My umrzemy, śmieci zostaną. O filmie „Nie na miejscu”
Czy wiesz, co dzieje się ze śmieciami po wyrzuceniu ich do kontenera? Czy prowizoryczny recykling, jaki stosujemy, rzeczywiście przynosi efekty? Czy w każdym zakątku świata odzysk odpadów wygląda identycznie? Nikolaus Geyrhalter w swoim dokumencie „Nie na miejscu” zabiera nas w kontemplacyjną podróż po różnych sposobach utylizacji śmieci. „Kontemplacja” i „śmieci” – przecież to się wyklucza! Nie w tym filmie. Po jego obejrzeniu już nigdy nie spojrzysz na odpady tak, jak wcześniej.
Światowa premiera dokumentu „Nie na miejscu” („Matter Out of Place”) odbyła się na 75. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Locarno. Projekcję wyświetlono 26 marca 2022 roku w CPH:DOX [Copenhagen International Documentary Festival – przyp. red.]
Daj się zahipnotyzować
Nikolaus Geyrhalter stworzył hipnotyzujący, ekologiczno-antropologiczny dokument, w którym przygląda się, jak ludzkość radzi sobie z odpadami. Widz przenosi się w różne rejony planety, obserwując proces utylizacji śmieci w odmiennych kulturach. Lokacje filmu zostały porozrzucane po całym świecie – od alpejskich gór w Szwajcarii po ciepłe wybrzeża Grecji i Albanii, przez egzotyczny Nepal i Malediwy, aż do austriackich spalarni śmieci. Ostatnim miejscem akcji jest pustynia Nevada, gdzie widz styka się z nietypowym festiwalem Burning Man.
Geyrhalter zadbał, by wszystkie lokalizacje różniły się od siebie. W każdym przedstawionym miejscu sposób utylizacji śmieci wyglądał inaczej – ba, można nawet powiedzieć, że sposób postępowania z odpadami stanowił mikrokosmos szerszych cech kulturowych (w danym regionie).
Dokument „Nie na miejscu” nie daje prostych odpowiedzi. To, gdzie rozgrywa się dana scena, widz musi wywnioskować na własną rękę. Tajemnica wyjaśnia się dopiero pod koniec filmu – identyfikacja poszczególnych lokalizacji jest możliwa w napisach końcowych. Odczuwam ten zabieg jako delikatną sugestię od reżysera, by obejrzeć dokument jeszcze raz, tym razem z większą wiedzą.
Dźwięk i obraz – nic tu nie jest przypadkowe
Nikolaus Geyrhalter ma tendencję do unikania w swoich dokumentach lektora, muzyki, objaśniających napisów. Nie inaczej jest w przypadku „Nie na miejscu”. Esencją filmu są długie, powolne ujęcia. Wszystkie użyte zabiegi techniczne służą podkreśleniu paradoksu – śmieci (pozornie pozbawione znaczenia i wartości użytkowej) nie wymagają żadnego komentarza.
U Geyrhaltera dźwięk jest równie ważny, co obrazy. Wysokiej jakości dźwięk przestrzenny dało się usłyszeć dzięki Dolby Atmos. Efekt był spektakularny – widz ma wrażenie, jakby słyszał każdy najmniejszy szmer i szept. Reżyser starał się perfekcyjnie projektować i miksować dźwięk (podczas postprodukcji). Brzmienia i głosy współgrały z dokładnym obrazem, nakręconym kamerą RED 4K. „Nie na miejscu” zostało dopieszczone pod względem dźwięku i kinematografii.
Układ kamery – zanurz się w świat filmu
Znakiem szczególnym „Nie na miejscu” jest nieruchomość kamery, przyglądającej się ludzkim czynom z niemym dystansem. To technika typowa dla kina dokumentalnego – a już w szczególności twórczości Geyrhaltera. Istnieją jednak wyjątki. Przykładowo: kamera wykonuje dynamiczne ruchy, gdy widz podąża wzrokiem za prymitywnym wózkiem na rozklekotanych kółkach, należącym do śmieciarza z Katmandu.
Statyczna praca kamery podkreśla kunszt kompozycji zdjęć i ujęć w „Nie na miejscu”.
Reżyser odnajduje w śmieciach wzniosłość, monumentalność, a nawet… niepokojące piękno.
W dokumencie często widzimy pagórki, hałdy śmieci, przypominające piramidy czy zigguraty – dzieła starożytnych ludów. Owe „budowle” chwieją się; upadek jest bliski. Wydają się nieść ze sobą apokaliptyczne, symboliczne przesłanie – upadek cywilizacji jest naszą winą (być może jednego z ostatnich pokoleń na Ziemi). Kiedyś starożytne ludy tworzyły monumentalne, zapierające dech w piersiach budowle… my potrafimy jedynie wykreować piramidy odpadów.
Nikolaus Geyrhalter uznał, że prezentowana historia wymaga długich i szerokokątnych ujęć. Nieraz wykorzystuje drony (w odpowiedniej pozycji tak, jak gdyby były statywem w powietrzu). Kluczowym zamierzeniem austriackiego reżysera był efekt zanurzenia widza w otoczenie – by osoba oglądająca zapomniała, iż siedzi w kinie i sama stała się niewidzialną częścią krajobrazu.
Główne przesłanie filmu – czy da się je określić?
„Nie na miejscu” miało motyw przewodni: ludzkość generuje śmieci szybciej, niż jest w stanie się ich pozbyć.
Wiele odpadów ulega biodegradacji tak wolno, że w skali ludzkiego czasu nic się z nimi nie dzieje. Mogą „zniknąć” z naszego pola widzenia, ale problem wciąż istnieje. Geyrhalter w swoim dokumencie pokazuje, jaką krętą drogę pokonują śmieci. Przykłady? W Nepalu obserwujemy spychacza, który pcha karawanę śmieciarek przez błotniste zbocze, prosto na wysypisko śmieci. Jednocześnie zanieczyszcza środowisko spalinami, wyrzucanymi z silnika Diesla w jego aucie. W wielu miejscach na Ziemi proces pozbywania się śmieci wygląda właśnie tak – bez poszanowania dla natury.
Greyhalter pokazuje też pozytywne wydarzenia – sprzątanie, czyszczenie. W Grecji grupa płetwonurków przeczesuje dno oceanu, ładując plastikowe śmieci do worków. Pojemniki są następnie wynoszone na powierzchnię przez specjalne urządzenia. Frachtowiec czeka, by zabrać ten plastik.
Nikolaus Geyrhalter podsumował swój dokument słowami: „Żyjemy na pięknej planecie, ale nie sądzę, że znajdziemy na niej metr kwadratowy, na którym nie byłoby żadnych śmieci”.
Nie sposób się nie zgodzić z tym stwierdzeniem – szczególnie po seansie „Nie na miejscu”.
Równe szanse? Nie w przypadku utylizacji śmieci
Oglądając dokument, mimowolnie zestawiałam ze sobą różne sposoby utylizacji śmieci, charakterystyczne dla danego regionu planety. Przykładowo: porównajmy duże przestrzenie, na których spalano śmieci (Malediwy, rozwiązanie szkodliwe dla środowiska) ze szwajcarskimi zakładami przetwarzania odpadów o oszałamiającej wielkości i złożoności.
Geyrhalter sugeruje, że ekologiczne, przyjazne naturze sposoby utylizacji są w rzeczywistości luksusem.
Uważny widz może zacząć się zastanawiać czy przypadkiem nie wkraczamy w nową erę kolonializmu. Przecież wszystkie śmieci muszą gdzieś trafić, więc są eksportowane do rejonów biedniejszych (notabene obrabowanych z surowców oraz taniej siły roboczej). W rezultacie tworzą się czyste, zadbane, nieskażone i bogate zakątki świata (np. zachodnia Europa), które nie muszą stykać się z odpadami, a także nie odczuwają wstrząsających konsekwencji, jakie płyną z życia w pobliżu wysypisk śmieci. My, beneficjenci pierwszego świata, próbujemy jedynie zakryć niezmywalną plamę na dywanie.
Gorzki optymizm
Jedne z ostatnich scen „Nie na miejscu” to wielki zwrot w kierunku optymistycznych treści (coroczny festiwal Burning Man w Nevadzie i tutejszy radosny, utopijny rytuał zbierania śmieci). Nie są one jednak przekonujące – widz wciąż pamięta o wcześniejszych, pesymistycznych obrazach.
Festiwal Burning Man ma wydźwięk neoliberalny, nawet jeśli nie takie było zamierzenie jego twórców. Festiwalowy termin MOOP (Matter Out of Place) oznacza „obiekt lub działanie, które nie należy do danego bezpośredniego środowiska”. Mowa zatem o śmieciach, szczególnie tych, które nie podlegają biodegradacji. Teoretycznie godna to polityka – nie zostawiać śladu, wszystko zebrać. Takiego założenia nie da się jednak utrzymać z globalnego punktu widzenia. Przecież śmieci wciąż będą, nie znikną, tylko po prostu pojawią się tam, gdzie ludzie nie mają wystarczająco dużo środków, by sobie z nimi poradzić. To pesymistyczne przesłanie, które wygrywa z entuzjazmem festiwalu.
Wrażenia z seansu
„Nie na miejscu” niebezpiecznie zbliża się do przekształcenia kryzysu społecznego i ekologicznego w estetyczny obiekt naszej bezinteresownej kontemplacji. Balansuje na granicy między tym, co hipnotyzujące, a tym co nudne. I w moim wypadku nuda przeważyła. Odczuwałam przesyt formy nad treścią.
Rozumiem jednak założenie filmu – dlatego go nie skreślam, a przeciwnie, cenię. Siła dokumentu tkwi w tym, co chce on przekazać. Zdjęcia w filmie są piękne, ale śmieci niszczące krajobraz wywołują uczucie smutku. Tworzy się dysonans poznawczy. Widz czuje się skonfliktowany. Piękne kadry kontrastują z widokiem odpadów.
Reżyser nie chce głosić ani przekazywać jakiegoś morału, ogólnej prawdy. W jednym z wywiadów podkreślał, że widzowie powinni oglądać dokument z rozumem. Wskazane jest samodzielne myślenie. Jeśli wyjdą z kina zamyśleni, to już jest to sukces.
Dobre chęci to nie wszystko. Wady „Nie na miejscu”
Dokument „Nie na miejscu” pomija wiele istotnych spraw. Bardzo koncentruje się na utylizacji i wysiedlaniu śmieci – jako czynności samych w sobie. Brakuje szerszego kontekstu. Reżyser nie pokazał monolitycznej ilości odpadów wytwarzanych przez korporacje, po stokroć przewyższające ilość śmieci generowanych przez zwykłych ludzi.
Miałam nieodparte, nieprzyjemne wrażenie, że jakiś abstrakcyjny, bezosobowy konsument jest winny zaśmieceniu Ziemi.
Przypomina mi to historię z papierowymi słomkami, które niby miały odmienić los naszej planety – wielkie korporacje przerzucają odpowiedzialność za katastrofę klimatyczną na pojedyncze jednostki (nie, papierowe słomki niewiele zmienią, o wiele ważniejsze są działania wielkich koncernów, np. paliwowych).
Nikolaus Greyhalter zawiódł zatem w kontekście aktywistycznym. Nie pokazuje winnych, nie wskazuje nikogo palcem – być może z artystycznego punktu widzenia to postawa godna podziwu, jednak ze społecznikowskiego jest wręcz przeciwnie. „Nie na miejscu” z aktywistycznych działań pochwala co najwyżej wolontariat (zbieranie śmieci przez grupę ochotników). Takie działania wydają się jednak kroplą w morzu – żałośnie niewystarczające, by powstrzymać nieuchronną zagładę. Niczym lodowce, które pochłaniały wszystko, co miały na swojej drodze, tak śmieci pożerają naszą planetę i nas – być może zjedzą nas nawet żywcem.
Zadanie „Wydawanie internetowego Tygodnika Spraw Obywatelskich” dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.