Michel Foucault: Nadzorować i karać. Narodziny więzienia
Drastyczne opisy kaźni zasądzanej przez nowożytne prawo czyni tę książkę Michela Foucault (1926–1984) lekturą dla osób o mocnych nerwach. Nagrodą będzie nadzwyczaj wnikliwy obraz przemian prawodawstwa w czasach nowożytnych i współczesnych. Ta, wydana w 1975 roku, najpopularniejsza i najwyżej oceniana spośród publikacji Foucaulta wpisuje się w jego „krytyczną historię nowoczesności”. Od lat sześćdziesiątych XX wieku Foucault w serii rozpraw analizował relacje między wiedzą a władzą stanowiące jego zdaniem o kształcie współczesnego społeczeństwa (od wydawcy).
Wydawnictwu Aletheia dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.
Rozdział III – Panoptyzm
Oto środki, które należało przedsiębrać według regulaminu z końca XVII wieku, kiedy w mieście wybuchała dżuma[1].
Przede wszystkim – ścisła przestrzenna parcelacja: naturalnie, zamknięcie miasta i okolic, zakaz opuszczania ich pod groźbą utraty życia, wybicie wszystkich bezpańskich zwierząt; podział miasta na odrębne dzielnice, nad którymi ustanawia się intendenta. Każda ulica podlega zwierzchnictwu syndyka, który ją nadzoruje; gdyby ją porzucił, czeka go śmierć.
W oznaczonym dniu nakazuje się wszystkim pozostać w domach: nie wolno ich opuszczać pod groźbą utraty życia. Syndyk osobiście zamyka od zewnątrz drzwi każdego domu, a klucz oddaje intendentowi dzielnicy, który przechowuje go do końca kwarantanny.
Każda rodzina miała zgromadzić zapasy; jeśli chodzi o wino i chleb, zagospodaruje się drewniane kanały między ulicą a wnętrzem domów, którymi do każdego dotrze jego racja, i to tak, że żadnego kontaktu między dostawcami a mieszkańcami nie będzie; do mięsa, ryb i ziela użyje się koszy i wielokrążków. Jeśli ktoś koniecznie musi wyjść z domu, zrobi to, gdy przyjdzie jego kolej, unikając przy tym wszelkich spotkań.
Swobodnie krążą jedynie intendenci, syndycy, żołnierze straży, między zarażonymi domami zaś, od zwłok do zwłok, „sępy”, których śmierć nie obchodzi nikogo: to ludzie „pośledniego stanu, którzy noszą chorych, grzebią umarłych, sprzątają i czynią wiele posług nikczemnych i podłych”. Podzielona, zakrzepła, stężała przestrzeń. Każdy jest przytwierdzony do swego miejsca. Jeśli się rusza – ryzykuje życiem, chorobą albo karą.
Inspekcja działa bez przerwy. Wszędzie baczne spojrzenie: „Znaczny oddział wojska, komenderowany przez dobrych oficerów i miłosiernych ludzi”, oddziały straży miejskiej u bram, na ratuszu i w każdej dzielnicy, aby szybciej wymusić posłuszeństwo ludu i jeszcze bardziej wzmocnić autorytet magistratu, „jak również nadzorować wszelkie rozruchy, kradzieże i rabunek”. U bram – posterunki, u wylotu ulicy – warty. Codziennie intendent wizytuje przydzieloną sobie dzielnicę, wypytuje, czy syndycy wywiązują się z obowiązków, czy mieszkańcy nie mają powodów do skarg – tak „nadzorują siebie nawzajem”. Codziennie też syndyk przechodzi powierzoną mu ulicą; staje przed każdym domem, wzywa wszystkich mieszkańców do okien (tym, którzy mieszkają od podwórza, wyznaczy się okna wychodzące na ulicę, do których nikt inny prócz nich nie będzie miał dostępu), wywołuje każdego po nazwisku, wszystkich pyta o stan zdrowia, „przy czym mieszkańcy, pod groźbą śmierci, obowiązani są mówić prawdę”; jeśli ktoś nie pokaże się w oknie, syndyk musi zapytać o powód: „W ten sposób z łatwością odkryje, czy się ukrywa zmarłych albo chorych”. Każdy we własnej klatce, każdy w swoim oknie, pojawiający się na dźwięk nazwiska i pokazujący na żądanie – oto wielka rewia żywych i martwych.
Nadzór ten wspiera się na systemie ciągłej rejestracji: raportach syndyków dla intendentów, intendentów dla ławników czy burmistrza.
Na początku tworzy się imienny spis wszystkich mieszkańców obecnych w mieście; wciąga się tam „nazwisko, wiek, płeć, bez względu na stan” – jeden egzemplarz dla intendenta dzielnicy, drugi dla ratusza, kolejny dla syndyka, aby mógł prowadzić codzienny apel. Wszystko, co zostanie zauważone podczas wizytacji – zgony, choroby, zażalenia, nieprawidłowości – odnotowywane jest i przekazywane intendentom i urzędnikom magistratu.
Ci ostatni trzymają w ręku opiekę lekarską, oni wyznaczyli godnego zaufania medyka – zaś bez jego pisemnej zgody, „aby zapobiegać ukrywaniu bądź leczeniu, w tajemnicy przed magistratem, tkniętych zarazą”, żaden inny balwierz nie ma prawa leczyć, żaden aptekarz sporządzać medykamentów, żaden spowiednik odwiedzać chorego. Rejestracja patologii musi być stała i scentralizowana. Relacja każdego człowieka do jego własnej choroby i śmierci przebiega przez instancje władzy, dokonywane przez nie rejestracje, podejmowane przez nie decyzje.
Pięć albo sześć dni od rozpoczęcia kwarantanny przystępuje się, dom po domu, do okadzania. Wyprowadza się wszystkich jego mieszkańców; w każdym pomieszczeniu podnosi się albo podwiesza „meble i towary”, umieszcza się trociczki i podpala je, starannie pozatykawszy okna, drzwi, a nawet dziurki od kluczy – te wypełnia się woskiem. Na koniec zamyka się cały dom, póki kadzidło się nie wypali; ponownie rewiduje się kadzielników „w przytomności mieszkańców, żeby sprawdzić, czy przy wychodzeniu nie mają czegoś, czego nie mieli, wchodząc”. Cztery godziny później mieszkańcy mogą wracać do domu.
Zamknięta, poszatkowana, nadzorowana w każdym punkcie przestrzeń, gdzie wszystkie osoby zostały osadzone na ustalonych miejscach, gdzie najdrobniejsze ruchy są kontrolowane, wydarzenia rejestrowane, gdzie nieprzerwana praca pisania łączy centrum i peryferie, gdzie władza jest sprawowana niepodzielnie w zgodzie ze swym hierarchicznym obrazem, gdzie każda jednostka jest stale cechowana, badana i zaliczana do żywych, chorych albo umarłych – przestrzeń ta stanowi zwarty model urządzenia dyscyplinarnego.
Odpowiedzią na dżumę jest ład, zaś jego funkcją – niwelowanie wszelkiego zamętu: zrodzonego z choroby, która rozprzestrzenia się, gdy mieszają się ciała; zrodzonego ze zła, które mnoży się, kiedy strach i śmierć zacierają zakazy. Ład wyznacza każdemu jego miejsce, każdemu jego ciało, każdemu jego chorobę i śmierć, każdemu co mu się należy – dzięki wszechobecnej i wszechwiedzącej władzy, która regularnie i nieprzerwanie wprowadza w swój obręb podziały aż po ostateczną specyfikację jednostki: tego, co ją charakteryzuje, co do niej należy i co się z nią dzieje.
Przeciw dżumie, która jest zamętem, dyscyplina kieruje swą władzę analityczną. Istniała wokół dżumy rozbudowana literacka fikcja święta: zawieszonych praw, zniesionych zakazów, gorączki mijającego czasu, łączących się bezwstydnie ciał, zrzucających maski ludzi, rezygnujących ze związanej ze swym statusem tożsamości i postaci, z którą ich dotąd utożsamiano, by ujawnić odmienną prawdę. Ale istniało też – niczym druga strona medalu – polityczne marzenie o dżumie: to już nie zbiorowe święto, ale ścisłe podziały; nie transgresja praw, ale przenikanie regulaminów do najmniejszych drobiazgów życia za pośrednictwem nieznającej luk hierarchii, gwarantującej kapilarność funkcjonowania władzy; nienakładanie i zdejmowanie masek, ale przypisanie każdemu jego „prawdziwego” imienia, „prawdziwego” miejsca, „prawdziwego” ciała i „prawdziwej” choroby. Dżuma, rzeczywista i zarazem imaginacyjna forma zamętu, ma medyczny i polityczny korelat – dyscyplinę. Za urządzeniem dyscyplinarnym kryje się strach przed „zarażeniem” i dżumą, buntem, zbrodnią, włóczęgostwem, dezercją, przed ludźmi, którzy pojawiają się i znikają, żyją i umierają w nieładzie.
Jeśli to prawda, że trąd powołał do życia rytuały wykluczania, które w pewnej mierze posłużyły za wzór i za ogólną formę Wielkiego Zamknięcia, dżuma powołała schematy dyscyplinarne. Wymaga bowiem wielorakiej separacji, indywidualizujących podziałów, sięgającej w głąb organizacji nadzoru i kontroli, intensyfikacji i filiacji władzy. Trędowatego obejmuje praktyka odtrącenia, wygnania za klauzurę – wolno mu zagubić się w masie, której różnicowanie jest mało ważne; zadżumieni natomiast objęci zostają drobiazgową taktyczną parcelacją, gdzie indywidualne zróżnicowania są koniecznymi skutkami mnożącej się, łączącej i rozdzielającej władzy.
Wielkie zamknięcie po jednej stronie; udana tresura po drugiej. Trąd i oddzielenie; dżuma i szatkowanie. Pierwszy jest piętnowany; druga – analizowana i dzielona. Wygnanie trędowatego i aresztowanie dżumy nie kryją w sobie tego samego marzenia politycznego. Pierwszy jest marzeniem o nieskażonej wspólnocie, drugi – o zdyscyplinowanym społeczeństwie.
Dwa sposoby sprawowania władzy nad ludźmi, kontrolowania ich relacji, rozplątywania niebezpiecznych związków między nimi. Zadżumione miasto, na wskroś przeniknięte hierarchią, nadzorem, spojrzeniem, pisaniem, miasto znieruchomiałe pod wpływem ekstensywnej władzy, która w odmienny sposób wpływa na każde osobne ciało – oto utopia doskonale rządzonej civitatis. Dżuma (przynajmniej póki zostaje w sferze rojeń) jest próbą, której przebieg pozwala zdefiniować idealnie ćwiczenie władzy dyscyplinarnej. Prawnicy, aby umożliwić prawom i Prawom funkcjonowanie w zgodzie z czystą teorią, przenosili się w wyobraźni w stan natury; rządzący, chcąc ujrzeć funkcjonowanie dyscypliny doskonałej, śnili o stanie dżumy. Leżąca u podstaw schematów dyscyplinarnych dżuma jest obrazem wszelakich zamieszek i nieporządków; tak samo obraz trądu – kontaktu, który należy przeciąć – tkwi w tle schematów wykluczenia.
Schematy zatem odmienne, jednak dające się pogodzić. Widać, jak z wolna zmierzają ku sobie: osobliwością wieku XIX jest to, że zastosował techniki władzy właściwe parcelacji dyscyplinarnej do przestrzeni wykluczenia, której symbolicznym mieszkańcem był trędowaty, zaś rzeczywistą populację stanowili żebracy, włóczędzy, szaleńcy i gwałtownicy. Traktowanie „trędowatych” jak „zadżumionych”, rzutowanie subtelnych podziałów dyscypliny na pogmatwaną przestrzeń internowania, jej obróbka za pomocą metod analitycznej repartycji władzy, indywidualizacja wykluczonych, ale również posługiwanie się procedurami indywidualizacji, aby skazywać na wykluczenie – wszystko to regularnie wprowadzała w czyn władza dyscyplinarna od początku XIX wieku.
Zakład psychiatryczny, kolonia karna, dom poprawczy, instytucja dozoru wychowawczego i po części szpital, a mówiąc ogólniej, wszystkie instancje kontroli indywidualnej funkcjonują w dwojaki sposób: na zasadzie podziału binarnego i piętnowania (szaleniec – nieszaleniec, niebezpieczny – nieszkodliwy, normalny – anormalny) oraz według przymusowego określania i różnicującej repartycji (kto to jest; gdzie ma się znajdować; jak go scharakteryzować; jak rozpoznać; jak sprawować nad nim w sposób zindywidualizowany stały dozór itd.).
Z jednej strony „zadżumia” się trędowatych i narzuca się wykluczonym taktykę dyscyplin indywidualizujących, z drugiej zaś uniwersalny charakter kontroli dyscyplinarnych pozwala wyłonić „trędowatego” i użyć przeciwko niemu dualistycznego mechanizmu wykluczenia. Stały podział na normalność i anormalność, jakiemu podlega każda jednostka, kontynuuje po dziś dzień, choć wobec zupełnie innych przedmiotów, binarne znakowanie i wygnanie trędowatego; z kolei istnienie całego zespołu technik i instytucji, których zadaniem jest oceniać, kontrolować i korygować anormalnych, wprawia w ruch urządzenia dyscyplinarne stworzone ze strachu przed dżumą. Wszystkie mechanizmy władzy, które nawet za naszych czasów urządzają się wokół anormalności, by ją piętnować bądź modyfikować, łączą w sobie obie wyjściowe formy, choć daleko od nich odbiegły. […]
*
Zadżumione miasto i gmach panoptyczny – różnice są wyraźne. Dzielące je półtora wieku oddaje przekształcenia programu dyscyplinarnego. W pierwszym wypadku – stan wyjątkowy: władzę ustanawia się po to, aby zaradzić nadzwyczajnemu złu; władza staje się wszechobecna i powszechnie widoczna; wynajduje nowe tryby; buduje przegrody, unieruchamia, parceluje; powołuje na moment coś, co jest zarazem antymiastem i społeczeństwem doskonałym; wymusza idealne funkcjonowanie, które jednak ostatecznie sprowadza się, podobnie jak i zwalczane zło, do dualizmu życia i śmierci: to, co się rusza, niesie śmierć, zabija się zatem to, co się rusza.
Panoptykon zaś, przeciwnie, może być rozumiany jako zawsze możliwy do uogólnienia wzorzec postępowania, jako sposób określenia związków władzy z codziennym życiem ludzi.
Oczywiście Bentham przedstawia go jako instytucję szczególną, całkowicie zamkniętą w sobie. Często widziano w nim utopię doskonałego odosobnienia. Wobec zrujnowanych, kłębiących się i wypełnionych scenami kaźni więzień, jakie rytował Piranesi, Panoptykon jawi się jako okrutna i wymyślna klatka. Fakt, że aż po dzień dzisiejszy miał tyle planowanych jak i zrealizowanych wariantów, pokazuje, jak intensywnie przez blisko dwa wieki oddziaływał na wyobraźnię.
Ale Panoptykon nie może być traktowany jako gmach oniryczny – to wykres mechanizmu władzy sprowadzonego do postaci idealnej; jego funkcjonowanie, abstrahujące od wszelkich przeszkód, oporów i tarć, można przedstawić jako czysty system architektoniczny i optyczny; jest to faktycznie pewna forma technologii politycznej, którą można i należy rozpatrywać niezależnie od konkretnego użytku.
Jego zastosowania są wszechstronne – służy do poprawy więźniów, ale także do leczenia chorych, kształcenia uczniów, strzeżenia szaleńców, nadzorowania robotników, zmuszania do pracy żebraków i próżniaków. Ten sposób implantacji ciał w przestrzeń, rozmieszczania jednostek, hierarchicznej organizacji, wyznaczania centrów i kanałów władzy, określania jej narzędzi i sposobów interwencji może znaleźć zastosowanie w szpitalach, warsztatach, szkołach i więzieniach. Ilekroć w grę wchodzić będzie wielość jednostek, którym trzeba narzucić jakieś zadanie lub sposób zachowania, będzie można wykorzystać schemat panoptyczny. Nadaje się – po przeprowadzeniu koniecznych modyfikacji – do stosowania „we wszelkich instytucjach, gdzie na niezbyt rozległej przestrzeni trzeba utrzymać pod nadzorem pewną liczbę osób”[2].
W każdym ze swych zastosowań pozwala doskonalić sprawowanie władzy. I to na różne sposoby: ponieważ umożliwia zmniejszenie liczby osób, które ją sprawują, jednocześnie zwiększając liczbę tych, nad którymi jest sprawowana. Ponieważ pozwala na interwencję w każdej chwili i wywiera stały nacisk, zanim popełniona zostanie jakakolwiek przewina, błąd czy zbrodnia. Ponieważ – tym samym – jego siła polega na braku jawnej interwencji, na samorzutnym i bezgłośnym działaniu, na tworzeniu mechanizmu, który wzmaga skutki swych oddziaływań.
Ponieważ bez żadnych innych narzędzi fizycznych, samą architekturą i geometrią, wpływa wprost na jednostki, „daje umysłowi władzę nad umysłem”. Schemat panoptyczny jest wzmacniaczem każdego aparatu władzy: zapewnia mu ekonomiczność (materiałów, personelu i czasu) i, dzięki prewencyjnemu charakterowi, stałemu funkcjonowaniu i automatycznym mechanizmom, gwarantuje jego wydajność. Jest to sposób na zgromadzenie władzy „w bezprzykładnej dotąd ilości”, „nowy i potężny instrument rządzenia…; jego doskonałość polega na tym, że zdolny jest wyposażyć w wielką siłę każdą instytucję, w której się go zastosuje”[3].
Coś w rodzaju „jajka Kolumba” w sferze polityki. Istotnie, można go zintegrować z dowolną funkcją (edukacji, terapii, produkcji, kary) i intymnie wiążąc się z nią, zmajoryzować ją; może stworzyć złożony mechanizm, w którym relacje władzy (i wiedzy) dokładnie i w najdrobniejszych szczegółach zgrają się z procesami, które trzeba kontrolować; może ustanowić wprost proporcjonalny stosunek między „więcej władzy” a „więcej produkcji”. Krótko mówiąc, działa tak, by sprawowanie władzy nie dołączało z zewnątrz, jako sztywny przymus czy nacisk, do funkcji, w które się ona angażuje, ale by było w nich na tyle subtelnie obecne, że wzrost ich wydajności zarazem rozszerza jego zasięg. Urządzenie panoptyczne nie jest zwykłym zwornikiem czy przekładnią między mechanizmem władzy a jakąś funkcją; to sposób uruchamiania stosunków władzy w ramach funkcji oraz uruchamiania funkcji za pomocą stosunków władzy. Panoptyzm jest w stanie „reformować moralność, chronić zdrowie, ożywiać przemysł, upowszechniać edukację, zmniejszać wydatki publiczne, stworzyć niewzruszoną ekonomię, rozplątać, zamiast przecinać, gordyjski węzeł praw dotyczących biedoty, a wszystko to dzięki prostej idei architektonicznej”[4].
Co więcej, konstrukcja tej maszyny jest taka, że jej zamknięty charakter nie wyklucza stałej obecności kogoś z zewnątrz: widzieliśmy, że każdy może wejść do wieży centralnej, by sprawować funkcje nadzorcze, a tym samym może wywnioskować, w jaki sposób funkcjonuje nadzór.
Rzeczywiście, każdą instytucję panoptyczną, choćby tak starannie zamkniętą jak zakład karny, będzie można z łatwością poddać owym nieustannym i przypadkowym zarazem inspekcjom – i to nie tylko ze strony wyznaczonych kontrolerów, ale także ze strony ogółu; każdy członek społeczeństwa będzie miał prawo przyjść i na własne oczy zobaczyć, jak funkcjonują szkoły, szpitale, fabryki i więzienia. Nie ma zatem ryzyka, że wzmocnienie władzy za sprawą maszyny panoptycznej wyrodzi się w tyranię: urządzenie dyscyplinarne będzie demokratycznie kontrolowane, ponieważ stanie się dostępne „wielkiemu komitetowi osądu powszechnego”[5]. Panoptykon, subtelnie zaaranżowany w ten sposób, by jeden nadzorca mógł jednym rzutem oka ogarnąć całą mnogość jednostek, pozwala również całemu światu nadzorować nawet najmniejszego nadzorcę. Maszyna do patrzenia była czymś w rodzaju camera obscura, gdzie szpieguje się jednostki; teraz staje się przezroczystym budynkiem, gdzie sprawowanie władzy podlega kontroli całego społeczeństwa.
Schemat panoptyczny, nie tracąc nic ze swojego charakteru i żadnej ze swych właściwości, ma za zadanie wniknąć w ciało społeczne; jego powołaniem jest zostać jego najogólniejszą funkcją. Zadżumione miasto dostarczało modelu dyscyplinarnego o charakterze wyjątku: doskonałego, ale nacechowanego skrajną przemocą.
Chorobie, która niosła śmierć, władza przeciwstawiała nieustanne zagrożenie śmiercią; życie zostało zredukowane do najprostszego wymiaru – było to drobiazgowe egzekwowanie prawa miecza przeciwko władzy śmierci.
Panoptykon przeciwnie – jego rolą jest amplifikacja; gospodaruje władzą, chce ją uczynić bardziej ekonomiczną i skuteczną nie dla samej władzy ani też dla natychmiastowego ratunku zagrożonej społeczności; chodzi tu o wzmocnienie sił społecznych – o rozszerzanie produkcji, rozwój ekonomii, rozpowszechnienie wykształcenia, podniesienie poziomu moralności publicznej; o przyspieszanie wzrostu i pomnażanie.
W jaki sposób wzmocnić władzę, aby nie tylko nie hamowała owego postępu i nie obciążała go swymi wymagania mi i obowiązkami, ale przeciwnie, wspomagała go? Jaki intensyfikator władzy może być jednocześnie multyplikatorem produkcji? Jak władza, zwiększając swe siły, może pomnażać siły społeczeństwa, zamiast konfiskować je lub trzymać na wodzy? Odpowiedź Panoptykonu na te pytania brzmi: produktywne zwiększenie władzy może dokonać się tylko wówczas, gdy z jednej strony władza ma możność bezustannego oddziaływania na podwaliny społeczeństwa, na jego najdrobniejsze komórki, z drugiej strony zaś rezygnuje z owych nagłych, brutalnych i pozbawionych ciągłości form, które wiązały się ze sprawowaniem władzy suwerennej. Ciało króla, jego osobliwa, materialna i mityczna obecność, siła, która z niego emanuje albo którą przekazuje on innym, znajduje się na przeciwnym biegunie nowej fizyki władzy, określonej przez panoptyzm; jej domeną jest bowiem wszystko, co niskie, obszar bezforemnych ciał, ich detale, bezładne poruszenia, sprzeczne siły, związki przestrzenne. Chodzi tu o mechanizmy analizujące dystrybucje, odchylenia, serie, kombinacje i używające pewnych narzędzi, aby zapewnić widoczność, rejestrować, odróżniać i porównywać: o fizykę relacyjnej i mnogiej władzy, swoją maksymalną intensywność osiągającą nie w osobie króla, ale w ciałach, które dopiero te relacje pozwalają zindywidualizować. Na poziomie teoretycznym Bentham określa nowy sposób analizy ciała społecznego i przenikających je relacji władzy; w warstwie praktycznej określa metodę podporządkowania ciał i sił, która powinna zwiększyć użyteczność władzy przy realizacji ekonomii księcia. Panoptyzm jest ogólną zasadą nowej „anatomii politycznej”, której przedmiotem i celem są relacje dyscyplinarne, a nie związki lenne.
Przy projektowaniu sławnej – przejrzystej i okrągłej – klatki z wysoką – potężną i uczoną – wieżą być może chodziło Benthamowi o doskonałą instytucję dyscyplinarną; ale jest w niej również odpowiedź na to, jak można „przewietrzyć” dyscypliny i wprawić je w rozproszone, wielorakie, wszechstronne funkcjonowanie w całym ciele społecznym.
Z dyscyplin, które epoka klasyczna wypracowała w określonych i względnie zamkniętych miejscach – w koszarach, gimnazjach, wielkich warsztatach – i których globalne stosowanie można sobie wyobrazić najwyżej w ograniczonej i tymczasowej skali miasta podczas epidemii dżumy, Bentham pragnie uczynić sieć urządzeń, które zawsze i wszędzie będą w pogotowiu, przenikając społeczeństwo bez luk i przerw. Panoptyczne uporządkowanie dostarcza formuły tej generalizacji.
Na równi z elementarnym i łatwym do przenoszenia mechanizmem programuje funkcjonowanie podstaw społeczeństwa w całości poprzecinanego i przenikniętego przez mechanizmy dyscyplinarne.
Michel Foucault, Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, Wydawnictwo Aletheia, 2020
Przypisy:
[1] Archiwa wojskowe Vincennes, A 1 516 91, Pièce. Rozporządzenie to jest zasadniczo zgodne z całym szeregiem innych, pochodzących z tej samej epoki z okresu wcześniejszego.
[2] Tamże (J. Bentham, Panopticon versus New South Wales, Works, wyd. Bowringa), s. 40. Jeśli Bentham wysunął na plan pierwszy przykład zakładu penitencjarnego, uczynił tak dlatego, że ma on liczne funkcje do spełnienia (nadzór, automatyczna kontrola, odosobnienie, samotność, przymusowa praca, kształcenie).
[3] Tamże, s. 65.
[4] Tamże, s. 39.
[5] Czy wyobrażając sobie tę nieprzerwaną falę widzów płynącą podziemnym przejściem do wieży centralnej i stamtąd obserwującą okrągły pejzaż Panoptykonu, Bentham znał już Panoramy, które Barker budował dokładnie w tym samym czasie (pierwsza pochodzi prawdopodobnie z 1787 roku), a w których widzowie, zająwszy centralne położenie, oglądali rozciągający się wokół nich krajobraz, miasto albo bitwę. Zajmowali oni dokładnie miejsce, skąd spogląda władca.