Felieton

Moda na jakość kontra fast fashion

Stojak, na którym zawieszono ubrania
fot. islandworks z Pixabay

Miałam dzisiaj sen – byłam w jakimś starym domu na południu Europy, gdzie w otwartej szafie wisiały stare ubrania. Ten typ, jaki nosili moi dziadkowie – pokolenie przedwojenne. Mieli oni po 2-3 komplety ubrań wyjściowych, do tego tyle samo używanych w domu. I tyle. Nie wymieniali ich co sezon, ani nawet co kilka sezonów. Ubrania niejako definiowały człowieka na wiele lat. Babcię pamiętam w żółtej podomce, dziadek miał na wyjścia brązowy garnitur, a ciocia zieloną sukienkę z broszką. Zawsze wyglądali porządnie, ubrania były zadbane, choć używane latami. We śnie uderzyło mnie to, jak dobrej jakości były te rzeczy, wszystko tam było proste i solidne, starczało na całe życie. 

W moim dzieciństwie sprawa wymiany ubrań wyglądała następująco: donaszało się po starszym rodzeństwie/kuzynostwie i cieszyło się, jeśli się było drugim „nosicielem”, a nie piątym, lub gdy dostawało się kolorowe dziewczyńskie ubrania po siostrze, a nie ciemne dzwony w kant po kuzynach. Druga opcja, preferowana, to było szycie na miarę. W praktyce wyglądało to tak, że dwa razy w roku na około tydzień przyjeżdżała do nas babcia – krawcowa i dla wszystkich szyła, co tam trzeba było, przy czym brała pod uwagę nasze preferencje, nawet jeśli miała inną wizję wyglądu wnuków. Zatem można było ją przekonać np. do uszycia sukienki z teledysku Madonny, czy spodni tak wąskich w kostce, że stopa ledwo przechodziła. Tu też pojawiała się gradacja: rzadsze – szycie z nowych, kupionych materiałów oraz częstsze – przerabianie starych ubrań. A więc miałam kostium kąpielowy uszyty z elastycznej bluzki mamy z lat 70., spodnie wykrojone z jakichś dużych, przetartych gdzieniegdzie, krótkie spodenki ze skróconych długich itd. 

Czasami, nieczęsto, kupowało się nowe ubrania dla dzieci. Wynikało to przede wszystkim z nikłej oferty rynkowej. Gdy system chylił się ku upadkowi i pojawili się tzw. prywaciarze, pokusa rosła i szczytem marzeń były jeansy marmurki. Ech, stare dobre czasy! Jak one się mają do dzisiejszych, gdy można sobie odbić wczesnodziecięce braki i wreszcie nabyć całą tonę jeansów? Otóż tak się mają, że czym skorupka za młodu nasiąknie… W człowieku działają stare nawyki. I oto w mojej szafie królują ciuchy z second-handu, albo donaszane po… siostrzeńcach. Mam też kilka ulubionych rzeczy kupionych w latach 90. A gdy coś się podniszczy, oddaję je do znajomej potrzebującej rodziny, gdzie z kolei oni je donaszają, lub sprzedają na wiejskim rynku. Znając lokalne obyczaje, mogę się domyślać, że krążą one w obiegu jeszcze długo. Potem są przerabiane na ścierki do użycia domowego, a następnie garażowego.

Dopiero zupełnie zużyte, nasączone smarami, w końcu trafiają do śmieci. Po kilkunastu, a czasem kilkudziesięciu latach używania.

Nie wynika to ze skąpstwa, braku środków, tylko z przyzwyczajenia. Oczywiście zdarza mi się, jak każdemu, skusić się na przecenione cudo, które niekoniecznie jest niezbędne, za to bardzo okazyjne. Walczę z tym, czasami z sukcesem, czasami bez…

Niestety jako społeczeństwo stajemy się coraz bardziej wdzięcznymi konsumentami tzw. fast fashion. Jak sama nazwa wskazuje, to trend szybko zmieniającej się mody, a co za tym idzie – coraz szybszej wymiany ubrań.  

Za Wikipedią: „Fast fashion rozwinęła się pod koniec XX wieku, gdy produkcja odzieży stała się tańsza – wynik bardziej wydajnych łańcuchów dostaw i nowych metod produkcyjnych szybkiego reagowania oraz większego oparcia na taniej sile roboczej z przemysłu odzieżowego Azji Południowej, Południowo-Wschodniej i Wschodniej, gdzie kobiety stanowią 85-90% siły roboczej w branży odzieżowej”.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Światowe marki fast fashion, tzw. sieciówki, produkują nawet 50 kolekcji rocznie, gdy dawniej znane marki przygotowywały zwykle dwie na rok. Do tego dochodzą ciągłe promocje i przeceny. Nowość pojawiająca się przed świętami, po świętach ląduje w dziale wyprzedaży – zauważyliście to? Cena spada o połowę, czasem więcej. Cud świąt. Oczywiście w praktyce wygląda to tak, że cena nowości jest zawyżona, tak żeby nawet po kilku przecenach firma zarobiła na sprzedaży.

Ubrania przecenione znacznie lepiej się sprzedają, ponieważ ludzie dają się złapać na to, że nagle trafiła im się okazja.

Ile płacicie za T-shirt w sieciówkach? Kilkanaście, a czasem kilkadziesiąt złotych. Koszt wyprodukowania jednego T-shirtu to jedynie około 20-60 groszy za sztukę, jak podaje portal Focus.pl.

Ubrania fast fashion szyje się szybko i tanio, ze słabej jakości materiałów. Zwykle po kilku czy kilkunastu praniach tracą one swoją pierwotną formę, ale przede wszystkim są już passe i należy je wymienić. Większość z nich ląduje na wysypiskach.

Różne źródła podają nieco inne dane odnośnie liczby wytwarzanej odzieży, jednak warto spojrzeć na kilka z nich, żeby zobaczyć, o jakiej skali w ogóle mowa:

  • Jak podaje portal Earth.org, spośród 100 mld sztuk odzieży wyprodukowanej każdego roku, aż 92 mln ton trafia na wysypiska śmieci, co oznacza, że co sekundę trafia tam załadowana do pełna śmieciarka z ubraniami. 
  • Według Euromonitor International światowe zużycie odzieży wzrosło ponad dwukrotnie w przeciągu nieco ponad dekady – z 74,3 mld sztuk odzieży i obuwia w 2005 r. do 130,6 mld sztuk w 2019 r.

Ponad 100 mld sztuk ubrań na rok! Na Ziemi żyje obecnie około 8 mld ludzi. Czyli średnio na osobę przypada 12 nowych ubrań na rok. A musimy pamiętać, że liczba ta nie rozkłada się jednorodnie, wielu osób nie stać na ciągłe kupowanie nowych rzeczy. Na mieszkańców USA czy Europy przypada zatem tych ubrań kilkakrotnie więcej. Można samemu zacząć zwracać uwagę, ile kupujemy nowych ubrań miesięcznie i czy na pewno wszystkie są nam niezbędne.

Jakie są plusy fast fashion? Ubrania tego typu są szeroko dostępne, relatywnie tanie, zgodne z nowymi trendami, reklamowane przez influencerów. Dają poczucie bycia modnym, idącym z duchem czasu, a także … oszczędnym, bo jeśli ktoś kupuje rzeczy na wyprzedażach, ma wrażenie, że wydał mniej, niż mógł. 

Jednak zjawisko to niesie za sobą wiele negatywnych skutków. Tak duża produkcja odzieży to ogromne obciążenie dla środowiska. Jest to zużycie materiałów, wody. Aby wyprodukować jedną tonę ubrań trzeba zużyć aż 200 ton wody. Obciążenia dla środowiska zaczynają się już na poziomie plantacji bawełny, gdzie używa się wielkich ilości środków ochrony. Potem jej przetwarzanie, w tym wybielanie, a następnie barwienie. To także zwiększona emisja gazów cieplarnianych, nie tylko związanych z działaniem samych fabryk, ale też transportu oraz spalaniem niesprzedanych nadwyżek ubrań, co jest niestety częstą praktyką. No i oczywiście obciążenie śmieciami, gdy ubrania od klientów, po krótkim użyciu, trafiają na wysypiska.  

I znów dane z Wikipedii: „globalny przemysł modowy jest odpowiedzialny za około 8-10% globalnej emisji dwutlenku węgla rocznie, do czego w dużej mierze przyczynia się moda typu fast fashion. Niski koszt produkcji faworyzujący materiały syntetyczne, chemikalia i minimalne środki ograniczające zanieczyszczenia doprowadziły do nadmiaru odpadów”.

Fast fashion wiąże się także z łamaniem praw człowieka. Tania siła robocza jest konieczna, gdy chce się szybko i tanio produkować.

Duże firmy lokują swoje zakłady w biedniejszych krajach, oferując wynagrodzenie i warunki, które w Europie czy w USA nie zostałyby zaakceptowane. Ludzie pracują po kilkanaście godzin dziennie, narażeni są na toksyczne substancje, zarabiają niewiele. Prawo łamane jest także względem dzieci, które masowo pracują przy produkcji ubrań i dodatków. W Internecie można znaleźć filmy pokazujące w jakich warunkach maluchy pracują, zamiast w tym czasie chodzić do szkoły czy się bawić. Warto poczytać, za którymi firmami nadal ciągnie się cień takiej pracy i zdecydować, czy na pewno chcemy to finansować. 

Co można zrobić?

Przede wszystkim należy się zastanowić, czy rzeczywiście musimy ślepo podążać za modą i często uzupełniać garderobę.

Fast fashion to przecież tak naprawdę metoda na zarabianie coraz większych pieniędzy kosztem środowiska, naszego zdrowia i praw ludzi.

Czy chcemy być trybikiem w tym biznesie? I czy chcemy naiwnie gonić za rzeczami, których nie potrzebujemy i wydawać na nie w sumie niemałe pieniądze?

Po drugie: warto kupować ubrania lepszej jakości. Mieć kilka dobrych klasyków, zamiast stosu kiepskich. Większy jednorazowy wydatek zaprocentuje tym, że ubranie posłuży dłużej, szczególnie jeśli będziemy o nie dbać, a w razie potrzeby – naprawiać czy przerabiać. 

Po trzecie: spróbujmy dać ubraniom drugie życie. Nie wyrzucajmy ich od razu na śmietnik. Wymaga to nieco wysiłku, ale warto znaleźć miejsce, gdzie można oddać rzeczy potrzebującym. W mojej dawnej pracy postawiliśmy w jednym z korytarzy dużą skrzynię. Każdy, kto miał coś na zbyciu, przynosił i zostawiał. Inne osoby brały z niej rzeczy i ich używały. Ubrania krążyły i wszyscy byli zadowoleni. 

Ubrania, które potrzebne są na jeden raz, np. suknie na bal czy wesele, można pożyczyć od znajomych albo z wypożyczalni. Można też kupować rzeczy używane. W Polsce działa około 30 tysięcy sklepów z odzieżą używaną. Według danych GUS-u zaopatruje się w nich około 10 milionów Polaków. 

Wobec wysokich kosztów środowiskowych i społecznych, warto propagować taką modę, która stawia na jakość i długie życie produktów.

Może dać ona satysfakcję, że jest się konsumentem, który wybiera świadomie, a nie biegnie ślepo kuszony wyprzedażami i nowościami, finansując jednocześnie nietyczne biznesy.

Iceland, Liechtenstein, Norawy – Active citizens fund – logo

Projekt „Rady na odpady” finansowany przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię z Funduszy EOG w ramach Programu Aktywni Obywatele – Fundusz Regionalny

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 178 (22) / 2023

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Ekologia Rady na odpady

Być może zainteresują Cię również: