Książka

Michel Foucault: Nadzorować i karać. Narodziny więzienia

Okładka książki, Michel Foucault, Nadzorować i karać. Narodziny więzienia
Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 233 / (25) 2024

Drastyczne opisy kaźni zasądzanej przez nowożytne prawo czyni tę książkę Michela Foucault (1926–1984) lekturą dla osób o mocnych nerwach. Nagrodą będzie nadzwyczaj wnikliwy obraz przemian prawodawstwa w czasach nowożytnych i współczesnych. Ta, wydana w 1975 roku, najpopularniejsza i najwyżej oceniana spośród publikacji Foucaulta wpisuje się w jego „krytyczną historię nowoczesności”. Od lat sześćdziesiątych XX wieku Foucault w serii rozpraw analizował relacje między wiedzą a władzą stanowiące jego zdaniem o kształcie współczesnego społeczeństwa (od wydawcy).

Wydawnictwu Aletheia dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.

Rozdział III – Panoptyzm 

Oto środki, które należało przedsiębrać według regulaminu z końca XVII wieku, kiedy w mieście wybuchała dżuma[1].

Przede wszystkim – ścisła przestrzenna parcelacja: natu­ralnie, zamknięcie miasta i okolic, zakaz opuszczania ich pod groźbą utraty życia, wybicie wszystkich bezpańskich zwierząt; podział miasta na odrębne dzielnice, nad którymi ustanawia się intendenta. Każda ulica podlega zwierzchnic­twu syndyka, który ją nadzoruje; gdyby ją porzucił, czeka go śmierć.

W oznaczonym dniu nakazuje się wszystkim pozostać w domach: nie wolno ich opuszczać pod groźbą utraty życia. Syndyk osobiście zamyka od zewnątrz drzwi każdego domu, a klucz oddaje intendentowi dzielnicy, który przechowuje go do końca kwarantanny.

Każda rodzina miała zgromadzić zapasy; jeśli chodzi o wino i chleb, zagospoda­ruje się drewniane kanały między ulicą a wnętrzem domów, którymi do każdego dotrze jego racja, i to tak, że żadnego kontaktu między dostawcami a mieszkańcami nie będzie; do mięsa, ryb i ziela użyje się koszy i wielokrążków. Jeśli ktoś koniecznie musi wyjść z domu, zrobi to, gdy przyjdzie jego kolej, unikając przy tym wszelkich spotkań.

Swobod­nie krążą jedynie intendenci, syndycy, żołnierze straży, mię­dzy zarażonymi domami zaś, od zwłok do zwłok, „sępy”, których śmierć nie obchodzi nikogo: to ludzie „poślednie­go stanu, którzy noszą chorych, grzebią umarłych, sprzątają i czynią wiele posług nikczemnych i podłych”. Podzielona, zakrzepła, stężała przestrzeń. Każdy jest przytwierdzony do swego miejsca. Jeśli się rusza – ryzykuje życiem, chorobą albo karą.

Inspekcja działa bez przerwy. Wszędzie baczne spojrze­nie: „Znaczny oddział wojska, komenderowany przez dobrych oficerów i miłosiernych ludzi”, oddziały straży miej­skiej u bram, na ratuszu i w każdej dzielnicy, aby szybciej wymusić posłuszeństwo ludu i jeszcze bardziej wzmocnić autorytet magistratu, „jak również nadzorować wszelkie roz­ruchy, kradzieże i rabunek”. U bram – posterunki, u wylotu ulicy – warty. Codziennie intendent wizytuje przydzieloną sobie dzielnicę, wypytuje, czy syndycy wywiązują się z obowiązków, czy mieszkańcy nie mają powodów do skarg – tak „nadzorują siebie nawzajem”. Codziennie też syndyk prze­chodzi powierzoną mu ulicą; staje przed każdym domem, wzywa wszystkich mieszkańców do okien (tym, którzy mieszkają od podwórza, wyznaczy się okna wychodzące na ulicę, do których nikt inny prócz nich nie będzie miał dostę­pu), wywołuje każdego po nazwisku, wszystkich pyta o stan zdrowia, „przy czym mieszkańcy, pod groźbą śmierci, obo­wiązani są mówić prawdę”; jeśli ktoś nie pokaże się w oknie, syndyk musi zapytać o powód: „W ten sposób z łatwością odkryje, czy się ukrywa zmarłych albo chorych”. Każdy we własnej klatce, każdy w swoim oknie, pojawiający się na dźwięk nazwiska i pokazujący na żądanie – oto wielka rewia żywych i martwych.

Nadzór ten wspiera się na systemie ciągłej rejestracji: ra­portach syndyków dla intendentów, intendentów dla ławni­ków czy burmistrza.

Na początku tworzy się imienny spis wszystkich mieszkańców obecnych w mieście; wciąga się tam „nazwisko, wiek, płeć, bez względu na stan” – jeden eg­zemplarz dla intendenta dzielnicy, drugi dla ratusza, kolejny dla syndyka, aby mógł prowadzić codzienny apel. Wszystko, co zostanie zauważone podczas wizytacji – zgony, choroby, zażalenia, nieprawidłowości – odnotowywane jest i prze­kazywane intendentom i urzędnikom magistratu.

Ci ostatni trzymają w ręku opiekę lekarską, oni wyznaczyli godnego zaufania medyka – zaś bez jego pisemnej zgody, „aby za­pobiegać ukrywaniu bądź leczeniu, w tajemnicy przed ma­gistratem, tkniętych zarazą”, żaden inny balwierz nie ma prawa leczyć, żaden aptekarz sporządzać medykamentów, żaden spowiednik odwiedzać chorego. Rejestracja patologii musi być stała i scentralizowana. Relacja każdego człowieka do jego własnej choroby i śmierci przebiega przez instan­cje władzy, dokonywane przez nie rejestracje, podejmowane przez nie decyzje. 

Pięć albo sześć dni od rozpoczęcia kwarantanny przy­stępuje się, dom po domu, do okadzania. Wyprowadza się wszystkich jego mieszkańców; w każdym pomieszczeniu podnosi się albo podwiesza „meble i towary”, umieszcza się trociczki i podpala je, starannie pozatykawszy okna, drzwi, a nawet dziurki od kluczy – te wypełnia się woskiem. Na koniec zamyka się cały dom, póki kadzidło się nie wypali; ponownie rewiduje się kadzielników „w przytomności mieszkańców, żeby sprawdzić, czy przy wychodzeniu nie mają czegoś, czego nie mieli, wchodząc”. Cztery godziny później mieszkańcy mogą wracać do domu.

Zamknięta, poszatkowana, nadzorowana w każdym punk­cie przestrzeń, gdzie wszystkie osoby zostały osadzone na ustalonych miejscach, gdzie najdrobniejsze ruchy są kontro­lowane, wydarzenia rejestrowane, gdzie nieprzerwana praca pisania łączy centrum i peryferie, gdzie władza jest spra­wowana niepodzielnie w zgodzie ze swym hierarchicznym obrazem, gdzie każda jednostka jest stale cechowana, bada­na i zaliczana do żywych, chorych albo umarłych – prze­strzeń ta stanowi zwarty model urządzenia dyscyplinarnego.

Odpowiedzią na dżumę jest ład, zaś jego funkcją – niwe­lowanie wszelkiego zamętu: zrodzonego z choroby, która rozprzestrzenia się, gdy mieszają się ciała; zrodzonego ze zła, które mnoży się, kiedy strach i śmierć zacierają zakazy. Ład wyznacza każdemu jego miejsce, każdemu jego ciało, każdemu jego chorobę i śmierć, każdemu co mu się należy – dzięki wszechobecnej i wszechwiedzącej władzy, która re­gularnie i nieprzerwanie wprowadza w swój obręb podziały aż po ostateczną specyfikację jednostki: tego, co ją charak­teryzuje, co do niej należy i co się z nią dzieje.

Przeciw dżu­mie, która jest zamętem, dyscyplina kieruje swą władzę ana­lityczną. Istniała wokół dżumy rozbudowana literacka fikcja święta: zawieszonych praw, zniesionych zakazów, gorączki mijającego czasu, łączących się bezwstydnie ciał, zrzucają­cych maski ludzi, rezygnujących ze związanej ze swym sta­tusem tożsamości i postaci, z którą ich dotąd utożsamiano, by ujawnić odmienną prawdę. Ale istniało też – niczym druga strona medalu – polityczne marzenie o dżumie: to już nie zbiorowe święto, ale ścisłe podziały; nie transgresja praw, ale przenikanie regulaminów do najmniejszych drobiazgów życia za pośrednictwem nieznającej luk hierarchii, gwaran­tującej kapilarność funkcjonowania władzy; nienakładanie i zdejmowanie masek, ale przypisanie każdemu jego „praw­dziwego” imienia, „prawdziwego” miejsca, „prawdziwego” ciała i „prawdziwej” choroby. Dżuma, rzeczywista i zara­zem imaginacyjna forma zamętu, ma medyczny i polityczny korelat – dyscyplinę. Za urządzeniem dyscyplinarnym kryje się strach przed „zarażeniem” i dżumą, buntem, zbrodnią, włóczęgostwem, dezercją, przed ludźmi, którzy pojawiają się i znikają, żyją i umierają w nieładzie. 

Jeśli to prawda, że trąd powołał do życia rytuały wyklu­czania, które w pewnej mierze posłużyły za wzór i za ogólną formę Wielkiego Zamknięcia, dżuma powołała schematy dyscyplinarne. Wymaga bowiem wielorakiej separacji, in­dywidualizujących podziałów, sięgającej w głąb organizacji nadzoru i kontroli, intensyfikacji i filiacji władzy. Trędowa­tego obejmuje praktyka odtrącenia, wygnania za klauzurę – wolno mu zagubić się w masie, której różnicowanie jest ma­ło ważne; zadżumieni natomiast objęci zostają drobiazgową taktyczną parcelacją, gdzie indywidualne zróżnicowania są koniecznymi skutkami mnożącej się, łączącej i rozdziela­jącej władzy.

Wielkie zamknięcie po jednej stronie; udana tresura po drugiej. Trąd i oddzielenie; dżuma i szatkowanie. Pierwszy jest piętnowany; druga – analizowana i dzielona. Wygnanie trędowatego i aresztowanie dżumy nie kryją w so­bie tego samego marzenia politycznego. Pierwszy jest ma­rzeniem o nieskażonej wspólnocie, drugi – o zdyscyplino­wanym społeczeństwie.

Dwa sposoby sprawowania władzy nad ludźmi, kontrolowania ich relacji, rozplątywania nie­bezpiecznych związków między nimi. Zadżumione miasto, na wskroś przeniknięte hierarchią, nadzorem, spojrzeniem, pisaniem, miasto znieruchomiałe pod wpływem ekstensyw­nej władzy, która w odmienny sposób wpływa na każde osobne ciało – oto utopia doskonale rządzonej civitatis. Dżuma (przynajmniej póki zostaje w sferze rojeń) jest pró­bą, której przebieg pozwala zdefiniować idealnie ćwiczenie władzy dyscyplinarnej. Prawnicy, aby umożliwić prawom i Prawom funkcjonowanie w zgodzie z czystą teorią, prze­nosili się w wyobraźni w stan natury; rządzący, chcąc ujrzeć funkcjonowanie dyscypliny doskonałej, śnili o stanie dżumy. Leżąca u podstaw schematów dyscyplinarnych dżuma jest obrazem wszelakich zamieszek i nieporządków; tak samo obraz trądu – kontaktu, który należy przeciąć – tkwi w tle schematów wykluczenia. 

Schematy zatem odmienne, jednak dające się pogodzić. Widać, jak z wolna zmierzają ku sobie: osobliwością wieku XIX jest to, że zastosował techniki władzy właściwe par­celacji dyscyplinarnej do przestrzeni wykluczenia, której symbolicznym mieszkańcem był trędowaty, zaś rzeczywistą populację stanowili żebracy, włóczędzy, szaleńcy i gwałtow­nicy. Traktowanie „trędowatych” jak „zadżumionych”, rzu­towanie subtelnych podziałów dyscypliny na pogmatwaną przestrzeń internowania, jej obróbka za pomocą metod ana­litycznej repartycji władzy, indywidualizacja wykluczonych, ale również posługiwanie się procedurami indywidualiza­cji, aby skazywać na wykluczenie – wszystko to regularnie wprowadzała w czyn władza dyscyplinarna od początku XIX wieku.

Zakład psychiatryczny, kolonia karna, dom poprawczy, instytucja dozoru wychowawczego i po części szpital, a mówiąc ogólniej, wszystkie instancje kontroli indywidu­alnej funkcjonują w dwojaki sposób: na zasadzie podziału binarnego i piętnowania (szaleniec – nieszaleniec, niebez­pieczny – nieszkodliwy, normalny – anormalny) oraz we­dług przymusowego określania i różnicującej repartycji (kto to jest; gdzie ma się znajdować; jak go scharakteryzować; jak rozpoznać; jak sprawować nad nim w sposób zindywidu­alizowany stały dozór itd.).

Z jednej strony „zadżumia” się trędowatych i narzuca się wykluczonym taktykę dyscyplin indywidualizujących, z drugiej zaś uniwersalny charakter kontroli dyscyplinarnych pozwala wyłonić „trędowatego” i użyć przeciwko niemu dualistycznego mechanizmu wyklu­czenia. Stały podział na normalność i anormalność, jakiemu podlega każda jednostka, kontynuuje po dziś dzień, choć wobec zupełnie innych przedmiotów, binarne znakowanie i wygnanie trędowatego; z kolei istnienie całego zespołu technik i instytucji, których zadaniem jest oceniać, kontrolo­wać i korygować anormalnych, wprawia w ruch urządzenia dyscyplinarne stworzone ze strachu przed dżumą. Wszystkie mechanizmy władzy, które nawet za naszych czasów urzą­dzają się wokół anormalności, by ją piętnować bądź mody­fikować, łączą w sobie obie wyjściowe formy, choć daleko od nich odbiegły. […]

*

Zadżumione miasto i gmach panoptyczny – różnice są wy­raźne. Dzielące je półtora wieku oddaje przekształcenia pro­gramu dyscyplinarnego. W pierwszym wypadku – stan wy­jątkowy: władzę ustanawia się po to, aby zaradzić nadzwy­czajnemu złu; władza staje się wszechobecna i powszechnie widoczna; wynajduje nowe tryby; buduje przegrody, unieru­chamia, parceluje; powołuje na moment coś, co jest zarazem anty­miastem i społeczeństwem doskonałym; wymusza ide­alne funkcjonowanie, które jednak ostatecznie sprowadza się, podobnie jak i zwalczane zło, do dualizmu życia i śmierci: to, co się rusza, niesie śmierć, zabija się zatem to, co się ru­sza.

Panoptykon zaś, przeciwnie, może być rozumiany jako zawsze możliwy do uogólnienia wzorzec postępowania, jako sposób określenia związków władzy z codziennym życiem ludzi.

Oczywiście Bentham przedstawia go jako instytucję szczególną, całkowicie zamkniętą w sobie. Często widziano w nim utopię doskonałego odosobnienia. Wobec zrujnowa­nych, kłębiących się i wypełnionych scenami kaźni więzień, jakie rytował Piranesi, Panoptykon jawi się jako okrutna i wymyślna klatka. Fakt, że aż po dzień dzisiejszy miał tyle planowanych jak i zrealizowanych wariantów, pokazuje, jak intensywnie przez blisko dwa wieki oddziaływał na wyob­raźnię.

Ale Panoptykon nie może być traktowany jako gmach oniryczny – to wykres mechanizmu władzy sprowadzonego do postaci idealnej; jego funkcjonowanie, abstrahujące od wszelkich przeszkód, oporów i tarć, można przedstawić jako czysty system architektoniczny i optyczny; jest to faktycznie pewna forma technologii politycznej, którą można i należy rozpatrywać niezależnie od konkretnego użytku.

Jego zastosowania są wszechstronne – służy do poprawy więźniów, ale także do leczenia chorych, kształcenia ucz­niów, strzeżenia szaleńców, nadzorowania robotników, zmuszania do pracy żebraków i próżniaków. Ten sposób implantacji ciał w przestrzeń, rozmieszczania jednostek, hierarchicznej organizacji, wyznaczania centrów i kanałów władzy, określania jej narzędzi i sposobów interwencji może znaleźć zastosowanie w szpitalach, warsztatach, szkołach i więzieniach. Ilekroć w grę wchodzić będzie wielość jed­nostek, którym trzeba narzucić jakieś zadanie lub sposób za­chowania, będzie można wykorzystać schemat panoptyczny. Nadaje się – po przeprowadzeniu koniecznych modyfikacji – do stosowania „we wszelkich instytucjach, gdzie na niezbyt rozległej przestrzeni trzeba utrzymać pod nadzorem pewną liczbę osób”[2].

W każdym ze swych zastosowań pozwala doskonalić spra­wowanie władzy. I to na różne sposoby: ponieważ umożli­wia zmniejszenie liczby osób, które ją sprawują, jednocześ­nie zwiększając liczbę tych, nad którymi jest sprawowana. Ponieważ pozwala na interwencję w każdej chwili i wywiera stały nacisk, zanim popełniona zostanie jakakolwiek prze­wina, błąd czy zbrodnia. Ponieważ – tym samym – jego siła polega na braku jawnej interwencji, na samorzutnym i bez­głośnym działaniu, na tworzeniu mechanizmu, który wzma­ga skutki swych oddziaływań.

Ponieważ bez żadnych innych narzędzi fizycznych, samą architekturą i geometrią, wpływa wprost na jednostki, „daje umysłowi władzę nad umysłem”. Schemat panoptyczny jest wzmacniaczem każdego aparatu władzy: zapewnia mu ekonomiczność (materiałów, persone­lu i czasu) i, dzięki prewencyjnemu charakterowi, stałemu funkcjonowaniu i automatycznym mechanizmom, gwaran­tuje jego wydajność. Jest to sposób na zgromadzenie władzy „w bezprzykładnej dotąd ilości”, „nowy i potężny instru­ment rządzenia…; jego doskonałość polega na tym, że zdolny jest wyposażyć w wielką siłę każdą instytucję, w której się go zastosuje”[3].

Coś w rodzaju „jajka Kolumba” w sferze polityki. Istot­nie, można go zintegrować z dowolną funkcją (edukacji, terapii, produkcji, kary) i intymnie wiążąc się z nią, zmajo­ryzować ją; może stworzyć złożony mechanizm, w którym relacje władzy (i wiedzy) dokładnie i w najdrobniejszych szczegółach zgrają się z procesami, które trzeba kontrolo­wać; może ustanowić wprost proporcjonalny stosunek mię­dzy „więcej władzy” a „więcej produkcji”. Krótko mówiąc, działa tak, by sprawowanie władzy nie dołączało z zewnątrz, jako sztywny przymus czy nacisk, do funkcji, w które się ona angażuje, ale by było w nich na tyle subtelnie obecne, że wzrost ich wydajności zarazem rozszerza jego zasięg. Urządzenie panoptyczne nie jest zwykłym zwornikiem czy przekładnią między mechanizmem władzy a jakąś funk­cją; to sposób uruchamiania stosunków władzy w ramach funkcji oraz uruchamiania funkcji za pomocą stosunków władzy. Panoptyzm jest w stanie „reformować moralność, chronić zdrowie, ożywiać przemysł, upowszechniać eduka­cję, zmniejszać wydatki publiczne, stworzyć niewzruszo­ną ekonomię, rozplątać, zamiast przecinać, gordyjski węzeł praw dotyczących biedoty, a wszystko to dzięki prostej idei architektonicznej”[4].

Co więcej, konstrukcja tej maszyny jest taka, że jej za­mknięty charakter nie wyklucza stałej obecności kogoś z ze­wnątrz: widzieliśmy, że każdy może wejść do wieży central­nej, by sprawować funkcje nadzorcze, a tym samym może wywnioskować, w jaki sposób funkcjonuje nadzór.

Rzeczywiście, każdą instytucję panoptyczną, choćby tak starannie zamkniętą jak zakład karny, będzie można z łatwością poddać owym nieustannym i przypadkowym zarazem inspekcjom – i to nie tylko ze strony wyznaczonych kontrolerów, ale także ze strony ogółu; każdy członek społeczeństwa będzie miał prawo przyjść i na własne oczy zobaczyć, jak funkcjonują szkoły, szpitale, fabryki i więzienia. Nie ma zatem ryzyka, że wzmocnienie władzy za sprawą maszyny panoptycznej wyrodzi się w tyranię: urządzenie dyscyplinarne będzie de­mokratycznie kontrolowane, ponieważ stanie się dostępne „wielkiemu komitetowi osądu powszechnego”[5]. Panopty­kon, subtelnie zaaranżowany w ten sposób, by jeden nad­zorca mógł jednym rzutem oka ogarnąć całą mnogość jed­nostek, pozwala również całemu światu nadzorować nawet najmniejszego nadzorcę. Maszyna do patrzenia była czymś w rodzaju camera obscura, gdzie szpieguje się jednostki; te­raz staje się przezroczystym budynkiem, gdzie sprawowanie władzy podlega kontroli całego społeczeństwa.

Schemat panoptyczny, nie tracąc nic ze swojego charak­teru i żadnej ze swych właściwości, ma za zadanie wniknąć w ciało społeczne; jego powołaniem jest zostać jego najo­gólniejszą funkcją. Zadżumione miasto dostarczało modelu dyscyplinarnego o charakterze wyjątku: doskonałego, ale nacechowanego skrajną przemocą.

Chorobie, która niosła śmierć, władza przeciwstawiała nieustanne zagrożenie śmier­cią; życie zostało zredukowane do najprostszego wymiaru – było to drobiazgowe egzekwowanie prawa miecza przeciw­ko władzy śmierci.

Panoptykon przeciwnie – jego rolą jest amplifikacja; gospodaruje władzą, chce ją uczynić bardziej ekonomiczną i skuteczną nie dla samej władzy ani też dla natychmiastowego ratunku zagrożonej społeczności; chodzi tu o wzmocnienie sił społecznych – o rozszerzanie produk­cji, rozwój ekonomii, rozpowszechnienie wykształcenia, podniesienie poziomu moralności publicznej; o przyspiesza­nie wzrostu i pomnażanie.

W jaki sposób wzmocnić władzę, aby nie tylko nie hamo­wała owego postępu i nie obciążała go swymi wymagania­ mi i obowiązkami, ale przeciwnie, wspomagała go? Jaki intensyfikator władzy może być jednocześnie multyplika­torem produkcji? Jak władza, zwiększając swe siły, może pomnażać siły społeczeństwa, zamiast konfiskować je lub trzymać na wodzy? Odpowiedź Panoptykonu na te pytania brzmi: produktywne zwiększenie władzy może dokonać się tylko wówczas, gdy z jednej strony władza ma możność bez­ustannego oddziaływania na podwaliny społeczeństwa, na jego najdrobniejsze komórki, z drugiej strony zaś rezygnuje z owych nagłych, brutalnych i pozbawionych ciągłości form, które wiązały się ze sprawowaniem władzy suwerennej. Cia­ło króla, jego osobliwa, materialna i mityczna obecność, siła, która z niego emanuje albo którą przekazuje on innym, znaj­duje się na przeciwnym biegunie nowej fizyki władzy, okre­ślonej przez panoptyzm; jej domeną jest bowiem wszystko, co niskie, obszar bezforemnych ciał, ich detale, bezładne poruszenia, sprzeczne siły, związki przestrzenne. Chodzi tu o mechanizmy analizujące dystrybucje, odchylenia, serie, kombinacje i używające pewnych narzędzi, aby zapewnić widoczność, rejestrować, odróżniać i porównywać: o fizykę relacyjnej i mnogiej władzy, swoją maksymalną intensyw­ność osiągającą nie w osobie króla, ale w ciałach, które do­piero te relacje pozwalają zindywidualizować. Na poziomie teoretycznym Bentham określa nowy sposób analizy ciała społecznego i przenikających je relacji władzy; w warstwie praktycznej określa metodę podporządkowania ciał i sił, która powinna zwiększyć użyteczność władzy przy realiza­cji ekonomii księcia. Panoptyzm jest ogólną zasadą nowej „anatomii politycznej”, której przedmiotem i celem są relacje dyscyplinarne, a nie związki lenne.

Przy projektowaniu sławnej – przejrzystej i okrągłej – klat­ki z wysoką – potężną i uczoną – wieżą być może chodziło Benthamowi o doskonałą instytucję dyscyplinarną; ale jest w niej również odpowiedź na to, jak można „przewietrzyć” dyscypliny i wprawić je w rozproszone, wielorakie, wszechstronne funkcjonowanie w całym ciele społecznym.

Z dy­scyplin, które epoka klasyczna wypracowała w określonych i względnie zamkniętych miejscach – w koszarach, gimna­zjach, wielkich warsztatach – i których globalne stosowanie można sobie wyobrazić najwyżej w ograniczonej i tymcza­sowej skali miasta podczas epidemii dżumy, Bentham pragnie uczynić sieć urządzeń, które zawsze i wszędzie będą w pogotowiu, przenikając społeczeństwo bez luk i przerw. Panoptyczne uporządkowanie dostarcza formuły tej genera­lizacji.

Na równi z elementarnym i łatwym do przenoszenia mechanizmem programuje funkcjonowanie podstaw społeczeństwa w całości poprzecinanego i przenikniętego przez mechanizmy dyscyplinarne.

okładka książki Foucault Nadzorować i karać

Michel Foucault, Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, Wydawnictwo Aletheia, 2020

Przypisy:

[1] Archiwa wojskowe Vincennes, A 1 516 91, Pièce. Rozpo­rządzenie to jest zasadniczo zgodne z całym szeregiem innych, pochodzących z tej samej epoki z okresu wcześniejszego.
[2] Tamże (J. Bentham, Panopticon versus New South Wales, Works, wyd. Bowringa), s. 40. Jeśli Bentham wysunął na plan pierwszy przy­kład zakładu penitencjarnego, uczynił tak dlatego, że ma on liczne funkcje do spełnienia (nadzór, automatyczna kontrola, odosobnie­nie, samotność, przymusowa praca, kształcenie).
[3] Tamże, s. 65.
[4] Tamże, s. 39.
[5] Czy wyobrażając sobie tę nieprzerwaną falę widzów płyną­cą podziemnym przejściem do wieży centralnej i stamtąd obser­wującą okrągły pejzaż Panoptykonu, Bentham znał już Panoramy, które Barker budował dokładnie w tym samym czasie (pierwsza pochodzi prawdopodobnie z 1787 roku), a w których widzowie, zająwszy centralne położenie, oglądali rozciągający się wokół nich krajobraz, miasto albo bitwę. Zajmowali oni dokładnie miej­sce, skąd spogląda władca.


Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 233 / (25) 2024

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Polityka # Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: