Nas jest mniej
Często słyszę głosy, że wystarczy, aby naród się obudził, to wtedy…. żeby wszyscy byli razem, to nikt nam się nie oprze, że trzeba edukować… dotrzeć z przekazem…., a jak dotrzemy, to wtedy….
Takie przekonanie nie opiera się na realistycznej ocenie duszy polskiej i szerzej ludzkiej, a opiera się raczej na nieznajomości historii i nazbyt optymistycznej wizji człowieka i mechanizmów rządzących światem, tym światem. Oczywiście zdarzają się od tej reguły wyjątki i czasem gdzieś jakaś większość pozwoli się ogarnąć lepszym emocjom.
Jednak reguła jest inna, państwami, miastami, instytucjami, firmami, ba, nawet rodzinami zawsze rządzą dobrze zorganizowane, zdeterminowane, posiadające dobrze zdefiniowane cele mniejszości lub jednostki.
Tak było w Atenach, gdzie kilka tysięcy dobrze wykształconych i umiejących władać bronią dżentelmenów – właścicieli niewolników i kobiet – bawiło się w wymyślanie ustrojów, tak było w pierwszej Rzeczpospolitej, tak było w rodzinie Pani Dulskiej.
Demokracja i rządy większości ogółu społeczeństwa rozumiane jako racjonalny wybór po uczciwej debacie były krótkotrwałym ewenementem w historii świata. W praktyce i wtedy kiedy zachodnie (a innych nie było) demokracje kwitły, a więc we wspaniałej belle epoque, pracowały na nią tłumy niewolników w koloniach i rodzimych fabrykach. „Wspaniałe 30 lat” po zakończeniu Drugiej Wojny Światowej opierało się w dużej mierze na tanich surowcach i obecności Armii Czerwonej nad Łabą. To zmuszało zachodnie elity do dzielenia się, a tanie surowce energetyczne pozwalały na produkowanie materialnego dobrobytu do obdarzania nim mas. Jednak także wtedy bankierzy, kierownicy przemysłu, mediów nie rezygnowali ze swoich ambicji. ci którzy im się sprzeciwiali i chcieli swoją władzę oprzeć na poparciu tłumów kończyli jak John F. Kennedy i wielu innych. Tłumy ich momentami kochały i wiwatowały na ich cześć, ale nie były w stanie ich obronić.
W 3 RP kilka razy wydawało się, że sytacja może wymknąć się spod kontroli, gdy ludzie zamiast pokornie słuchać tego, co im do wierzenia podawano, głosowali a to na Stana Tymińskiego, a to na Gabriela Janowskiego czy Andrzeja Leppera. Jednak zawsze wkraczały wtedy do akcji tak zwane służby, media, a nawet przedstawiciele Kościoła, które zbyt popularnych kandydatów szybko pozbawiały przyczółków władzy, a gdy trzeba to i życia. Podobnie otorbiane i politycznie ogradzane są kontestujące panujący porządek partie w obecnej Europie. Lud otrzymuje zajęcie polegające na śledzeniu z przejęciem jak jeden z aktorów „zaorał” lub „zmiażdżył” drugiego w medialnych pokazówkach, ale prawdziwa władza pozostaje nienaruszona.
Tworzone są pseudo konflikty, pseudodebaty o pseudoproblemach, a w ich cieniu, zgodnie z tym czego „nikt normalny nie kwestionuje”, realizowane są plany działającej z ukrycia finansjery, tajnych lóż, mafii, producentów pieniędzy, dysponentów wszelakiej maści środków odurzających, a ostatnio psychopatów marzących o zamienieniu ludzkości w stado bydła, którego populację będzie można regulować przy pomocy odpowiednio dozowanych zastrzyków.
Niedawno pewien bardzo zasłużony aktywista rodzącego się w Polsce ruchu oporu walczącego ze stopniowo wprowadzanym bioterrorem, w emocjonalnym wpisie dał wyraz swojemu rozgoryczeniu, że przedsiębiorcy, którym pomaga ratować, biznesy okazali się niewdzięczni. Mnie od razu przypomniało się powiedzenie Piłsudskiego o tym, że Polacy chcieliby niepodległości za grosz i kroplę krwi, że „nieraz widziałem Garstkę naszych walczącą z Moskali nawałem”, że Pan Wołodyjowski, że powstańcy, że armia ochotnicza w 1920r. to raptem 100 tysięcy w 30 milionowym narodzie. Przypomniałem sobie jak szybko i jak niewiele zostało z 10 milionowej Solidarności i jak wielu jej członków w latach 80-tych żałowało, że dało się ponieść emocjom i źle oceniło kierunek biegu dziejów.
Czy Polskę coś różni w tej kwestii od krajów zachodnich? Z pewnością. Podstawą demokracji zawsze była debata, a to wymagało umiejętności przedstawienia i ocenienia racjonalnych argumentów tak, by wybrać bardziej korzystne rozwiązanie dla całości lub większości. Taka debata nigdy nie dotyczyła całych społeczeństw, ale przez mniej więcej 200 lat historii Zachodu ludzi – obywateli mających kwalifikacje, by w niej uczestniczyć było na tyle wielu, że była istotnym elementem jego życia politycznego. Prowadzili ją jednak ludzie czytający, piszący, umiejący przeczytać lub wysłuchać do końca czyichś argumentów.
W Polsce warstwa będąca do tego zdolna była zawsze bardzo cienka. Po hekatombie drugiej wojny światowej i terrorze stalinowskim masa krytyczna potrzebna do pielęgnowania takiej umiejętności praktycznie przestała istnieć.
Komunistyczne wysiłki poszerzenia jej poprzez wniesienie edukacji pod strzechy czy raczej do bloków dzisiaj pokazują swoją powierzchowność. Klasy średniej czyli solidnego mieszczaństwa żyjącego na swój rachunek, a więc nie bojącego się mówić, co myśli, zaczynamy się dopiero dorabiać, ale bieg dziejów przyśpiesza i już inni potężniejsi szatani pracują nad wprowadzeniem kolejnego totalitaryzmu, w którym debata będzie regulowana przez anonimowych cenzorów i algorytmy ustalane przez wyzutych z ludzkich uczuć prymitywnych policjantów myśli.
Chyba najlepszym przykładem na prawdziwość powyższego jest sukces obecnego, powiedzmy to, lewactwa w odróżnieniu od klęski krajów realnego socjalizmu, także lewica komunistyczna na Zachodzie nigdy nie była w stanie zdobyć poparcia większości, a gdy była blisko, do akcji wkraczały służby, jednak lewacki marsz przez instytucje, a przede wszystkim sojusz tego prądu z wielką finansjerą okazał się niezwykle skuteczny.
Dlatego więc oprócz edukowania – bo jakąś bazę stworzyć musimy, choć nie należy mieć złudzeń, że to będzie większość – trzeba także nauczyć się manipulować, maszerować przez instytucje, wstępować do wojska, policji, popierać naszych ludzi w urzędach i tworzyć nowe elity, a nie tylko walczyć o wolność i demokrację.
A zdrowe elity przynajmniej do czasu kiedy się, jak wszystko na tym świecie, postarzeją, muszą przede wszystkim od siebie wymagać, narzucić sobie solidne kodeksy, stale się doskonalić w walce i wypracowywać realistyczne cele do osiągnięcia dla siebie i dla społeczeństwa. Konieczna jest do tego nie tylko dobra wola, ale i chłodne mózgi, wysokie kwalifikacje. Nie na darmo najbardziej znienawidzonym przez wrogów Polski polskim patriotą jest Roman Dmowski, gdyż jak nikt rozumiał nasze słabości i pragnął wpoić nam nawyk trzeźwego patrzenia na świat.
A tych, którzy czasem popadają w gorycz i zwątpienie myśląc, że w Polsce jest gorzej niż gdzie indziej, bo wokół siebie widzą a to cwaniactwo, a to morze spanikowanych kretynów, czytają po raz setny, że „oni wszystko zaplanowali”, chcę pocieszyć, że i gdzie indziej i w innych czasach bywało podobnie i że jest to bardziej uniwersalna prawidłowośc niż polska specyfika oddana np. w tekście „Pierwszej brygady”. Chyba jeden z najlepszych portretów tego zjawiska dał nam Szekspir. Ten genialny znawca świata i człowieka w słynnej mowie Henryka V przed bitwą pod Azaincourt:
„Westmoreland: Mają sześćdziesiąt tysięcy żołnierzy. I wypoczętych. Pięciu na jednego. Straszna przewaga. Gdyby tu mieć bodaj dziesięć tysięcy tych Anglików, co dziś bąki zbija (…)
Król Henryk V: (…) Nie piękny kuzynie. Jeśli nam śmierć pisana, dość nas będzie, aby kraj poniósł stratę. Jeśli życie, tym więcej chwały każdemu przypadnie (…) ogłoś wszem i wobec, że ten, kto ducha do walki nie czuje, może wyjechać. Dać mu list żelazny i parę koron w sakiewce na drogę. Nie w smak nam wcale przy takim umierać, co nie chce w śmierci być nam towarzyszem (…) ten co dzisiaj krew ze mną przeleje będzie mi bratem, bodaj nikczemnego był pochodzenia. I będzie szlachcicem. A szlachta co dziś w Anglii pod pierzyną, złorzeczyć będzie, że jej tu nie było.”
Wysłuchaj wywiadu, jakiego Olaf Swolkień udzielił Mediom Narodowym: Końca pandemii NIE WIDAĆ! Gnębienie obywateli trwa. CZEMU DALIŚMY SIĘ ZASTRASZYĆ?!