Rozmowa

#ŁódźJestNasza: Był „Hort-Cafe”, jest „Żabka Cafe”. Jak to się robi w Łodzi

hort-cafe żabka-cafe
fot. Instytut Spraw Obywatelskich

Z Anną Krawceniuk, szefową sieci „Hort-Cafe” rozmawiamy o likwidacji legendarnej kawiarni Hortex” przy Piotrkowskiej, cyrku z prezydent Zdanowską i jej urzędnikami oraz o tym, do czego władze Łodzi wykorzystują COVID-19.

Max Fojtuch: „Hortex” – legendarna kawiarnia przy ul. Piotrkowskiej w Łodzi została zlikwidowana. Na jej miejsce wskoczyła „Żabka”. Zamiast „Hort-Cafe” mamy „Żabkę Cafe”. Trudno o lepszy przykład pokazujący stan umysłu i serca prezydent Zdanowskiej oraz zasady działania Urzędu Miasta Łodzi. Jak to się wszystko zaczęło?

Anna Krawceniuk: „Hortex” powstał w latach 40. Był znany na całym świecie, zwłaszcza w USA, ale nie w Polsce. Na zachodzie bardzo ceniono sobie walory smakowe naszych soków, koncentratów oraz mrożonek wytwarzanych z polskich warzyw i owoców.

„Hortex” skupiał spółdzielnie pszczelarsko-ogrodnicze i w latach 70. władze uznały, że byłoby dobrze, by jego produkty zaczęły pojawiać się na rynku polskim.

Stworzono w „Horteksie” Zakład Handlu i Gastronomii, który miał reprezentować tę markę na terenie Polski. Wtedy właśnie utworzono „Hortex Gastronomia”, taką drugą odnogę, zadaniem której było pełnienie funkcji marketingowej całego przedsięwzięcia znanego już od 40 lat.

Założenie było proste: zakłady wchodzą do dużych miast, powstają w dobrych lokalizacjach, a sam produkt ma radować klientów „Horteksu”. Docelowo w całym kraju utworzono 13 takich instytucji.

„Hortex” w Łodzi powstał w maju 1976 roku. Otworzono go przy budynku łódzkiego magistratu i był on największą tego typu placówką w Polsce.

Ten zakład w 1980 r. przejęli moi rodzice. Oddali całe swoje serce dopracowaniu filozofii, która opierała się na założeniach, że produkować należy na najwyższym poziomie, z najlepszych surowców dostarczanych przez „Hortex” i współpracując z najlepszymi specjalistami.

W latach 80. po zakończeniu edukacji zaczęłam pracę, która stała się pasją i sercem mojego życia, a hasło „Hort-Cafe dajemy radość” było kwintesencją naszej działalności.

Ile osób, Pani zdaniem, przewinęło się przez państwa lokal przez cały czas jego funkcjonowania? Ile uroczystości rodzinnych Państwo zorganizowaliście?

Nigdy nie prowadziłam takiej statystyki, ale mogę założyć, że było to minimum kilkanaście tysięcy imprez, przez które przewinęły się setki tysięcy łodzian, przyjezdnych z kraju i zagranicy. Każdy łodzianin zna „Hortex” i wie, o czym mówimy, to owoc wdrażania tej misji.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Nasz główny kompleks gastronomiczno-usługowy był przy ul. Piotrkowskiej, tam też znajdowała się kawiarnia. Była ona w odczuciu moim i naszych gości bardzo prestiżowa. W każdej aglomeracji są nie tylko bogaci, ale też mniej zamożni ludzie, dlatego obok kawiarni stworzyliśmy koktajl bar. Można tam było nabyć to samo, co w kawiarni, tyle że w trybie samoobsługowym i znacznie taniej. Ponadto prowadziliśmy tam sklep cukierniczy, lodziarnię oraz bar „Pieczarka”.

sklep hort-cafe Piotrkowska Łódź

Nasza firma zatrudniała ponad 200 osób w trybie trzyzmianowym. Jesteśmy producentem ciast, tortów i lodów. Posiadaliśmy 17 cukierni w Łodzi i okolicach.

Skąd się wzięło „Hort-Cafe”?

W latach 90. „Hortex” został sprzedany zagranicznym inwestorom. Nowi właściciele nabyli jedynie trzon zakładów produkujących soki, koncentraty oraz mrożonki, gastronomii nie wzięto pod uwagę.

Zatem zostaliśmy bezpańscy. Jako że w całym kraju było 13 zakładów, zorganizowaliśmy spotkanie wszystkich kierowników i ustaliliśmy, że kontynuujemy swoją misję, tworząc nowe logo „Hort-Cafe”.

Zaczęliśmy działać na własny rachunek i dalej się rozwijać. Z początkiem lat dwutysięcznych otworzyliśmy nowy zakład produkcyjny w Rzgowie, dający nowe perspektywy.

Jak przez lata prowadzenia własnej działalności w ramach „Hort-Cafe” ocenia Pani działania władz miasta Łodzi i jego administracji w zakresie wsparcia i promowania przedsiębiorców?

Liczyliśmy tylko i wyłącznie na siebie. Byliśmy przykładnymi przedsiębiorcami regularnie płacącymi czynsze i podatki. Wpisywaliśmy się we wszystkie imprezy, jakie odbywały się na Piotrkowskiej. Bezpośrednio przylegaliśmy do magistratu, który mieści się przy Piotrkowskiej 104, co jak uważaliśmy, też nas zobowiązywało. Wyznaczaliśmy pewną modę, styl i filozofię. Nasza marka cieszyła się powszechnym szacunkiem wynikającym z tego, że szanowaliśmy to, co robiliśmy i ludzi, którzy do nas przychodzili.

A czy miasto Łódź i jego struktury kiedykolwiek wychodziły do Państwa z ich własną inicjatywą, aby okazać wsparcie i promocję?

Nie było takiej potrzeby, sami dbaliśmy o dobre imię firmy. „Hort-Cafe” było i jest tak popularne wśród łodzian i przyjezdnych, że oferty same spływały. To miejsce miało swój czar, który przyciągał ludzi.

Kiedy Pani dostrzegła, że zbierają się nad „Hort-Cafe” czarne chmury?

Lata intensywnej eksploatacji lokalu użytkowego, stanowiącego własność miasta, w końcu zaczęły dawać o sobie znać. Zarząd „Hort-Cafe” doszedł do wniosku, że należy przeprowadzić remont lokalu, do którego przygotowywaliśmy się przez pół roku. Prace zaczęły się w kwietniu 2019 r.

Wywiesiliśmy plakaty z informacją, że dla naszych konsumentów chcemy zmieniać wnętrza w lokalach. Zaczynaliśmy od 6 rano od sprzątania, później uruchamialiśmy kawiarnię i po 21.00 zaczynaliśmy remont, który trwał do rana.

Byliśmy bardzo popularni pośród łodzian „Hort-Cafe” dorobiła się znacznego grona oddanych klientów, którzy zawsze rano, tuż po otwarciu kawiarni przychodzili do nas na kawę i ciastko. Nie wyobrażali sobie, by nie rozpocząć dnia od wizyty u nas.

Wszystko w związku z trwającym remontem było w porządku do momentu, kiedy zdjęliśmy poszycie sufitu nad kawiarnią. Okazało się, że jest tragedia, gdyż konstrukcja dachowa była przegnita.

Natychmiast zwróciłam się do Zarządu Lokali Miejskich z wnioskiem o przeprowadzenie kontroli technicznej ich własności. Kontaktowałam się z dyrektorem Markiem Piórkiem, który przysłał swoich współpracowników.

Wykonano dokumentację zdjęciową i wydana została decyzja w oparciu o art.77 prawa budowlanego, nakazująca nam przeprowadzenie natychmiastowej naprawy, gdyż w przeciwnym razie grozi to katastrofą budowlaną.
Oczywiście z miejsca poruszyłam kwestię finansową tejże sprawy. Usłyszałam, że w tamtym momencie ZLM nie był w stanie wyasygnować takich środków z budżetu miasta. Złożono mi ustną propozycję refundacji kosztów remontu poprzez późniejsze uwzględnienie jej w czynszu.

Nie miałam powodów, by nie wierzyć ZLM-owi, więc na swój koszt zaczęłam wykonywać remont. Czas mnie ścigał. To był już kwiecień, a od 1 maja miałam otworzyć ogródek.

hort-cafe ogródek
Na miejscu zajmowanym wcześniej przez ogródek „Hort-Cafe” ma stanąć ażurowa kamienica z m.in. kawiarnianym ogródkiem fot. Instytut Spraw Obywatelskich

Ustnie ustaliłam z dyrektorem Piórkiem, że z własnych środków wykonuję prace remontowe, a on w jak najszybszym czasie organizuje środki z magistratu na refundację poniesionych kosztów.

Jak już wspominałam, „Hort-Cafe” bezpośrednio przylega do budynku łódzkiego magistratu. Jednemu z pracowników wydziału urbanistyki Urzędu Miasta Łodzi coś się nie spodobało. Uznał, że jest za głośno i zgłosił nas do Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Łodzi, który wstrzymał roboty budowlane. Od tego momentu zaczęło się wielotygodniowe zwodzenie ze strony ZLM-u.

W tym samym czasie okazało się, że ZLM wysłał mi faktury czynszowe, mimo że mój biznes w „Hort-Cafe” przy Piotrkowskiej z powodu wstrzymania remontu zamarł.

Skontaktowałam się z dyrektorem Piórkiem i poinformowałam go o tym. Odniosłam wrażenie, że pan dyrektor autentycznie był oburzony tym faktem. Wezwał swoich podwładnych, po czym krótko i zwięźle wydał im polecenia. Pytał, jak to jest możliwe, że wieloletni solidny najemca, ikona łódzkiego biznesu jest w taki sposób traktowany? Oświadczył, że choć lokal należy do miasta, to „Hort-Cafe” z własnych środków przeprowadza remont i jakim prawem naliczają czynsz za ten lokal.

Z racji tego, że budowa była wstrzymana, ludzie byli w pogotowiu. Wyposażenie już zostało zakupione, elementy do wykończenia były przygotowane i zalegały, ale ja mam związane ręce decyzją PINB-u, która wskazuje, że to jest samowola budowlana!

Piszę do wszystkich władnych w tej materii. W końcu przyszedł styczeń (a remont zaczął się w kwietniu ub.r.).

Udało mi się spotkać z dyrektorem Piórkiem, który oświadczył mi, że z ZLM nie otrzymam żadnej zgody, gdyż w opinii PINB-u odpowiadam za samowolę budowlaną!
Jak to usłyszałam, to doznałam szoku. Pytam go, o czym on mówi, przecież miał inne ustalenia ze mną. Wyparł się wszystkiego.

Potem kilkakrotnie starałam się z nim spotkać, ale okazało się, że dyrektor Piórek poszedł na zwolnienie lekarskie i do tej pory z niego nie wrócił.

Uznałam, że kolejny raz muszę iść wyżej. Spotkałam się z prezydentami naszego miasta, przedstawiając aktualne fakty z nieodpartą wolą reaktywacji kompleksu „Hort-Cafe”, do czego inwestycyjnie byłam wciąż gotowa. Niestety dziś wiem, że moje argumenty i staranie, choć wydawało się przyjęte przez włodarzy miasta, w istocie sprawy nie miały żadnego znaczenia.

14 marca 2020 r. ogłoszona zostaje pandemia i COVID-19. W związku z tą sytuacją piszę do władz miasta, że zdaję sobie sprawę z tego, że koronawirus przyblokował nas wszystkich, ale mnie Gmina Miasta Łódź nadal nalicza czynsz.

Czy to znaczy, że „Hort-Cafe” nie załapał się na szumnie ogłoszoną przez prezydent Hannę Zdanowską automatyczną bonifikatę opłat czynszowych za lokale użytkowe na piotrkowskiej do 1 złotówki miesięcznie w ramach minimalizowania skutków pandemii COVID-19?

Ależ skąd, mimo że złożyłam taki wniosek. Tak działa w Łodzi ten automat! Miasto przez cały czas naliczało mi około 20 tysięcy złotych miesięcznie przez prawie dwa lata.

Znowu spotykam się z wiceprezydentem Pustelnikiem, który mówił, że jest po rozmowie ze Zdanowską, że musi poczekać na jej podpis i lada chwila otrzymam tak długo oczekiwane dokumenty.

Nastaje marzec 2021 r. Ta chwila trwa i trwa, a pan Pustelnik zaczyna być dla mnie niedostępny. Znowu zaczynam wydzwaniać. Asystent pana wiceprezydenta oświadczył mi w pewien poniedziałek, że do piątku będę miała dokumenty w ręce. A w środę otrzymałam listem poleconym pozew do sądu o niezapłacony czynsz. Pozwał mnie Zarząd Lokali Miejskich. To pismo po prostu zwaliło mnie z nóg. Poprosiłam mojego adwokata, żeby mi to przeczytał, bo w moim odczuciu to jest jakiś absurd. Oświadczyłam mu, że przecież za dwa dni mam mieć spotkanie z prezydentem Pustelnikiem, który ma wręczyć mi dokumenty niezbędne do wznowienia prac remontowych w kawiarni.

Pan prezydent  Pustelnik zadzwonił do mnie i oświadczył, że jest mu bardzo przykro, ale to jemu przypadł obowiązek poinformowania mnie o tym, że zadłużenie „Hort-Cafe” wobec miasta jest tak duże, że zmuszeni są wypowiedzieć mi umowę.

Po tej informacji świat mi się zawalił, nie mogłam zrozumieć, o co chodzi i z czym mam do czynienia?!

Niech pan postara się mnie zrozumieć. Ja przez ponad 50 lat żyłam w błogiej wierze, że człowiek jest zawsze człowiekiem bez względu na sytuację, dzieli się radością, problemy rozwiązuje, a nie przerzuca je na plecy innych.

Gdybym wcześniej nawiązała kontakt z działaczami miejskimi w Łodzi, nabyła wiedzę na temat mechaniki zjawisk, które rządzą miastem, to może inaczej bym postępowała.

Czy mogłaby Pani podzielić się swoją refleksją związaną z całą tą sytuacją?

Pomimo upływu tych paru miesięcy nadal się we mnie kotłuje, dokonuję rozliczenia i oceny wartości, którymi kierowałam się w życiu. Muszę się panu przyznać, że jak otrzymuję zaproszenie na misję gospodarczą w Bombaju, gdzie mam reprezentować polski sektor spożywczy w ekipie dziewięciu polskich przedsiębiorców, wybranej przez najlepsze polskie organizacje branżowe, to w moim odczuciu musi to dobrze świadczyć o mnie i moich osiągnięciach.

Pewnie w innych miastach Rzeczpospolitej urzędnicy moją sprawę potraktowaliby inaczej, ale w Łodzi okazało się, że urzędnicy to nie ludzie, a biurka.

Odniosłam wrażenie, obserwując przez w sumie dwa lata działania urzędu Prezydenta Miasta Łodzi, wiceprezydentów Łodzi, urzędników różnych wydziałów i same struktury wydziałów Urzędu Miasta Łodzi, że oni nie wiedzą, co robią. Nie istnieje system kontroli przepływu informacji i jej weryfikacji.

Bardzo mnie zabolało, jak wiceprezydent Pustelnik oświadczył mi, że jestem niewydolna finansowo. Odpowiedziałam mu, że to nieprawda.

Czy łódzkie bądź regionalne organizacje biznesowe okazały Pani wsparcie w związku z sytuacją związaną z „Hort-Cafe”?

Łódzkie organizacje biznesowe okazują realne wsparcie silnym firmom, prężnie działającym na rynkach. Jeśli członek takiej organizacji przeżywa trudne chwile, bądź grozi mu upadek, wtedy ich działania ograniczają się do słownego wyrażenia wsparcia, troski lub zaniepokojenia.

Jakie działania planuje Pani podjąć w sprawie konfliktu z Urzędem Miasta Łodzi?

Weszłam w spór sądowy, planuję też zawalczyć o dobre imię „Hort-Cafe”, tak zszargane przez urzędników łódzkiego magistratu.

Telefon komórkowy „Hort-Cafe” mam cały czas przy sobie i ciągle odbieram połączenia od ludzi, którzy nieustannie pytają, kiedy w końcu otworzy się kawiarnia. A są też tacy, którzy mają do mnie żal, że po tylu latach porzuciłam ich, zamykając ukochany lokal.

Nie chcę zawieść łodzian, chcę im zasygnalizować, że ta cała sytuacja to nie jest moja wina. Od początku dążyłam do konstruktywnego rozwiązania problemu, wynikającego z niewłaściwego nadzoru właścicielskiego Zarządu Lokali Miejskich, do którego należała nasza kawiarnia.

Zaczynam szukać osób i organizacji, które są gotowe mnie wesprzeć. Wcześniej nie miałam czasu się tym zająć, musiałam dodawać otuchy moim pracownikom, którzy z powodu pandemii byli przestraszeni i niepewni jutra. Teraz z perspektywy czasu widzę, że COVID-19 był dla miasta doskonałą wymówką, by mnie pokonać.

Czy orientuje się Pani, jaka była motywacja magistratu, by z Panią tak postąpić?

Może chodzi o oddanie lokalu komuś innemu. Od pewnego czasu miałam wiedzę na temat mechanizmu nabywania lokali użytkowych miasta, ale traktowałam to jako nieoficjalną informację. Nie byłam związana ze społecznikami – byłam skupiona na prowadzeniu swojego biznesu, najlepiej jak potrafię. Teraz mam wrażenie, że niechcący wpisałam się w ten cały projekt.

Pracując w Łodzi i dla łodzian chciałam tworzyć dla tego miasta i dawać dobry przykład. Ta sytuacja zdarzyła mi się po raz pierwszy, pogrążyła mnie, moją firmę oraz moje wartości. Ale o nie zamierzam walczyć.

Chciałabym dać przykład mojej córce, która została przygotowana do objęcia sukcesji w „Hort-Cafe”. Może zawalił się nasz świat, ale nie chcę dopuścić, by zawaliły się wartości, jakimi do tej pory się kierowała.

A jak obecnie wygląda zatrudnienie w Pani przedsiębiorstwie?

Obecnie zatrudniam zaledwie trzynaście osób.

Czy jakiś organ lub instytucja wyciągnęła do Pani rękę w obecnej sytuacji?

W Łodzi i zapewne w całej Polsce obowiązuje zasada, że pomaga się tylko silnym, ale jeśli ktoś ma długi, to nie ma co liczyć na pomoc. Zatrudniam ludzi, którzy pracują u mnie po dwadzieścia, trzydzieści lat i są wybitnymi fachowcami. Jak miałam ich zwolnić w czasach COVID-19?

Podtrzymywałam ich zatrudnienie, co pogrążyło mnie w ZUS-ie. Po rozmowie z ludźmi zorientowanymi w życiu miasta podjęłam decyzję, że zawalczę o swoje dobre imię.

Na koniec chciałbym Panią prosić o wyjaśnienie mi następującej kwestii. Skoro kawiarnia „Hort-Cafe” znajdowała się w lokalu użytkowym stanowiącym własność Gminy Miasta Łodzi, to przecież miasto powinno dbać o należyty stan techniczny lokalu, tudzież budynku. W ZLM wiedzą, jaki jest stan techniczny ich zasobów lokalowych i wiedzieli, że Pani biznes w ich lokalu działa od 40 lat. W moim odczuciu powinni byli Panią potraktować priorytetowo.

Też myślałam jak pan. Każdy urzędnik zaangażowany w sprawę „Hort-Cafe” odwrócił się plecami i zdjął brudne rękawiczki. Opierając się na mojej historii, w stu procentach mogę stwierdzić, że urzędnicy łódzkiego magistratu są mistrzami spychologii i odwracania się od petenta, który ma wielki problem, będący wynikiem niedochowania należytej staranności przez tych urzędników. Jak urzędnik, będący reprezentantem właściciela, może oświadczyć najemcy, że dokonano samowoli budowlanej, skoro jego urząd słownie oświadczył, że wydaje mi zgodę na to, by wykonać remont w lokalu należącym do miasta. Lokalu, który latami był zaniedbywany w zakresie obowiązków, jakie spoczywają na każdym właścicielu.

Przecież to jest obłęd, na każdą wygłoszoną przeze mnie tezę mam dowody w postaci pism lub e-maili. Pragnę przekazać łodzianom, że wszystko, co robiłam przez 40 lat, czyniłam z wielkim przeświadczeniem dobra drugiego człowieka. Mówiąc wprost – miłościwie panujące władze miasta Łodzi złamały mi serce.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 86 / (34) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Rynek pracy # Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: