Książka

Łukasz Cieśla, Jakub Stachowiak: Dziennikarz, który wiedział za dużo

Dziennikarz, który wiedział za dużo (okładka Wyd. Otwarte)
Dziennikarz, który wiedział za dużo (okładka Wyd. Otwarte)
Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 111 / (7) 2022

Łukasz Cieśla i Jakub Stachowiak próbują odkryć prawdę o śmierci Jarosława Ziętary. Skąd taka opieszałość policji? Kto pociąga za sznurki i ukrywa sprawców? Jak wysoko postawieni są zleceniodawcy zabójstwa, skoro sprawy nie zdołali rozwiązać nawet śledczy z Archiwum X? (z opisu wydawcy).

Wydawnictwu Owarte dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.

Wstęp

Nie chcemy długich wstępów.

Zatem napiszemy krótko. O sprawie zniknięcia poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary słyszeli przede wszystkim ludzie z branży. Ci młodzi nie mogą pamiętać, że 1 września 1992 wyszedł z domu do pracy – i przepadł bez wieści – dwudziestoczteroletni chłopak. Nawet w Poznaniu ta sprawa dla wielu stała się zapomniana. Jest jednym z wydarzeń, zapisem w kalendarium. Przepada w serwisach nawet w rocznicę, „przykryta” rozpoczynającym się rokiem szkolnym, celebracją wspomnień o wybuchu II wojny światowej czy po prostu zwykłymi, codziennymi wydarzeniami.

Ta sprawa to jednak wyrzut sumienia dla policji i prokuratury. I dla każdej ekipy rządzącej naszym krajem po 1 września 1992 roku. Choć po wielu latach na ławie oskarżonych zasiadły trzy osoby, wciąż nie wiadomo, gdzie jest ciało Ziętary. Nie ustalono też, kto go zabił. To efekt opieszałości, wieloletnich zaniedbań, ale i celowych działań osób, którym zależało, aby prawda nigdy nie wyszła na jaw. I o tym jest ta książka.

[…]

Zajęliśmy się sprawą Ziętary nie po to, by relacjonować, co się działo po jego zniknięciu. W tej historii zdecydowanie ważniejsze jest to, co się wydarzyło przedtem. To, jak wyglądała wtedy Polska i Poznań. Przecież jeśli ktoś decyduje się porwać i zabić dziennikarza, a przy tym długo pozostaje bezkarny, musi czuć się bardzo pewnie, mieć w mieście i poza nim potężne wpływy, które pozwalają zamieść pod dywan tak poważną historię.

Dlatego w naszym reportażu sięgamy do genezy sprawy Ziętary, do przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Do tworzącej się wówczas policji, prokuratury, do służb specjalnych III RP, do powstających wielkich fortun, za którymi stali szemrani biznesmeni wspierani przez grupy przestępcze. Wreszcie – do byłych esbeków, którzy w 1990 roku nagle zostali bez pracy. Te światy się przenikały.

W ten świat wszedł młody, niedoświadczony, ale ambitny i bezkompromisowy dziennikarz Jarek Ziętara. […]

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Ezoteryczny Elektromis

[…]

Dziennikarze wiedzą, że trafili na wyjątkową historię. Gdy zbierają informacje do tekstów o Elektromisie, po Poznaniu krążą informacje, że firma jest nietykalna. Również dzięki parasolowi UOP. O ile kiedyś esbecy pomagali w powstaniu firmy, o tyle teraz ich następcy z UOP, nowej, demokratycznej służby specjalnej, mieliby od nowa ułożyć sobie relacje z Elektromisem. Także te nielegalne. Nowe służby miałyby później zaproponować Mariuszowi Ś. ochronę jego interesów w Rosji w zamian za ulokowanie tam swoich agentów, by mogli zbierać informacje wywiadowcze w tym kraju. Czy tak było? Oficjalnie nikt tego wprost nie potwierdzi, bo dotyczy to nowych służb i ich spraw niejawnych.

– W tamtym okresie, gdy zbieraliśmy materiały, fascynował mnie strach, który w  Poznaniu towarzyszył rozmowom o Elektromisie. Firma prowadząca w całym kraju sieć hurtowni spożywczych miała opinię wyjętej spod prawa, nietykalnej. Docierały też do nas informacje, że Ś. bywa bezwzględny, a z drugiej strony w biznesie pomagają mu nawet naukowcy z Akademii Ekonomicznej z  Poznania. Wyszukiwali mu luki w  prawie. Korzystanie z takich łebskich doradców było wtedy ewenementem w  tych środowiskach biznesowo-szemranych – ocenia Piotr Najsztub.

W tekście „Państwo Elektromis” z 1994 roku dziennikarze piszą, że poznaniacy dzielą się na tych, którzy twierdzą, że w mieście już wszystko należy do Ś., i takich, którzy uważają, że jeszcze nie wszystko. Samego Mariusza Ś. opisują jako pewnego siebie wychowanka domu dziecka w Szamotułach, który przy wsparciu milicjantów od przestępstw gospodarczych zaczął tworzyć swoje poznańskie imperium. Nie ma ogłady inteligenta, ale ma instynkt prowadzenia biznesu, bezczelność, charyzmę, potrafi świetnie zapłacić za lojalność. Jego wspólnikami w biznesach zostają znajomi z domu dziecka i z klasy VIII B szamotulskiej podstawówki. Nie zawsze kompetentni, za to lojalni. I w razie wpadki to oni dostają zarzuty.

Maciej Gorzeliński uważa, że postawienie na kolegów z domu dziecka było świetnym posunięciem Ś. Wątek domu dziecka, jak przypomina, rozpracowywał Marcin Bosacki, wówczas dziennikarz „Wyborczej”, potem dyplomata, obecnie senator poznańskiej PO.

– Ś. miał przy sobie nie tylko Czarnotę, byłego milicjanta „opiekującego się” Elektromisem od końca lat osiemdziesiątych. Patrząc na to z psychologicznego punktu widzenia, fundamentem do robienia różnych przekrętów byli właśnie znajomi z domu dziecka w Szamotułach. Oni trzymali się razem, na pewno w realiach PRL-owskiego bidula wspólnie doświadczyli przemocy, niejednego lania, złego traktowania. Wspólnie przeszli piekło odrzucenia w dzieciństwie. Połączyły ich różne tajemnice, pewnie poczucie wstydu. Tak powstał gang ludzi gotowych na bardzo wiele, o obniżonym poczuciu moralności, niebojących się doświadczeń skrajnych, w tym więzienia. Odpornych na ból i skłonnych do ryzyka.

W tekście opisują również, że Ś. wracającemu w okresie PRL-u z zakupów w Azji towar odbierały milicyjne nyski. Inni musieli wzywać taksówki. Zrobił też świetny interes na sprowadzaniu komputerów na „martwe dusze”. W tamtym czasach tego typu handel był ściśle kontrolowany, ale Ś. jakoś wymykał się przepisom. Poszedł również w sprzęt RTV i artykuły spożywcze, w końcu w alkohol i papierosy, w przemyt na spółki krzaki. Pomagali panowie z placu Wolności, gdzie w PRL-u urzędowali milicjanci od przestępstw gospodarczych. W tekście Państwo Elektromis dziennikarze zacytowali też jednego ze współpracowników Ś.:

„Można tak powiedzieć: komputery dały podwaliny, sprzęt RTV to był kolejny skok, ale to spirytus wpompował największe pieniądze. W efekcie, kiedy w Polsce rozpoczął się odwrót od komunizmu, Ś. miał już pieniądze, swoich ludzi i sprawną strukturę. Przypadek Ś. ilustruje ogólną zasadę, ja też ją potwierdzam, że bez afery alkoholowej niemożliwy byłby rozwój biznesu w Polsce. Ś. zawsze dbał o to, by wraz z przyrostem dochodu stopniowo ulepszać organizację. Jemu nie przewracało się w głowie. Innym biznesmenom się nie udało, bo żeby zrobić duży interes, trzeba otoczyć się dobrymi ludźmi. On miał kolegów z domu dziecka, swoją paczkę, nauczonych solidarności, lojalności, nieufności wobec otoczenia”* – twierdził rozmówca Najsztuba i Gorzelińskiego.

Po ich tekstach o korupcji w policji i o Elektromisie mają status dziennikarskich gwiazd. Zgłasza się do nich Edmund Ziętara, ojciec Jarka.

– Mówi do nas: „Panowie, tylko wy możecie rozwiązać sprawę mojego syna”. Ale my się nią nie zajmujemy. Trochę gwiazdorzymy, a trochę dlatego, że mamy inne, świetne tematy. Sprawa Jarka gdzieś nam umyka, tym bardziej że nigdy nie mieliśmy sygnałów, że unicestwił go Elektromis. Gdybyśmy cokolwiek wiedzieli, pociągnęlibyśmy temat – zapewnia Gorzeliński.

Najsztub dopowiada:

– Z dzisiejszego punktu widzenia zniknięcie Ziętary może być niewytłumaczalne. Tamten świat nie istnieje. Poznań był wtedy pionierem pewnych rozwiązań, pełen firm krzaków, przemytu i powiązań firm ze służbami. W Poznaniu za czasów PRL-u funkcjonował chyba najsilniejszy kontrwywiad w  Układzie Warszawskim, bo przecież niedaleko była granica z Niemcami. Esbecy, milicjanci – jak już PRL upadał, wypychał na rynek swoich informatorów. A potem sami wchodzili w te biznesy, gdy na przykład nie przeszli weryfikacji. Początek lat dziewięćdziesiątych miał więc zupełnie inną poetykę. To czas podkładania bomb pod restauracje, gróźb, haraczy. Teraz dziennikarze nie giną, w mediach jest znacznie mniej osób, które próbują infiltrować środowiska gangsterskie, a gangsterzy zaczęli inwestować również w legalne interesy.


* Marcin Bosacki, Maciej Gorzeliński, Piotr Najsztub, Piotr Pacewicz, Państwo Elektromis, „Gazeta Wyborcza”, 9.04.1994.

Dziennikarz, który wiedział za dużo (okładka Wyd. Otwarte)

Łukasz Cieśla i Jakub Stachowiak, Dziennikarz, który wiedział za dużo, Wydawnictwo Otwarte, 2021

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 111 / (7) 2022

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: