Nassim Nicholas Taleb: Na własne ryzyko. Ukryte asymetrie w codziennym życiu
Zachęcamy do lektury fragmentu książki Nassima Nicholasa Taleba: Na własne ryzyko. Ukryte asymetrie w codziennym życiu wydanej w 2019 roku przez Wydawnictwo Zysk i S-ka. Wydawnictwu Zysk i S-ka dziękujemy za udostępnienie tekstu do publikacji.
ROZDZIAŁ 4
Skóra innych w twojej grze
Jak zostać gwizdkowym sygnalistą – James Bond nie jest jezuickim księdzem, ale jest kawalerem – Tak samo jak profesor Moriarty i Sherlock Holmes – Inteligencja totalna w PR-owskiej firmie Ketchum – Przerzućmy skórę na terrorystów
KREDYT HIPOTECZNY I DWA KOTY
Wyobraź sobie, że pracujesz dla korporacji, która wytwarza produkty nacechowane (póki co) szkodami ukrytymi przed społeczeństwem, zatajając prawdę o ich rakotwórczych właściwościach, i które ostatecznie zabiją tysiące ludzi, choć teraz (jeszcze) tego nie widać. Mógłbyś ich ostrzec, ale wtedy automatycznie stracisz pracę. Istnieje ryzyko, że podli naukowcy na usługach firmy obalą tezę, powodując dodatkowe upokorzenie. Wiemy, jak sługusy Monsanto zaszkodziły francuskiemu naukowcowi, Gilles-Éricowi Séraliniemu, który, dopóki nie wygrał procesu o zniesławienie, żył na naukowej banicji niczym trędowaty w krainie reputacji. Albo news pojawi się i zniknie, a ty zostaniesz zignorowany. Znane historie osób zgłaszających przypadki naruszeń przemawiają za tym, że nawet jeśli informacja zostanie potwierdzona, może minąć trochę czasu, zanim prawda przemówi, wygra z szumem produkowanym przez ludzi będących na usługach korporacji. W międzyczasie dostaniesz rachunek. Kampania oszczerstw zniszczy wszelką nadzieję na zdobycie innej pracy.
Masz dziewięcioro dzieci, chorego ojca, których przyszłość stanie pod znakiem zapytania, jeśli zajmiesz jednoznaczne stanowisko. Nadzieje na studia dzieci rozwiane — możesz nawet mieć problemy z ich wykarmieniem. Przeżywasz poważny wewnętrzny konflikt: chodzi o wybór między obowiązkiem wobec kolektywu a tym wobec własnego potomstwa. Czujesz się współwinny zbrodni, bo jeśli czegoś nie robisz, funkcjonujesz jako pośrednik: tysiące ludzi umrze na skutek tajnego zatrucia przez korporację. Bycie etycznym oznacza ogromne koszty poniesione na rzecz innych.
W filmie Spectre agent, James Bond, znalazł się w sytuacji, kiedy musiał zwalczyć — w pojedynkę, w stylu gwizdkowego — spisek ciemnych mocy, które opanowały brytyjskie tajne służby, w tym jego przełożonych. Q, który zmajstrował mu nowy wymyślny samochód i inne gadżety, poproszony o pomoc w rozbiciu spisku, stwierdził: „Mam kredyt hipoteczny i dwa koty” — oczywiście żartował, bo ostatecznie zaryzykował jednak życie swoich dwóch kotów, by dopaść drani.
Społeczeństwo lubi, gdy święci i moralnie nienaganni bohaterowie żyją w celibacie, przez co obce im są rodzinne presje skutkujące dylematami i kompromisami etycznymi, w rodzaju możności wyżywienia potomstwa. Ich rodziną jest cała ludzka rasa, twór raczej abstrakcyjny. Niektórzy męczennicy, jak Sokrates (chociaż był po siedemdziesiątce), mieli małe dzieci, a jednak wygrali w walce z dylematem, na własny koszt [1]. Wielu na to nie stać.
Kruchość głów rodzin bywała niezwykle eksploatowana w toku ludzkich dziejów. Samurajowie musieli zostawiać swoje rodziny w Edo jako zakładników, gwarantując tym samym władzom, że nie sprzymierzą się z wrogiem. Rzymianie i Hunowie praktykowali wymianę „rezydentów”, dzieci władców z obu stron granicy, które dorastały na obcych dworach, niejako w złotych klatkach. Osmanie polegali na janczarach, którzy jako dzieci zostali porwani z rodzin chrześcijańskich i którzy nigdy się nie żenili. Nie mając rodziny (czy pozbawieni z nią kontaktu), byli całkowicie oddani sułtanowi.
Nie jest tajemnicą, że wielkie korporacje preferują ludzi z rodzinami — osobami obciążonymi ryzykiem spadku łatwiej się rozporządza, szczególnie gdy dusi je duży kredyt hipoteczny.
I oczywiście większość popularnych bohaterów, takich jak Sherlock Holmes czy James Bond, nie ma kotwicy w postaci rodziny, którą może wziąć na celownik, dajmy na to, podły prof. Moriarty.
Pójdźmy o krok dalej.
Aby dokonywać wyborów etycznych, nie można być wolnym od dylematów dotyczących konkretnych osób (przyjaciół, rodziny) kontra ogół.
Celibat był sposobem na zmuszenie ludzi do praktykowania tego typu bohaterstwa: na przykład esseńczycy, zbuntowana starożytna sekta, żyli w celibacie, przez co, z natury rzeczy, nie rozmnażali się, chyba że ktoś uważa, iż ich sekta mutowała, by połączyć się z dzisiejszym chrześcijaństwem. Wymóg celibatu może być pomocny w zwalczaniu rebelii, lecz nie pomaga w przetrwaniu.
Niezależność finansowa to kolejny sposób rozwiązywania dylematów etycznych, ale trudno ją zdobyć: wielu niezależnych ludzi jest niezależnymi tylko pozornie. Podczas gdy w czasach Arystotelesa osoba dysponująca niezależnymi funduszami mogła swobodnie podążać za swoim sumieniem, nie jest to już tak powszechne we współczesnych czasach.
Wolność intelektualna i etyczna wymaga nieobecności ryzyka innych w naszej grze, dlatego tak trudno spotkać ludzi pod tym względem wolnych. Nie potrafię sobie wprost wyobrazić aktywisty, Ralpha Nadera, który by w czasach, gdy duże firmy motoryzacyjne wzięły go na celownik, utrzymywał rodzinę z 2,2 dziecka i psem.
Jednak, jak się wkrótce przekonamy, ani celibat, ani niezależność finansowa nie gwarantują nikomu bezwarunkowej odporności.
WYSZUKIWANIE UKRYTEJ WRAŻLIWOŚCI
Do tej pory widzieliśmy, że wymóg celibatu jest wystarczającym dowodem na to, że społeczeństwo tradycyjnie pośrednio karało jakąś warstwę kolektywu za działania człowieka. Wszystko jednak jest zawoalowane. Nikt nie powie wprost: „Ukarzę twoją rodzinę, ponieważ krytykujesz korporacyjnych producentów nawozów sztucznych”. Ale tak się właśnie dzieje, gdy powstaje realna groźba zmniejszenia liczby przedmiotów złożonych pod choinką lub spadku jakości produktów w lodówce.
Mam pieniądze na koncie „mam cię w d***e”, więc wydaje się, że jestem w pełni niezależny (choć jestem pewien, że moja niezależność nie ma związku z moimi pieniędzmi). Ale są ludzie, na których mi zależy, a których moje czyny mogą dotknąć, są także ci, którzy chcą mnie skrzywdzić i którzy mogą zechcieć dopaść tych, na których mi zależy. W wymierzonej przeciwko mnie kampanii prowadzonej przez wielkich producentów żywności, zwanej Big Ag, firmy public relations (wynajęte w celu dyskredytowania osób sceptycznie nastawionych do ryzyka upraw transgenicznych) nie mogły zagrozić mojemu materialnemu bytowi. Nie mogły też oznaczyć mnie jako „antynaukowca” (gruby kaliber w ich arsenale), ponieważ jestem znany z opowiadania się za probabilistycznym rygorem w nauce, wyrażanym w języku technicznym, oraz mam kilkumilionową grupę rozumiejących mój tok rozumowania czytelników. Tutaj nieco się spóźnili. W rzeczy samej, budując analogie między niektórymi, wybieranymi niczym wisienki na torcie i wyrwanymi z kontekstu fragmentami moich pism a dziełami guru new age, Deepaka Chopry, moi oponenci sprawili, że niektórzy zaczęli podejrzewać Choprę o bycie logikiem, uosobieniem linijki Wittgensteina [2]: „Czy gdy przykładam linijkę do stołu, mierzę linijkę czy stół?”. Przerysowane porównania częściej dyskredytują komentatora niż komentowanego.
Otóż te firmy PR-owskie uciekały się do nękania personelu
nowojorskiego uniwersytetu za pomocą web-mobów, zalewając go e-mailami,
a także do zastraszania bezbronnej asystentki i ludzi, którzy nawet
nie mieli pojęcia, że pracuję dla uniwersytetu, skoro była to zaledwie jedna
czwarta etatu. Metoda trafienia cię tam, gdzie sądzą, że zaboli, oznacza
trafianie w ludzi wokół ciebie, bardziej podatnych na atak niż ty sam.
Firma General Motors w kampanii przeciwko Ralphowi Naderowi, który ujawnił
defekty ich produktów, desperacko chcąc go powstrzymać, uciekła się do nękania
Rose Nader, jego matki, wydzwaniając do niej o trzeciej nad ranem —
w czasach, gdy trudno było wyśledzić, kto do ciebie dzwoni. Najwyraźniej
miało to sprawić, aby Ralph Nader poczuł się winny krzywdzenia własnej matki.
Okazało się, że Rose Nader sama była aktywistką i bardzo jej te telefony
schlebiały (przynajmniej wzięła udział w bitwie).
[1] W Obronie Sokratesa Platona Sokrates zachowywał się jak prawdziwy mężczyzna: „Toż już i jak Homer powiada: zanim z drzewa nie wyrósł, zanim ze skały wyskoczył, tylko z ludzi; toteż i dom jakiś mam, i synów, obywatele, trzech; jeden już pod wąsem, a dwaj to chłopaki, a mimo to żadnegom tu nie przyprowadził i nie będę was prosił o uwolnienie”. (Platon, Obrona Sokratesa, wyd. 2, przeł. W. Wytwicki, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1982, s. 275).
[2] W Zwiedzeni przez losowość.