Felieton

O tym, jak niemieccy naziści z groźnymi zarazkami dzielnie walczyli

covid
fot. Gerd Altmann z Pixabay

Olaf Swolkień

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 67 / (15) 2021

Dzisiaj musimy prowadzić tę samą walkę, jaką prowadził Pasteur i Koch. Przyczyną niezliczonych chorób jest ten sam prątek: Żyd!… Powrócimy do zdrowia dopiero wtedy, gdy uda nam się wyeliminować Żydów” – Adolf Hitler [1]

O tym, że niemiecka walka z Żydami, ale także podbój terenów na wschód od Rzeszy uzasadniano względami biologiczno-higienicznymi, było wiadomo od dawna. Wydana ostatnio nakładem wydawnictwa Universitas książka Johanna Chapoutot „Nazistowska rewolucja kulturalna” dostarcza wielu niezwykle interesujących świadectw opartych na dokumentach i analiz potwierdzających, jak bardzo silny w nazistowskiej – dziś powiedzielibyśmy – narracji, był wątek walki z groźnymi zarazkami jako uzasadnienie zarówno eksterminacji Żydów, jak i podboju oraz wyniszczenia narodów żyjących na wschód od Niemiec.

Obsesja, w myśl której przedstawiano niemieckich nadludzi jako czystych i higienicznych w odróżnieniu od dzikich i brudnych, była propagowana już na długo przed wybuchem wojny i decyzją o tzw. ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej.

Chapoutot podaje przykłady filmów pozornie niepolitycznych, które wplatały wątki higieniczne w pospolite historie miłosne. Nordyccy lekarze nie tylko ratowali w nich błądzące kobiety przed złymi ludźmi, ale także przed zarazkami, które niszczy dzielny Aryjczyk będący w jednej osobie lekarzem i policjantem. „Co za szczęście, że mogłem wyśledzić i unieszkodliwić tę zabójczą bestię”, jest także zadziwony jej „kolosalną żywotnością” – to cytaty z omawianego w rozdziale poświęconym temu zagadnieniu filmu „La Habanera”.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Taki lekki w odbiorze film jak pisze Chapoutot: „W Trzeciej Rzeszy, gdzie dyskurs polityczny ma skrajnie medyczny charakter, pomaga oswoić się, wprawdzie w zabawny i lekki sposób, poprzez śmiech i piosenki, z wyobrażeniami, wręcz z psychozą infekcji i zarażenia, nad którymi zatriumfować mogą jedynie nordyccy lekarze-policjanci”.

Nasilenie walki z brudem i zarazkami nastąpiło najpierw w czasie wojny i okupacji Polski, a następnie po uderzeniu na ZSRR. Tym razem dominowała narracja, która w mieszkańcach tamtych terenów kazała widzieć istoty groźne nie tylko z powodu swojego brudu, ale także dlatego, że były one nosicielami i chodzącymi wylęgarniami chorób, na które Niemcy z racji swego zamiłowania do czystości byli już nieodporni. „Oddziały niemieckie zostały uprzedzone o niebezpieczeństwie. W serii rozkazów wydawanych kolejno od grudnia 1940 do czerwca 1941, Wehrmacht, Waffen SS i policja niemiecka są instruowane, że wszystko na Wschodzie może być czynnikiem śmiertelnym: żywność, woda, studnie… lecz także „klamki w drzwiach”, czy, w razie silnego pragnienia, „dźwignie pomp” wszelkie przedmioty używane przez wroga i być może zakażone lub zatrute, których dotykania czy choćby muśnięcia należy starannie unikać”.

W taką narrację wpisywało się bardzo częste używanie miotaczy ognia, pozwalających niszczyć budynki bez konieczności dotykania, a także „praktyki oznaczania i izolowania ludności żydowskiej wpisują się w medyczne imaginarium, które ma je usprawiedliwiać i nadawać im sens: niemiecki żołnierz, esesman i policjant działają jak lekarze w obliczu zagrożenia chorobą”.

Natomiast „tworzenie gett jest przedstawiane przez niemieckiego lekarza jako kwarantanna, konieczny środek sanitarny”. Za groźne uważano także przemieszczanie się ludności, gdyż jak pisał cytowany przez Chapoutot nazistowski lekarz: „w celu ochrony ludności trzeba było pilnie ograniczyć swobodę poruszania się żydowskich mieszkańców, podróżowanie przez nich pociągami uzależnić od specjalnego pozwolenia administracyjno-medycznego”. Jednocześnie gazety niemieckie przekonywały, że brud i nędza w gettach nie są wynikiem polityki niemieckiej, ale naturalnych skłonności Żydów i Polaków do brudu i bałaganu, choć co trzeba z uznaniem zauważyć, nie wspominano nic o nienoszeniu lub noszeniu przez nich w niestaranny sposób maseczek, czy zbyt późnym zgłaszaniu się do lekarza, który boi się przyjmować pacjentów.

Znano natomiast już wtedy zagrożenie, jakie niosą nosiciele bezobjawowi. Pisał o tym przekonująco doktor i kapitan rezerwy Walter Dötzer w swoim podręczniku higieny wydanym przez Instytut Higieny Waffen SS na użytek piechoty SS: „zdrowi nosiciele powinni być traktowani i izolowani jak chorzy”. Gdyż jak konkluduje Chapoutot: „Żydzi są w oczach nazistów zdrowymi nosicielami, przekazicielami choroby zarażającymi, pomimo że sami, będąc uodpornieni, nie są chorzy”. Dlatego jak konkluduje kapitan Dötzer „rozprzestrzenianie się choroby zakaźnej jest możliwe do uniknięcia przez izolację lub likwidację chorego osobnika”.

Konsekwentne i stanowcze działania niemieckich nazistów przyniosły w końcu efekt i jak ogłoszono, wraz z rozpoczęciem końcowego etapu eksterminacji krzywa zachorowań na tyfus nie tylko się wypłaszczyła, ale nawet zaczęła opadać. W czasie narady rządu Generalnej Guberni w grudniu 1941 r. gubernator Frank wskazywał, że wobec epidemii tyfusu „przeciw opuszczaniu getta przez Żydów musi się wystąpić i będzie występować z całą surowością”. Na co gubernator dystryktu radomskiego Ernst Kundt pochwalił się, że „dzięki bezwzględnemu utrzymywaniu Żydów w gettach i bardzo poważnym sankcjom grożącym każdemu Niemcowi, który »wchodziłby w stosunki« z nimi”, w jego dystrykcie epidemię zahamowano. Potem wraz z eksterminacją ludności żydowskiej następowały dalsze postępy w walce z chorobą i jak w opublikowanym w 1944 r. studium pod tytułem „Rozprzestrzenianie się i zwalczanie tyfusu: bilans dla Generalnego Gubernatorstwa” stwierdził z satysfakcją Dyrektor Instytutu Higieny w Warszawie dr Robert Kundicke: „Od końca stycznia 1942 roku krzywa opada”.

[1] Wszystkie cytaty w artykule pochodzą z książki: Johann Chapoutot, Nazistowska rewolucja kulturalna, wydawnictwo Universitas, Kraków, 2020, przekład Urszula Kropiwiec.

Książkę poleca na obwolucie Adam Michnik, do którego z pewną satysfakcją niniejszym w tym wypadku dołączam. W książce bardzo bogata i stricte naukowa bibliografia do oryginalnych tekstów i dokumentów niemieckich, na pewno warto ją polecić naszym niemieckim towarzyszom w walce z koronaterrorem, w ich kraju może skłaniać do refleksji. 

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 67 / (15) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: