Książka

Michał Głowiński: Nowomowa i ciągi dalsze

okładka książki Nowomowa i ciągi dalsze
Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 242 / (34) 2024

Jest to w pewnym sensie książka stara, stanowi bowiem wznowienie tomu Nowomowa po polsku, wydanego w roku 1990 w wydawnictwie OPEN, zawierającego moje szkice pisane w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.[…] Jest to wszakże książka na swój sposób nowa, zawiera bowiem cztery moje teksty, napisane w latach 2006-2007, dotyczące głównie oficjalnego języka ówczesnej ekipy rządzącej i inspirowanej przez nią propagandy. Zestawienie to nie jest przypadkowe. Choć ideologicznie rozbieżne, z pozoru plasujące się na krańcach przeciwstawnych, dwa te wysłowienia są do siebie zdumiewająco podobne, ujawniają się w nich zbliżone mechanizmy semantyczne i ściśle ze sobą spokrewnione procedery retoryczne. Nie będę sprawy tutaj rozwijał, narzucające się z dużą siłą analogie ujrzy Czytelnik bez pomocy wprowadzającego komentarza. Niestety, ten typ języka publicznego nie zanikł, sprawa jest przeto nadal aktualna. (z mat. wydawcy)

Wydawnictwu Universitas dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.

Dramat języka

1

Zacznę od wątku osobistego: przez niemal ćwierćwiecze zajmowałem się językiem propagandy komunistycznej, zwanej za George’em Orwellem nowomową, a moje książki, poświęcone temu ponuremu zjawisku, stanowią jej swojego rodzaju kronikę od połowy lat sześćdziesiątych do momentu zmiany ustrojowej. Sądziłem, że już nigdy do tej problematyki nie będę musiał wracać jako do sprawy aktualnej, mniemałem, że jest ona już jedynie kwestią historyczną, interesującą badaczy różnych dziedzin PRL-owskiej rzeczywistości. Naiwnie zakładałem, że wszystkie te tak istotne dla oficjalnego wysłowienia w realnym socjalizmie mechanizmy semantyczne są w Polsce już sprawą bezpowrotnej przeszłości, choć zdawałem sobie sprawę, że gdzieś na marginesach funkcjonują skrajne grupy polityczne, przede wszystkim prawicowe (ekstremalna lewica jest tak marginesowa, że niewiele wiadomo o jej istnieniu), posługujące się językiem według usankcjonowanych totalitarnych wzorów, stanowią one jednak zjawisko niszowe, choć też o zasięgu, którego nie należy lekceważyć[1]. W ostatnim czasie sytuacja się zmieniła: mowa ekipy rządzącej zaczęła w sposób zdumiewający przypominać oficjalne wysłowienie, obowiązujące w krajach tak zwanego obozu socjalistycznego, odżyły mechanizmy semantyczne, które – jak można było sądzić (okazuje się, że zbyt optymistycznie) – na zawsze przeszły do przeszłości.

Obserwujemy zjawisko, które wydawać się może paradoksalne i być traktowane jako swoista złośliwość historii: ugrupowanie, które z antykomunizmu uczyniło swój ideowy fundament, a z dekomunizacji – jedno z haseł naczelnych, operuje językiem w sposób, który nie tylko przypomina praktyki obowiązujące za komunistycznej władzy, ale niekiedy bywa ich zdumiewającym powtórzeniem.

Chodzi tu jednak o coś więcej niż tylko o ilustrację znanego powiedzenia francuskiego, głoszącego, że żywioły krańcowe stykają się ze sobą, chodzi o sprawę bez porównania poważniejszą, o istnienie pewnych struktur myślenia, a zatem i reguł budowania dyskursu, które znajdują się ponad wyrażaną bezpośrednio, expressis verbis, ideologią, o pewne wizje świata, z pozoru kontrastowo różne, a w istocie odznaczające się wspólnymi właściwościami. Można je nazywać rozmaicie, można mówić o dążeniu do władzy bezwzględnej i pełnego zapanowania nad społeczną świadomością i społecznym dyskursem, ale także – o wyraźnych tendencjach totalitarnych. Ta kategoria ogólna nasuwa się w dzisiejszej sytuacji z dużą mocą.

Na fundament, na którym opiera się język, jakim posługuje się obecna ekipa rządząca, jej zwolennicy i propagandyści, składają się trzy zasadnicze elementy. Pierwszy z nich stanowi konsekwentnie dychotomiczne widzenie świata, nie dopuszczające żadnych niuansów i żadnych komplikacji. My jesteśmy przedstawicielami dobra (jeden z jej głównych polityków określił się krótko i węzłowato jako jego uosobienie!), głosimy słuszne idee, mamy najlepszy, a w swej istocie jedyny, program naprawy kraju. Ten, kto za nim się nie opowiada i zgłasza do niego zastrzeżenia, jest przeciwko nam. Z podziałem dychotomicznym wiąże się bezpośrednio czynnik następny: wyznacznikiem tego wysłowienia jest idea wroga. Wrogiem zaś jest, a przynajmniej być może, każdy, kto znajduje się po drugiej stronie. Wynika z tego, że język ten nie jest językiem kompromisu, wszelkie rozwiązania ugodowe znajdują się poza jego granicami[2]. A więc albo się podporządkujesz, i wtedy będziesz nasz, albo jeśli się przeciw nam zbuntujesz lub w ogóle reprezentujesz poglądy i dążenia, których nie aprobujemy, jesteś właśnie wrogiem. Możemy nazywać cię rozmaicie: warchołem, spadkobiercą ZOMO, post-komunistą bądź komunistą, jakkolwiek, byle tylko nazwa, a w istocie przezwa dyskwalifikowała cię w opinii społecznej (mamy tu zatem odpowiedniki takich określeń, charakterystycznych dla mowy władzy w Polsce Ludowej, jak wróg ludu, rewizjonista, agent imperializmu, syjonista itp.). Z podziałami dychotomicznymi i z eksponowaniem figury wroga ściśle się łączy czynnik trzeci: spiskowe widzenie świata. Ten, kto nie podziela naszych idei, nie tylko znajduje się po drugiej stronie, nie tylko jest wrogiem, ale nieustannie spiskuje. Walczymy z tymi, którzy bez wytchnienia knują, tworzą tajemnicze układy, usiłują przeszkodzić nam w naszych poczynaniach, działają na szkodę narodu, państwa, Kościoła, a przede wszystkim – przeciw interesom Polski.

W konsekwencji język, jakim się władza posługuje, musi być językiem walki, czyli – inaczej mówiąc – językiem spotęgowanej agresji.

Niestety z mową tego typu dane jest nam spotykać się nieustannie, jest to bowiem główna postać wysłowienia władzy.

2

Formuła „język władzy” nie jest jednoznaczna, określać bowiem może zjawiska różne, niekiedy wysoce kontrastowe. Każda władza posługuje się, co jest oczywiste, jakimś językiem, w pewien charakterystyczny dla siebie sposób operuje słowami, przyjmuje takie lub inne wzorce stylistyczne i w szczególny sposób konstruuje właściwe sobie dyskursy. W tej dziedzinie skala możliwości jest ogromna: od reprezentatywnych dla rządów autorytarnych ukazów do tekstów o charakterze perswazyjnym, respektującym prawo do swobodnego myślenia tych, do których są adresowane. Chciałbym zwrócić uwagę na jeden aspekt tego zjawiska, być może nie w każdej sytuacji historycznej najważniejszy, ale w takim stopniu doniosły, że warto się nad nim zastanowić. Powstaje podstawowe pytanie: jak władza traktuje język, czy jako swojego rodzaju własność, która przysługuje jej niejako z urzędu, czyli z prostego faktu, że rządzi, a więc ma prawo decydowania i nie czuje się w żaden sposób w tej dziedzinie ograniczona, czy też jako dobro wspólne, dzielone z tymi, do których się zwraca? Oczywiście, nie jest to sprawa takich czy innych deklaracji, jest to kwestia praktyki, inaczej bowiem się mówi wówczas, kiedy uważa się, że można narzucać bez ograniczeń i zahamowań ten język, który ocenia się jako własny, jedynie słuszny, właściwy, język, który ma być podporządkowany wyznawanej przez władzę ideologii, czy też kiedy respektuje się języki funkcjonujące w społeczeństwie. Innymi słowy, czy chodzi o monofoniczną koncepcję mowy, czy też o koncepcję polifoniczną, uwzględniającą pluralistyczny charakter społeczeństwa.

Jak się przedstawia ta sprawa obecnie? Pojawiła się opinia, że wraz z dojściem do władzy partia Prawo i Sprawiedliwość przywłaszczyła sobie (spotkałem także sformułowanie „ukradła”) język publiczny, czyli traktuje go jako swoją wyłączną własność, z którą może robić to, co jej się żywnie podoba. Opinia ta wydaje mi się zbyt daleko idąca, nie można – szczęśliwie – języka ukraść, aczkolwiek można przejąć i zniekształcić jego takie lub inne rejony. Mimo że o tym fakcie w skali ogólnej trudno mówić, mamy do czynienia ze zjawiskami niepokojącymi, budzącymi sprzeciw i – znowu – świadczącymi o zdumiewających pokrewieństwach z tym, co się działo w obrębie nowomowy.

Przedstawiciele władzy postępują w ten sposób, jakby dysponowali w dużym stopniu uprawnieniami do takiego operowania słowami, które pozwala na swobodne kształtowanie ich znaczeń, zabarwień, konotacji.

Spotykamy się z zaawansowanymi dowolnościami semantycznymi. Obejmują one także zjawiska metajęzykowe. Arcyważny przedstawiciel tego ugrupowania nazwał „nadużyciem semantycznym” posłużenie się słowem „korupcja” w sytuacji dla niego wysoce niedogodnej (chodziło o rozmowę posłów: Renaty Beger i Adama Lipińskiego). Jednakże użycie to w pełni odpowiadało znaczeniu słowa „korupcja” przyjętemu i obowiązującemu w języku polskim. Nie chodzi mi jednak o polemikę z tym konkretnym przypadkiem. I na poziomie języka, i na poziomie metajęzyka, ujawnia się ów tak charakterystyczny stosunek do słowa. Według tego rodzaju wykładni wyraz „korupcja” nie może się stosować do poczynań ekipy, która w dzisiejszej Polsce posiadła władzę, jest on odpowiedni tylko wówczas, jeśli odnosi się do tych, którzy znajdują się po drugiej stronie linii podstawowej w dychotomicznym podziale, a więc są wrogami, w dodatku montującymi niegodne spiski.

I tu mamy do czynienia ze zjawiskiem o znaczeniu podstawowym. Panowanie władzy nad językiem, na szczęście obecnie niepełne, wyraża się w tym, że przyznaje sobie ona prawo narzucania słowom i formułom dogodnych dla siebie znaczeń, zakresów semantycznych, a także współczynników aksjologicznych. Chodzi tu o coś więcej niż tylko o to, że na przykład słowo „korupcja” może się odnosić wyłącznie do tego, co wyczyniają przeciwnicy, a nigdy do tego, co my czynimy w majestacie prawa, powodowani najszlachetniejszymi intencjami. Jest to szczególnie wyraziste wówczas, gdy pozycję dominującą zdobywa mowa agresji. Nic przeto dziwnego, że przykładów szczególnie wymownych dostarcza przemówienie premiera Kaczyńskiego w czasie partyjnego wiecu PIS-u w Gdańsku (1 października 2006). Chodzi także o to, że pewne fragmenty tej mowy przypominały przemówienia przywódców PZPR, zwłaszcza Władysława Gomułki, z czasów tak zwanych kampanii ideologicznych. Porównanie tych wszystkich, którzy są po drugiej stronie, do zomowców, jest tu przykładem szczególnie dobitnym. […]

[…]

Przyszedł czas na zastanowienie się nad wyróżnikami retoryki nienawiści. Niektóre zresztą już wynikają z tego, co dotychczas w niniejszym szkicu zostało powiedziane. Wyróżniłbym sześć jej cech podstawowych, takich, które wyznaczają jej istotę i określają funkcjonowanie.

1. Jest to retoryka racji bezwzględnych. Są one zawsze po naszej stronie, bezdyskusyjnie nam przysługują. Nie ma tu miejsca na żadne dogadywanie się z oponentem, z góry są wykluczone wszelkie wysiłki dążące już nawet nie do zrozumienia jego poglądów, pomysłów, postaw, ale choćby elementarnego ich respektowania. Obowiązują tu w pełni zabsolutyzowane przeciwstawienia, świat jest czarno-biały, nie ma stadiów pośrednich. Nasze racje ogarniają wszystko, co uważamy za dobre, oni zaś są wszelkich racji pozbawieni. Owe racje mają różne uzasadnienia, narodowe, polityczne, religijne – i nie mogą być przedmiotem komentarzy czy refleksji, są jedyne i oczywiste. Ten w istocie, kto chciałby się nad nimi zastanawiać, kwestionuje podstawową zasadę tak pojmowanej retoryki i już na mocy tego faktu staje się podejrzany, a może nawet wstąpił do obozu przeciwników. Retoryka racji wyłącznych i bezwzględnych wyklucza wszelką dyskusję – nie tylko z tymi, którzy znajdują się po drugiej stronie, ale również wśród własnych zwolenników. Pod tym względem retoryka nienawiści bliska jest wszelkiej retoryce stosowanej przez reżimy totalitarne. By sięgnąć po przykład najprostszy: nie można było dyskutować z tym, co obwieścił światu sekretarz generalny, i to także wtedy, gdy nie nazywał się Josif Wissarionowicz Stalin.

2. Retoryka nienawiści w istocie nie zwraca się do tych, którzy stali się jej przedmiotem. O nich mówi, ich oskarża, budzi do nich właśnie nienawiść, ale do nich się nie zwraca. Oni nie są, i być nie mogą, jej partnerami, bo tutaj wszelkie przekonywanie znajduje się poza sferą możliwości. Nie próbuje się przeciągnąć ich na swoją stronę, nie wyznacza się takich zadań czy misji. Może ich poniżać, kompromitować, potępiać – i ma po temu wszelkie dostępne środki, od insynuacji poczynając. Ale zwraca się do tych, których uważa za swoich, bądź sądzi, że są swoimi potencjalnie. Wynika z tego podstawowa właściwość retoryki nienawiści: nie posługuje się ona w zasadzie perswazją. Jest jej niepotrzebna, skoro tego, przeciw któremu się obraca, nie chce zmienić, chce go tylko moralnie (a niekiedy także fizycznie) unicestwić, skompromitować, poniżyć, a więc pokazać: patrzcie, o jakich potworach mówimy, wyzbytych wszelkich racji i wszelkiej moralności, takich, którzy działają przeciw tobie, chcą ci narzucić swoje poglądy, pozbawić cię różnego rodzaju dóbr, przede wszystkim działają na szkodę twojej ojczyzny. Imiona ich brzmią rozmaicie, zależy to bowiem od tego, jaka ideologia znajduje się u podstaw tego rodzaju retoryki; w epoce komunizmu mogli to być imperialiści czy wrogowie klasowi, na dzisiejszej skrajnej polskiej prawicy – osobnicy obcy etnicznie, liberałowie, masoni, homoseksualiści. Sama myśl o nich ma budzić strach u zamierzonych odbiorców. Jest to zjawisko o bardzo dawnych tradycjach, a przykładem szczególnie wyrazistym jest od samych swych początków propaganda antysemicka. Nie zwraca się ona do Żydów, jest przeciw nim. Ma pokazać właściwym adresatom, że są obrzydliwi, straszni i groźni.

3. Bezwzględność racji, a także uprzedmiotowienie tych, którzy stali się obiektem ataku, powoduje, że niezbywalnym elementem retoryki nienawiści są podziały dychotomiczne. W jej obrębie ogarniają one wszystko i mają charakter uniwersalny. Jeśli rzecz ująć w kategoriach gramatyki, powiedzieć można, iż wyrażają się one nie tyle w przeciwstawieniu „my – wy”, ile „my – oni”, bo jak już wiemy, bezpośrednich zwrotów do przeciwnika nie ma, a jeśli się gdzieś pojawiają, to w dawkach śladowych i mają charakter oskarżycielski. Podziały dychotomiczne łączą się bezpośrednio z aksjologią. To, co jest po naszej stronie, stanowi wartość absolutną, to, co znalazło się po stronie drugiej, jest wszelkich wartości pozbawione, więcej, stanowi uniwersum antywartości. Podziałów dychotomicznych, jak również związanych z nimi wartościowań, nie trzeba w sposób szczególny uzasadniać, są one w obrębie tej retoryki z góry dane, traktuje się je jako oczywiste. Chodzi o ich możliwie jak najszybsze narzucenie. Podziały wśród przeciwników też się pojawiają, są jednak traktowane tak, jakby stanowiły mało znaczące zróżnicowania. Sięgnę po przykłady z artykułu jednego z niekwestionowanych mistrzów retoryki nienawiści – Jerzego Roberta Nowaka[3]. Już tytuł ujawnia przeciwstawienie podstawowe: naród – dwór (chodzi o pałac prezydencki, w którym 8 marca odbyło się spotkanie grupy kobiet, zaproszonych przez żonę prezydenta). Owa „niesławna uroczystość 8 marca” zgromadziła przedstawicielki tendencji postkomunistycznych oraz lewicowo-liberalnych. Określenia te pojawiają się w tekście wielokrotnie, chodzi jednak raczej o wskazanie na podejrzany i złowrogi sojusz w obrębie tego dworskiego „babińca” niż o podkreślanie różnic. W obrębie zasadniczego podziału dychotomicznego mogą one mieć znaczenie wyłącznie drugorzędne, w istocie zaś służą uwydatnieniu podejrzanych sojuszy formujących się po drugiej stronie. Zasadniczej linii podziału nic i nikt nie jest w stanie zakwestionować. Po naszej wyłącznie stronie jest prawda, to my ją reprezentujemy, choćby dlatego, że jesteśmy „prawdziwymi Polakami” – cała reszta to „wrogowie patriotycznej opcji”.

4. Podziały dychotomiczne łączą się zwykle ze spiskowym widzeniem świata. Retoryka nienawiści jest kolejnym potwierdzeniem tego faktu. Ci, którzy są po drugiej stronie zasadniczej linii granicznej, nie zachowują się biernie, organizują się przeciw nam, działają na wszelkie możliwe sposoby na naszą szkodę, chcą nam odebrać to, co nasze, tak w sferze materialnej ,jak moralnej czy duchowej. Działają podstępnie – i także dlatego godni są potępienia i pogardy. Spiskiem jest wszystko, co nam nie odpowiada, spiskowcem – każdy, kto robi cokolwiek nie zyskującego naszej aprobaty. Z wywodów Nowaka wynika, że spiskują także publicystki, które w Święto Kobiet znalazły się w salonie pani Kaczyńskiej, spiskują przeciw Polsce, opcji patriotycznej, Kościołowi i po prostu życiu (oczywiście odpowiednio rozumianemu). Także te panie uczestniczyły w „szytej grubymi nićmi, dobrze zaplanowanej intrydze”. W polskiej retoryce nienawiści lat ostatnich – zgodnie zresztą z tradycją – występują, by tak powiedzieć, spiskowcy dyżurni, czyli Żydzi i masoni. Nie mogli się oni nie pojawić w wywodach Nowaka, choć w zasadzie dotyczą one spraw całkiem innych. Spiskowcy z reguły są przedstawiani jako obcy (także etnicznie). A przeciwstawienie główne to: polski – antypolski, lub nawet Polacy – anty-Polacy.

5. A jak określa się w retoryce nienawiści konkretne osoby i czasem ich grupy? Wartościowanie jest całkowicie jednoznaczne i jednorodne: wszystko, co można o nich powiedzieć, ma świadczyć przeciw nim i je kompromitować. W tym punkcie – być może – to skoncentrowanie nienawiści ujawnia się ze szczególną siłą. Oceny mają charakter bezpośredni i wyłącznie negatywny, nie podlegają zniuansowaniu, nie może w nich pojawić się cokolwiek, co choć nieznacznie łagodziłoby obraz. Podstawową kategorią stają się negatywne etykiety. Mogą one mieć charakter ideologiczny czy polityczny (w przykładowym tekście Nowaka przymiotnikiem z tego kręgu o znaczeniu podstawowym, który ma z góry dyskwalifikować osobę, do której go odniesiono, jest „lewicowy”), mogą się odnosić do indywidualnej biografii, w tym przede wszystkim do przodków i pochodzenia danej osoby (słynny dziadek z Wehrmachtu; Nowak ujawnia, że ojcem jednej z najbardziej znanych dziennikarek jest pułkownik MSW), a w istocie – do wszystkiego innego. Pojawiają się w tym tekście takie określenia, jak przedstawicielka „fanatycznej lewicowej tendencyjności”, „lewacka chuliganka”, „caryca telewizji”, „zajadłe dziennikarki lewicowe”, „inspiratorki”, „ferajna lewicowych dziennikarek”, „salonowiec”, „paniusie minister” itp. Tego rodzaju etykiet-wymysłów przytaczać można wiele. O tym, jak się określa grupy, mówią choćby takie formuły: „czerwone i różowe łże-elity” lub „lumpen-elity”. Jak zwykle tam, gdzie arbitralnie narzuca się oceny, dominują w tekstach reprezentujących retorykę nienawiści przymiotniki i łatwe do rozszyfrowania peryfrazy. Ich demaskatorsko-oskarżycielski charakter nie ma prawa budzić u czytelnika, widza czy słuchacza wątpliwości. Arbitralność jest tu cechą konstytutywną, podmiot tego typu retoryki z reguły nie uzasadnia ferowanych ocen, nie musi się tłumaczyć, na jakiej podstawie je sformułował, a jej odbiorca w myśl wpisanych w nią reguł nie ma prawa pytać, dlaczego są właśnie takie, a nie inne.

6. I tu musimy ujawnić kolejną właściwość retoryki nienawiści, a mianowicie zwrócić uwagę na swoistości występującego w niej podmiotu. Otóż, jak zwykle w propagandzie wysoce i jednostronnie zideologizowanej, nader osobliwie kształtowany jest podmiot mówiący. Wypowiada on prawdy uznawane za ostateczne i bezdyskusyjne, formułuje swoje twierdzenia w sposób skrajnie apodyktyczny, przemawia tak, jakby jego orzeczenia miały moc obowiązującą i zakwestionowaniu nie podlegały. Powstaje pytanie, jak tego rodzaju postępowanie jest motywowane, czy wynika z autorytetu, charyzmy, zasług mówiącego. Otóż jest regułą, że wszelkie odniesienia indywidualne nie wchodzą w grę, mówiący – by tak powiedzieć – nie legitymizuje siebie, może być (i niemal z zasady bywa) w pełni zdepersonifikowany. Na ogół bowiem nie on jest ważny, może być mało komu znanym dziennikarzem czy nawet debiutującym młokosem (jak ów nikomu nieznany osobnik, który w I programie telewizji nazwał Miłosza „kieszonkowym wieszczem «Gazety Wyborczej»”). Legitymizacja znajduje się bowiem nie w mówiącym, ale w ideologii, którą reprezentuje, w słuszności tego, co mówi, itp. Tutaj analogie między depersonalizacją w propagandzie komunistycznej (zapewne zresztą we wszelkiej propagandzie totalitarnej) a obecną retoryką nienawiści narzucają się ze szczególną siłą.

Retoryka nienawiści gra ogromną rolę w obecnym życiu społecznym i pełni w nim rozmaite funkcje.

To, że jest narzędziem w walce politycznej, stanowi oczywistość, warto się jednak zastanowić nad tym, jakim jest jej elementem. Funkcjonuje ona w ten sposób, że wyklucza dogadywanie się, dialog, wypracowywanie konsensusu i kompromisu. Te czynniki w ogóle nie wchodzą w grę. Jest domeną mocnych słów i bezwzględnych ocen, a te wykluczają negocjacje. Podam przykład pierwszy z brzegu; oto fragment wypowiedzi radiowej premiera Jarosława Kaczyńskiego: „polskie państwo było do tej pory jakimś gigantycznym skandalem”[4]. A było takie, bo władzę sprawował kto inny…

Na koniec powrócę do wątku podjętego na początku tych uwag. Zajmując się przez lata nowomową, wielokrotnie zastanawiałem się nad rolą, jaką wyznaczono w jej obrębie wrogowi. Obecnie mamy recydywę, wróg powrócił, aczkolwiek jest – by nawiązać do sławetnej formuły Gomułki z marca 1968 – innej maści, stał się ponownie figurą konieczną, występującą tak w pewnego typu publicystyce, jak w enuncjacjach organizacji i osób będących u władzy. To tutaj mieści się sam rdzeń retoryki nienawiści. I z tym wiąże się jej fatalna rola społeczna, czyli wykluczanie jakiegokolwiek porozumienia.

I na jeszcze jedną sprawę chciałbym z naciskiem zwrócić uwagę: retoryka nienawiści jest przejawem obniżenia poziomu dyskursu publicznego w dzisiejszej Polsce.

marzec – kwiecień 2007

okładka książki Głowiński Nowomowa i ciągi dalsze

Michał Głowiński, Nowomowa i ciągi dalsze, Universitas, 2009

Przypisy:

[1] Zob. ważną dla tej problematyki książkę Sergiusza Kowalskiego i Magdaleny Tulli Zamiast procesu. Raport o mowie nienawiści, Warszawa 2003; zob. także mój szkic Mowa agresji, w tomie Skrzydła i pięta. Nowe szkice na tematy niemitologiczne, Kraków 2004.

[2] W języku komentatora politycznego nazywa się takie zjawisko „utratą zdolności koalicyjnych”. Takiej właśnie formuły użyła Janina Paradowska w artykule Państwo to ja, prawda to ja, „Polityka” nr 40 z 7 października 2006.

[3] J.R. Nowak Z narodem czy z dworem?, „Nasz Dziennik” z 20 marca 2007.

[4] Cytuję za „Gazetą Wyborczą” nr 80 (5388) z 4 kwietnia 2007.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 242 / (34) 2024

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Polityka # Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: