się z różnorodnością podejść i ścierających się wizji oraz dyskusji dotyczących tej kategorii pojęciowej. Książka jest również przeglądem niepokojów i obaw związanych z dotychczasowymi próbami wprowadzenia w życie idei dewzrostu. Jest wreszcie próbą uporządkowania pojęciowego chaosu i stworzenia nowego imaginarium dotyczącego naszych praktyk względem planety, innych bytów nieludzkich, i wreszcie naszych społeczeństw.

Utwór „Dewzrost. Słownik nowej ery” pod redakcją Giacoma D’Alisa, Federica Demarii, Giorgosa Kallisa jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Użycie niekomercyjne – Na tych samych warunkach 4.0 Międzynarodowa.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 89 / (37) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Ekonomia # Polityka # Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: