Książka

Malcolm Gladwell: Mafia bombowa

Gladwell mafia bombowa okładka książki
fot. Wydawnictwo Znak Literanova
Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 141 / (37) 2022

Gladwell udziela odpowiedzi na pytanie o to, co się dzieje, gdy dobre intencje i technologiczne innowacje zderzają się z bezwzględną rzeczywistością. Jaka jest prawdziwa cena postępu?

Wydawnictwu Znak Literanova dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.

(…)

W rewolucjach technologicznych jest coś, co zawsze mnie zastanawiało. Gdy tylko pojawia się jakaś idea lub innowacja, wszyscy oczekujemy, że zmieni ona nasz świat. Na przykład internet. Media społecznościowe. W poprzednich pokoleniach były to telefon i samochód. Liczymy na to, że dzięki nowemu wynalazkowi wszystko stanie się lepsze, wydajniejsze, bezpieczniejsze, barwniejsze i szybsze. I pod pewnymi względami rzeczywiście tak się dzieje. Ale potem niezmiennie sprawy się komplikują i wszystko wychodzi nam bokiem. Media społecznościowe uznaje się za siłę dobra, pomagającą zwykłym obywatelom obalać tyranie. Chwilę później te same media okazują się siłą zła – platformą pozwalającą obywatelom tyranizować się nawzajem. Samochód miał przynieść swobodę i mobilność, i istotnie przez jakiś czas tak było. Ale potem miliony ludzi przeprowadziły się o wiele kilometrów od swoich miejsc pracy i ugrzęzły w niekończących się korkach podczas trwających całe wieki dojazdów. Jak to się dzieje, że niekiedy – z tak wielu nieoczekiwanych i zupełnie przypadkowych powodów – technologia zbacza z początkowo wytyczonego dla niej kursu?

Mafia bombowa to studium przypadku o rozwiewaniu się marzeń. I o tym, jak nowe, lśniące pomysły spadają z nieba, lecz wcale nie lądują nam miękko na kolanach. Lądują twardo na ziemi i rozpadają się w pył.

Historia, którą zamierzam opowiedzieć, tak naprawdę nie jest historią wojenną, chociaż przeważnie rozgrywa się podczas wojny. To historia holenderskiego geniusza i jego komputera domowej konstrukcji. Kompanii bratnich dusz w środku Alabamy. Brytyjskiego psychopaty. Chemików piromanów z piwnicznych laboratoriów na Harvardzie.

To opowieść o zamęcie, jaki charakteryzuje nasze zamiary. Jakoś tak się dziwnie składa, że zawsze o nim zapominamy, kiedy spoglądamy wstecz.

W centrum tego wszystkiego znajdują się Haywood Hansell, Curtis LeMay i konflikt toczony z dżungli Guamu. Pierwszego odesłano do domu. A drugi został, co doprowadziło do najczarniejszej nocy II wojny światowej. Przeczytajcie opowieść o ich losach i zadajcie sobie pytania: Co bym zrobił(-a) na ich miejscu? Po której stronie bym się opowiedział(-a)?

(…)

Wyobraźcie sobie, że jesteście członkami mafii bombowej i uczestniczyliście w pokazie na poligonie Dugway. Widzieliście drobiazgowo zrekonstruowane japońskie wioski. Słyszeliście, jak B-29 – wasze B-29 – z łoskotem nurkują z nieba, by zrzucić swój ognisty ładunek. Widzieliście ogarnięte pożogą domy. Jak byście na to wszystko zareagowali?

Domyślam się, że nie posiadalibyście się ze zdumienia.

Mafii bombowej imponował potencjał celownika Nordena – mechanizmu, który dzięki nowoczesnej technologii miał zdefiniować wojnę na nowo, uczynić ją bardziej humanitarną i powstrzymać mordercze zapędy generałów na polu bitwy.

Bo jeżeli nie wykorzystuje się ludzkiej pomysłowości i osiągnięć nauki, by złagodzić sposób, w jaki ludzie toczą swoje zgubne spory, to po co się wysilać? Właśnie po to były innowacje technologiczne.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Lecz nagle znaleźliście się gdzieś na spalonej słońcem pustyni w Utah, obserwując ćwiczenia wojskowe zorganizowane i sfinansowane przez tę samą armię USA, która płaciła za celowniki Nordena. Z tą różnicą, że inni ludzie wykorzystywali naukę i pomysłowość do tworzenia materiałów zapalających – ładunków, które miały być zrzucane z nieba z zamiarem wywołania gwałtownych pożarów gdzie popadnie. Wy dokładaliście wszelkich starań, by uniknąć trafienia w cokolwiek poza najważniejszymi obiektami przemysłowymi. A teraz armia używa waszego precyzyjnego narzędzia do niszczenia domów, w których mieszkają ludzie. Oto rząd – wasi wojskowi zwierzchnicy w Waszyngtonie – wciela w życie strategię, która jest zupełnym zaprzeczeniem wyznawanych przez was zasad. A przecież nie wspomnieliśmy jeszcze o ściśle tajnych pracach prowadzonych na pustyni w Nowym Meksyku, gdzie najmądrzejszym ludziom na świecie płacono miliardy dolarów za stworzenie broni tak niszczycielskiej i której użycie miało mieć tak katastrofalne skutki, że na zawsze zmieniło światową politykę. Jeżeli bomby zapalające były zdradą doktryny bombardowania precyzyjnego, to czym była bomba atomowa? Dobry Boże. To technologiczny Judasz.

Ale potem, gdy początkowe oburzenie by minęło, zapewne pojawiłyby się wątpliwości. Nieproszona myśl. Pokusa.

Napalm rozwiązywał bowiem wszelkie problemy, z jakimi do tej pory borykali się Haywood Hansell i jego załogi. Bombardowanie precyzyjne nie sprawdzało się w praktyce. Hansell walczył w najtrudniejszych warunkach, z jakimi miał do czynienia jakikolwiek dowódca bojowy w całej wojnie toczonej w powietrzu. Jego bombardierzy nie mogli trafić w to, co chcieli, z powodu wiatrów wiejących na dużych wysokościach i zachmurzenia nad Tokio. Więc może – myślimy – nie zawracajmy sobie głowy celowaniem w cokolwiek. Po prostu puśćmy z dymem wszystko, jak leci. Ta zabudowa aż się prosi o podłożenie ognia. Wystarczyło, by Haywood Hansell przestawił się na napalm. Mógł zniszczyć morale Japończyków, lecz używając broni o wiele bardziej śmiercionośnej niż bomby, jakich Brytyjczycy używali przeciwko Niemcom. Sześćdziesiąt osiem procent skuteczności w kategorii (a) przeciwko japońskim domom, w których po sześciu minutach już nie dawało się opanować pożaru.

(…)

Wróćmy do operacji Meetinghouse. W nocy z 9 na 10 marca 1945 roku Curtis LeMay przeprowadził pierwszy atak na Tokio z użyciem wszystkich sił, jakimi dysponował.

Celem nalotu floty B-29 Curtisa LeMaya był prostokąt o powierzchni około trzydziestu kilometrów kwadratowych położony w centrum Tokio po obu stronach rzeki Sumidy. Obejmował on tereny przemysłowe, handlowe i tysiące domów należących przeważnie do klasy robotniczej. Wówczas była to jedna z najgęściej zaludnionych dzielnic miejskich na świecie. *

Pierwsza Superforteca dotarła nad stolicę Japonii tuż po północy, zrzucając flary dla oznaczenia celu. Potem nastąpił atak. Setki samolotów – ogromnych, skrzydlatych, mechanicznych bestii nadlatywało nad Tokio tak nisko, że całe miasto drżało od ryku ich silników. Obawy Amerykanów o obronę przeciwlotniczą miasta okazały się nieuzasadnione – Japończycy byli zupełnie nieprzygotowani na atak prowadzony z pułapu półtora kilometra. B-29 zrzucały bomby seriami. Każda z nich była małą stalową rurką o długości pięćdziesięciu centymetrów, wypełnioną napalmem i ważącą niewiele ponad dwa i pół kilograma. Małe bombki, każda z długą wstęgą z gazy powiewającą u jednego końca. Gdyby ktoś z nas tamtej nocy oglądał niebo nad Tokio, byłby świadkiem niezwykle pięknej chwili – zobaczyłby tysiące jasnozielonych sztyletów opadających ku ziemi. A potem: bum. Tysiące małych eksplozji w chwili uderzenia o grunt. Nieznośna woń benzyny. Płonące kulki napalmu rozpryskujące się we wszystkich kierunkach. Potem kolejna fala bombowców. I następna. Cały nalot trwał prawie trzy godziny – łącznie zrzucono tysiąc sześćset sześćdziesiąt pięć ton nowej broni. Planiści LeMaya przewidzieli, że taka liczba bomb zapalających zrzucona w tak bliskiej odległości wywoła burzę ogniową – pożar o takiej intensywności, że wytworzy on i podtrzyma własny układ wiatrów. Mieli rację. Na powierzchni ponad czterdziestu kilometrów kwadratowych spłonęło wszystko.

Budynki stawały w płomieniach, nim jeszcze zdążyła dotrzeć do nich fala ognia. Matki uciekały przed pożarem z dziećmi przypiętymi do pleców, lecz gdy się zatrzymywały, by odpocząć, odkrywały, że ich dzieci płoną.

Ludzie wskakiwali do kanałów wpadających do Sumidy i tonęli wraz z nadejściem przypływu lub przygnieceni ciężarem setek innych ludzi. Niektórzy trzymali się stalowych konstrukcji mostów, dopóki metal nie stał się zbyt gorący w dotyku. Wówczas spadali i ginęli.

Tamtej nocy wysoko nad Tokio krążył samolot dowódcy misji – zastępcy LeMaya Tommy’ego Powera – z bliska dyrygujący przebiegiem ataku. Historyk Conrad Crane pisze, że Power siedział w swoim kokpicie i szkicował wszystko, co widział: [Power] zauważył:

„W powietrzu było tak dużo ładunków zapalających, że nie dałoby się ich ominąć”. O godzinie 2.37 największy widoczny obszar objęty ogniem miał około czterdziestu przecznic długości i piętnastu szerokości. Dym unosił się na wysokość ponad siedmiu kilometrów […].
Kiedy rysuje swój ostatni szkic, który powstaje mniej więcej godzinę po […] pierwszym, widać na nim całe mnóstwo kwartałów – pięćdziesiąt do tysiąca – jednocześnie objętych ogniem. W ostatnim raporcie stwierdza, że blask pożogi był widoczny z odległości około dwustu czterdziestu kilometrów.

Po wojnie w Raporcie z wyników bombardowań strategicznych prowadzonych przez lotnictwo USA znalazło się następujące stwierdzenie: „Przypuszczalnie w ciągu sześciu godzin pożaru Tokio życie straciło więcej osób niż w jakimkolwiek innym czasie w historii ludzkości”. Tamtej nocy mogło zginąć nawet ponad sto tysięcy ludzi. Załogi samolotów, które wykonały tę misję, wróciły wstrząśnięte.

Jak wspominał pilot szeregowiec David Braden: „Szczerze mówiąc, kiedy te miasta płonęły, mieliśmy wrażenie, że zaglądamy wprost w paszczę piekieł. Chcę przez to powiedzieć, że trudno sobie wyobrazić tak gigantyczny pożar”.

(…)

Po zbombardowaniu Tokio w marcu 1945 roku Curtis LeMay i 21 Dowództwo Bombowe pustoszyli resztę Japonii jak stado drapieżców. Osaka. Kure. Kobe. Nishinomiya. LeMay spalił 68,9 procent powierzchni Okayamy, 85 procent Tokushimy, 99 procent Toyamy – w ciągu pół roku zniszczył łącznie 67 japońskich miast.

Pośród wojennego zamętu nie można było określić, jak wielu Japończyków zginęło – pół miliona, a może milion? 6 sierpnia Enola Gay, specjalnie zmodyfikowany bombowiec B-29, poleciał z Marianów nad Hiroszimę, gdzie zrzucił pierwszą na świecie bombę atomową. Mimo to LeMay nie ustawał w wysiłkach. W swoich wspomnieniach atakom nuklearnym poświęcił zaledwie kilka stron. Za to zadanie odpowiadał ktoś inny.

8 sierpnia nasze B-29 poleciały na Yawatę i spaliły 21 procent miasta. Tego samego dnia inne B-29 poleciały na Fukuyamę i spaliły 73,3 procent. Nie przerwaliśmy naszych działań, kiedy 9 sierpnia spadła druga bomba atomowa na Nagasaki. Lataliśmy dalej. 14 sierpnia udaliśmy się nad Kumagayę […], 45 procent miasta. Tego samego dnia wykonaliśmy naszą ostatnią misję przeciwko Isesaki, gdzie spaliliśmy 17 procent celu. Gdy załogi wróciły na Mariany, dowiedzieliśmy się, że Japonia skapitulowała.

LeMay zawsze powtarzał, że bomby atomowe były niepotrzebne, bo główna część zadania już została wykonana.

* Jak zauważa historyk środowiska David Fedman, wojskowe mapy ataku na Tokio ujawniają, że za cel z premedytacją obrano gęsto zaludnione obszary zamieszkane przez robotników i ich rodziny. Dlaczego? Domy biedoty było łatwo podpalić: „To, że celem nalotu były najgęściej zaludnione części miasta, nie jest dziełem przypadku: planiści wojenni chcieli wykorzystać podatność na ogień tej części miasta, zabudowanej z »łatwopalnych konstrukcji z papieru i dykty«” (David Fedman, Mapping Armageddon. The Cartography of Ruin in Occupied Japan, „The Portolan”, wiosna 2015, nr 92, s. 16)

Gladwell mafia bombowa okładka książki
fot. Wydawnictwo Znak Literanova

Malcolm Gladwell, Mafia bombowa. Opowieść o obsesji, innowacji i moralności, Wydawnictwo Znak Literanova, 2022

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 141 / (37) 2022

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: