Felieton

Nie j…. bez sensu

wybór
fot. Gerd Altmann z Pixabay

Przed demonstracją w najbliższą sobotę 20 marca w Warszawie nastąpiło niebywałe nawet jak na polskie warunki uaktywnienie smoczych języków, histerycznych bab i dziadów, zawistników, mędrków, i zwyczajnych agenciaków. Znak to, że władza się tego wydarzenia obawia i na wszelkie sposoby próbuje potencjalnych uczestników do niego zniechęcić.

Celem ataku są przede wszystkim Justyna Socha i Grzegorz Braun. Ta pierwsza ponoć, że zacytuję tylko posty z jednej dyskusji: „dzieli, wycisza, przemilcza, prowadzi na nic niedające spacerki, jest podstawiona”, ten drugi: „jest Żydem, krewnym Kaczyńskiego, politykiem, chce coś ugrać, źle głosował w sprawie złóż, unika pytań o handel dziećmi”, dodajmy – zadawanych na ulicy przez nieznajomych ludzi o niejasnych życiorysach. Łączy ich to, że Justyna Socha jest jego asystentką, już startowała z Konfederacji, a teraz „chce znowu i to z pierwszego miejsca”.

Trudno o lepszą ilustrację naszych przywar i słabości. Z pewnością część z takich głosów to efekt działania służb, część wynika z ujawniającego się coraz bardziej zmęczenia, że oto od roku nic się nie zmieniło na lepsze, choć odbyło się wiele demonstracji. Jednak to, co się ujawnia w tych głosach przede wszystkim, to niski poziom kultury, etyki, a także myślenia. To głos ludzi, którzy nie przerobili paru lektur i lekcji, które przerobić należy, zanim się zacznie nie tylko pouczać innych, ale i świat cały budować na nowo. Lenistwo w myśleniu powoduje brak wiedzy i zrozumienia, to zawsze rodzi kompleksy, te z kolei owocuj agresją i frustracją. Jednak, zamiast wziąć się do pracy i nadrabiać zaległości, wiele osób woli drogę na skróty.

Ta droga prowadzi ich zdaniem przez serce, emocje – dobrze, gdy wyrażane klikaniem w odpowiednie ikonki, spontaniczność, szczerość, bycie prawdziwym i kilka innych miło brzmiących, bardzo modnych zwrotów. Są one miłe, ale zbyt łatwe, aby dawały prawdziwe rozwiązania.

Na tym świecie człowiek odnosi zwycięstwa nie tylko sercem, ale przede wszystkim głową i kręgosłupem, silną wolą, panowaniem nad sobą, dobrym planowaniem i konsekwentnym, wytrwałym działaniem bez natychmiastowej gratyfikacji. Czasem musi ono trwać całe życie, by przynieść rezultaty w kolejnych pokoleniach.

W PRL-u bywało nieźle, bo, by ująć rzecz skrótowo, Wojewoda Ziętek najbardziej był dumny z tego, że „jo mam przedwojenna matura”, a Premier J. Cyrankiewicz był, pomijając wszystko inne, człowiekiem świetnie wykształconym. Z kolei dzisiejsi Simonowie to ludzie, którym kręgosłupy przetrącono już za czasów Gierka, kiedy podobnie jak dzisiaj szczepionka, tak wtedy legitymacja partyjna dawała przepustkę do lepszego świata, to oni wychowali z kolei następne generacje medyków bez sumienia i umiejętności samodzielnego myślenia.

Nasza historia pełna jest kierowanych „sercem” fatalnych zrywów, za którymi stały na zimno kalkulujące mózgi ościennych strategów i lokalnych zdrajców na ich żołdzie, drobnych ambicjonerów i intrygantek, dzisiaj w dobie ogromnego postępu psychologii społecznej kierowanie takimi „sercami” jest łatwiejsze niż kiedykolwiek.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Zamiast deklamacji o sercach proponuję ćwiczenia z logiki, krytycznego czytania, naukę języków, czytanie trudnych książek, a choćby lekturę w całości lajkowanych w ciemno artykułów.

Joanna Gwiazda pisała kiedyś o tym, że najbardziej radykalne pomysły walki z komuną wysuwał w czasach konspiracji przed 1980 rokiem nie kto inny jak Lech Wałęsa. Jest zresztą zupełnie logiczne, że agent w demonstrowaniu odwagi przelicytuje wszystkich, on po prostu nie ma się czego bać.

Zarzut, że marsze nic nie dają, jest całkowicie chybiony. Nie dają, bo ich… nie ma, a dokładniej są ciągle na tyle małe, że władza i media mogą ich istnienie przemilczeć. Może było nas raz czy dwa kilkanaście, a nawet 20 tysięcy, ale to dziesięć, a nawet sto razy za mało. A mimo to już coś dały, ja na marszach w Warszawie poznałem ludzi z mojego miasta, z samego marszu wracałem zawsze w lepszej kondycji psychicznej, niż miało to miejsce przed nim. Być może marsze w Warszawie powinny być rzadsze niż comiesięczne, ale to kwestia do wewnętrznych i rzeczowych dyskusji, a nie publicznego wymądrzania się, które najczęściej jest pretekstem do usprawiedliwiania gnuśności.

Zarzut, że ktoś jest politykiem, okrzyk „wszyscy won” to odbicie skrajnej naiwności, to naiwne przekonanie, że społeczeństwo składa się z uczciwych, dobrze wykształconych ludzi i tylko zły los sprawia, że nic w nim nie działa. Takich samych złych jak politycy mamy lekarzy, policjantów, urzędników, nauczycieli, profesorów, kapłanów, woźnych, kasjerów i ochroniarzy w zagranicznych supermarketach.

Przekonanie, że gdzieś za płotem czeka gotowe inne, lepsze społeczeństwo i inni lepsi politycy jest tak samo absurdalne, jak wściekłe ujadanie internetowych nienawistników, czyhających z wyrzutem jadowitej krytyki na każdego, tylko nie na siebie.

Dla sprawdzenia na jak kruchym gruncie stoimy, proponuję rozejrzeć się po ulicach i policzyć, ile zobaczycie na niej myślących, niezamaskowanych twarzy. To, że w ogóle dochodzi do jakichś znaczących demonstracji, jest już samo w sobie wielkim sukcesem, cudem niemal. Znałem dobrze w przeszłości działaczy, którzy krytykowali złych polityków, gdy tylko wdarli się do Sejmu, zaraz okazywało się, że niewiele mogą, że wicie, rozumicie. Tak jak poznaliśmy się z A. Lepperem w czasie demonstracji pod amerykańską ambasadą przeciw inwazji na Polskę koncernu Smithfielda, tak jego działania w tej mierze bardzo szybko się rozpłynęły, gdy został marszałkiem Sejmu i ministrem rolnictwa, choć przemówienia wygłaszał, a jakże, mocne. Każda tego typu działalność jest też działaniem politycznym, to rzecz tak oczywista, że trudna do wytłumaczenia.

Człowiek jest istotą społeczną i żyje w państwie, wszelkie rojenia o tym, że wystarczy wszystkich u władzy wyrzucić, pomijając ich realność na poziomie złapać ptaszka poprzez nasypanie mu soli na ogon, są rojeniami jako żywo przypominającymi staropolskich pieniaczy o nierządzie jako recepcie na świetność Rzeczpospolitej, którzy doprowadzili już raz do katastrofy państwa, lub zamiast sensownej walki o niepodległość zorganizowali zajazd na nieco bogatszego sąsiada, polecam lekturę „Pana Tadeusza” raz jeszcze, bo nietrudno dostrzec, że pomimo różnic stylu naradę w Dobrzyńskim zaścianku można by umieścić na bardzo nowoczesnym fejsbuku, a zamiast skutecznej mobilizacji i demonstracji o wolność zmieszać z błotem liderkę, która już coś osiągnęła i posła, który ma jakieś sukcesy, ale zbyt dobrze przemawia, a to jest jak każda dobra robota podejrzane.

Kolejne hasło, którego parafrazę pozwoliłem sobie po wahaniach zamieścić wykropkowaną w tytule, jest również nie tylko wulgarne, ale i głupie. Zanim się je wzniesie, popatrzyć warto na sondaże, kto wygrałby dzisiaj wybory z PiS-em?

Nie „polityk” Braun, nie przyzwoita, ale uwikłana we własnej, często doktrynerskiej ekstrawagancji Konfederacja, ale tacy ludzie jak „niezależny” i „niepolityczny” Hołownia, wyhodowany przez najbardziej proszczepionkową i antypolską telewizję i stojące za nią najciemniejsze z ciemnych siły. Warto mieć w pamięci jego wypowiedzi o szczepionkach z okresu kampanii wyborczej, do koalicji miałby Lewicę, która domaga się wprost karania za głoszenie prawdy w sprawie plandemii czy wyrzucania ludzi z tramwajów za brak kagańca. Jeżeli już kogoś j…. to bardzo proszę we właściwej kolejności, a jeszcze lepiej patrzyć na polityków partii rządzących nie jako na jeden monolit, tylko jako na grupę do podzielenia, skłócenia, ale przede wszystkim właściwego, subtelnego oceniania.

Nie można wreszcie budować alternatywy na samej negacji. Nie ma też sensu pisać własnym językiem to, co zostało dawno opisane przez Orwella, Huxleya, czy Św. Jana. Czas budować listę pozytywnych postulatów i powoli przedstawiać opinii publicznej, jak my wyobrażamy sobie funkcjonowanie służby zdrowia, system podatkowy, jaki jest nasz stosunek do cyfryzacji, rolnictwa, handlu, polityki zagranicznej, czy ekologii. Bo prostego powrotu do stanu sprzed tej wojny nie ma.

Pamiętajmy i zrozummy, że proces odbierania nam wolności trwa już bardzo długo i przed jego gwałtownym przyspieszeniem w ostatnim roku większość z nas w ogóle go nie zauważała, gdzie więc tkwiły błędy, czego nie zauważaliśmy, co zaniedbaliśmy, dlaczego większość Polaków tak łatwo uległa prymitywnej operacji psychosocjotechnicznej? To są pytania, które choć bolesne, trzeba sobie uczciwie postawić, powinny nas inspirować do działania, zmiany naszego postrzegania rzeczywistości, naszych zachowań, nawyków i szukania odpowiedzi, a w przerwach pomiędzy rzeczowymi dyskusjami, pracą nad sobą, starajmy się wychodzić na wspólne spacery na ulice, choćby dla zaczerpnięcia świeżego powietrza.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 63 / (11) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: